Uphill MTB Beskidy 2013 - Równica
Poranny dojazd w prawie jesiennych warunkach ;)© k4r3l
Godzinę później już piękne słońce ;)© k4r3l
Po drodze na rynek do biura zawodów mija nas wesoła gromadka dopingujących rowerzystów - to Marek i Waldek ze znajomymi z Cieszyna. Obiecują wsparcie na trasie i fotki - miło z ich strony ;) W biurze ogarniamy temat zapisów - numerek na kierownicę, żel do kieszonki a izon do koszyka :) Jest 9:30 a więc musimy czekać prawie 2h na naszą kolej - start odbywa się zgodnie z numeracją (nasze numery to 209 i 210) i przypada na 11:20.
Biuro zawodów na rynku w Ustroniu ;)© k4r3l
Na starcie: kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi, koksy i amatorzy - dosłownie wszyscy ;)© k4r3l
Praktycznie cały ten czas spędziliśmy na wiadukcie jeżdżąc tam i z powrotem no i przyglądając się startom. Chwilę przed odprawą postanawiamy wjechać kawałek wyżej. Nieco później dogania nas jak zawsze wesoły Adam. Jedziemy jeszcze trochę, ale za kostką brukową zawracamy, co by nie przegapić odprawy (debiutanci jesteśmy, więc postanowiliśmy tego wysłuchać). Na mostku zagaduje mnie Maks (fejsbukowy znajomy z bbriderZ) oraz Maciek z krakowskiego teamu rowerowanie.pl, który zapamiętał mnie z Trophy - podczas któregoś etapu chyba staliśmy obok siebie na starcie - fajnie ;) Chłopak niepozorny taki a walczy o pierwsze miejsce na podium w swojej kategorii - szacun!
Dominik na tle uzdrowiskowych piramid ;)© k4r3l
Adamuso na kilka sekund przed startem ;)© k4r3l
Zbliża się godzina startu, izotonik cały wypity, baton i banan zjedzony, jeszcze tylko żel i można ustawiać się w kolejce. Napięcie można kroić nożem ;) 5...4...3...2...1 Start. Ruszam swoim tempem, ale już chwilę później redukcja i pierwsze obawy - czy starczy sił, czy nie za mocno? Serce wali nie ze zmęczenia ale ze stresu ;) Ale jadę, głowa w dół, żeby nie widzieć drogi przed sobą.
Foto @ Marek87
Zaczyna się kostka brukowa, od tego fragmentu czuję, że jadę swoje - głowa wyłączona, pracują tylko nogi! Chłopaki stoją na końcu tego odcinka robią foty i kibicują - kolejny zastrzyk energii. Pierwszy zawodnik pojawia się w zasięgu wzroku - włącza się tryb forfitera. Wyprzedzanie na takiej trasie, podczas gdy startujesz co 30 sekund, daje naprawdę porządnego kopa. Dalej mijam gościa prowadzącego rower, więc albo skurcze, albo defekt. Nieco wyżej kolejni dwaj zawodnicy - łykam jednego, drugi siada mi bezczelnie na kole. Na szczęście za zakrętem czeka Adam z aparatem - błysk flesza + kilka słów moblizacyjnych i odchodzę od kolesia na bezpieczną odległość.
Foto @ murbanik@interia.pl
Chwila jazdy w samotności i następny zawodnik a raczej zawodniczka - jej mowa ciała jest jednoznaczna: "niech się w końcu ten podjazd skończy". Łykam ją bez problemu :) Wjazd do lasku i chwilę przed końcowym wypłaszczeniem słyszę dziwne stuki za sobą. Nie oglądać się - taka była taktyka. Ale gość zbliża się wyraźnie aż w końcu wyprzedza mnie na początku prostej. Odpuszczam mu, bo to jeszcze ~600m płaskiego a walka z kołami 29'' na prostej z góry skazana jest na porażkę. Przy budce parkingowego wrzucam blat i nisko pochylony szarżuję w stronę mety. Koniec ;)
czas:
00:21:13,13
w kategorii (M3):
16/51
pozycja open:
60/184
strata do zwycięzcy (Mariusz Kozak 00:15:51,81):
00:05:21,32
Kilka spostrzeżeń sprzętowo-organizacyjnych. Organizacja eventu bez zarzutu, wszystko garnięte perfekcyjnie. To faktycznie, bardzo kameralna impreza, na którą jednak przyjeżdża wielu przecinaków i maratończyków (JBG2), ale także i kompletnych amatorów. Dużo dzieci i mastersów (kategorie M5 i M6 to standard). Inna kwestia to fakt iż tak różnorodnych konfiguracji niektórych maszyn dawno nie widziałem, ale jestem zdania, że tłentynajnery na szosowych oponach szosowych to powinna być osobna kategoria (wiem, wiem, kłania się maść na ból dupy;)... Anyłej, rowery wylajtowane, amortyzatory pozamieniane na widelce sztywne, poodpinane hamulce (jeden koleś jechał tylko na przednim canteliverze wątpliwej jakości;). Slik z przodu, gruby bieżnik z tyłu też nie były rzadkością, z czego organizator raczył sobie nawet zażartować ;)
Foto @ Barbara Dominiak
W drodze powrotnej namówiłem Dominika na podjazd na Kubalonkę od Wisły - jeszcze tamtędy nie jechałem. Droga całkiem przyjemna a i nachylenie zacne ;) Z Kubalonki przez Zameczek pod nieszczęsny Salmopol, na którym organizm zaczął się buntować. I tak przez kolejne 30km - jak nie stopy, to dupa i vice versa. Ostatecznie wróciłem zajechany na maksa, ale tego mi właśnie było trzeba ;) Dzięki Dominik za towarzystwo, dzięki chłopaki (Adam, Marek, Waldek) za doping - było zajebiście :)