Wymęczona jazda, bo po 10km jazdy w dół i po płaskim ponownie do akcji wkracza kolano. Wrzuciłem więc na luz i bezstresowo pokręciłem się po okolicy. Po drodze do Żywca mijam tabuny rowerzystów - od niedzielnych wycieczkowiczów po trenujących prosów.
Przed Przełęczą Ślemieńską urywam znowu szprychę - tym razem od strony kołnierza piasty - nie mam w tym roku szczęścia do kół. To już drugie :/ Na tym telepiącym się kółku robię jeszcze powrotne kilkadziesiąt km. W Wielkiej Puszczy dopada mnie ulewa i burza - najgorsze przeczekuję pod wiatą przystanku w towarzystwie rowerowej parki i gościa na skuterze ;)
Było już D.N.O. to teraz pora na wielkie N.I.C. Miała być Pętla Beskidzka, jednak wcześniej zadzwonił Gustav, że jedzie do Bukowiny - myślę, ok, mogą być też i Krowiarki. Ale jak tylko wsiadłem na rower i zakręciłem kilka razy nogą wiedziałem, że dużo to ja dzisiaj nie zwojuję.
Intensywna jazda po górkach w ostatnich dwóch dniach załatwiła mi kolano (a to przecież raptem tylko 100km). Nie pozostało nic innego jak odwołać telefonicznie eskortę Sebastiana i zrobić rundkę po okolicy. Zupełnie bez przekonania i w sumie niepotrzebnie, bo co to za przyjemność jeździć z grymasem bólu na gębie? No nic, kuracja w toku, łykam jakiś colaflex i pije dużo piwa - powinno być ok ;)
Cała droga w towarzystwie tej płyty! Rewelacyjny album!
Żar w niedzielę to, ze względu na tłumy ludzi, kiepski pomysł. Żar w niedzielę pod wieczór to już jednak znacznie ciekawsza opcja. Jadąc przez Międzybrodzie mijam potężny korek ciągnący się aż do zapory w Tresnej - wszyscy muszą wracać akurat o tej samej porze ;) A to peszek ;)
Na górze chwila odpoczynku w oczekiwaniu na zachód słońca a następnie przyjemny zjazd. Na pętli autobusowej minąłem się z radiowozem - oj, wpadnie niebieskim trochę grosza, bo oczywiście kilka osób musiało się wpieprzyć samochodem pod sam zbiornik... Końcówka to podjazd na Kocierz w przeważającym z minuty na minutę zmroku. A sam zjazd już po ćmoku ;)
Miałem przeczucie, że warto oglądać ten dłużący się w nieskończoność etap Wielkiego Touru. Rafał Majka nie rzucał słów na wiatr i po znakomitej drugiej pozycji dzień wcześniej zrobił to co zapowiedział - wygrał! Emocje były niesamowite!
I tak sobie pojechałem na wieczorny trening. Wyszło jak wyszło - średnia 29km/h na góralu to chyba całkiem nieźle :)
... czyli marna 20tka w terenie na koniec weekendu. Więcej chaszczingu i "tropienia dzików" niż jazdy. Miał być Leskowiec ale zawróciłem w połowie drogi. Nic na siłę. Totalnie bez entuzjazmu, bez energii. Tylko czekałem kiedy wrócę z powrotem. Bywa.
Ale od niechcenia wpadło 700m w pionie :D
Nowy Mastodon rzecz jasna rządzi ostatnio w moim odtwarzaczu, wcale jednak nie jest wyraźnie lepszy od takiego "Crack The Skye" z 2009 roku! Polecam w przypadku wolnych dziesięciu minut. Love it or hate it! ;)
Była taka górka, która kusiła swoim majestatem od co najmniej kilku wypadów we wschodnie rejony Beskidu Żywieckiego. Polica. Ten wznoszący się nad Zawoją zalesiony kolos (1369m n.p.m.) robił wrażenie choć nawet spod Opacznego, skąd mieliśmy go jak na dłoni wydawał się poza zasięgiem. Ale w końcu postanowiliśmy dać jej szansę.
W składzie okrojonym (obawy o pogodę i ogólnie niedzielna niedyspozycja niektórych;) wyjechaliśmy klasycznie przez Leskowiec, by przy porannym słońcu pokonać jak największą odległość. Poszło gładko i o 9:30 byliśmy już na Przełęczy Przysłop gadając chwilę ze starszymi trekkingowacami-górnikami. Stamtąd został nam już tylko zjazd do Zawoi a potem tylko atak cel główny.
Na podjazd wybraliśmy sobie drogę na mapie oznaczonej nazwą "Pod Policę". Była to, jak się okazało, bardzo stroma droga dojazdowa do leżących na wysokości 800m zabudowań. Początkowy asfalt zmienia swój stan w szutry i pozostałości po starej drodze. Jedzie się super, bo cały czas w cieniu, ale nachylenie jest konkretne. W końcu dojeżdżamy do zielonego szlaku, na którym zostaniemy przez dłuższy czas.
Początek nie wygląda zachęcająco - szeroka droga pełna kolein, kamieni a przede wszystkim o konkretne nastromienie wymusza butowanie. Na pocieszenie mamy niebanalne widoki za plecami. Jednak to co potem zastajemy na zielonym pozwala zapomnieć o tym spacerze z rowerem. 4km pięknego, dzikiego i niezmąconego obecnością człowieka singla. Praktycznie żywej duszy tam nie uświadczycie, gigantyczne paprocie sięgają tam pasa i te widoki w dolinie.
Ścieżka choć może niezbyt trudna to jednak prowokuje do ogólnie pojętych słów wyrażających zdumienie. A więc nikogo nie dziwią lecące "o k..a", "ja p...ole" czy nieco mniej pospolite: "zwariujesz jak to zobaczysz". Tak było w istocie - można było zwariować z zachwytu. W międzyczasie gdzieś z góry dobiegają odgłosy burzy. Ścieżka zaczyna się zwężać tak, że paprocie smagają nas po nogach a iglaki drapią po rękach. Później jest kilkuset metrowy fragment, gdzie nie da się już tak płynnie jechać - są fragmenty dość niebezpieczne (wąska ścieżka nad przepaścią czy strumień przecinający nam drogę) i takie dla wybitnych techników. My nie ryzykujemy. W nagrodę czeka nas kolejny singiel, tym razem w pięknie gęstym i zielonym lesie. No mówię Wam bajka i raj dla oczu i duszy. Takich rzeczy nie uświadczycie w popularnych rejonach Beskidu czy to Śląskiego czy w pozostałych Żywieckiego!
Na Hali Kucałowej trochę miny nam zrzedły - Tatry prezentują tylko niewyraźny obrys, no cóż będzie pretekst by tu wrócić np. na jesień o ile będzie ciepła i sucha ;) Zajeżdżamy do schroniska i tam przeczekujemy półgodzinną falę deszczu wspomaganą przez kilka grzmotów. Kolejne schronisko gdzie testujemy żurek - na pewno lepszy niż na Lipowskiej, ale wyraźnie gorszy niż na Rysiance czy Leskowcu ;)
Na Okrąglice nie jedziemy - podziwiamy tylko wystający ponad korony drzew maszt nadajnika. Droga na Policę to taka łyżka dziegciu w beczce miodu. Kamienisty podjazd, na którym nie dość, że opuściły mnie kompletnie siły, to na dodatek przyszło nam przedzierać się przez powalone olbrzymie drzewa w towarzystwie setek much. Myślałem, że zeżrą nas tam żywcem. Na górze kolejna panorama na Jezioro Orawskie, Babią Górę i ponownie Tatry - niezbyt klarowna, ale zawsze ;) Zjazd z Policy w stronę Cylu Hali Śmietanowej to kolejny raz poezja!
Głazy, dropy, korzenie powodują powrót banana na gębie i wzrost adrenaliny - piękny odcinek zakończony krótkim wypychem. Ze skrzyżowania szlaków planujemy zjechać niebieskim do Zawoi, ale tak jakoś przejeżdżamy odbicie i lądujemy na stromej ściance, którą trzeba sprowadzać... Tu w zasadzie kończy się przygoda z Policą. Wbijamy na nieoznakowaną ścieżkę, którą przecina nam w pewnym momencie pokaźne stadko dzików (na oko 15 sztuk, głównie młodych).
Zjazd do Zawoi mocno eksperymentalny, jakimś potokiem, korytem czy czymś tam jeszcze innym. No ale koniec końców udało się. Ostatnie 40km to m.in. podjazd na Przysłop i dalej, wyżej czerwonym szlakiem - fajna alternatywa klasycznej drogi na tą przełęcz. Niestety u mnie odzywa się prawe kolano. Z bólem walczę do samego końca spowalniając Kubę w końcówce. Część podjazdu pod Leskowiec muszę nawet prowadzić. Na szczęście wieńczące wyprawę piwko pod groniem JPII działa uśnieżająco. Jeszcze tylko zjazd czarnym szlakiem do Rzyk i można śmigać asfaltami do domu. Co za trip!
Uwaga. Łamiąca wiadomość! The Prodigy! Szok i niedowierzanie! Ale ten album daje kopa!
Podobnie jak w ubiegłym roku założyłem sliki i pojechałem pofocić i podopingować zawodników Pętli Beskidzkiej. Wcześniej nieco pobujałem się w okolicy Żywca, Rychwałdku następnie wróciłem pod Kocierz by tam poczekać na zawodników. Pilot pojawił się o 11:30 a więc równie 2.5h od startu, który miał miejsce w Wiśle. Za nim pierwsza kilkunastoosobowa grupka, potem kilka sztuk luzem i znowu jakaś masówka.
Przewaga jaką osiągnęli nad kolejną partią zawodników wynosiła spokojnie ponad 10 minut, a był to prawie półmetek maratonu. Później zaczęli pojawiać się znajomi. Najpierw ktoś krzyknął rozpoznawszy mnie po koszulce BS. Okazało się, że to Domino z Jas-Kółki - moc koszulki wyraźnie zauważalna ;)
Dalej jechał sam Tomek z bbriderZ - pierwszy rok na szosie i tak znakomity rezultat. Widać maratony u Grabka, które jeździ też dają pewnego rodzaju bazę nawet i pod szosę ;) Chwilę później w większej grupce przyjechał Paweł oraz Funio. Zabrałem się kawałek z nimi, powkurzałem swoimi przełożeniami w góralu i odjechałem, żeby wyrobić się przed zjazdem, bo nie miałbym z nimi szans.
Kolejny przystanek to Targanicka. Tam pogadałem chwilę z gościem z ręką na temblaku - rozwalił się dwa tygodnie wcześniej i zostało mu niestety tylko podawanie bidonow i...
Niektórzy pytali co to za górka, bo byli zaskoczeni sztywnością. No tak, Przełęcz Targanicka może zaskoczyć. Niekoniecznie pozytywnie, hehe. Ja ją lubię ;) Zjazd do Porąbki, zakupy w sklepie i zagaduje mnie o Kozubnik cyklista z... Rudy Śląskiej, Znowu koszulka zrobiła robotę - okazało się, że to Mirkowski. Chwilę pogadaliśmy i ruszyłem w stronę zapory. Zaraz za mną wyjechał z Wielkiej Puszczy Dominik - jak sam przyznał to nie był jego dzień. Odprowadziłem go do zapory, po drodze zaliczając jeden z bufetów i pożegnaliśmy się.
Wróciłem się przez Bukowiec, Czaniec i Roczyny do domu w piekielnym słońcu. Pogoda z jednej strony wymarzona, słonecznie, sucho, ale zawodnikom z pewnością roboty nie ułatwiała. Większość jednak ścig ukończyła, co też musiało być piękną nagrodą za tę nierówną walkę z terenem, temperaturą i własnymi słabościami. Do zobaczenia za rok ;)