Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:855.00 km (w terenie 87.00 km; 10.18%)
Czas w ruchu:44:08
Średnia prędkość:19.37 km/h
Suma podjazdów:16250 m
Suma kalorii:5000 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:71.25 km i 3h 40m
Więcej statystyk

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Nadjeziornie z przełęczami ;)

Środa, 24 lipca 2013 · Komentarze(5)
Środowy wariant z jeziorem w tle tym razem został wzbogacony o dwie przełęcze - tam: jechałem przez Beskid Targanicki, natomiast z powrotem już przez Kocierz. W tygodniu na wale w Zarzeczu, biorąc pod uwagę porę (późne popołudnie/wieczór) całkiem sporo ludzi, ale zawsze znajdzie się wolna ławeczka, z której będziemy mogli sycyć oczy wspaniałymi widokami - vis-a-vis majaczy Babia Góra a chylące się ku zachodowi słońce nie dość że ogrzewa kark, to dodatkowo ozdabia swoimi ostatnimi promieniami taflę jeziora. W drodze powrotnej trochę energii zostawiłem na asfalcie głównie przez opony, których nie chce mi się zmieniać na sliki, bo teren kusi... Powrót po godz. 21 - muszę się streszczać żeby zdążyć przed zmrokiem, bo zgubiłem w tym sezonie już drugą tylną lampkę - oczywiście podczas ostatnich wojaży w Beskidzie Małym;)
Wieczorne lustro Jeziora Żywieckiego ;) © k4r3l

Nad jezioro ;)

Wtorek, 23 lipca 2013 · Komentarze(5)
Szybki wypad nad Jezioro Żywieckie. Nie lubię się spóźniać, więc wyjeżdżam z delikatnym zapasem. Po 9 km okazuje się, że był to słuszny wybór - łapię gumę. Zabieram się do wymiany i orientuję się, że nie mam łyżki, a z tego co pamiętam Conti MK II dość opornie wchodził na rafkę. Szczęście w nieszczęściu w podsiodłówce rozkręcił mi się doszczętnie multitool i za sprawą trzymających w kupie wszystkie klucze dwóch listw z mocnego tworzywa ściągam oponę ;) Wymiana dość sprawna udaje się nawet nie pobrudzić za bardzo - pobocze oferuje wszystko, nawet prymitywny podtrzymywacz do dopiero co nasmarowanego łańcucha ;)
Klameczka naprawiona i dętka w koszyku na bidon ;) © k4r3l

Powrót w naprawdę dobrym tempie - krótki pobyt na wałach w Zarzeczu zrobił mi naprawdę dobrze ;) To chyba zasługa tamtejszego wyjątkowo sprzyjającego mikroklimatu ;)

Szlakami Beskidu Małego ;)

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(12)
Gdzieś ostatnio wyczytałem, że stal, zwłaszcza ta wysokogatunkowa, jako materiał na rowerowe ramy, ciągle jest w cenie. No to muzycznie nawiążemy sobie to tego tematu ;) Przy tych dźwiękach upłynęło mi niedzielne kręcenie ;)


Niedziela to ostatnio standardowo już dzień święty - rowerowo oczywiście :) Anyłej miało być coś grubszego, ale trochę mi nie pasowały proponowane ustawki: Grzegorz z Marzeną wybierali się na Łysą Horę, ale o horrendalnie wczesnej porze, natomiast Maciek z Dawidem w towarzystwie Mistrza Polski Marka Konwy kręcili w Beskidzie Żywieckim i nie chciałem im się wtarabaniać ze swoją amatorszczyzną w towarzystwo ;) Wybrałem więc opcję samotnego objazdu Beskidu Małego. Dawno mnie tam nie było.
Adekwatne do uphillu ;) © k4r3l

Malownicze okolice Złotej Górki (w tle Kiczera-będę tam;) © k4r3l

Start tradycyjnie swoją wersją uphillu na Przełęcz Kocierską. Pierwsze kilometry w pionie przy lejącym się z nieba żarze dały się ostro we znaki - na półmetku lało się ze mnie ciurkiem ;) Na przełęczy wszelkie możliwe atrakcje łącznie z parkiem linowym i restauracją okupowane przez niezliczone tabuny ludzi. Szybko zwijam się na czerwony szlak w kierunku Żaru. Po drodze mijam najpierw grupkę 5-6 rowerzystów, wszyscy zgodnie 'cześć', no to 'cześć' ;) Nieco dalej spotykam podjeżdżającego gościa w koszulinie Gomoli - ostrzega mnie żebym nie szarżował na zjeździe ze względu na zbliżających się turystów. Intencje miał zapewne dobre, ale z całym szacunkiem, kultury osobistej i zachowania na szlaku to mógłbym uczyć ja, hehe.
Na Kocierzu jak zwykle moc atrakcji ;) © k4r3l

A tu już czerwony szlak i majaczące Taterki ;) © k4r3l

Jadąc powoli dochodzi do mnie, a raczej do mojego coraz bardziej cierpiącego tyłka, że okoliczne trakty od ostatniego czasu mocno się zniszczyły. Wiadomo, tu zawsze była "beskidzka rąbanka", ale po ostatnich ulewnych deszczach mniejsze i większe kamienie pokazały swoje kolejne oblicze. Jest hardcore! Nie kręci mi się za dobrze, nie przywykł czlowiek jeszcze do takich upałów, ale narzekać trzeba, bo to taka nasza polska tradycja. A więc szczerze i bez kitu - wolę już ten mglisty i lekko błotnisty klimat, hehe.
Obfitość widoków porażająca - tym razem Skrzyczne w oddali ;) © k4r3l

Kotlina Żywiecka widziana z Kiczery ;) © k4r3l

Na Żarze jakieś apogeum - ilość ludzi mnie przytłacza - gorzej niż na Krupówkach i krakowskim rynku razem wziętych (w przeliczeniu na m2;). Spadam stamtąd bez chwili namysłu czerwonym w dół. Tym razem nie przegapiam skrętu ale łapy pod sam koniec odpadają - przyjemność ze zjazdu tym szlakiem jest znikoma. Jeszcze to osuwisko na końcu - zejść tamtędy z rowerem to nie lada sztuka. Po krótkiej rozkminie nad zaporą jadę w stronę Gaików, ale zamiast zielonego szlaku wybieram nieoznakowaną dróżkę z Żarnówki. Po drodze jest tyle różnych opcji i rozgałęzień, że nie wiem gdzie jechać - pozostaje kierować się na tzw. czuja. Tym sposobem docieram ostatecznie do końcówki zielonego szlaku, którym jako tako dojeżdżam do wspomnianych Gaików. Tam znak informuje, że znajdujemy się na 808m n.p.m. natomiast logger uparcie twierdzi, że to tylko 720m...
Potok w Żarnówce ;) © k4r3l

Na Gaikach - cisza i spokój ;) © k4r3l

Przez Przegibek postanawiam udać się na Magurkę Wilkowicką narciarskim. Nie udało się szosowo w tym roku, musi udać się w terenie. Początek ok, ale końcówka to już pchanie aż do złączenia się z pieszymi: niebieskim i żółtym. Może nei jakieś szczególnie trudne, ale lekko irytujące. Na Magurce zaskakująco mało ludzi - pod schroniskiem dosłownie kilka sztuk, drugie tyle na platformie widokowej (dżizas, ale to jest architektoniczne ohydztwo;) i kilka pojedynczych sztuk w trawie i borówkach ;) Będąc tam grzechem byłoby nie zaglądnąć na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel. Wiodący nań szlak jest stosunkowo łatwy, ale nadal potrafi podkurwić kilkoma beznadziejnie kamienistymi odcinkami. Szczyt zdążył od ostatniego czasu zarosnąć i trzeba się trochę postarać, żeby uchwycić na zdjęciach tę wyjątkową panoramę jaką można z niego podziwiać.
Schronisko na Magurce ;) © k4r3l

Czupel i miejsce na odpoczynek ;) © k4r3l

Powrót już bez kombinacji. Do Miedzybrodzia zjeżdżam żółtym, który w dziecinny sposób gubię i nadrabiam trochę kilometrów (głównie w pionie;). Teraz już czeka mnie 20km czystego asfaltu przez Porąbkę i WielkąPuszczę gdzie zawsze sobie odpoczywam jadąc na totalnym lajcie. Pod koniec trochę mi odcina prąd, więc przełęcz robię już z młynka. Na koniec jeszcze jeden krótki postój w sklepie na pepsi i ciacho plus piwo na wynos, bo przypomniałem sobie, że w lodówce pustki :)

Leskowiec na szybko ;)

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(5)
Grzejemy szwedzkiego d-beat'a ;)


Zmiana gum, dość tego asfaltu na jakiś czas. Mimo, że noc wcześniej trochę popadało wybrałem się w teren, na Leskowiec. Zmieniłem nieco konfigurację opon - z kąta wygrzebałem X-Kinga 2.2, na którego tak kląłem gdy miałem założonego z tyłu i wpieprzyłem na przód - swoją drogą mimo drobnego bieżnika to niezły balon! A na tył wciepałem niezniszczalnego Mountain Kinga II (również 2.2) - balon nieco mniejszy, ale klocki wielgachne!
Gdzieś w Rzykach ;) © k4r3l

Niestety tak zachwalany przeze mnie Triton marki Duro okazał się zużywać bieżnik szybciej niż przypuszczałem - w zasadzie po Trophy nadawawał się już tylko na wyjazdy po bułki. Tak więc szlag trafił mój początkowy entuzjazm - użyta w tym modelu mieszanka gumy ściera się zaskakująco szybko (może to moja waga albo styl jazdy?) i tu już wiadomo skąd taka niska cena...
Na Groniu JPII ;) © k4r3l

Continentale w tej konfiguracji pracują lepiej niż założone na odwrót - przede wszystkim nie ma tego dziwnego uślizgiwania się tylnego koła, bo w przeciwieństwie do nerwowego na beskidzkim szlaku X-K, MKII pięknie się do wszystkiego klei. Chyba jedynym słusznym rozwiązaniem jest założenie kompletu takowych, tak jak zrobił to Marc.
Chwilowa cisza na szczycie ;) © k4r3l

Podjazd właściwy to 4km terenem i 400m przewyższenia. Na szczycie kontemplacja i podziwianie widoków zagłuszona przez debili na quadach i crossach, pojeby jeżdżą po szlaku jak gdyby nic. A szkoda, bo Babia jak na dłoni, podobnie Pilsko i bliższe pasma. Zjazd prawie tą sama drogą z lekkim odbiciem na techniczny odcinek czarnego szlaku - tam to zawsze łapska odpadają. Szybki asfaltowy powrót na dogasającego gryla i zimny browar :)

ps. SMS od Jacka - dotarli z Jarkiem właśnie pod Wieżę Eiffla. Przejechali prawie 1600km w 8 dni. Szacun! Jutro więc można wytężać wzrok oglądając ostatni etap Tour De France w Eurosporcie - może gdzieś tam migną nam znajome twarze ;)))

Kocierz z Krzyśkiem ;)

Czwartek, 18 lipca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Wieczorna szybka rundka z Krzyśkiem (tool). Magurka nie wypaliła, ale w tygodniu naprawdę ciężko się zgrać z chłopakami z Bielska - czas i odległość robią swoje. Z Krzyśkiem jeszcze nie miałem okazji pokręcić, więc jazda na Kocierz upłynęła na pogawędkach i opowieściach okołorowerowych ;) Z tej racji tempa nie forsowaliśmy. Krzysiek na co dzień zasuwa na leciwym Authorze Mystic, który przynajmniej dla mnie wydaje się niezniszczalny. Mój model jest o rok starszy, ale prezentuje się równie dobrze, co przypomina mi o tym jak solidne sprzęty produkowała swego czasu ta czeska firma. Pewnie dalej bym na nim jeździł gdyby nie fakt, że odrobinę mi się z niego wyrosło i rama 19,5'' jest już niestety za mała...
Kiepsko wykadrowana fotka ze Złotą Górką w tle ;) © k4r3l

Żeby było ciekawiej namówiłem Krzyśka na zjazd do Kocierza Moszczanickiego, żeby wjechać na przełęcz z drugiej strony. Kolejny podjazd na spokojnie, ale mimo to coś zgłodniałem i musiałem się poratować batonem musli, żeby nie zaliczyć odcięcia jak Froome, hehe. Na szczęście nie spotkała mnie z tego powodu żadna kara czasowa ani tym bardziej finansowa, hehe. Zjazd z przełęczy już w kompletnych ciemnościach a jako, że nie dałem się wyprzedzić samochodowi i miałem kilka lumenów zza pleców gratis ;) Z Krzyśkiem rozstajemy się po jeszcze jednym mikrouphillu. Dzięki za wieczorne zakręcenie i udanego wypoczynku!

A na koniec jeszcze filmowa wspominajka z tegorocznego Trophy (wybaczcie ten niestrawny podkład muzyczny, ale na to wpływu akurat nie miałem;). Tak na marginesie, to dziś w radiowej Trójce była mowa o nadużywaniu młodzieżowego słowa "epicko", ale jak inaczej określić te 4 dni w Beskidach? Powiem więc, że było za-je-biś-cie oraz, że z przyjemnością wrócę tam za rok!

Równica

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Biję się w pierś i nadrabiam zaległości muzyczne. Z racji niemałej kupki płyt przeznaczonych do odsłuchu w kolejności pierwszej zwanej priorytetową dopiero teraz znalazłem chwilę dla nowego albumu Deftones. "Rosemary" to jak na razie mój ulubiony kawałek z "Koi No Kian". Subtelny trans!


Z niepokojem wyczekiwałem niedzieli, bo wg prognoz wreszcie miało się uspokoić, ale z drugiej strony wiadomo jakie te prognozy bywają... Na szczęście tuż po 5 rano z zadowoleniem stwierdziłem, że nie padało od jakiegoś czasu i na opady się nie zanosi. Dla odmiany zaczęło wiać. Ten wiatr towarzyszył nam przez większość trasy. Z Darkiem i Dominikiem umówiłem się w Buczkowicach o 7:30 i ostro musiałem przycisnąć, żeby się nie spóźnić, bo trochę rano się guzdrałem (c'mon w końcu to 5 rano w niedzielę;). Na miejsce zbiórki przyjechałem z dokładnością co do minuty - coś ostatnio często zdarza mi się być punktualnym.
Domin i Daro cisną - w tle cel nr 1 - Salmopol ;) © k4r3l

Nad przełęczą zaczęło się chmurzyć, ale chłopakom nie zrażonym faktem ani przez myśl nie przeszła zmiana trasy. A ta zakładała dziś konkretny uphill z celem nadrzędnym - Równicą. Wierzcie lub nie ale pierwszy raz tam wjeżdżałem od strony Ustronia - zupełnie nie po drodze ta górka, a szkoda, bo jak się okazało to bardzo fajny podjazd. Ale nie uprzedzajmy faktów. Wszak wcześniej był jeszcze Salmopol. Przełęcz kultowa, ale nie w głowie nam było ściganie. Przynajmniej nie teraz ;)
Tunel pod skocznią Małysza ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły ok, chociaż niektórym (Darek?;) mogło pizgać :) Ubrałem się jednak konkretnie, zupełnie jak w marcu, hehe. Droga do Ustronia pokonana w naprawdę wyborowym tempie - D. i D. to nie pierwsi lepsi chłopcy to bicia, hehe. Od razu widać, że zajechaliśmy do małego rowerowego światka - aktywność dwukółkowców rosłą z każdą kolejną minutą. Podobnie jak nasz fun z jazdy. Odnajdujemy wiadukt nad Wisłą - miejsce startu tegorocznego etapu MTB Uphill - Równica. Z racji braku stopera czasu nie mierzę, ale po brukowanym odcinku nachodzi mnie ochota na mocniejsze depnięcie w pedały. Urywam się chłopakom nieświadomy tego co mnie dalej czeka. A dalej nie ma lekko, ale doświadczenie procentuje, łapię swój rytm i udaje się dojechać pierwszym, choć Dominik był tuż tuż..
Nagroda za kolejny zdobyty szczyt;) © k4r3l

Szybkie piwko (Lech Free - błeeee!) i szarlotka (pychota!;), pogawędka o Tour De France i zaczynamy odwrót sprowokowani przez dość groźnie wyglądającą chmurę, a raczej chmurzysko :) Postanawiamy wrócić tą samą trasą, czyli raz jeszcze przez Salmopol. Na podjeździe siadam na kole Dominikowi i tasujemy się przez większość drogi. Tuż przed szczytem słabnę a Dominik przyciska i zostawia mnie w tyle. Nieświadomie pobił swój rekord, kto wie, może ja też? ;)
Kichający husky ;) © k4r3l

Do Szczyrku zjeżdżamy już razem, coraz więcej rowerzystów na drodze - nie nadąża człowiek z machaniem. Mijamy też jednego handbikera - szacun dla gościa, bo śmigał żwawo! W Buczkowicach żegnamy Darka, a chwilę dalej rozjeżdżamy się z Dominikiem. Przede mną Przegibek, ale już powoli opadam z sił - kolejny odcinek pod wiatr wcale sprawy nie ułatwia. Do tego dochodzi lewe kolano, któremu wyraźnie dzisiejsza trasa nie odpowiada. No cóż, przecież po taryfę nie będę dzwonił :)
Czikita na Salmopolu ;) © k4r3l

Na koniec funduję sobie przejazd przez malowniczą Wielką Puszczę i ostatni podjazd dzisiejszego dnia - nieuniknioną Przełęcz Targanicką, którą na delikatnym odcięciu pokonuję z młynka. Dzięki chłopaki za wspólną jazdę i wzajemną motywację. Równica szosą w końcu odhaczona! ;)

Ulewny Kocierz ;)

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(5)
Wziąłem się i naprawiłem! Złamaną klamkę oczywiście. Udało się wymienić samą dźwignię (niestety, żeby ją wymienić musiałem kupić całą nową klamkę, bo używek nigdzie nie widziałem:/). Bez konieczności odkręcania przewodu hydraulicznego i wymiany całego korpusu. Konstrukcja prosta jak budowa cepa, chociaż gdyby nie internetowy poradnik pewnie nie wiedziałbym o istnieniu pewnej kluczowej śrubki na imbusa '2'. Przy okazji zauważyłem uszczerbiony centymetrowy fragment korpusu drugiej klamki (po miesiącu od Trophy;) - to się nazywa spostrzegawczość, hehe. Na szczęście w tym przypadku ucierpiała tylko estetyka i obejdzie się bez wymiany. W zoologicznym zakupiłem wężyk akwarystyczny (1,5PLN za 1m) - jeszcze jeden taki pojebany i deszczowy tydzień a biorę się za wymianę oleju i odpowietrzanie hampli :) Tylne koło wróciło z centrowania - ponoć było pięknie zwichrowane, na szczęście obręcz prosta, kwestia tylko podociągania szprych (10PLN za 15 min roboty;)


Sobota wieczór. Cały dzień leje, więc za bardzo nie ma kiedy pokręcić. Ale nosi mnie, bo poprzedni tydzień był "przesiedziany". W końcu deszcz chwilowo ustaje. Ubieram się chyba z 15min, wychodzę - zaczyna mżyć. Wracam się po kurtkę i nauczony doświadczeniem zabieram też ochraniacze.

Jaka pogoda, takie zdjęcie - do dupy! ;) © k4r3l


Trasa standardowa na szybkie przepalenie. Na początku podjazdu pod Kocierz zaczyna się regularna ulewa, ale nie mam ochoty się wracać - i tak już jestem cały przemoczony. Na górze wyżymam napuchnięte wodą rękawiczki i odwrót. Leje coraz bardziej. Ale jak się okazało to tylko nad Kocierzem coś się kotłowało, bo już w Targanicach sucho i nawet się przejaśnia. W butach pomimo ochraniaczy wesoło chlupocze woda - czad! ;)

Kraków z blatu ;)

Niedziela, 7 lipca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Do tej pory wydawało mi się, że najzabawniejszym w całym teamie Orica Green Edge jest kierowca autobusu (tego autobusu;). Ale jak się okazuje wszyscy tam mają nierówno pod kopułą. W pozytywnym tego słowa znaczeniu ;) No i wyszło, że znowu będzie ACe piorun DeCe ;)


Pomysł na trasę wyklarował się pod koniec tygodnia. Kierunek dla mnie do tej pory nieznany i nieco sceptycznie podchodziłem do niego: że jak to Kraków? A gdzie tam są góry?;) Ale z drugiej strony kusiło zrobić coś dłuższego nieco żwawszym tempem. I tak zgadaliśmy się z Pawłem i Dominikiem na niedzielę. W międzyczasie odezwał się Kamil szukający pomysłu na niedzielne kręcenie, więc go przygarnęliśmy. Kuba niestety zaniemógł i odpuścił.
Dinoland w Zatorze i jeden dość szczególny okaz mojego wzrostu ;) © k4r3l

Asfalty gładkie, można pogodać nie przejmując się dziurami ;) © k4r3l

Poranek nieco pochmurny, ale przedmieścia Krakowa przywitały nas już pięknym słońcem. Jechało się świetnie, ruch umiarkowany, więc można było pogadać. W Krakowie krótki lans bulwarami i szpula na rynek - po drodze Dominik łapie kapcia, ale szybko się uwija. Niby dopiero 10 rano a krakowski rynek tętni życiem i pełen jest turystów. Dzięki wskazówkom znajomego Pawła udajemy się na ul.Grodzką do fajnej knajpki "Kwadrans" - siedzenie na rynku w takich warunkach mijałoby się z celem.
Paweł prowadzi nas do centrum ;) ul. Wadowicka:) © k4r3l

Bulwarowy lans ;) © k4r3l

Na pierogi nie czekamy zbyt długo. Tankujemy colę i zbieramy się w drogę powrotną. Jeszcze na tej samej ulicy zaliczam gofra a Dominik pakuje w kieszonkę obwarzanka dla córki ;) Obieramy drogę na Oświęcim - tu już nie ma lekko - ruch jest całkiem spory, więc gadkę ograniczamy do minimum. Po drodze kilka postojów w tym jeden w Brzeszczach na pożegnanie się z Kamilem - chłopak jak czasem przycisnął na prostej to nie szło go dogonić ;) Mieliśmy jechać na Bielsko, ale jakoś na jednym rondzie odruchowo skręcam na Kęty. W sumie co to za różnica. W Wilamowicach robimy ostatni tego dnia postój - na ciacho i izotonika. Chwilę później się rozjeżdżamy - chłopaki do Bielska ja na Kęty i Kobiernice.
Pod Mariackim ;) © k4r3l

W Porąbce wybieram drogę przez Puszczę - czyli rewers fragmentu wczorajszej Pętli Beskidzkiej. Na końcu zaliczam wreszcie jakąś większą górkę (Hopka Targanicka;), bo nie ukrywajmy, na tej trasie pod tym względem było wyjątkowo plaskato. Dzięki za współudział (hehe), sam bym pewnie w życiu nie pojechał w tym kierunku, a tak to było się można na czyimś kole przewieźć ;) Do następnego!

Road Maraton: Pętla Beskidzka 2013

Sobota, 6 lipca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Ten kto robił ten amatorski klip do tego genialnego kawałka miał fantazję. Propsy za scenkę z "Califonication", natomiast osobiście brakuje mi tam Siostrzyczki z "Maczety" Rodrigueza :D


Pokibicować na trasie Pętli Beskidzkiej. Nie byłem pewien czy w ogóle wystartują, bo nocna nawałnica i oberwanie chmury mogło pokrzyżować plany organizatorowi. Trasa wypasiona i dobrze znana, kilka zajebistych przełęczy do łyknięcia, gdybym tylko miał szosę pojechałbym. A tak to wybrałem się na lajcie idealnie obliczając godzinę pojawienia się zawodników w okolicy Przełęczy Kocierskiej (ok.70km trasy).
Jedna z pierwszych grupek pościgowych ;) © k4r3l

Pierwszy, tuż za pilotującym motocyklem jechał kolo z Szymonbike'a (widać pro skarpetki 'shut up legs' robią swoje;), który na tym podjeździe wypracował sobie 5-6 minut przewagi nad drugim zawodnikiem Sokoła Kęty. Później były już mniejsze i większe grupki. Zamieniam kilka słów z gościem z samochodu pilotującego stojącego na poboczu - wydaje mi się dziwnie znajomy. Chwila zastanowienia i oczywiście! - to główny znakujący tegoroczną trasę Beskidy MTB Trophy! Mały ten świat, ale co się dziwić, skoro jego dewiza to: "gdzie coś się dzieje w kolarstwie tam i ja jestem". Rispekt!
Typowy pociąg, choć w tym wypadku bardziej kolejka górska ;) © k4r3l

Postanawiam sobie zjechać do dolinki ale kilka serpentyn niżej następna niespodzianka. Ten, który się zarzekał, jaki to jest bez formy, że nie pojedzie tego dystansu i w ogóle typowe polskie narzekactwo ;) Funio! Postanowiłem go powku*wiać moimi lajtowymi przełożeniami, co oczywiście musiało być zripostowane: "cwaniak, bo 20minut temu z domu wyjechał" - no tak, to ja ;) Tomasz cisnął z niewielką i niezbyt rozmowną grupką - cóż, kadencja, równy oddech, to się liczy na takich pro-tourach. Żeby trochę rozerwać (allah akbar!;) towarzystwo wypalił: "to moja ulubiona przełęcz, wjeżdżam tu częściej niż wy wchodzicie na wasze baby" :DDDD.
Tomek zadowolony, bo jest prawie, że u siebie ;) © k4r3l

Jazda pod górę - lubię to ;) © k4r3l

Jako, że tempo mi nie odpowiadało a chciałem jeszcze pofocić trochę na podjeździe pod Targanicką urwałem się ~1km przed przełęczą i pocisnąłem w dół. Ale chłopaki na zjeździe przycisnęli i za chwilę miałem ich na kole. Ładnie rozprowadziłem ich do zajazdu autobusowego pod kolejną przełęczą i pojechałem przodem. Tomek początkowo cisnął konkret, ale kilkanaście metrów przed szczytem urwał się Wojtek z Gomoli i było po premii ;)
A tu już Przełęcz Targanicka... ;) © k4r3l

Postałem jeszcze chwilę i pofociłem ogon wyścigu dopingując maruderów. Pogadałem też z okolicznymi kosiarzami, bo byli ciekawi co to za wyścig, skąd jadą, ile jadą i takie tam rzeczy. Na koniec trafiła się jedna dziewczyna czego oczywiście panowie nie pozostawili bez słowa... [aby przeczytać dalszy ciąg relacji wyślij pusty SMS na nr 666, koszt 1 SMSa to 6,66 plus vat]
Humory dopisywały, a nachylenie rosło ;) © k4r3l

Wspomniana dziewczyna, może się mylę, ale chyba jedyna na tym dystansie? Szacun! © k4r3l