Skoro taki Gustav może sobie wrzucić za jednym zamachem 1200km (<--- obczajcie to!) to moje dwa łączone wpisy z dystansów znanych szerzej jako cienkie nikomu krzywdy wyrządzić nie powinny :)
Zdjęć mało, jest za to kolejna filmowa superprodukcja, której akcja rozgrywa się w mrocznej scenerii beskidzkich lasów :D To już efekt sobotniego wyjazdu na spontanie, który zakończył się zerwanym łańcuchem kilkaset metrów przed domem (niewyregulowana przerzutka + tanie shimano ;) Endżoj ;)
Pogodowo mam nadzieję, że to będzie złota polska jesień, natomiast muzycznie nie mam już wątpliwości: czarno to widzę ;) Nowa Mord'a'stigmata jest świetna!
Sobota, święto maryhuanen (Marii Zielnej;) - nic tylko uciekać do lasu ;) Pod Kocierzem łapię koło dziewczyny z Krakowa i tak nam ten podjazd mija na gadkach-szmatkach okołokolarskich ;) Wjazd do lasu i od razu w głowie magiczny przycisk przestawia trybiki w głowie (i mięśniach;) z asfaltu na opcję podłoża mieszanego niejednokrotnie wyboistego ;) Jadę bez spiny, a mimo to wylewam hektolitry potu. Jednak każdy obrót korby oznacza jedno - poruszające się powietrze! ;)
Zajawka filmowa trwa - w tak zwanych
"fajnych miejscach" budzi się we mnie Spilberg :D i kręcę te swoje pokraczne sekwencje. Jednak oglądając to później wiem, dlaczego kocham MTB (szosę też, a jak!) - to zwyczajnie świetna zabawa! Susza w Beskidach jest zatrważająca - na dowód kilka ujęć stacjonarnych dokumentujących to zjawisko. Nie dojeżdżam do Leskowca, bo chwilę wcześniej łapie mnie ulewa i ewakuuję się w dół słysząc za sobą w niewielkiej odległości grzmoty a kątem oka rejestruje błyski. Uff, to już drugi raz w tym samym miejscu dorwała mnie burza i deszcz - tym razem jednak było to bardzo potrzebne a ja przypomniałem sobie co to znaczy zmoknąć a nawet zmarznąć ;) Co ciekawe w Andrychowie nie spadła w tym czasie ani jedna kropla...