Chyba lepszej rock'n'rollowej płyty w tym roku nie będzie! Turbonegro!!!
Cel podobny jak w niedzielę, tyle tylko, że tym razem z racji innych priorytetów i ograniczonego czasu odpuściłem jezioro i uphill przez Kocierz. Powrót po zmroku, na szczęście wieczór był ciepły... Fotka z niedzieli, dziś nie było a) czasu, b) weny c) światła :)
Ulver to zespół, na przykładzie którego można tłumaczyć pojęcie ewolucji. Droga jaką przebyli w skrócie wyglądała tak: od pogańskich black metalowych dźwięków poprzez elektronikę na psychodelicznym rocku (jak na razie) skończywszy. Tegoroczny album jest zbiorem coverów utworów powstałych dawno temu, bo jeszcze w latach 60! Trzeba przyznać, że Norwegowie kapitalnie odnaleźli się w tej stylistyce.
Nad Żywieckie i z powrotem (w dobrym tempie). Tym razem bez loggera, stąd bzdety typu 3700m przewyższeń w googlach. Tak naprawdę było lekko ponad 1km:) Nawet pulsometru zwariował pokazując 147% max.
Nie znałem tej kapeli, a trzeba przyznać, że są oryginalni. Pochodzą z Austrii ale ich wokalistką jest nasza rodaczka. Polecam nie tylko muzykę, ale także klip - jodłujące skarpetki to nie jest coś, z czym można się spotkać na codzień:)
Ha, niespodzianka, zdjęć nie będzie. Trasa już tak oblatana, że naprawdę nie ma czego specjalnie focić. Dziś dzień warsztatowy. Wymiana jednego odcinka pancerza tylnej zmieniarki na dłuższy (ostatnio coś źle przyciąłem i strasznie był momentami naciągnięty) wymusiła także nieplanowaną zmianę linki... Teraz śmiga jak trzeba i już nie przeskakuje na trybikach, co strasznie mnie wkurzało i wybijało z rytmu na podjazdach . Przy okazji dokręciłem sobie kasetę, bo trzy najmniejsze zębatki zdążyły się poluzować. Łańcuch przeczyszczony i nasmarowany, pracuje płynnie i cicho. Po 1000km podmieniam na nowy... Zobaczymy czy metoda wielołańcuchowa jest czegoś warta. Tyle.
Irlandzka kapela z kobietą-basistką, utalentowanym wokalistą i polskim rodzynkiem na perkusji, z którym miałem okazję kilka razy spotkać się na koncertach w Polsce, kiedy to jeszcze grał w innych zespołach. Szacun!
Sobotnie "do" i niedzielne "z" zebrane w jednym wpisie, czyli klasyczny tour de jeziora. Dłuższy postój zrobiłem sobie nad jak zwykle malowniczym Jeziorem Żywieckim na wałach w Zarzeczu. Sezon łódkowy już w pełni, o rybackim nie wspomnę, bo on trwa cały rok:)
Niedzielny powrót bez pary, może dlatego, że akurat w radiowej Trójce trwała sobie w najlepsze "Siesta", czyli jak zwykł mawiać jej autor "dwie godziny niezobowiązującej, niczym nie skrępowanej muzyki przyjaznej człowiekowi". Wszystko ok, tylko takie granie dobre jest na popołudniową drzemkę, a nie na rower...
Młócka od chłopaków z "greckiego" Nightrage. Właśnie ukazał się klip do singlowego kawałka. Profeska nieskalana w żadnym wypadku muzycznym gejostwem :)
W końcu magiczna góra Żar:) Pierwszy raz w tym sezonie, ostatnia, zeszłoroczna próba się nie powiodła, dlatego głód był spory:) Wcześniej usiadłem na kole kolarza, który wyjechał nieco przede mną chwilę przed początkiem podjazdu pod Kocierz. Miał parę, bo nie udało mi się stopić ok. 20 sekundowej przewagi. Na sam koniec sam się pogrążyłem, bo zacząłem bawić się pokrętłem od linki do tylnej przerzutki - w efekcie trochę zaorałem łańcuchem kasetę:)
Wracając do Żaru... Przede wszystkim warto tam zajechać właśnie w tygodniu i pod wieczór. Praktycznie nie ma żywej duszy. Posiedziałbym na szczycie dłużej, ale strasznie wiało. Ekscesów na trasie brak, a nawiązując do forumowego wątku o pozdrawianiu pragnę dorzucić swoje 5 groszy. Ostatnio bowiem na Podbeskidziu zauważam znaczącą poprawę w tej kwestii. Czy masz lat 20 czy 60, jeździsz na góralu czy szosie - reakcje są poprawne, tak przynajmniej było wczoraj. Jednak zdecydowanie należałoby zamiast "cześć" życzyć napotykanym rowerzystom smacznego, bo muszki wciąż nie dają za wygraną :)
Yo! Pewnie wiecie lub nie wiecie, że zmarło się wokaliście Beastie Boys. Chłop nie stary, nie młody, ale zdecydowanie za wcześnie poszedł w piach. Takie to życie jest... Dlatego teraz tribjut dla tego wyjątkowego zespołu - ich ostatni, jajcarski klip z Frodo w roli demolującego sklepy i wykonującego obsceniczne gesty w kierunku przechodniów rapera (kukiełki a la Benny Hill w tych teledyskach wymiatają:) Peace!
W piątek, zaledwie po kawie, szybki poranny szpil. Z tego co pamiętam niecałe 40km pokonałem w 1h 20 min, a więc ekspresowo:) Zdążyłem przed deszczem, który jak się okazało zadomowił się na Podbeskidziu na cały dzień...
Powrót w niedzielę, na mega kacu poweselnym (z łóżka byłem ściągany za obie nogi:). Na szczęście mogłem przełknąć już drugi obiad:) Po tym zdecydowanie mi się poprawiło i wróciłem tempem typowo niedzielnym przez Przegibek i Beskidek do domu. Powrót do rzeczywistości po 9 dniach wolnego - tragedia...
Świetny dzień to i nuta mega-pozytywna:) Kanadyjczyk Devin Townsend w duecie z Anneke. I niech mi ktoś powie, że przy tej nucie mu nóżka nie podaje, hehe. Kawałek nosi tytuł "Hyperdrive", prawie jak system Shimano, hehe.
Dzisiejszą wycieczkę sponsoruje cyferka "3". No bo tak, były 3 uphille, 3 fajne spotkania no i tytułowa Trójka, a więc moje ulubione radio na Podbeskidziu. Ale po kolei, zacząłem klasycznie, byle się dostać do Bielska, gdzie byłem umówiony z dobrym kumplem na atak na Magurkę. W międzyczasie w Porąbce postanowiłem przekazać ostro napierającemu bikerowi bikestatową przypinkę. Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że gość ma tu konto:) Był to Pete, z którym nie tak dawno jak wczoraj jeszcze korespondowałem, hehe. Świat jest cholernie mały, nic dziwnego, że chcą skolonizować czerwoną planetę:) Chłop cisnął na Zwardoń (ok.70km w jedną stronę) - szacun, mam nadzieję, że burze Cię ominęły:)
Z Khronosem ruszamy spod CPNu w Straconce i bocznymi dróżkami wzdłuż Białki kręcimy w stronę Wilkowic. Pod Magurką rewolucji retencyjnej ciąg dalszy. Zapora nabiera kształtów, choć to będzie naprawdę niewielki zbiornik, jednak interesująco zlokalizowany. Podjazd pod Magurkę poszedł całkiem sprawnie, między 25 a 30 minut, więc nie najgorzej. Już na podjeździe zaczyna grzmieć - mam deja vu, bo ostatnio jak tamtędy jechałem też mnie ścigała burza.
Na szczycie niespodzianka - wóz transmisyjny Polskiego Radia, więc zagajam czy nie są przypadkowo z Trójki. Bingo! No i od słowa do słowa udało się załapać na antenę, hehe. Co prawda nic o bikestats nie wspomniałem, nie miałem też okazji nikogo pozdrowić, ale przynajmniej żadnej głupoty nie palnąłem:) Mój debiut radiowy można odsłuchać pod tym linkiem: http://www.polskieradio.pl/120/2067/Artykul/593494 (audycja "Dolina Wapienicy"). I tym o to sposobem stałem się właścicielem trójkowego kubka oraz miałem niepowtarzalną okazję by poznać ludzi Trójki - Pawła Drozda i człowieka realizującego transmisję, niestety z natłoku wrażeń nazwisko mi umknęło, hehe.
Kubek oczywiście w momencie został ochrzczony złocistym, zimnym Żywcem za jedyne 7 skromnych polskich złotych. Posiedzieliśmy chwilę przy schronisku, ludzi bardzo mało. Przegonił nas dopiero chłodniejszy podmuch wiatru i krople deszczu. Wybraliśmy wariant terenowy, czyli narciarski na Przegibek. Szło mi biorąc pod uwagę zupełnie nieterenowe opony, tak sobie. No i asekuracji sporo, bo jazda w terenie w SPD to jeszcze nie mój poziom wtajemniczenia, hehe.
Na Przegibku po BigMilku i rozjeżdżamy się. Miałem jechać przez Wielką Puszczę ale nad Porąbką wisiały granatowo-czarne chmury, więc wybrałem dłuższą trasę, przez Przełęcz Kocierską (zapowiedź poszła w eter, więc nie miałem wyjścia, hehe). Kocierz podjechana bardzo sprawnie, to chyba ten natłok wrażeń dodał człowiekowi potrzebnego kopa. I tyle. Spodziewałem się fajnego dnia, ale nie aż tak;)
Dziś słuchałem sobie jak zawsze słonecznej Holenderki - Anneke van Giersbergen. Drugi singiel z jej ostatniej solowej płyty jest całkiem ok i bardzo dobrze się przy tej nucie kręci. Zwłaszcza pod górę, hehe.
Urlopik, więc pora wykręcić coś konkretniejszego. Nęciły mnie Krowiarki, ale kiedy jest już po wszystkim, cieszę się, że tam nie pojechałem, bo w ten skwar bym wyzionął gdzieś po drodze ducha:) Udałem się pozaliczać żywieckie górki. Zacząłem klasycznie od Kocierza, by po chwili znaleźć się pod Rychwałdkiem. Lubię ten podjazd, może trochę za dużo domostw po drodze, ale ten stopień nachylenia mi odpowiada. Na zjeździe vmax, czyli 68km/h potem powolne wtaczanie się na Przełęcz Ślemieńską.
Dużo przystanków, a to na fotografowanie widoczków, a to na opłukiwanie się z soli w przydrożnych potokach. Generalnie jazda na lajcie i bez napinki. Zwłaszcza, że na danie główne zostawiłem sobie Łysinę:) Czyli tzw. małą francę, jeden z trudniejszych podjazdów w Beskidzie Małym, spokojnie możemy mu dać 3 miejsce, zaraz po Hrobaczej i Magurce...
Na górze widoki cud malina i apogeum zmęczenia. Posiadówka dłuższa niż zwykle, głównie z powodu jednej z najlepszych panoram w okolicy - Babia Góra, Pilsko, słowackie Tatry, dolinki żywieckie, wszystko to na wyciągnięcie ręki - bajka! Powrót bez udziwnień, po przerwie na lodzika i colę na sam koniec zostawiłem sobie raz jeszcze Przełęcz Kocierską. O dziwo bardzo dobrze się podjeżdżało. Czego nie mogę powiedzieć o Łysinie (zrzuciłbym na młynek, ale sprzęt odmówił posłuszeństwa, więc się trochę szarpałem;). Do domu dojechałem skonany, szybki grillek i zasłużony zimny browar na dobitkę:) No i trochę mnie zjarało :)
Odświeżyłem sobie ten band. Kapela z Bielska-Białej, klimaty stoner/hardcore. Materiał można sobie zassać z neta legalnie za free. No i ta nazwa - idealnie pasująca do dzisiejszego dnia. Lejdis end dżentelmen: Sunday Driver On Tour:
W sumie bez rewelacji tym razem, trasa z miejsca na miejscę, choć po drodze atrakcji nie brakuje. Przede wszystkim upał, tak to jedna z nich :) Na Beskidku, w sobotę, spotykam grupkę rowerzystów. Jedni (sakwiarze) jadą w moim kierunku, natomiast dwóch bikerów wraca właśnie do Andrychowa. Jeden z nich wprowadza rower pod tą górkę, więc na otuchę opowiadam o ludziach, którzy tam łańchuchy zrywali :). Śmieje się i mówi: "i właśnie dlatego wprowadzam", hehe.
Niestety nie dane mi było pojeździć z szturmującą okolice ekipą Funia - dzięki raz jeszczę za zapkę, następnym razem może wypali:) Jazda z plecakiem jest do bani i powie to każdy uphillowiec. Zwłaszcza w taki upał:) Ja nie miałem wyjścia. Ale rychła perspektywa kilku zimnych browarów i talerza pełnego prażonek napawała mnie optymizmem:)
Powrót w niedzielę na totalnym lajcie. Cały dzień wiało i zastanawiałem się jak idzie Webit'owi na Pętli Beskidzkiej. Chociaż trzeba przyznać, że u stóp Skrzycznego można było dziś dostrzec naprawdę wielu rowerzystów niezrażonych pierońsko wręcz dującym wiatrem. Szacun dla nich, ja śmignąłem jak już się nieco uspokoiło i kiedy dwa poranne browce zdążyły wyparować:)