Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:302.70 km (w terenie 166.00 km; 54.84%)
Czas w ruchu:24:29
Średnia prędkość:12.36 km/h
Suma podjazdów:9965 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:37.84 km i 3h 03m
Więcej statystyk

Kac Porąbka ;)

Niedziela, 27 października 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Jak ktoś kupuje kasetę za 5 dolców z Kanady i nie ma jej na czym przesłuchać, to może się już mianować fanem czy też nie? ;) Właśnie uzupełniam dyskografię fenomentalnych (taka zbitka słowna;) Kanadyjczyków i robiłbym to częściej, gdyby nie te zajebiście wysokie koszty transportu... Rzeczona kaseta rozpoczyna się (rzecz jasna na stronie A) tak:



Porąbkę opuściłem niemożebnie skacowany, co było efektem nocnej terapii przeciwzakwasowej. Tego dnia wiał halny. Wiał tak, że momentami chciał mnie razem z 70l plecakiem zepchnąć z drogi. A może to te zwodnicze procenty nocy minionej? Tak czy inaczej jakoś wróciłem, zgarniając na prośbę Moniki jeden z punktów wczorajszego KORNO. Punkt ten znajdował się na Przełęczy Targanickiej a przyjemność z jego zdobywania miała rowerowa gigówka :)
Nowa naklejka wprost z Rowerowej Norki :) © k4r3l

Jako, że ów punkt zobowiązałem się zwrócić orgom, to po prysznicu, makaronie, a nawet szybkiej przepierce (nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak przy halnym można szybko ciuchy wysuszyć;) wsiadłem ponownie na rower. Ubzdurałem sobie, że kolejny PK był na Przełęczy Kocierskiej i w tamtą stronę się udałem. Punktu nie było, ale uphill zaliczyłem. I ciągle te pytania turystów: "a nie lepiej na nogach?" NIE! ;)
Sigielek utworzyny przez wiatr i liście ;) © k4r3l

Następnie zjechałem z czerwonego szlaku i rozpocząłem jazdę kałużastą drogą trawersując oszlakowaną górkę. Fajna alternatywa dla lubiącego płatać figle czerwonego szlaku, ale niestety kończąca się bez ostrzeżenia po paru km chaszczami. Siłą rzeczy musiałem na ten szlak w pewnym momencie powrócić. Opłacało się, widok Tatr osłodził trudy krótkiego wypychu.
Ale tam w dole musi żyć dzikiej zwierzyny! © k4r3l

Na skrzyżowaniu szlaku czerwonego z niebieskim spotkałem starszego pana z rowerem na jakim zwykli starsi panowie jeździć. Upewnił się, że czerwony zaprowadzi go do Porąbki (z rozdroża 2h30m) i poszedł dalej. Do teraz mam wyrzuty sumienia, że nie zasugerowałem mu jakiejś alternatywy, nie uprzedziłem o tym nieszczęsnym osuwisku na końcu szlaku czy nie spytałem czy ma chociażby wodę... Jeszcze długo po tym fakcie byłem na siebie zły. Mam nadzieję, że cały i zdrowy dotarł do domu...
Chwilowo poza szlakiem ;) © k4r3l

Zjazd w dół do tej ścieżki w oddali ;) © k4r3l

Po pierwszym, stromym (kolejny raz, jak ten dziadzio tam sobie poradził?:/) wypychu pod Kiczorę postanowiłem dalej się nie męczyć i odbiłem na kolejną nieoznakowaną ścieżkę, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Zjazd mega frajda, ale co najważniejsze udało wyjechać w samym Kozubniku nad ruinami. Monika z Tomkiem mieli dla mnie pyszną niespodziankę. Piwo Jurajskie z browaru w Zawierciu smakowało wybornie, zwłaszcza w towarzystwie sympatycznych znajomych.
Zabytkowy rower marki Simson - pamięta lata 40te minionego stulecia ;) © k4r3l

Odrobina Jury w Beskidach ;) © k4r3l

Szybkie pożegnanie i raz jeszcze podziękowanie za świetną organizację rajdu - powrót dokładnie tą samą drogą co rano. Dlaczego? Bo najszybciej ;) Wypad ok, ale niesmak z powodu mojego nierozgarnięcia w sprawie z dziadkiem, pozostał... I po weekendzie. Ech...

Jesienne Beskidzkie KoRNO - enduro ;)

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(4)
Kraków. Miasto magiczne, w którym oprócz latających z maczetami świrów działa sobie całkiem spora grupka muzyków odpowiedzialnych za dźwięki różne, różniste. Fleshworld właśnie szykuje się do wydania debiutu i jeżeli będzie on tak dobry, jak promocyjny kawałek, to muszę zmodyfikować swoją listę najlepszych albumów na rok bieżący.


Z tą jesienią w nazwie tonie do końca na 100% się sprawdziło, bo może i liście faktycznie szeleściły pod kołami, ale temperatura była iście letnia. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po rozgrywkach w piłkarzyki poszliśmy spać ok. 3 nad ranem - nie ma to jak umysł trzeźwy i wypoczęty przed rajdem na orientację :) To mój absolutny debiut, ale co tu kryć - jeździłem u siebie, więc lwią część trasy musiałem znać. Także dla mnie to taki pseudo-orient - testowe liźnięcie tematu, co by się orientować o co tak naprawdę w tym chodzi.
Jedyne strzałki na rajdzie :P Nie ma lekko :) © k4r3l

Po odprawie jakoś tak wyszło, że zgadaliśmy się z Adamem z Sokoła Kęty i we dwójkę postanowiliśmy zaatakować pierwszy PK, czyli ruiny Zamku Wołek. Sprawa niby prosta, bo z głównej drogi kierują do niego drogowskazy, ale tylko na początku. Tam akurat nigdy wcześniej nie byłem, ale kojarzyłem, że jedzie się tam prawie tak samo jak do Kajmana i Niradhary. Przejeżdżając obok ich domostwa nie trudno było nie zauważyć kudłatego olbrzymka zwanego Funiem :)
Odprawa piechurów i dogtrekkingowców ;) © k4r3l

Do samego PK konieczne było butowanie. Na szczycie oprócz lampionu niespodzianka - jakaś sesja zdjęciowa skąpo ubranej fotomodelki. Były zakusy co by poczekać na dalszy rozwój wydarzeń (a nóż się trafi sesja w bikini?;), ale chęć rywalizacji i zew gór wygrały z prymitywnymi instynktami. Opuściliśmy ruiny z łezką w oku i kilkoma szowinistycznymi komentarzami pozegnaliśmy 'białą damę', której do straszenia było jednak daleko.
Baza u podnóża Żaru - lepiej nie mogli wybrać ;) © k4r3l

Zaczęliśmy kierować się na przełaj wykorzystując ścieżki oznaczone na mapie linią przerywaną tudzież nie oznaczone w ogóle :) W pewnym momencie Adam słusznie zauważył, że kiepując ostro w górę dojdziemy do niebieskiego pieszego. Podejście to było delikatnie mówiąc chamskie. Zresztą kolejne również, bo zamiast jechać niebieskim do Kóz zaczęliśmy się wspinać do czerwonego szlaku. Wszystko szło ok, czerwony był na tym odcinku nawet przejezdny, ale PK4, czyli "drzewo nad urwiskiem" wyprowadził nas w maliny.
Odprawa rowerówek: rekreacyjnej i enduro ;) © k4r3l

Najpierw za daleko zjechaliśmy, zaczęliśmy mozolny powrót w górę, następnie skręciliśmy w ciekawie wyglądającą ścieżkę, która doprowadziła nas do urwiska. Sęk jednak w tym, że było to urwisko... nad właściwym urwiskiem. Kiedy wieksząść atakujących ten punkt widziała to drzewo z dołu, my patrzyliśmy sobie na nie z góry. Bez szans na przedostanie się tam w jednym kawałku. Odwrót. Do 2h zmarnowanych na przeczesywanie okolicy wpadło nam jeszcze karne 60 minut za brak punktu. Lepiej by było, gdybyśmy go w ogóle nie atakowali...
Adam nad urwiskiem w kamieniołomie ;) © k4r3l

Punkt w schronisku na Hrobaczej to bułka z masłem, z tym, że zamiast klasycznego perforatora (typ dziurkacza) potwierdzeniem zdobycia PK1 była schroniskowa pieczątka na karcie startowej. Trasa enduro to tak naprawdę pure mtb - także nie było zmiłuj. Punkt przy kapliczce na Przełęczy U Panienki (PK5) to również prościzna - trudniejsza była późniejsza ścianka do wypychu :)
Husky dwa pod Hrobaczą ;) © k4r3l

PK7 to z kolei skrzyżowanie szlaków. Tak sobie wbiłem tą nazwę do łba, że dojechaliśmy aż na same Gaiki. Gdybyśmy jednak wcześniej zerknęli na mapę nie trzeba by było się wracać jakieś 250m :) Na dodatek lampion został sprytnie ukryty za drzewem ;)
Lansik pod Magurką ;) © k4r3l

Kolejny punkt był ulokowany na Przełęczy Przegibek tuż za pomnikiem - no to zjeżdżamy. Adamowi na 29erze zjazdy szły wyraźnie lepiej - po prostu była mniejsza szansa, że zakopie się w liściach;) Tam jeszcze zaopatruję się w wodę i rozpuszczam tabsy z isostarem. Zamiast narciarskiego decydujemy się zaatakować niebieski szlak pieszy, tylko raz nim podchodziłem i wiedziałem, że lekko nie będzie. Nieco wyżej, szok, tak się zapędzili w tworzeniu tras biegówkowych, że można kawałek podjechać niezłą autostradą...
Znowu Czupel - w tym roku to już 3 raz ;) © k4r3l

Na Magurce pod schroniskiem zamieniamy kilka słów z dwójką chłopaków na fullach - jak się okazuje, robią tą trasę w odwrotnym kierunku. Szacun. Jedziemy dalej, a ja drugi raz w przeciągu 7 dni ląduje na Czuplu. Ponownie pięknie z niego widać Tatry. Jest też kolejny punkt - "dziupla krzyży", czyli PK11. Decydujemy się na zjazd czerwonym szlakiem o dość gwałtownym nachyleniu (540m na 3,2km). Jednak to nie nachylenie jest problemem a liście, które włączają w głowie blokadę: nie szarżuj. Tak czy inaczej dwukrotnie zatrzymujemy się studząc tarcze i dając odpocząć dłoniom.
Końcówka czerwonego z Czupla ;) © k4r3l

PK8 to w ogóle asfaltowa masakra, czyli osławiony podjazd na Nowy Świat. Nachylenie jest tam takie, że zmuszeni jesteśmy jechać wężykiem! W tych okolicach jeszcze mi się to nie zdarzyło - dziwne, że tam jeszcze nie byłem! Po drodze mija nas kilku szosowców - widać, że to ich treningowa górka. PK "krzyż" okazuje się kapliczką, dopełniamy formalności i jeszcze kilkaset metrów podjeżdżamy w górę do zielonego szlaku, którym zjeżdżamy do Porąbki.
Adam z Arturem na pudle - splendor & fejm ;) © k4r3l

Tu dwa ostatnie punkty. Na pierwszy ogień idzie "wiata przystanku", przy której już kręcą się inne ekipy z trasy rekreacyjnej nie mogąc zlokalizować punktu. Dzwonię do Moniki, która z uśmiechem zapewnia nas, że PK na pewno jest na miejscu. Dla skrzatów może i widoczny, ale nie dla nas, hehe.
Mapken i nr startowy ;) © k4r3l

PK9, czyli "drzewo" okazuje się płotem - niby punkt sklasyfikowany jako łatwy (niska kara czasowa za odpuszczenie), jednak po zaliczeniu tych wszystkich podjazdów każdy kolejny wydaje się być arcytrudny. Do bazy docieramy kilka minut po 16. Jak się okazuje otarliśmy się z Adamem o podium i gdyby nie błądzenie w kamieniołomie byłoby pudło ;) Niemniej jednak nie po wynik tam jechałem a dla czystej frajdy, której z pewnością doświadczyliśmy.

Prysznic, ogłoszenie wyników, a na koniec integracyjne ognicho z zasłużonym browarem w towarzystwie mojego nawigatora Adama, drugiego Adama, Artura i współlokatorów z DG. BTW: gratki dla drużyny Adamusso za bardzo udany debiut - II miejsce na rowerowej giga to nie przelewki! Jak widać starty u Golonki procentują na wielu płaszczyznach, hehe.

Myślę, że Beskid Mały sprawdził się jako miejscówka do organizacji tego typu rajdu. Wielu uczestników na pewno było pozytywnie zaskoczona stopniem trudności poszczególnych tras oraz walorami estetycznymi okolicy. Co ciekawe pierwszy raz na KoRNO wystartowali dogtrekkingowcy - fajnie było patrzeć na hasające po lasach zwierzaki. Bajeczna (wręcz jak na zamówienie!) pogoda sprawiła, że nikt nie miał powodów do narzekań. Rowerowa Norka ogarnęła temat perfekcyjnie. Pierwszy raz jeździłem po górach za czymś innym niż tylko strzałkami, kolejnymi metrami w pionie i widoczkami - świetna impreza! Dzięki!

Dojazd na KoRNO ;)

Piątek, 25 października 2013 · Komentarze(7)
Czyli trasa raczej bez większej historii. Z matą, śpiworem, ciuchami, chlebem, serami i kiełbasami lekko nie było, ale to raptem 15km z czego większość z górki ;) Po drodze wstąpiłem jeszcze na moment do sklepu w Porąbce, gdzie trafiłem na zapomniane piwko ;)
Szykuje się eksplozja wrażeń ;) © k4r3l


Z 4pakiem w jednej ręce dotarłem do bazy rajdu w Kozubniku już po zmroku... Pogadałem z Moniką i Tomkiem, odebrałem pakiet startowy i jedyną w swoim rodzaju pamiątkową koszulkę;))) Zamiast spać poszliśmy 20 osobową ekipą na ruiny. Noc była młoda i wyjątkowo ciepła, a mnie skończyło się piwo zanim zaczęła się impreza (sad but true:). Cdn.

Wieczorny trening.

Środa, 23 października 2013 · Komentarze(0)
Na szybkiego po pracy. Tym razem wjazd na Przełęcz Kocierską z Wielkiej Puszczy - na podjeździe spłoszyłem kilka saren, które żwawo uciekały przed snopem światła. Zjazd w całkowitych ciemnościach zielonym szlakiem robi wrażenie.

W Targanicach staruszka wpakowała się pod koła golfa - musiało to być dosłownie chwilę wcześniej. W momencie jak przejeżdżałem jakaś dziewczyna już się nią zajmowała. Na szczęście pogotowie pojawiło się po kilku minutach. Po tym wszystkim, mimo iż miałem lampki, wróciłem do domu bocznymi drogami...

Beskid Mały po bożemu, czyli klasycznie :D

Niedziela, 20 października 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Muzycznie trochę się działo w ostatnich dniach, już sam nie wiem od czego zacząć. Chyba największą niespodziewajką jest nowy numer A Perfect Circle. Ale to nie byle jaki numer! Muzyczny geniusz, perfekcyjne wykonanie i spora dawka emocji jak na niespełna 6 minut!


Długa przerwa spowodowana awarią bębenka zrobiła swoje. Przepadł jeden bardzo słoneczny i ciepły weekend. Na szczęście w ten ostatni również pogoda była łaskawa. Z bębenkiem historia potoczyła się tak, że samego bębenka nie dostałem. Postanowiłem zamówić nową, identyczną piastę SLX z zamiarem przekręcenia samego bębenka. No ale weź tu odkręć go, jak masz piastę luzem - nie ma szans, a w imadło pakować nie miałem zamiaru. Duży plus dla sklepu mbike z Krakowa, który po małym zamieszaniu dostarczył mi piastę kurierem w sobotę! Niestety, pojeździć się nie udało.
No i zaczynają się widoczki ;) © k4r3l

Wziąłem się jednak za rozmontowanie koła a następnie podjąłem próbę zaplatania na tych samych szprychach i nyplach na popularne 3 krzyże. Udało się za 4 razem i po kilku browarach - można poćwiczyć cierpliwość :) Dzięki temu zaoszczędziłem trochę kasy (i tak niepotrzebnie wydanej na piastę - jakby wiedział, wziąłbym zwykłą deorkę) i czasu serwisanta, któremu zostało tylko dociągnięcie szprych i centrowanie (kosztu usługi: 10PLN). Sama obręcz w tym roku trochę przeszła i jest już w jednym miejscu wgnieciona, ale nie przeszkadza to w eksploatacji.
Leskowiec (Tatry niestety pod słońce nie wyszły:) © k4r3l

I tak po dwóch tygodniach absencji rowerowej wybrałem się na prawdziwie jesienną górską wyrypę, czyli klasyk Beskidu Małego uwzględniający najważniejsze szczyty: Leskowiec, Łamaną Skałę, Potrójną, Kocierz, Żar (prawie), Magurkę Wilkowicką oraz najwyższy szczyt tych gór, czyli Czupel.
Z widokiem na Czarny Groń © k4r3l

Tempa nie forsowałem, widziałem, że czeka mnie kilka godzin konkretniej jazdy. Szlaki jeszcze nie do końca suche, bo w tygodniu kilka razy dość mocno padało. Na szczęście słońce rekompensowało czasami nieoczekiwane błotne kąpiele - kałuże ukryte pod liśćmi to prawdziwe utrapienie o tej porze roku.
Żółty szlak przed schroniskiem ;) © k4r3l

Od niemalże samego początku towarzyszyły mi niebanalne widoki. Błyszczące wierzchołki Tatr widziane z czterech miejsc robiły wrażenie, ale tak naprawdę dopiero panorama z najwyższego szczytu BM, czyli Czupla powaliła mnie na kolana. To był absolutnie najładniejszy obrazek jaki dany mi było oglądać w tych górach!
Na Potrójnej! ;) © k4r3l

Ludzi na szlakach całkiem sporo, po godzinie już nie miałem siły odpowiadać każdemu dzień dobry, cześć i serwus ;) Po zjeździe do Kozubnika odezwał się Kuba, który dopiero co wyjechał i był w okolicy.
Przed Żarem vis-a-vis Czupla ;) © k4r3l

Pojechaliśmy razem na Magurkę i Czupel. Na Magurkę większość trasy prowadziłem - zwyczajnie mnie odcięło. W 3/4 drogi można było jechać, ale trochę się już męczyłem i przyjemność z jazdy była znikoma. Na szczęście wspomnany widoczek z Czupla podładował baterie i zjazd oraz sam powrót był już całkiem szybki.
Ciekawa perspektywa wyszła - pod zbiornikiem Żaru ;) © k4r3l

Zjechaliśmy jakąś nieoznakowaną, kompletnie przykrytą liśćmi dróżką, która zaprowadziła nas na granicę Międzybrodzia Żywieckiego i Czernichowa. Spłoszyliśmy stado sarn pod przywództwem ogromnego jelenia - takiego w tutejszych górkach jeszcze nie widziałem.
Widoczek z drugiej strony (żółty szlak na Magurkę;) © k4r3l

Powrót już po zmroku asfaltami, a następnie przez Bukowiec i Czaniec. Dawno się tak nie zmęczyłem, ale tego mi właśnie było trzeba, bo zaczynałem gnuśnieć siedząc w chałupie. Przez chwilę nawet nie mając dwóch kółek zacząłem myśleć o bieganiu, ale na szczęście szybko mi przeszło, hehe.
Kuba napiera w kierunku Czupla ;) © k4r3l

Jednocześnie baterie zostały podładowane na kolejny 'roboczy' tydzień, który tym razem ma wyjątkowo 4 dni ;) A w tą sobotę Jesienne Beskidzkie Korno, czyli kosmiczny rajd na orientację na moich terenach.
Bezapelacyjnie foto roku ;) © k4r3l

Bida z nędzą ;)

Niedziela, 6 października 2013 · Komentarze(12)
... na dwóch kółkach pędzą ;)

Dziś krótko, ale zanim przejdę do rzeczy kilka fotek zacnej miejscówy, na której dirtowe dzieciaki wytyczyły fajne ścieżki, bandy a nawet hopki. Była więc okazja do poćwiczenia techniki i nacieszenia się fajnymi zjazdami. Fajne miejsce do wytyczenia niedużej pętli XC - krótkie i strome podjazdy, kręte szutrowe ścieżki, trawersujące singielki a wszytko to przypominające swoją gęstością pajęczynę....
Zajawkowa okolica, raptem 2km od domu ;) © k4r3l

Tak nędzny dystans jest efektem mojego sobotniego serwisu bębenka. Skręciłem wszystko, chodziło sobie pięknie do czasu kiedy poczułem opór tylnego koła - znowu coś nie gra. Po zawinięciu na chatę okazało się, że poluzowało się imbusowe mocowanie bębenka tak, że znajdujące się w nim kulki zajebiście obrobiły tę śrubę ;) A pomyśleć, że jeszcze wczoraj myślałem o jakimś środku do zabezpieczania gwintów - gdzie jak gdzie ale tam akurat pasowałoby go odrobinę kapnąć. To już trzeci raz jak luzuje mi się ta śruba, do te pory miałem to samo na ostatnim etapie Trophy i po maratonie w Istebnej, a więc po konkretnych górskich wyrypach. Dopiero teraz przeczytałem jakim momentem trzeba to przykręcać - generalnie: na chama! ;)
Jesienna panorama Beskidu Małego ;) © k4r3l

Bębenka nie idzie dostać, podobnie jak części do niego, więc zamówiłem całą piastę, ale jak to w sklepach internetowych bywa, niby mają, a nie mają i szlag trafił szybką dostawę:/ Jeszcze jeden dzień zwłoki i sklep przywołam z nazwy ;) Na razie przekręcę sam bębenek, a w zimie z nudów pewnie rozplotę i ponownie zaplotę koło na nowej piaście (to będzie jakby debiut, hehe).

ps. zapomniałbym, że 100 000 (słownie: sto tysięcy!) metrów w pionie w tym roku już pękło!

Żeby nie rozwalać tytułu i wstępu muzyczkę zostawiłem tym razem na koniec. TERAZ POLSKA. Blindead to zespół z wszech miar wyjątkowy, właśnie jesteśmy w przededniu premiery ich najnowszego krążka, który pilotuje ten singiel:

Awaryjny Beskid Mały, czyli mielonka trip ;)

Sobota, 5 października 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Jesiennych klimatów ciąg dalszy, czyli tonacja-Francja-elegancja. Alcest wyjątkowym zespołem jest i basta!


Załoga z Częstochowy kolejny raz nie mogła przyjechać, więc pojechałem tylko z Jakubiszonem. Szkoda, ale z drugiej strony może to i lepiej, bo podczas dzisiejszej trasy prześladował nas pech. Najpierw Kuba zjeżdża po 6km na pobocze ze słowami: "no to ja już mogę się wracać do domu". Patrzę: hak cały, rama cała, ciśnienie w oponach jest. Kuba pokazuje przednią oponę a tam dyntka wylazła przez 1,5cm rozcięcie...
Pierwszy pit-stop ;) © k4r3l

W teren mamy jechać, więc faktycznie nieciekawie, ale wyciągam zestaw pierwszej pomocy, czyli duck tape'a, Kuba dorzuca jakąś wizytówkę i tym sposobem łatamy dziurę od wewnątrz dzięki czemu guma nie wyłazi - sukces;) Jadymy dalej na poszukiwanie nowych ścieżek. Jest z tym w okolicy niemały problem, bo nawet jak się zaczyna jakiś obiecujący singiel to prawie zawsze kończy się on w czarnej D. ;)
Po takie widoczki się wjeżdża paręset metrów w górę ;) © k4r3l

Na jednym z takich odcinków zauważam niepokojący objaw - obracająca się korba podczas sprowadzania. Diagnoza może być tylko jedna - szlag trafił bębenek :/ Zjeżdżamy do Wielkiej Puszczy i zaczynamy odwrót. Żeby był ciut więcej terenu wybieram ostatnio odkryty wariant uphillowy po szutróweczce - konkretny podjazd będący alternatywą dla asfaltowej przełęczy Targanickiej. Tam bębenek zaczyna pracować normalnie, więc postanawiamy jeszcze trochę poszaleć w terenie.
Są zjazdy, jest fun ;) © k4r3l

Niedługo to jednak trwa, bo awaria się odnawia. Na całe szczęście jesteśmy niedaleko domu, szkoda tylko, że najprzyjemniejszy odcinek zjazdowy jestem zmuszony butować :/ W sumie wyszła z tego tripu kupa, dobrze, że chociaż udało się trochę przewyższeń nabić. Pogoda wyśmienita, zajebiście ciepło, fajne widoczki... Było gites! Dalsza część wpisu to już techniczne mambo-dżambo - jeżeli kogoś interesuje, zapraszam ;)
O jednym takim co chciał wyrzucić koło ;) © k4r3l

Przyczyną awarii była ułamana jedna z czterech zamontowanych w tym modelu zapadek. Widocznie odłamek odpadając przyblokował mechanizm powodując w kasecie efekt ostrego koła :) Wracając do domu (oczywiście pedałując non-stop, nawet na zjazdach trzymając jednocześnie zaciśnięte klamki hamulca, żeby się zanadto nie rozpędzić;) przypomniałem sobie o starej piaście Deore (M530), która zdaje się posiadała działający bębenek.
Winowajca zlokalizowany, swoją drogą co za patent..:) © k4r3l

Owszem, bębenek działał, jednak okazał się niekompatybilny z również kulkową piastą SLX :/ Ową różnicę widać na poniższym zdjęciu. Po założeniu bębenka deore do piasty slx pojawiało się zbyt duże tarcie będące wynikiem różnic w budowie zarówno kołnierza piasty jak i samego bębenka. No trudno, zobaczymy wobec tego co kryją w sobie oba bębenki (w takich przypadkach posiadanie własnych narzędzi to nieoceniona sprawa).
Deore z lewej, SLX z prawej ;) © k4r3l

Oczywiście zapadki w bębenku deore jak łatwo się domyślić nie są kompatybilne, na dodatek są tylko 3... Skoro jednak w deorce są trzy może i trzy zadziałają w slxie? Z godnie z przesłaniem kabaretowego klasyka nie ma co szerzyć defetyzmu, w końcu to nie traktor się zepsuł tylko koło jest zepsute. Jedno jest zespute, a trzy są dobre, TRZY DOBRE! Od razu lepiej brzmi ;)
A tu dla odmiany SLX z lewek a deorka z prawej ;) © k4r3l

Założyłem te trzy, przesmarowałem, poskładałem do kupy kulki, a było ich wszystkich pindziesiąt!, poskręcałem i co? I nic, tyrka sobie, jak za dobrych czasów :) Nie wiem tylko na jak długo wystarczy, ale zima idzie więc dłuższych wypadów nie planuję - najwyżej (odpukać) przybutuję pewnego dnia (i obym w tym dniu miał w termosie herbatę z wkładką, co by nie przymarznąć w ciemnym lesie, hehe).

Szelest spod kół i zmarznięte stopy ;)

Czwartek, 3 października 2013 · Komentarze(4)
Ampacity pochodzą z Gdańska i kilka miesięcy temu wydali swój debiutancki album "Encounter One". Doprawdy kosmiczna płyta i hołd dla epoki wypalanego w horrendalnych ilościach haszu i rockowego jazgotu - lat 70 tych! Ciekawostkę stanowi fakt, iż album został nagrany na klasyczną setkę! I to słychać! Dziś już się tak płyt nie nagrywa! Krążek wypuściło wydawnictwo o enigmatycznej nazwie Nasiono. Przypadek?


Zapraszamy do reklamy:


http://rajdynaorientacje.rowerowanorka.pl/jesienne-beskidzkie-korno/

I po reklamie ;)

Od rana świeciło słońce, choć wcale nie było czuć jego działania - pizga zdrowo! Najważniejsze, że od dłuższego czasu nie padało i można było śmiało ruszyć w teren. Początek taki sam jak ostatnio z Jakubiszonem, czyli ostra ścianka najpierw po asfalcie, później po płytach, a na końcu już drogą gruntową - uff, mocne intro!
U góry - Jawornica, na dole: droga z Wlk.Puszczy na Kocierz ;) © k4r3l

Miałem jechać na Kocierz terenem od Wielkiej Puszczy, więc postanowiłem zjechać nieznaną mi szutróweczką w owym kierunku. Zjazd przyjemny, choć mało techniczny, za to w drugą stronę będzie się fajnie podjeżdżało :) Sam podjazd na przełęcz jest mi dobrze znany, trochę drażniące jest fragmentami kamieniste podłoże, ale ogólnie wjeżdża się tamtędy spokczo. Z Kocierza zleciałem na szybkości zielonym. Na Targanickiej ubieram kurtalona i wracam asfaltami, na których mi zdrowo wypizgało! Jednak woreczki spożywcze w espeedach to już za mało na takie warunki, hehe.