Wpisy archiwalne w kategorii

Trophy

Dystans całkowity:293.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:06
Średnia prędkość:11.23 km/h
Suma podjazdów:2900 m
Maks. tętno maksymalne:205 (105 %)
Maks. tętno średnie:163 (84 %)
Suma kalorii:5691 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:58.60 km i 5h 13m
Więcej statystyk

MTB Trophy 2013 - etap 4

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(23)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

Czwarty i ostatni etap to była, dla kogoś kogo nie pokonały dotychczasowe warunki i zdążył się obyć z górami, formalność. Przynajmniej teoretycznie. 20 minut przed startem oddaję rower do regulacji przerzutek naszym niezastąpionym Czechom - mają polew jak widzą 'zabandażowaną' złamaną klamkę hamulca.
Chwila dla Medżika - czyli Czesi w akcji ;) © k4r3l

Tym razem Grzegorz nie przebierał w środkach i na dzień dobry grubą czarną krechą odkreślił ponad 20km odcinek między Grabową a Malinowską Skałą w związku z czym Klimczok wypadł z gry, a my jechaliśmy bezpośrednio z Salmopolu fragment szutrówką, by chwilę później puśćić się w dół niezłym singlem rozgrzewając tarcze do czerwoności. Okolice są mi znane, ale niektóre opcje, głównie zjazdowe to popis Golonkowej wirtuozerii.
A tak się robi kiedy nie ma potrzebnego rodzaju klocków pod ręką ;) © k4r3l

Dziś wszystko od samego początku układało się po mojej myśli. Przede wszystkim pogoda - wreszcie mocne, czasem nawet zbyt mocne słońce sprawiało, że na podjazdach wreszcie można było się porządnie spocić. Etap może krótki ale miał kapitalny flow, zjeżdżałem prawie wszystko, no może oprócz stromej końcówki na początkowym odcinku.

Zjazd ze Smerekowca to istny ogień i gdyby nie pozamykane na trasie szlabany byłoby ostro na maksa. Na pierwszym bufecie nawet się nie zatrzymuję, proszę tylko o izo, a dziewczyna wrzuca mi jeszcze banana do kieszonki i cisnę w górę. Ale nie ma nic za darmo - na zajebiście długim i radosnym podjeździe pod Grabową, podczas którego udało się zmiażdżyć psychę wyprzedanych proriderów orientuję się, że tylne koło pomimo zamkniętego poprawnie zacisku, lata mi na boki. Pytanie, zjeżdżać ostrożnie czy cisnąć na maksa? To w końcu ostatni etap, krótki, więc najwyżej dojdę z buta - no to ogień! W międzyczasie spotykam Maćka z TWRu, który ma problemy z piastą, co kilka obrotów pojawia się jeden jałowy. Dopinguję go by próbował, może zaskoczy i faktycznie udaje się. Ale Maciek to żaden leszcz - pod górę ma wyraźnie mocniejsze kopyto ode mnie a i na zjazdach śmiga jak kozica rzuacając na jednym z nich przez ramie: "puść te klamki!!" ;) Na jednym ze zjazdów pytam ciągle teleportującego się na trasie Grzegorza ile jeszcze do mechaników - odpowiada, że na końcu zjazdu za jakieś 4km, hehe. Po takich zjazdach to ręce odpadają.
Jeden z wielu podjazdów na Trophy ;) © k4r3l

Przy bufecie okazuje się, że to nie konusy tylko jakaś śruba, do tej pory nie wiem co to, bo jeszcze tam nie zaglądałem. Pytam tylko Czecha czy dojadę na tym kole, kiwa twierdząco głową - mając świadomość ich bezcennej wiedzy i ogromnego doświadczenia postanawiam zaufać mu jak najlepszemu przyjacielowi i rozpoczynam mozolny podjazdo-wypych w kierunku Cienkowa Wyżnego. Tuż przede mną gość zrywa albo łańcuch albo hak, mówię mu, że ma szczęście, że tu akurat są mechanicy - on ich chyba nawet nie zauważył, hehe. Po zdobyciu szczytu zaczyna się kolejna seria ostrych zjazdów przerywana od czasu do czasu widoczkami z rozległych polan.
Wreszcie suchy etap ;) © k4r3l

Zjeżdżamy nad zaporę w Wiśle i atakujemy niczym zawodnicy TdP Kubalonkę od strony zameczku. Początkowo ciągnę pedały żywiołowo, potem niepotrzebnie zagaduję się z Rosjaninem, odpuszczam, wrzucam młynek tylko po to by chłop mi uciekł na zjeździe, hehe. Na tym samym zjeździe mija mnie też Marek, niewiele brakło bym go dziś objechał, hehe. Po drodze dużo dopingujących dzieciaków pytających o bidony. Gdyby stali gdzieś przy ostrzejszych zjazdach na pewno by się obłowili;) Ostatni fragment to kultowe już singielki w lasku przed samą metą, niestety odrobinę błotniste i korzeniste, więc trochę się męczę. Na metę wpadamy jeszcze z innej strony cisnąc po ścieżce usłanej drobnymi kamyczkami. Przy linii końcowej stoi jeszcze Marc, z bananami na gębach przybijamy piąteczkę i odbieramy gratulacje razem z koszulką "Made in Bangladesh", ale z jakże kultowym napisem: F I N I S H E R!
Niekończąca się ucieczka ;) © k4r3l

Czas 3:46:31 (181/325), na międzyczasie lepiej od Marka o prawie dwie minuty (na końcu dołożył mi 21 sekund, Maciek był lepszy o 2 minuty, a Mariusz (szybszy o 25min) jak zwykle poza konkurencją ;)

--

Co za weekend! Bez dwóch zdań polecam każdemu udział w Trophy pod jednym tylko warunkiem: nie róbcie siary i nie przyjeżdżajcie w Beskidy pierwszy raz właśnie na Trophy. Znajdźcie czas i wpadnijcie tu kilka razy w roku, oswójcie się z długimi podjazdami i wymagającymi zjazdami, dla bezpieczeństwa przemnóżcie tę trudność jaką Wam to sprawia razy dwa, bo jak pokazała tegoroczna edycja hasło, które przyświeca tym zawodom, czyli: spodziewaj się niespodziewanego to nie tylko chwytliwy slogan, to przede wszystkim przestroga!

Po spakowaniu manatek udajemy się z Markiem, Mariuszem, Maćkiem (później dochodzi także Kamil) na pizzę - pełny talerz, 32cm na grubym cieście, z podwójnym serem i brokułami nie robi na mnie wrażenia - znika to w zastraszającym tempie. Zimne piwo smakuje jak nigdy! Wszystko co dobre szybko się kończy - słowa niby wyświechtane ale jakże adekwatne do tego co działo się w Istebnej przez ostatnie cztery dni! Było genialnie! Wielkie dzięki dla Maćka z TWRu, który w drodze do Krakowa podrzucił mnie do domu. Podziwam chłopaka za upór - na pierwszym etapie połamał karbonową ramę, ale go ukończył. Wrócił się jeszcze w ten sam dzień do Krakowa po drugi rower i mógł spokojnie wystartować i przede wszystkim ukończyć Trophy. Bez determinacji nie ma satysfakcji!

Było tak jak w tytule!<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Jedyny oficjalny reprezentant BS na Trophy - reszta się chowała w innych team'ach ;) © k4r3l


Wyniki:
Open: 243/314, M2: 66
Całkowity czas jazdy:11:02:30.1

MTB Trophy 2013 - etap 3

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

Nostalgicznie:

Zapowiadał się świetny dzień, jakoś kompletnie przeoczyłem Ochodzitą przeglądając mapy, więc ucieszyłem się na myśl o tym kultowym podjeździe. Na starcie poznaję Dorotę (czarnaMamba) oraz Mariusza (klosiu).
Małopolska i Wielkopolska w jednym kadrze ;) © k4r3l

Od samego początku jechało mi się wyśmienicie i co chwila wyprzedzanie, głównie oczywiście na podjazdach. Wjazd na główną drogę był oczywiście zabezpieczony przez straż i policję - dzięki im w tym miejscu, bo wykonali kawał dobrej pracy! Magiczne płyty na Ochodzitą są ok - można sobie odpocząć przed wymagającym zjazdem ;P który był dla mnie niewiadomą. Ale po udanym podjeździe poczułem jak wzbiera we mnie pewność siebie i ze zwiększonymi moralami zaliczyłem również cały techniczno-błotnisty zjazd. Tylu driftów nie wykonałem chyba przez całe swoje życie co na tym jednym Trophy :D Balans ciałem na takiej nawierzchni to podstawa ;)

Ten etap był również skrócony i była to chyba najlepsza decyzja jaką w tym momencie można było podjąć. Jeżeli popatrzycie na mapę (http://www.mtbtrophy.com/data/files/image/x/sqdqax.jpeg) to po drugim bufecie nie jechaliśmy na Przegibek, tylko od razu żółtym, szerokim i kamienistym trawersem na Wielką Raczę. Na podjeździe jak zwykle mozolne, ale zawsze, wyprzedzanko. Na sam szczyt jednak nie podjeżdżam - tuż przed uślizguje mi się koło i ostatnie metry wprowadzam. Na szczycie mgła absolutna, nie bardzo wiadomo gdzie zaczyna się zjazd. Chwilę później już leżę w borówkach z obitymi jajami, hehe. Chwila na czuły masaż i można jechać dalej.
Odrobina asfaltu przed drugim bufetem ;) © k4r3l

Ten odcinek zjazdowy był jednym z lepszych tego dnia - cieszyłem się jak małe dziecko pokonując to wszystko bez problemu. Szczególnie te wąskie singielki a na nich balans ciałem, żeby nie polecieć w dół - to było coś kapitalnego! Wszystko szło jak po maśle, aż do feralnego ok. 44km. Gdzieś między Magurą a Kilkulą zachciało mi się podjechać stromą ściankę i w tym momencie zerwałem hak... Spoko myślę sobie, mam zapas - 10 minut i będzie po robocie. Tak, ale serwis w błocie i w wysokiej trawie to był błąd. Zadowolony wyciągam drugi hak, chcę przykręcać a tu nie ma do czego! Tulejka z tylnego trójkąta, do której się go wkręca zaginęła podczas nieostrożnego demontażu urwanej części.

Byłem wtedy w czarnej dupie, w najgorszym miejscu całej trasy. Poświęciłem jeszcze chwilę na przeczesywanie najbliższych zarośli - niestety bezskutecznie. Pozostał demontaż przerzutki, skrócenie łańcucha i jazda na jednym biegu przez następnych 30km... To było coś zajebistego. 30km na jednym biegu w Beskidach! Tak tam przemarzłem, że musiałem ubrać kurtkę, ale w ręce z powodu przemoczonych i ubłoconych rękawiczek pizgało zdrowo. Na szczęśćie następne było podejście pod Kilkulę - czyli drugi najbardziej ch..owy odcinek Trophy 2013! Co tam się działo! Tego nie pokażą Wam żadne zdjęcia, bo żaden fotograf o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w tą błotną krainę... Na szczycie trzeba było to błoto zeskrobywać znalezionymi patykami i kamieniami, bo wszystko było maksymalnie pozapychane.

Dalej zjazd, więc moment gdzie mogłem spokojnie jechać i nie odstawać za bardzo od reszty. Wcześniej jeszcze minął mnie Marek i wtedy dopiero dotarło do mnie jaki do momentu awarii miałem dobry czas... No cóż, całe Trophy! Pierwszy raz cieszyłem się tak bardzo ze zjazdów, hehe. Na tym biegu mogłem tylko pokręcić z dużą kadencją po płaskim i pokonywać niewielkie wzniesienia. A łańcuch był napięty jak bycze jaja, ale w linii prostej, więc zerwanie mi nie groziło. Na ostatni bufet zajechałem gwiżdżąc sobie wesoło i kiedy pokazałem chłopakom z obsługi o co chodzi zrozumieli, co to za wesołek zajechał. Niestety, na tym bufecie serwisu nie było, a do mety pozostało wciąż ~20km.
Jak widać, haka i przerzutki już nie widać :P © k4r3l

Najciekawsze jest to, że na błotnisto-trawiastych podjazdach wcale dużo nie traciłem prowadząc. Prędzej czy później nawet Ci ze sprawnymi maszynami odpuszczali. Tam zgadałem się z innym debiutantem z Gdańska na fullu speca (pozdrawiam). Profil trasy był taki, że dotrzymywałem mu koła przez dłuższy czas. Aż w końcu odjechał...

Końcówka trasy to błądzenie z Bogdanem Kamińskim (M4) z Gerappy. W porządku gość, ale tak się zagadaliśmy, że przeoczyliśmy strzałki i zafundowaliśmy sobie dodatkowy stromy uphill aż do... centrum Istebnej, haha. Musieliśmy się wracać i szukać tego feralnego miejsca. Fakt, to był ostry skręt po stromym zjeździe, strzałki na drodze przysypał żwirek więc były odrobinę niewyraźne. Tuż przed metą Grzegorz G. uraczył nas leśnym, tym razem dla odmiany, korzenno-błotnym singlem. Jadąc tuż za Bogdanem nie udaje mi się podjechać dość konkretnych korzeni i ląduję z impetem w trawie. Na metę wjeżdżamy praktycznie razem, przybijamy żółwika i umieramy :D Chwilę późnie patrzę na kierownicę a tu nie mam licznika - musiałem urwać z całym gniazdem przy ostatniej glebce...
Kilka podpórek na trasie się przytrafiło - piękne błotko, prawda?:) © k4r3l

Królewski etap ukończony! Strata duuuża, jak pomyślę co by było gdyby... to aż żal dupę ściska. Niestety Trophy to bezlitosny eliminator. Po tym etapie wycofało się sporo zawodników, wielu też nie zostało sklasyfikowanych z powodu przekroczenia limitu czasowego. Mimo to ja wciąż byłem w grze. Idę z rowerm do myjek, zaczyna lać jak z cebra, jestem przemoczony, zmarznięty, ale usatysfakcjonowany. Od czeskich serwisantów (zajebiści magicy!) dostaję część, dzięki której będę mógł wystartować w ostatnim etapie Trophy! Fuck yeah! ;)

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 4

MTB Trophy 2013 - etap 2

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1

Nowy Filter w duszy gra:

Etap numer dwa to już jakby formalność - w końcu pierwszy "maraton" mam już za sobą, więc wiem od czego zacząć. Kompletacja plecaka, dobór odpowiedniego do panujących warunków ubioru (kurtkę bierzemy zawsze! nawet jak świeci słońce). Śniadanie, szybki przegląd roweru - złamaną klamkę z powodu ostrych krawędzi zakleiłem taśmą izolacyjną i tak przejechałem Trophy do końca. Ale nie uprzedzajmy faktów... Na starcie jeszcze tylko odbiór naklejki z profilami i naniesionymi na nie odległościami między kolejnym bufetami/stanowiskami mechaników. Tradycyjne 10, 9, 8.. Poszli!
Na starcie jak zwykle tłoczno ;) © k4r3l

Na trasę ruszyłem z rezerwą w głowie, miałem wrażenie, że za gładko poszło mi pierwszego dnia, nie urwałem koła, nie złapałem gumy, kurde, przecież to Trophy, więc co jest?! No nic, jadziem ;) Od tego etapu rozpoczęły się słynne modyfikacje, które GG nanosił flamastrem na mapę na chwilę przed startem. Fragmentami na oryginalnej linii przejazdu pojawiały się krzyżyki i główny winowajca tej zmiany czyli napis MUD, a więc błotko po naszemu ;)

Dziś mieliśmy zawitać w Beskid Żywiecki, do zaliczenia Hala Boracza i Rysianka. Lekko nie było, o czym przekonaliśmy się już po pierwszym bufecie, kiedy ostro butowaliśmy pod górę na trawiastym odcinku, gdzie w normalnych warunkach można by było podjechać. To były niestety częste obrazki tegorocznej edycji i naprawdę mocny test dla psychiki, która mogła wysiadać każdemu, kto myślał, że sobie po prostu przejdzie 70-80km po górkach i napatrzy na fajne widoczki.
Widoczki były, błotko też ;) © k4r3l

Tymczasem żółty szlak w kierunku Rysianki mimo, że naprawdę widokowy, okazał się katorżniczą przeprawą po grząskim i dopóki się dało jechać, pierdzącym pod oponami, kleistym błotem. To jeden z dwóch najgorszych fragmentów tego Trophy - jeszcze długo będzie się śnił uczestnikom po nocach. Przeprawa w takich warunkach odbiera przyjemność ze zdobywania gór - tu przecież chodzi o jazdę na rowerze a nie o nieustanną walkę z przyczepnością i błotem, którego było więcej niż podczas powodzi w 2005 roku.
Megabłotny odcinek na żółtym w kierunku Rysianki © k4r3l

Zjazdu za bardzo nie pamiętam, może oprócz momentu gdzie trzeba było sprowadzać, bo teren był wybitnie pod trialowców po szkole cyrkowej. Niektóre próby zjazdu kończyły się w najlepszym przypadku lotem przez kierownicę. Po ostatnim bufecie doszedł mnie Artur Wydra z Gomoli, chwilę ponarzekaliśmy i trochę zdębieliśmy bo droga zaczęła prowadzić asfaltem na... Przełęcz Koniakowską. Na szczęście GG wiedział co robił i puścił ją szutrowymi serpentynami w górę. Odjechałem na początku, bo wydawało mi się, że do mety nie zostało już wiele a nic tak nie wpływa na morale jak ucieczka na podjeździe. Niestety mety ani widać, w międzyczasie objeżdżają mnie kolesie na fullach, później objeżdża Artur, który żadnym leszczem nie jest i zaczyna się świetny widokowo kamienisty singiel momentami przypominający zielony ze Skrzycznego, ale zdecydowanie łatwiejszy. Końcówka to klasyka - błotnisty zjazd ryjący psychę... Tam puszcza mnie przodem jedna dziewczyna, oboje mamy już dość. Tym razem meta znajduje się w innym miejscu - do myjek i makaronu trzeba się jeszcze dokulać następne 5km. Dziwne, ale przynajmniej można się wygrzać w słońcu, które raczyło ponownie pokazać swoje oblicze.


O tym, że tego dnia poprzeczka została podniesiona wysoko niech świadczy fakt, że jechałem aż 7:16:34, jednak mimo wszystko zyskałem kilka pozycji - byłem 269. Na tym etapie poznaję Marc'a - kolegę teamowego Jacka. Czas w kolejce do myjek upływa nam na pogaduszkach i wspominaniach z trasy...

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

MTB Trophy 2013 - etap 1

Czwartek, 30 maja 2013 · Komentarze(6)
-----------> MTB Trophy 2013 - epilog

Z nową Alicją w uszach kładłem się spać:

Miejsce startu powoli wypełnia się zawodnikami ;) © k4r3l


Pierwszy etap - jedna wielka niewiadoma. Jak się ubrać, co zabrać, jakie jedzenie, ile picia, z jakiego biegu ruszyć...? :D Taka sytuacja :D Jedyny plus to taki, że niespełna dwa tygodnie temu jechałem lwią część dzisiejszej trasy w towarzystwie bbRiderZ - tylko w drugą stronę. Pogoda nie rozpieszcza, po pogodnej środzie nastał pochmurny i ponury czwartek - lasy wypełniły się mgłą. Było błotniście, ślisko i wilgotno. Czyli typowa beskidzka aura - jak ktoś się spodziewał wycieczki na Hawaje, to chyba kupił bilet nie na tą imprezę co trzeba, hehe.

Osobiście dobrze mi się kręci w takich warunkach. Asfaltowy początek to jak zywkle wysokie tempo - obawiałem się tego, ale mimo to jadę swoje wyprzedzając nawet zawodników na 29tkach - mówią, że podobno rower sam nie jeździ ;) Jeszcze większe zdziwienie przychodzi wraz z pierwszymi podjazdami w terenie - początkowo nie mogę tradycyjnie zrzucić na młynek, ale kiedy w końcu się udaje jadę jak zwykle to co umiem najlepiej - uphill. Generalnie jeżeli podjazdy to nie jest twoja specjalność musisz się liczyć z tym, że na Trophy ciągną się one bez końca. I to mi się tutaj podobało najbardziej. Ale do rzeczy. Niby etap krótki, taki na rozpoznanie, ale pokazał wszystkim miejsce w szeregu. Zwłaszcza tym, którzy tu przyjechali a nie jeździli w ogóle po Beskidach. Tak, tacy też byli, ale o nich później.

Na podjeździe pod Wielki Stożek stawka była już mocno rozciągnięta. Niestety, to co udało mi się ugrać na podjazdach traciłem na zjazdach - tutaj wybitnym technikiem nie jestem, klamek puścić także nie potrafię, więc nie chcąc zaliczyć glebki zjeżdżam spokojnie. Za Soszowem wjeżdżamy na świetne singielki - normalnie nikt by tego nie znalazł, ale tutaj są od tego specjaliści, które okolice Istebnej mają w jednym paluszku. Tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że logistycznie to naprawdę spore przedsięwzięcie i wiem już na co ta kasa poszła. A to wciąż ponoć najtańsza etapówka w Europie, stąd nie powinno dziwić tak spore nią zainteresowanie...

Asfaltowy podjazd po czeskiej stronie na Filipkę wydaje się dłużyć - trochę go dużo jak na "MTB". Wjeżdżamy w lasek i zaczyna mżyć. Czas jednak szybko zlatuje na pogaduszkach z Duńczykiem. Przesympatyczna, uśmiechnięta i zarażająca optymizmem nacja. Na Filipce mega-mgliście - w głowie mam jednak pełne słońce sprzed dwóch tygodni, a na języku smak zimnego Radegasta z tamtejszego schroniska. Niestety, piwo czeka na mnie dopiero w Istebnej, teraz pozostaje tylko pociągnąć kilka łyków izotonika z camelbacka i jazda dalej. Na asfaltowym krótkim zjeździe w okolicach Bystrego wyrzuca mnie na łuku i wpadam z impetem w murowany płotek jakiegoś Czecha. Podobno wyglądało to groźnie, ale oprócz wybitego małego palca większych strat nie ma. Jednak po chwili dociera do mnie, że mam tylko pół klamki tylnego hamulca...
Taki widok boli, ale całe Trophy tak przejeździłem ;) © k4r3l

Pierwsze zwątpienie w głowie - czy dojadę? Czy to jedyny defekt? Wsiadam, jadę, sprawdzam hamulec - działa, ufff. Chwilę później Grzegorz Golonko funduje nam stromy trawersujący singielek przecinający na końcu potok. Teraz już tylko 6km do mety, na którą wjeżdżamy z lasku, gdzie nad efektownym przejazdem przez strumyk ulokowało się kilku fotoreporterów.
Na mecie pierwszego maratonu i jednocześnie pierwszego etapu Trophy ;) © k4r3l


Czas: 5:29:32 i 294 miejsce w generalce na 462 startujących. Spoko.

Na mecie każdego etapu bardzo ciepły i pyszny makaron z mięsem, a także bułki, banany, pomarańcze, grejpfruty, izotoniki, ciepła herbata itp. Generalnie robiłem sobie postoje przy każdym bufecie, obawiając się skończy mi się izo i/albo odetnie prąd. Z racji długiej kolejki do myjek postanawiamy z Francuzem udać się do pobliskiego potoku, żeby chociaż częściowo pozbyć się błota. Woda jest jednak na tyle zimna, że nie da się za bardzo wiele zdziałać, choć niektórym to nie przeszkadzało... Po prysznicu i obfitej (podziękowania dla szefa kuchni, który stanął na wysokości zadania;) kolacji mało kto ma jeszcze siłę na konwersacje - czekające piwko sprawnie wprowadza nas w objęcia Morfeusza... A następny start już za 11 godzin...
Rower można było umyć i tak ;) W lodowatej wodzie ;) © k4r3l



Czytaj też:
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

MTB Trophy 2013 - preludium ;)

Środa, 29 maja 2013 · Komentarze(10)


To była podróż w nieznane. Pierwszy maraton i od razu etapowe Trophy, ale jak spadać to z wysokiego konia ;) Podróż Kolejamy Śląskimi upłynęła bezstresowo z tylko jedną szybką przesiadką w Bielsku-Białej. Dojazd ze stacji PKP Laliki do Istebnej z prawie 20kg plecakiem nie był przyjemny, ale też przesadnie ciężko nie było ;)
Stare, poczciwe pekape, a teraz już Koleje Śląskie ;) © k4r3l

Pierwszą osobą z jaką nawiązałem kontakt był Rosjanin - jak się okazało cyborg, który przyleciał do tej małej mieściny aż spod Uralu! Do otwarcia biura była godzinka, więc cierpliwie czekałem, zaczęło się zjeżdżać coraz to więcej osób. Po odbiorze numeru startowego zagaduje mnie młody chłopak z Belgii - właśnie przyjechał z Pragi i również pierwszy raz startuje w Trophy - szło mu rewelacyjnie!
Przed biurem zawodów ;) © k4r3l

Lokujemy się w klasie na samym końcu korytarza licząc na ciszę i spokój. To salka do katechezy wypełniona świętymi obrazami, księgami, zdjęciami papieża Polaka - patrona gimnazjum ;) Byłem tak podjarany całą tą imprezą, że kapnąłem się dopiero kiedy otwarłem pierwsze piwo, hehe. Towarzystwo doborowe - jest Kamil z Górek Wielkich, Paweł z Oleśnicy, wspomniany Belg, Rosjanin, Francuz, Duńczyk, później pojawia się także Adam i Maciek z Krakowa oraz na samym końcu wbijają chłopaki z Olsztyna.
Za karę cztery dni w kącie :) i w błocie jak się później okazało ;) © k4r3l

Pierwsza noc masakra - dziewczyny od masażu dały tak popalić, że niemalże nie zmrużyłem oka. Na szczęście przez następne 3 noce były tak zmęczone wykonywaniem swojego fachu, że było już cicho jak makiem zasiał, hehe. Poza tym, w ramach zadość uczynienia użyczały nam po każdym etapie papierowych ręczników do suszenia butów, a było co suszyć, oj było...
Pełna mobilizacja i skupienie przed pierwszym etapem ;) © k4r3l


Czytaj też:
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1