Wtorkowy, wieczorny wypad n Kocierską - totalnie na lajcie, bez spiny, co zresztą widać po braku pucharków na stravie ;) Półrocze zamknięte godnie - rekordowy czerwiec (wiem, wiem, co to dla was takie marne 1285km ultrasi :) dobrze rokuje na najbliższe tygodnie. Zobaczymy co czas pokaże - oby zdrowie i pogoda pozwoliły się wyszaleć ;)
Czekam na kasetę z tym albumem. Zespół nazywa się Blaze of Perdition i gra klasyczną polską smołę potocznie black metalem zwaną. Kilka lat wstecz uczestniczyli w wypadku samochodowym, w którym zginął gitarzysta Wojtek, a wokalista Paweł doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu i został przykuty do wózka... Abstrachując od ówczesnych ziejących nienawiścią i odznaczających się skrajną głupotą komentarzy typu: "spotkała ich kara boska za te bluźnierstwa" (tak, były takie, zapewne od gorliwych katolików) zespołowi udało się podnieść niczym Fenix z popiołów czego efektem jest płyta "Near Death Revelations" nawiązująca do tych tragicznych wydarzeń i ich bezpośrednich następstw. Jak widać chłopaki się raczej nie nawrócili ;)
Zamiast iść na piwo do baru jak człowiek normalny, to się mi zamarzyło takie górskie, w schronisku ;) Pojechalim z Kubą eksplorując po drodze lokalne ścieżki, czyli klasyczny przykład butowania i chaszczingu, a że wszystko mokre od deszczu to wiadomo, że długo na efekty czekać nie trzeba było. Kuba łapie się na tym, że jedzie bez... licznika ;) Wracamy do miejsca gdzie go grawitacja sprowadziła na glebę i przeczesujemy wysoką trawę - bezskutecznie.
Wpadam na pomysł fotoweryfikacji :D, wszak focić lubimy, prawie tak samo jak jeździć ;) I faktycznie, ze zdjęć wynikało, że to nie mogło być to miejsce, bo po tym odcinku licznik jeszcze na kierownicy był ;) Jeszcze chwila wracania się po swoich śladach i w końcu udaje się znaleźć zgubę. Jest już późno, ale browara nie odpuszczamy :D
Przemoczeni dojeżdżamy do schroniska, turystów brak, ale najważniejsze, że piwo jeszcze leją ;) Powrót ciężki, ale ogólnie mimo kompletnego przemoczenia i basenu w butach jechało się nienajgorzej. Konkretne upodlenie zaliczone. Hampel zapowietrzony - dziwna sprawa, bo przed sezonem robiłem serwis i od tej pory nie jeździłem tak dużo. Pewnie oring jakiś do wymiany...
Dziś w ramach kącika muzycznego nie będzie tradycyjnych dźwięków (tak, znowu w trasie słuchałem Modestep!;) ale będzie taki oto song. Można sobie dopisywać czy to do biegania, czy to do jeżdżenia na rowerze jakieś wielkie filozofie, lecz prawda jest bardziej oczywista, pod czym się obiema ręcami podpisuję ;)
Sobota pod znakiem szosingu. Czyli powtórka z Tour de Pilsko sprzed 2 lat. Wtedy z ekipą, tym razem solo. Też spoko, zwłaszcza jak dobra nuta w słuchawce ;) W Żywcu postraszyło deszczem, podobnie było w Ujsołach, ale ogólnie ciepło i przyjemnie - od szpiegów, którzy wybrali się w teren dostałem cynk, że tam z kolei warun jest delikatnie nieznośny, bo parny ;)
Trasa po słowackiej stronie to pamięciówka wzrokowa, czego efektem było pomylenie skrętu i nadprogramowy przełaj po polnej drodze ;) Z obserwacji wynika, że życie naszych południowych sąsiadów w przygranicznym Novocie to czysta sielanka (zwożenie siana, koszenie trawy itp.) - ruch na drogach znikomy, ale niestety alsfalty gorsze niż u nas ;)
Droga przez Orawską Polhorę to porażka - remontują ją kolejny rok, ruch wahadłowy - strasznie się dłużył ten odcinek.Od granicy już znaną opcją przez Przełęcz U Poloka do Żywca i kierunek Przełęcz Kocierska z wariantem obok sanktuarium w Rychwałdku.
Kto kojarzy z jakiej powieści Kinga pochodzi Kapitan Trips i kim, a raczej czym un jest? ;)
100% XC, czyli ostre podjazdy i techniczne zjazdy (również single) dające też sporo funu. Dla odważnych są też konkretne skocznie czy też dropy, ponieważ końcówka trasy przechodzi przez "plac zabaw" dirt'owców. Następnym razem muszę zabrać małą piłkę do drewna, żeby udrożnić jeden bardzo fajny przejazd ;) Przydałoby się też wykopać kilka przyziemnych pieńków albo je chociaż jakoś oznaczyć, żeby były widoczne - szkoda by było coś na nich urwać ;) Póki co wytyczona pętla ma niespełna 3km, do pełni szczęścia brakuje jeszcze ok. 1 km, ale da się to zrobić, tak, żeby trasa się nie krzyżowała ;)
Nie mogę przestać słuchać tej płyty :) Takich perełek jest tam więcej! Kręci się przy tym wyśmienicie! Ałtstending! ;) To pisałem ja - ponoć metaloffiec :D
Wyjazd bez większej historii, będą więc cyferki ;) Przepalenie nogi pod Kocierz (x 2) oraz na sprincie powrotnym (4km zjazdu z przełęczy + 5,5km lekko obniżającej się drogi ze średnią ponad 46km/h - osobisty rekord avg na tym odcinku to prawie 48;). Na koniec spokojny rozjazd z kilkoma drobniejszymi hopkami zwieńczony bardzo fajnym zachodem słońca ;) A pomyśleć, że kiedy wyjeżdżałem zbierało się na deszcz... :D
Tytuł płyty dokładnie odzwierciedla dzisiejszą sytuację pogodową :) Poza tym to kawał bardzo dobrej jakości hałasu znanego bliżej jako muzyka rockowa ;)
Pierwszy dzień lata - k..wa, ja dziękuję za takie lato... Nie dość, że pizga (no bo nikt mi nie wmówi, że w porywach 15 stopnie to letnia temperaturyka!), to od rana zdążyło już popadać dwukrotnie. Po tym drugim razie nie wytrzymałem i się zebrałem - gdzieś tam nawet przebłyskiwało słońce. Nieco inaczej sytuacja wyglądała na podjeździe - wiedziałem, że suchy na pewno nie będę. Uciekłem z przełęczy w kierunku Żywca w momencie kiedy zaczynało padać. Po paru km musiałem zawrócić, bo nad Jeziorem Żywieckim zaczynało się również niezdrowo kotłować. Dopadło mnie i przez parę km jechałem w lekkim bo lekkim, ale zawsze: deszczu.
Na powrocie pogadałem chwilę z gościem z Żywca, który pierwszy raz kręcił w tym roku na Kocierz. Miał błotniki, więc na pewno wrócił bardziej suchy niż ja. Na zjeździe po pierwszych dwóch wirażach miałem basem w butach. Żeby je dosuszyć pojechałem jeszcze na )( Targanicką i przez Wielką Puszczę i Porąbkę wróciłem w eleganckim słoneczku do domu. Mam nadzieję, że limit opadów został na najbliższych co najmniej 10 weekendów wyczerpany :)))
W periodyku zwanym Noise Magazine album Tau Cross został uznany płytą numeru. Jako że to czasopismo tworzą zacne persony postanowiłem sprawdzić, co tez ów Tau Cross pogrywa. Jak na moje ucho to połączenie punk'n'rolla ze stoner rockiem. Bardzo zresztą udane!
Ostatnio słuchane - Naumachia (Polska). "Analogowy" kawałek na cyfrowej płycie ;)
Nawet nie dziwiłem się tym mijanym po drodze grupkom kolarzy, którzy obrali kierunek przeciwny do naszego - góry przyciągają, ale nawet takim "góralom" jak my zdarza się czasem odstępstwo od reguły. Szybki przelot do Babic i meeting z Tomkiem przy podzamkowym skansenie - dziś tylko on był dysponowany, a szkoda, bo liczyliśmy na większą grupkę jaworznickich reprezentantów ;)
Jurajskie miejscówki są bardzo urokliwe - kątem oka zerkaliśmy także w las, gdzie wiły się zachęcająco wyglądające single, ale dziś miała być tylko szosa. No właśnie, miała... Odcinki przełajowe czy jak ten wybitnie górski (od zamku w Pieskowej Skale) dały się we znaki 25mm continentalom nabitym do 6.5 bara ;)
Ruiny jak to ruiny - robią wrażenie, choć nie wszędzie da się dotrzeć na szosie, niekiedy było koniecznie prowadzenie, innym razem odpuszczaliśmy, ale Kuba dzielnie na góralu wjeżdżał wszędzie (m.in. Smoleń(sk) czy ostatni na trasie Tenczynek) - szacun!
Świetne wrażenie robiła także Pustynia Błędowska, chociaż tamtejszy krajobraz coraz bardziej zielony. Majaczące na horyzoncie zabudowania np. Dąbrowy Górniczej prezentowały się zacnie. To również był ciekawy punkt trasy a zwłaszcza informacja naszego przewodnika (tak na marginesie strasznie wulgarny typ, nie polecam;) o tym, że można tam zrobić niezłe rowerowe safari. Słowem: jeździłbym ;)
Rozdzieliliśmy się tradycyjnie w Babicach i pomknęliśmy z Kubą na Wadowice. Tam krótki i ostatni już popas we Frydrychowicach. Nie smakowało już nic - pepsi be, banany bez smaku, jabłka ohydne, ice-tea po minucie zamieniająca się w ciepły rosół ;) A jeść i pić trzeba! ;) W Andrychowie podejmuję decyzję - robię atak na życiówkę. Poprzedni rekord to pamiętna wyprawa do Zakopca z zacną ekipą sprzed dwóch lat - najwyższy czas to poprawić. Zwłaszcza, że szosa zobowiązuje ;) Zegnam się z Kubą i jadę po kilka dodatkowych km'ów.
W Roczynach kurs na Porąbkę, lecę przez Kobiernicę na zaporę. Tam pierwsze krople deszczu i błyski w oddali. A tu jeszcze trzeba wrócić przez... Wielką (i mroczną o tej porze;) Puszczę, na końcu której czeka... Przełęcz Targanicka. Świetny wypad krajoznawczy, dzięki za towarzystwo i przewodnictwo, życiówka pobita, a na 300 jeszcze przyjdzie czas, ale bez napinki - ultrasem nie jestem ;)
Ukrainsko-rosyjska kolaboracja (duet) , czyli porozumienie ponad podziałami w postaci projektu Dan Deagh Wealcan. Dla fanów eksperymentalnego rocka.
Jak już się wyjść z Krzychem na rower to zawsze się kończy tak samo - przegadane :D No ale raz na ruski (tfu, tfu;) rok człowiek widzi typa, to tak musi być ;) Pętelka na totalnym lajcie, bez żadnych ataków na KOMy :D
ps.3 tysie pykły, a tu jak na złość odcisk na stopie i problemy z paznokciem (standard) - może do nd się poprawi :) Kuracja piwna mode: ON :)