Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:772.50 km (w terenie 131.00 km; 16.96%)
Czas w ruchu:35:24
Średnia prędkość:17.87 km/h
Maksymalna prędkość:64.00 km/h
Suma podjazdów:13390 m
Maks. tętno maksymalne:198 (102 %)
Maks. tętno średnie:150 (77 %)
Suma kalorii:8038 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:85.83 km i 4h 25m
Więcej statystyk

Uphill Łysina ;)

Sobota, 31 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Niby płyta z tego roku, a brzmi jak sprzed czterach dekad! Do tego ten archaiczny klip! Taka sytuacja ;)


Miał być lajtowy wypad nad jezioro w celu kontemplacji nad kończącym się sezonem letnim lecz nic z tego nie wyszło, bo przegoniły mnie deszczowe chmurzyska. W Łękawicy na rozjeździe nie chcąc pchać się w oko cyklonu postanowiłem odjechać w przeciwnym kierunku. A że po drodze była Łysina? No cóż, to tylko kolejne uphillowe wyzwanie. Ale za to jakie!
Na szczycie ponuro i wietrznie, ale bajecznie ;) © k4r3l

Na tej górce byłem już w tym roku 2 razy, ale zawsze docierałem tam terenem (zielony szlak z Łamanej Skały). Z Łękawicy można tam dostać się całkiem przyzwoitym asfaltem. Ten krótki (~3km) lecz stromy podjazd z dwoma wypłaszczeniami po drodze oraz mega-sztywna (ponad 11%) końcówka wyciska z człowieka siódme poty. Dziś dodatkowo im wyżej tym mocniejszy wiał wiatr i pojawiały się pierwsze krople deszczu. Nagrodą za wjazd jest wyjątkowa panorama praktycznie całego Beskidu Żywieckiego!
ps.
Po drodze minąłem się również ze zjeżdżającym na nowej kolarce Krzyśkiem (chyba mnie nie poznał:), który powracał z wypadu na Żar z Dominikiem. Oprócz tego także kilku innych szoszonów mierzyło się z Kocierzem...

Uphillowy rozjazd ;)

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · Komentarze(2)
Można sobie potupać nóżką, a nawet dwiema :)


I weź tu zrób rozjazd po płaskim... No nie da się. Może się da, ale jak mam jechać w stronę tej plaskatości to aż mnie słabi;) Wolę już po raz n-ty jechać na Kocierz. No i pojechałem ;)

Nóżki po sobotnim uphillu wyraźnie odczuwalne, ale tylko do czasu gdy w Kocierzu Moszczanickim na kole siadł mi jakiś kolarz... Nie lubię być wyprzedzanym pod górkę, to taki deprymujące... Wobec czego zapomniałem o wczorajszych zawodach i czym prędzej się oddaliłem na bezpieczną odległość ;)

Uphill MTB Beskidy 2013 - Równica

Sobota, 24 sierpnia 2013 · Komentarze(22)
Uczestnicy
Czasówka na Równicę już od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie. Myślałem, też nad całym cyklem, ale w sumie podjazdy w terenie to inna bajka. Też lubię ale jednak na asfalcie mam większe doświadczenie. Dlatego wybraliśmy się z Dominikiem do Ustronia na rowerach ;) Czyli w ramach rozgrzewki naszym łupem padła Przełęcz Salmopolska i trochę kilometrów (85 miałem przejechane w momencie startu właściwego;)
Poranny dojazd w prawie jesiennych warunkach ;) © k4r3l

Godzinę później już piękne słońce ;) © k4r3l

Po drodze na rynek do biura zawodów mija nas wesoła gromadka dopingujących rowerzystów - to Marek i Waldek ze znajomymi z Cieszyna. Obiecują wsparcie na trasie i fotki - miło z ich strony ;) W biurze ogarniamy temat zapisów - numerek na kierownicę, żel do kieszonki a izon do koszyka :) Jest 9:30 a więc musimy czekać prawie 2h na naszą kolej - start odbywa się zgodnie z numeracją (nasze numery to 209 i 210) i przypada na 11:20.
Biuro zawodów na rynku w Ustroniu ;) © k4r3l

Na starcie: kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi, koksy i amatorzy - dosłownie wszyscy ;) © k4r3l

Praktycznie cały ten czas spędziliśmy na wiadukcie jeżdżąc tam i z powrotem no i przyglądając się startom. Chwilę przed odprawą postanawiamy wjechać kawałek wyżej. Nieco później dogania nas jak zawsze wesoły Adam. Jedziemy jeszcze trochę, ale za kostką brukową zawracamy, co by nie przegapić odprawy (debiutanci jesteśmy, więc postanowiliśmy tego wysłuchać). Na mostku zagaduje mnie Maks (fejsbukowy znajomy z bbriderZ) oraz Maciek z krakowskiego teamu rowerowanie.pl, który zapamiętał mnie z Trophy - podczas któregoś etapu chyba staliśmy obok siebie na starcie - fajnie ;) Chłopak niepozorny taki a walczy o pierwsze miejsce na podium w swojej kategorii - szacun!
Dominik na tle uzdrowiskowych piramid ;) © k4r3l

Adamuso na kilka sekund przed startem ;) © k4r3l

Zbliża się godzina startu, izotonik cały wypity, baton i banan zjedzony, jeszcze tylko żel i można ustawiać się w kolejce. Napięcie można kroić nożem ;) 5...4...3...2...1 Start. Ruszam swoim tempem, ale już chwilę później redukcja i pierwsze obawy - czy starczy sił, czy nie za mocno? Serce wali nie ze zmęczenia ale ze stresu ;) Ale jadę, głowa w dół, żeby nie widzieć drogi przed sobą.

Foto @ Marek87

Zaczyna się kostka brukowa, od tego fragmentu czuję, że jadę swoje - głowa wyłączona, pracują tylko nogi! Chłopaki stoją na końcu tego odcinka robią foty i kibicują - kolejny zastrzyk energii. Pierwszy zawodnik pojawia się w zasięgu wzroku - włącza się tryb forfitera. Wyprzedzanie na takiej trasie, podczas gdy startujesz co 30 sekund, daje naprawdę porządnego kopa. Dalej mijam gościa prowadzącego rower, więc albo skurcze, albo defekt. Nieco wyżej kolejni dwaj zawodnicy - łykam jednego, drugi siada mi bezczelnie na kole. Na szczęście za zakrętem czeka Adam z aparatem - błysk flesza + kilka słów moblizacyjnych i odchodzę od kolesia na bezpieczną odległość.

Foto @ murbanik@interia.pl

Chwila jazdy w samotności i następny zawodnik a raczej zawodniczka - jej mowa ciała jest jednoznaczna: "niech się w końcu ten podjazd skończy". Łykam ją bez problemu :) Wjazd do lasku i chwilę przed końcowym wypłaszczeniem słyszę dziwne stuki za sobą. Nie oglądać się - taka była taktyka. Ale gość zbliża się wyraźnie aż w końcu wyprzedza mnie na początku prostej. Odpuszczam mu, bo to jeszcze ~600m płaskiego a walka z kołami 29'' na prostej z góry skazana jest na porażkę. Przy budce parkingowego wrzucam blat i nisko pochylony szarżuję w stronę mety. Koniec ;)

czas:
00:21:13,13

w kategorii (M3):
16/51

pozycja open:
60/184

strata do zwycięzcy (Mariusz Kozak 00:15:51,81):
00:05:21,32

Kilka spostrzeżeń sprzętowo-organizacyjnych. Organizacja eventu bez zarzutu, wszystko garnięte perfekcyjnie. To faktycznie, bardzo kameralna impreza, na którą jednak przyjeżdża wielu przecinaków i maratończyków (JBG2), ale także i kompletnych amatorów. Dużo dzieci i mastersów (kategorie M5 i M6 to standard). Inna kwestia to fakt iż tak różnorodnych konfiguracji niektórych maszyn dawno nie widziałem, ale jestem zdania, że tłentynajnery na szosowych oponach szosowych to powinna być osobna kategoria (wiem, wiem, kłania się maść na ból dupy;)... Anyłej, rowery wylajtowane, amortyzatory pozamieniane na widelce sztywne, poodpinane hamulce (jeden koleś jechał tylko na przednim canteliverze wątpliwej jakości;). Slik z przodu, gruby bieżnik z tyłu też nie były rzadkością, z czego organizator raczył sobie nawet zażartować ;)

Foto @ Barbara Dominiak

W drodze powrotnej namówiłem Dominika na podjazd na Kubalonkę od Wisły - jeszcze tamtędy nie jechałem. Droga całkiem przyjemna a i nachylenie zacne ;) Z Kubalonki przez Zameczek pod nieszczęsny Salmopol, na którym organizm zaczął się buntować. I tak przez kolejne 30km - jak nie stopy, to dupa i vice versa. Ostatecznie wróciłem zajechany na maksa, ale tego mi właśnie było trzeba ;) Dzięki Dominik za towarzystwo, dzięki chłopaki (Adam, Marek, Waldek) za doping - było zajebiście :)

Próba generalna przed Uphill Równica ;)

Środa, 21 sierpnia 2013 · Komentarze(8)
Pierwszy od soboty wyjazd typowo treningowy, a więc żadnych rozjazdów po drodze :) Szybko i bez kombinacji na Kocierz sprawdzić jak noga podaje przed uphillem na Równicę. Udało się poprawić czas o przeszło minutę, a więc chyba dobrze ;) Aktualny rekord wynosi 14m15s (licząc od znaku 8% do ostatniego zakrętu w prawo przed wypłaszczeniem). Na Równicy będzie ciężko bo podjazd jest dłuższy od tego odcinka o ponad 1000m, z czego ostatnie ~600m to prosta, na której wypadałoby iść w trupa krzycząc w głowie: shut up legs! ;)
Suport z nowymi łożyskami :) © k4r3l

Dziś dokonałem wymiany łożysk w suporcie. Oryginalne (First - na allegro można dostać też całe suporty tego nieznanego mi producenta) wytrzymały raptem 4000km (w tym kilka błotnych dni w górach i myjkę ciśnieniową). Jako, że mam Accenta BB EX Pro wchodzą tam najprostsze "chinole" (6805 2RS) za 5 zeta na Allegro. Ja dałem 12PLN/szt. ale w sklepie stacjonarnym... Oferowali mi co prawda Koyo (80PLN za komplet, w sklepie internetowym dwa razy taniej;), ale nie byłem przekonany co do zasadności takiego wydatku. Zobaczymy ile się korba pokręci na takich budżetowych kulkach, najwyżej następnym razem wezmę te lepsze ;)

Beskid Mały z SCS OSOZ ;)

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Niby mocna wyrypa domaga się mocnych dźwięków, ale po powrocie miałem siłę tylko na coś lajtowego, a więc:


Co za dzień! Rzadko ruszam tyłek w sobotę z rana, ale tym razem zapowiadał się mocny wycisk. Do Międzybrodzia wpadło dwóch reprezentantów SCS OSOZ - Adam i Janusz i zaproponowali spacyfikowanie Beskidu Małego. Widziałem, że lekko nie będzie, i tak było! Tempo z początku niemrawe, na rozpoznanie. Podjazd (wstyd, bo chłopaki z Katowic pokazali mi tę drogę:) początkowo płynny, łatwo można było zdobywać wysokość (jakieś 200m na lajcie), później zaczęło się kombinowanie i przedzieranie przez krzaczory.
Zaczynamy w Kozubniku :) © k4r3l

Dotarliśmy do czerwonego szlaku u stóp Żaru i tym krętym oraz niestety zarośniętym z racji nieużywania singielkiem dostaliśmy się w okolice Kiczory. Dalej kolejna nowość - zamiast wypychu szutrowa alternatywa. Ja wymiękam, a chłopaki ekstra podjeżdżają. Gdyby to był maraton nie zobaczyłbym ich już do samej mety. Na szczęście czekali ;) Kawałek niebieskiego i znowu czerwony szlak. Trasa znana więc, bez szału.
SCS napierają pod Kiczerę ;) © k4r3l

Na Kocierzu Adam częstuje mnie batonem Nutrenda - smakowo ekstra, ale czy dał kopa? Ja tam nic nie poczułem - tak czy inaczej dzięki ;) Czerwony w stronę Łamanej Skały jest ekstra, ale chłopaki znowu na podjazdach odchodzą - Adam ujeżdża 29tke, Janusz fulla - oba carbony, ale to tylko szczegół, bo przecież rower sam nie jeździ :) Za Łamaną Skałą nawrót i polecany przeze mnie zielony szlak w stronę Kocierza. Chyba nikt nie mógł narzekać, bo na szlaku wszystko co najlepsze: techniczne i kamieniste odcinki, piaszczyste fragmenty, fajne podjazdy i szybkie zjazdy, na których aż geba się cieszy (ok. 2km genialnego flow przy prędkościach ~30km/h!).
A to już zielony szlak w stronę Ścieszków Gronia ;) © k4r3l

Zjeżdżamy do dolinki, krótka rozkmina którędy dalej. Adam proponuje asfaltową ściankę, czyli epicki podjazd ul. Widokową. Że też na to nie wpadłem. Oczywiście wjeżdża pierwszy - dla mnie przy tym upale to po prostu katorga! Dalej asfaltem z powrotem pod ośrodek i zielony na Przełęcz Beskid Targanicki. Zjeżdżam ostatni i widzę Adama majstrującego coś w markeciaku jednego z dwójki młodych chłopaczków - urywał pęknięty błotnik, żeby mogli dalej sobie śmigać. Postawa godna naśladowania - kto wie, może zarażą się chłopaki cyklozą?
Asflat na Kocierz :) © k4r3l

Profesjonalny serwis ;) © k4r3l

Proponuję przed kolejnym wjazdem w teren wizytę w sklepiku i uzupełnienie zapasów. Adam stawia po tyskaczu - postanawiamy je obalić po zasłużonym uphillu, który również dał nam się we znaki. Czuję, że to już mnie powoli przerasta, ale się jedzie, nie ma, że boli. Znajdujemy fajną zacienioną miejscówkę i gramy hejnał na trzy butelki ;) Ruszyć się po złocistym jest cholernie ciężko, znowu zostaję za chłopakami, a Ci uprzejmie czekają nieco dalej. Zjazd do Porąbki jak zawsze ekstremalny (z roku na rok coraz bardziej!) - Janusz o mało co nie taranuje szlabanu. Swoją drogą po kiego czorta go zamykać, jak i tak na szlaku widzieliśmy crossowców?
Zdrówko! ;) © k4r3l

Spotkany po drodze sympatyczny sakwiarz ;) © k4r3l

Teraz już tylko pozostaje spiekota asfaltu i szybki szpil do Międzybrodzia. Tam żegnam się z chłopakami (raz jeszcze dzięki za browar i wycisk;) i jadę jeszcze nad Jezioro odsapnąć trochę. Spotykam też sakwiarza - sympatycznego starszego jegomościa ze Skoczowa. Zagaduję i okazuje się, że wraca właśnie z Zakopanego objuczony w karimatę, namiot i bagaż w sakwach... Trochę pogadaliśmy, powspominaliśmy drogę na Zakopiec i rozjechaliśmy się pod sklepem życząc sobie powodzenia. Nad jeziorem dwie godzinki czilałtu, lodzik, powerade, słonce ;) Powrót resztką sił, ale do odcięcia jeszcze sporo brakowało - po prostu z racji mega podjazdowego dnia bolały i łydy i dupa ;)

HZ: 12% - 0:51:08
FZ: 26% - 1:52:04
PZ: 57% - 4:02:19

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Hrobacza & Magurka, czyli uphill w Beskidzie Małym ;)

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
U-wiel-biam! W ramach odpoczynku od metalowego łomotu trochę dobrego współczesnego rocka! Trzeba przyznać, że jak na duet generują cholernie dużo przyzwoitego hałasu ;) I co najważniejsze z płyty na płytę niesamowicie się rozwijają a na żywo dają czadu!


Sympatyczny wypad nad jezioro. Po wczorajszych ulewach i burzach nie ma śladu, no może powietrze trochę bardziej rześkie, ale też bez przesady. W Porąbce dzwoni Funio - właśnie atakuje Kocierz od strony Żywca - no niestety, tym razem nie pojeździmy... Uparłem się dzisiaj na Hrobaczą Łąkę, na której ostatni raz byliśmy z Jakubiszonem w... sylwestra, hehe. Postanowienie podjazdowe: nie używać młynka! I udało się, mielonkę wrzuciłem dopiero przy schronisku, żeby pokonać ostatnie korzonki. Ostatecznie podjechałem tą francę w 30 minut i 6 sekund ;) Od połowy drogi nawierzchnia w fatalnym stanie - mega dziury, mnóstwo kamieni - szosowcy spokojnie mogą już tę górkę wykreślić ze swojego grafiku, a jeszcze dwa lata temu kilku tam widziałem...
Końcówka podjazdu na Hrobaczą - najgorsze za mną;) © k4r3l

Pod krzyżem ciekawa scenka: gość w sile wieku odstawia piwko i zaczyna się wspinać po konstrukcji krzyża. Debil - myślę, albo głupek co najmniej. W międzyczasie przyjeżdża jakiś dziadek na rowerze i zaczyna się:
- Pan zejdzie stamtąd!
- Ale dlaczego?
- Proszę pana, żeby pan zszedł.

Warto się zatrzymać, a to pod pretekstem odpoczynku, albo już na zjeździe :) © k4r3l

Gość szpanuje swoją głupotą przed rodziną, która podobnie jak on głupia. Nie lubię takich akcji, ale tym razem dziadzio miał rację - mało było takich przypadków, że GOPR musiał się fatygować z powodu chojrakujących debili? Na koniec jeszcze jeden prokatolicki atak dziadka z partyzanta: "W domu albo w kościele też pan po krzyżu chodzi?" :D Na tą zaczekpę "kaskader" się wyraźnie obruszył i wywiązała się pomiędzy nimi jakaś słowna potyczka, którą szczerze powiedziawszy miałem w dupie, bo krzyża bronić nie zamierzam a już tym bardziej głupoty takich niedzielnych buraków po jednym piwie...
Ławeczka na wale w Zarzeczu ;) © k4r3l

W drodze nad jezioro wpada mi jakiś owad (osa?) w ucho i postanawia mnie użądlić - mam ostatnio jakieś szczęście do takich bliskich spotkań z matką naturą. Ucho mimo iż zawsze odstaje od czaszki, to dziś jakby nieco bardziej :) Nad Jeziorem chwila na odpoczynek i loda zakupionego w monopolowym ;) Ludzi od groma, rowerzyści, spacerowicze z psami, dzieciakami - oszaleć można. Trochę się zasiedziałem, więc w ramach wieczornego rozruchu postanowiłem (uwaga, będzie old schoolowy zwrot;) karnąć się na Magurkę - a więc górkę nr 2 a dla niektórych nr 1 (różne są opinie;) jeżeli chodzi o podjazdy w Beskidzie Małym. Ten podjazd również bez mielenia. Czas od zapory do początkowego szutru, czyli pierwszego wypłaszczenia w okolicach 23-24 minut. Jak widać po czasie ta wydaje się być ciut łatwiejsza, ale pewnie to kwestia lepszej nawierzchni - stromizna jest porównywalna ;)
A to już najwyższy punkt dnia - platforma na szczycie Magurki ;) © k4r3l

Zjechałem sobie szlakiem narciarskim - coraz bardziej rozpiżdżonym niestety :( I później z Przegibka szybki myk przez Wielką Puszczę i Przełęcz Beskid Targanicki do domu.

Na koniec kilka podrasowanych optycznie panoramek. Enjoy! :)

Hrobacza Łąka > klik <
Jezioro Żywieckie > klik <
Magurka Wilkowica > klik <

Jezioro i o stchórzeniu przed Korbielowem słów kilka ;)

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Zaległy wpis sprzed tygodnia, czyli poniedziałkowy wypad nadjeziorny, jeszcze przed zapowiadanymi afrykańskimi upałami ;) Nad samym jeziorem (wał w Zarzeczu) świetnie, ciepło, nie za dużo ludzi, trochę zwierzaków i babka kąpiąca się w ubraniu, hehe.

Dziś jest już niedziela, a więc dzień po maratonie w Korbielowie, który mimo szczerych chęci odpuściłem. Po oberwaniu chmury z piątku na sobotę wiedziałem co będzie czekało na zawodników. Poranny telefon od Tomka: "Hej, gdzie jesteś?". "Odpuściłem" - odpowiadam. Tomasz zdaje krótką mini-relację: "cały czas mży, trasa skrócona (giga=mega+mini)" - dokładnie nie wiem jak to wygląda, ale tego się mniej więcej spodziewałem. Dlatego z żalem, ale jednak postanowiłem zrezygnować, żeby nie wyglądać jak 1 czerwca br. (wprawne oko dojrzy brak haka i łańcuch napięty jak plandeka na żuku;)
Migawka z Trophy - feralny III etap ;) © k4r3l

Może się uda przenieść opłatę na Istebną, choć najlepiej chyba wnosić opłaty w biurze w dzień zawodów, co by nie być stratnym. Dodam tylko, że udział w TAKIM maratonie, w TAKICH górach mógłbym przypłacić stratami nie tylko sprzętowymi, co zdrowotnymi... A jako że nie posiadam sponsora, sztabu mechaników ani zastępów masażystek zwyciężył zdrowy rozsądek i teraz już się z tego śmieje, czytając na stronie organizatora fragment zapowiedzi tego kultowego etapu:

"Czując na skórze ostatnie upały liczymy, że limit deszczu na ten sezon wyczerpał się w Beskidzie Sądeckim. Zapraszamy do Korbielowa, nie pożałujecie." ;) - współczuję Grzegorzowi i zastanawiam się jak wiele da zmiana terminu przyszłorocznego Trophy, hehe.

Czekam na relacje startujących ;)

Wielka Racza na sucho ;)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Kolejna niedziela pod względem rowerowych planów prezentowała się ambitnie. Postanowiliśmy z grupką bbriderz wybrać się w Beskid Żywiecki. Już na wstępie utworzyły się trzy frakcje - rowerowa, samochodowa oraz pociągowa. Byłem w tej ostatniej i z przesiadką w Bielsku-Białej dokulałem się do Milówki. Miałem godzinę czasu do przyjazdu pozostałych, więc postanowiłem wysiąść wcześniej i do Rycerki dojechać na rozgrzewkę. A rozgrzewka była konkretna - po drodze Przełęcz Kotelnicka (polecam;) i skrót czarnym szlakiem z Soli do Rycerki przez Łysicę (ok. 700m n.p.m.) ;)
Takie były warunki transportowe - jeden bilet dwa różne składy;) © k4r3l

Po chwili nadjeżdża kierowany przez Maćka bolid z Marzeną, Grzesiem i Dawidem (oraz oczywiście ich rowerami;). Humory dopisują od rana, szybkie składanie tobołów i można jechać na spotkanie z Arkiem i Pawłem, którzy do Rycerki dotarli na rowerach z Bielska. Po drodze mijamy mnóstwo lokalesów uzupełniających elektrolity w okolicznych sklepach typu społem. W Kolonii ostateczna decyzja - większość wybiera żółty bezpośrednio na Wielką Raczę. Ja z racji, że jechałem nim na Trophy wraz z Qniem i Piasqiem wybieram nieznany wariant w postaci czarnego szlaku rowerowego na Magurę. Szlak gubimy ale szeroką szutrówą ciągle nabijamy metry w pionie. W pewnym momencie robimy kilkanaście metrów ostrego wypychu i, tu niespodzianka, lądujemy na czerwonym granicznym, czyli jest ok.
Pierwszy teren - Łysica i panorama z tego niepozornego szczytu :) © k4r3l

A to już widoki z czerwonego 'singielka' ;) © k4r3l

Szlak w tym miejscu to genialny singielek - warunki do jazdy super, można oko nacieszyć kapitalnymi widokami, momentami jest też flow, ale generalnie trzeba się pilnowć, bo wąska ścieżka jest mocno zarośnięta i czychają na niej różne, nie zawsze miłe, niespodzianki. Na jednym z korzennych odcinków zaliczam kontrolowany lot w krzaki - z mała prędkość, amor się zapadł w głębszej dziurze i wysoko punktowana ewolucja gotowa ;) W pewnym momencie gubimy oznaczenia, trzeba się wracać. Kolejny stromy wypych tuż przed schroniskiem i docieramy do grupki ze szlaku żółtego. Ekipa już zniecierpliwiona, więc nie ma za dużo czasu - a myślałem, że jak schronisko to i piwko zaliczymy... No trudno, trzeba jechać dalej.
Wspólne foto koło schroniska na Raczy (fotkę robił Grześ;) © k4r3l

Zjazd z Wielkiej Raczy bardzo fajny, na hali walka ze zdradliwymi koleinami i trochę wygłupów w oczekiwaniu na Marzen, która sobie pomyka na totalnym sztywniaku po tych wszystkich nierównościach - szacun. A droga na Przegibek usłana jest głównie korzeniami, jest też odrobina luźnych kamieni. Trochę pod górę, trochę w dół - kilka podprowadzeń jest nie uniknionych.
Często zatrzymywaliśmy się w takich widokowych miejscach ;) © k4r3l

Na Przegibku nie wytrzymuję - idę na małe piwo. Ja nie wiem co to za grupka co z nimi jadę, w ogóle ich nie poznaję. Ja wiem, że sierpień miesiącem trzeźwości, ale żeby w górach się browaru nie napić? Brak słów ;) Jeszcze mnie laska za barem chce okantować przy wydawaniu na 10 złotych, ale się nie daję. I tym sposobem to schronisko na wstępie zalicza u mnie dużego minusa.
Wielka Racza została w tyle - nie minęło chyba nawet 15 minut ;) © k4r3l

Rozjeżdżamy się - "samochodziaże" wybierają najkrótszy wariant do swojego bolidu, czyli zielony wprost do Rycerki a my postanawiamy we czwórkę (Marcin dojechał późniejszym składem) zawalczyć z Wielką Rycerzową. Wybierając szlak czerwony zamiast niebieskiego podjęliśmy chyba jedną z lepszych decyzji - niby stromo, ale w dużej mierze podjeżdżalnie, co daje sporą satyfakcję! Zjazd do Bacówki asekuracyjnie - hample zapowietrzone, a z racji opóźnionego zamówienia z Centrum Rowerowego (tjaaaa, 24h wasza mać! i jeszcze dętka nie ta co chciałem!) używane klocki półmetaliki - zestaw conajmniej nieodpowiedni na góry tego kalibru...
Marcin i Qń zjeżdżają do Bacówki pod Wielką Rycerzową :) © k4r3l

Dalsza część szlaku to już kilkukilometrowy zjazd. W pewnym momencie wpada mi jakiś owad pod paski kasku i postanawia pożegnać się ze mną na ostro - ukłucie daje się we znaki jeszcze przez kilka kilometrów, później już o nim zapominam, bo odpadają mi ręce ;) Chwilę przed asfaltami Qń łapie snejka po czym musi ratować się moją pompką, bo jego gdzieś czmychnęła z kieszonki.
Mądrości z PKP Rajcza Centrum, hehe ;) © k4r3l

A tak podróżowały nasze rowerki z powrotem - konduktor nie miał nic przeciwko :) © k4r3l

I tak kończy się nasza przygoda w Beskidzie Żywieckim. W Rajczy raczymy się colą i kebabami a do pociągu bierzemy po browarze (na zakwasy;). Wysiadam w Pietrzykowicach i jadąc początkowo wzdłuż Jeziora Żywieckiego robię standardową trzydziestokilometrową dojazdówkę do domu po drodze zahaczając jeszcze o, jak zawsze o tej porze roku, wybawcze źródełko w Wielkiej Puszczy. Ekstra wypad, choć trochę krótki - za szybko się też wykruszyła ekipa. No a przede wszystkim za mało piwa - a przecież każdy powie, że na takiej wyprawie pić trzeba, nawet wtedy kiedy się nie chce!.
W Wielkiej Puszczy można jak zwykle podładować akumulator :) © k4r3l

/