Andrzejkowo-urodzinowo :)
Niedziela, 27 listopada 2011
· Komentarze(16)
Kategoria 60-100, bike: Medżik, Drogi, Sam, woj.małopolskie, woj.śląskie
Rammstein jak zwykle w formie :) Nigdy nie byłem jakimś ultra-fanem ich twórczości, ale szczerze to nie znam ich słabego albumu. Zawodzili chyba tylko wtedy, gdy Til'owi zachciewało się śpiewać w języku Szekspira. Tym razem jest patriotycznie: germańskie party na kalifornijskiej plaży, czyli słowem: prześmiesznie :) Polecam klip :)
Po tygodniu kuracji antybiotykowej, a w sumie po dwóch tygodniach zupełnego niekręcenia w końcu ruszyłem tyłek i zrobiłem sobie taki wypad łączący przyjemne z pożytecznym:) Gdzieś po drodze zatrzymałem się na zakupy w małym wiejskim punkcie zaopatrzeniowym - tak sobie teraz myślę, że zziajany rowerzysta, który wpada pod koniec listopada do sklepu i prosi o 0,7 wyborowej, to musi być niecodzienny widok :) Także w związku z powyższym całe sobotnie popołudnie upłynęło dość szybko :)
W niedzielę przyszedł czas na powrót. Jako, że kac wyparował już z poranną kawą, więc wydawać by się mogło, że kręcić będzie się lekko. Niestety, psikusa sprawił wiatr, który przez całą trasę uprzykrzał mi jazdę. Postanowiłem wracać przez Przegibek. Jeszcze wcześniej na Żywieckiej targały mną niespodziewane podmuchy bocznego wiatru połączonego z tumanami kurzu z pobliskiej budowy. Na przełęcz wkulałem się po japońsku, czyli jako tako :)
W Wielkiej Puszczy znalazłem się już po zachodzie słońca, a więc w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Na Beskid Targanicki wjechałem nie bez zadyszki :) Widać już oznaki schyłku formy - nie ma co ukrywać, w tym sezonie najlepsze dni mam już za sobą :) Do tego dochodzi też kolejny krzyżyk - tak, tak, starość nie radość, ale kręcić trzeba :) Ogólnie niedziela słoneczna, z naprawdę dobrą widocznością (nocny halny przegonił cały smog znad okolicy). Ciągle da się kręcić. Gdyby tylko to wiatrzysko raczyło się wyciszyć... Póki co sezon wciąż uznaję za czynny :)
Po tygodniu kuracji antybiotykowej, a w sumie po dwóch tygodniach zupełnego niekręcenia w końcu ruszyłem tyłek i zrobiłem sobie taki wypad łączący przyjemne z pożytecznym:) Gdzieś po drodze zatrzymałem się na zakupy w małym wiejskim punkcie zaopatrzeniowym - tak sobie teraz myślę, że zziajany rowerzysta, który wpada pod koniec listopada do sklepu i prosi o 0,7 wyborowej, to musi być niecodzienny widok :) Także w związku z powyższym całe sobotnie popołudnie upłynęło dość szybko :)
Ponura zapora :)© k4r3l
Błotna masakra w Łodygowicach przy budowie nowej obwodnicy...© k4r3l
W niedzielę przyszedł czas na powrót. Jako, że kac wyparował już z poranną kawą, więc wydawać by się mogło, że kręcić będzie się lekko. Niestety, psikusa sprawił wiatr, który przez całą trasę uprzykrzał mi jazdę. Postanowiłem wracać przez Przegibek. Jeszcze wcześniej na Żywieckiej targały mną niespodziewane podmuchy bocznego wiatru połączonego z tumanami kurzu z pobliskiej budowy. Na przełęcz wkulałem się po japońsku, czyli jako tako :)
Skrzyczne niedzielnio-popołudniowe :)© k4r3l
Magurka Wilkowicka w promieniach zachodzącego słońca...© k4r3l
W Wielkiej Puszczy znalazłem się już po zachodzie słońca, a więc w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Na Beskid Targanicki wjechałem nie bez zadyszki :) Widać już oznaki schyłku formy - nie ma co ukrywać, w tym sezonie najlepsze dni mam już za sobą :) Do tego dochodzi też kolejny krzyżyk - tak, tak, starość nie radość, ale kręcić trzeba :) Ogólnie niedziela słoneczna, z naprawdę dobrą widocznością (nocny halny przegonił cały smog znad okolicy). Ciągle da się kręcić. Gdyby tylko to wiatrzysko raczyło się wyciszyć... Póki co sezon wciąż uznaję za czynny :)
Widoczek na Bielsko z podjazdu pod Przegibek :)© k4r3l
Fale na jeziorze to jeden ze sposobów na prezentację wiatru:)© k4r3l