Szlakami Beskidu Małego ;)
Niedziela to ostatnio standardowo już dzień święty - rowerowo oczywiście :) Anyłej miało być coś grubszego, ale trochę mi nie pasowały proponowane ustawki: Grzegorz z Marzeną wybierali się na Łysą Horę, ale o horrendalnie wczesnej porze, natomiast Maciek z Dawidem w towarzystwie Mistrza Polski Marka Konwy kręcili w Beskidzie Żywieckim i nie chciałem im się wtarabaniać ze swoją amatorszczyzną w towarzystwo ;) Wybrałem więc opcję samotnego objazdu Beskidu Małego. Dawno mnie tam nie było.
Adekwatne do uphillu ;)© k4r3l
Malownicze okolice Złotej Górki (w tle Kiczera-będę tam;)© k4r3l
Start tradycyjnie swoją wersją uphillu na Przełęcz Kocierską. Pierwsze kilometry w pionie przy lejącym się z nieba żarze dały się ostro we znaki - na półmetku lało się ze mnie ciurkiem ;) Na przełęczy wszelkie możliwe atrakcje łącznie z parkiem linowym i restauracją okupowane przez niezliczone tabuny ludzi. Szybko zwijam się na czerwony szlak w kierunku Żaru. Po drodze mijam najpierw grupkę 5-6 rowerzystów, wszyscy zgodnie 'cześć', no to 'cześć' ;) Nieco dalej spotykam podjeżdżającego gościa w koszulinie Gomoli - ostrzega mnie żebym nie szarżował na zjeździe ze względu na zbliżających się turystów. Intencje miał zapewne dobre, ale z całym szacunkiem, kultury osobistej i zachowania na szlaku to mógłbym uczyć ja, hehe.
Na Kocierzu jak zwykle moc atrakcji ;)© k4r3l
A tu już czerwony szlak i majaczące Taterki ;)© k4r3l
Jadąc powoli dochodzi do mnie, a raczej do mojego coraz bardziej cierpiącego tyłka, że okoliczne trakty od ostatniego czasu mocno się zniszczyły. Wiadomo, tu zawsze była "beskidzka rąbanka", ale po ostatnich ulewnych deszczach mniejsze i większe kamienie pokazały swoje kolejne oblicze. Jest hardcore! Nie kręci mi się za dobrze, nie przywykł czlowiek jeszcze do takich upałów, ale narzekać trzeba, bo to taka nasza polska tradycja. A więc szczerze i bez kitu - wolę już ten mglisty i lekko błotnisty klimat, hehe.
Obfitość widoków porażająca - tym razem Skrzyczne w oddali ;)© k4r3l
Kotlina Żywiecka widziana z Kiczery ;)© k4r3l
Na Żarze jakieś apogeum - ilość ludzi mnie przytłacza - gorzej niż na Krupówkach i krakowskim rynku razem wziętych (w przeliczeniu na m2;). Spadam stamtąd bez chwili namysłu czerwonym w dół. Tym razem nie przegapiam skrętu ale łapy pod sam koniec odpadają - przyjemność ze zjazdu tym szlakiem jest znikoma. Jeszcze to osuwisko na końcu - zejść tamtędy z rowerem to nie lada sztuka. Po krótkiej rozkminie nad zaporą jadę w stronę Gaików, ale zamiast zielonego szlaku wybieram nieoznakowaną dróżkę z Żarnówki. Po drodze jest tyle różnych opcji i rozgałęzień, że nie wiem gdzie jechać - pozostaje kierować się na tzw. czuja. Tym sposobem docieram ostatecznie do końcówki zielonego szlaku, którym jako tako dojeżdżam do wspomnianych Gaików. Tam znak informuje, że znajdujemy się na 808m n.p.m. natomiast logger uparcie twierdzi, że to tylko 720m...
Potok w Żarnówce ;)© k4r3l
Na Gaikach - cisza i spokój ;)© k4r3l
Przez Przegibek postanawiam udać się na Magurkę Wilkowicką narciarskim. Nie udało się szosowo w tym roku, musi udać się w terenie. Początek ok, ale końcówka to już pchanie aż do złączenia się z pieszymi: niebieskim i żółtym. Może nei jakieś szczególnie trudne, ale lekko irytujące. Na Magurce zaskakująco mało ludzi - pod schroniskiem dosłownie kilka sztuk, drugie tyle na platformie widokowej (dżizas, ale to jest architektoniczne ohydztwo;) i kilka pojedynczych sztuk w trawie i borówkach ;) Będąc tam grzechem byłoby nie zaglądnąć na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel. Wiodący nań szlak jest stosunkowo łatwy, ale nadal potrafi podkurwić kilkoma beznadziejnie kamienistymi odcinkami. Szczyt zdążył od ostatniego czasu zarosnąć i trzeba się trochę postarać, żeby uchwycić na zdjęciach tę wyjątkową panoramę jaką można z niego podziwiać.
Schronisko na Magurce ;)© k4r3l
Czupel i miejsce na odpoczynek ;)© k4r3l
Powrót już bez kombinacji. Do Miedzybrodzia zjeżdżam żółtym, który w dziecinny sposób gubię i nadrabiam trochę kilometrów (głównie w pionie;). Teraz już czeka mnie 20km czystego asfaltu przez Porąbkę i WielkąPuszczę gdzie zawsze sobie odpoczywam jadąc na totalnym lajcie. Pod koniec trochę mi odcina prąd, więc przełęcz robię już z młynka. Na koniec jeszcze jeden krótki postój w sklepie na pepsi i ciacho plus piwo na wynos, bo przypomniałem sobie, że w lodówce pustki :)