Wpisy archiwalne w kategorii

60-100

Dystans całkowity:9558.42 km (w terenie 1026.50 km; 10.74%)
Czas w ruchu:525:11
Średnia prędkość:17.87 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:172112 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:191 (98 %)
Suma kalorii:47639 kcal
Liczba aktywności:124
Średnio na aktywność:77.08 km i 4h 18m
Więcej statystyk

MTB #18/2016

Niedziela, 2 października 2016 · Komentarze(0)
Uczestnicy
To miał być kolejny super dzień spędzony na bielskich ścieżkach. Zaczęło się perfekcyjnie - bajeczny wschód słońca nad Magurką oglądany z Koziej Góry uświadomił mi, że zwleczenie się kolejny raz wyra o nieludzkiej porze (4 nad ranem) to nie był wcale taki zły pomysł. Zanim skończyłem śniadanie na górę dotarł Konrad i po chwili już razem mknęliśmy Twisterem.



Po powrocie na górę postanowiliśmy zjechać DH+ - dla mnie to był pierwszy kontakt z ta ścieżką. Jechałem zachowawczo, ale też nie powiedziałbym, żeby mi się ta trasa jakoś szczególnie podobała, aczkolwiek miała swoje "momenty", takie jak bardzo fajne techniczne ścianki w lesie, które pewnie prosi przelatują na full gazie. Dla mnie one były wymagające i ciekawe, jazda piecem to nie jest moja mocna strona ;)



Trzeci i jak się później okazało ostatni zjazd to znany już "Stary Zielony". Ścieżka z pewnością ma większy flow niż DH+, ale ciągle potrafi spłatać figla (korzonki). Na samym dole Konrad dobija koło, kiedy kończy łatać dętkę postanawiam zjechać kawałek dalej i zrobić mu zdjęcie. Tak niefortunie wylatuję, że glebię na stosunkowo banalnym odcinku - wystarczył korzonek.  Ból w okolicach kostki jest na tyle alarmujący, że przeczuwam iż mam na dziś pojeżdżone. Jakoś kulamy się jeszcze na piwo na Magurkę (o ile pedałuję nie czuję bólu, ale wokół kostki pojawia się znaczna opuchlizna). Okład z zimnej butelki raczej nie działa ;)



Po powrocie do domu wcale lepiej nie ma, podejrzewam skręcenie, czego na wstępie nie dopuszczałem do myśli. Na drugi dzień w poniedziałek się potwierdza - skręcenie II stopnia, 3 tygodnie zwolnienia, orteza, kula. No to na ten rok już pojeżdżone ;) Jakieś fatum czyha na mnie na ścieżkach Enduro Trails - druga moja tam wizyta i kolejna kontuzja praktycznie równy rok po ubiegłorocznym stłuczeniu kolana. Samo życie i brak skilla ;) O rehabilitacji i powrocie do jako-takiej sprawności może coś po nowym roku skrobnę w przypływie weny. Tymczasem do siego roku wszystkim!

Szosa #65/2016

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Z Mariuszem na Przegibek. Po drodze dopadł nas deszcz, więc przed zjazdem dozbroiliśmy się w gustowne dupochrony :D Mariusz pierwszy raz na szosie atakował tą przełęcz, chyba był zadowolony, zwłaszcza, że szybko przeleciała. Nie to co zjazd :D



Szosa #46/2016

Piątek, 15 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 60-100
Bez stravy też można kręcić ;)



ps. no dobra, strasznie się wkur%$%iłem jak wróciłem i okazało się, że nie włączyłem ;)


Szosa #43/2016

Sobota, 2 lipca 2016 · Komentarze(0)
O, i nowy Filter wyszedł w tzw. międzyczasie. Nawet byli na koncercie w PL, ale w Gdańsku :/


Mała pętla przy sobocie obfitującej w sportowe wydarzenia (Mistrzostwa Świata MTB, pierwszy etap Tour de France, mecz Włochy - Niemcy). Wyjazd po 12 w południe to kiepski pomysł, ale jakoś udało się obrócić 80tkę na lajcie. Na półmetku zakupy w podejrzanie drogiej żabce przy Żywieckiej - na szczęście hajsu na prowiant wystarczyło i można było dokończyć sobotnią rundę bez odcięcia ;)


Dziś byłem w opozycji do smażingu ;)


A okoliczności sprzyjały temu by odstawić rower ;)


Dolomiti Trippin' - numero tre

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Nowe The Hillbilly Moon Explosion nie zawodzi!


Dzień trzeci nie zwiastował rewolucji - raptem krótka pętelka po okolicy, tak żeby Tomek mógł zdążyć na mecz POL-SUI. Ale tym razem zamiast na ilość postawiliśmy na jakość i ta dewiza przyświecała nam od tej chwili do końca włoskiego epizodu. Nad Lago di Misurina dojechaliśmy przez niezbyt urokliwą przełęcz Tre Croci. Z perspektywy szosy może to faktycznie nic ciekawego (chociaż mnie się wspinało świetnie:) to jednak o jej potencjale świadczy obecność w sąsiedztwie Parku Naturalnego, co potwierdzały też licznie zaparkowane na poboczu samochody.

Ładne to to mają ;)

Komu w drogę temu widoki ;)

My jednak jechaliśmy dalej - Misurina to turystyczna mieścina o nieprzeciętnej lokalizacji - położona na wysokości 1700m n.p.m. nad niewielkim jeziorem u podnóża olbrzymów zwanych Tre Cime Di Lavaredo. Ciekawostką jest fakt, że w zimie, kiedy wody jeziora skuje pokrywa lodowa to odbywają się tu rozgrywki... konnego polo! Byłem w szoku :) Czekając na Tomka okrążyliśmy sobie jezioro dzięki czemu zaliczyłem odrobinę przełajów (korzonki, szuter, te klimaty). Tomek był tak zachwycony okolicą, że był w stanie poświęcić mecz lub chociaż przedłużyć pobyt w tym rejonie.

Na przedmieściach Misuriny :)

Nie byliśmy jedynymi śmiałkami atakującymi Rifugio :)

A w perspektywie czekało nas nie byle co - wspinaczka na Rifugio Auronzo, czyli do schroniska położonego na wysokości ponad 2300m n.p.m. - czy można przedkładać ponad to jakiś mecz? Nie sądzę :D A podjazd był zacny - spd'ki strzelały a obręcze się gięły, do tego panujący upał dawał się znacząco we znaki. Z jedną dłuższą przerwą udało się podjechać tego olbrzyma ostatecznie lądując kilkadziesiąt metrów powyżej schroniska, bo aż tam prowadził asfalt. Końcówka była bardzo mocna i nie dawała wytchnienia. A widoki? Normalnie klękajcie narody - panorama o rozpiętości 270* zniszczyła system. Kapitalne miejsce, choć odrobinę wietrzne, ale w tej chwili mało kto się tym przejmował.

Hardo :D

*.* - uginające się kolana to standard, nie tylko przez podjazdy ;)

Obawialiśmy się zjazdu, ale poszedł niezwykle gładko i chwilę później już byliśmy z powrotem w Misurinie. Zbliżała się 15 czyli pora rozpoczęcia meczu. Wpadłem na pomysł, żeby zamiast gnać na złamanie karku na kemping można by poszukać jakiejś knajpki i oglądnąć mecz. Tomek był z pomysłu zadowolony, ale Mariusz pewnie wolałby zrobić w międzyczasie 50 dodatkowych kilometów :D Mnie to było wszystko jedno, ostatecznie wygrało słodkie lenistwo. A więc ulokowaliśmy się w pizzeri, gdzie mecz już leciał (Polska kontra Szwajcaria, we włoskiej knajpie i niemieckiej telewizji:), a towarzystwo było zaskakujące - w pierwszej loży para z Polski, a za nimi starsze małżeństwo ze... Szwajcarii :D

Tomek wjeżdża na najwyższy punkt programu :)

Mordeczki :)

Mecz wygraliśmy, ale pogodowo zaliczyliśmy wtopę, bo gdy mieliśmy wracać rozpadało się dość mocno, ale chociaż było ciepło. Zjazdy w takich warunkach nie należały do najprzyjemniejszych, ale z racji pory mogliśmy się trochę osuszyć w promieniach zachodzącego słońca podjeżdżając niemalże niezauważalną, bo 3% Passo Cimabianche skąd czekał nas już tylko długi zjazd do Cortiny. Po sprawnym oporządzeniu się, kolacji wpadliśmy do obozowej knajpki na drugi mecz tego dnia racząc się lokalnym lagerem i przeglądając fotki na lapku. Mimo niezbyt sprzyjających w końcówce warunków to był bardzo udany dzień - niestety coraz mocniej docierało do mnie, że został nam już tylko jeden dzień (i to nie cały...) w bajecznych Dolomitach...

Ostatnie spoglądnięcie przez ramię na Tre Cime...

Sjesta :)

Ciąg dalszy (na szczęście) nastąpi... ;)

Dolomiti Trippin' - numero uno

Czwartek, 23 czerwca 2016 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Podkład dźwiękowy z trasy - uwaga, to może być szok - dla mnie był :D

Mówią, że nic nie dzieje się bez przyczyny i tak to już w życiu jest. Od przypadkowego komentarza do wyjazdu w Dolomity a wszystko to (w dużym uproszczeniu) dzięki bikestats - tak w skrócie można opisać genezę tego wyjazdu, na którym znalazłem się dzięki Mariuszowi (Marusi) i jego znajomym. W tym miejscu ogromne podziękowania dla Tomka, który nas bezpiecznie zawiózł na miejsce i odstawił z powrotem.


Dobra miejscówka na nocleg ;)

Cortina d'Ampezzo to wspaniale ulokowana, urokliwa miejscowość w sercu Dolomitów - niesamowitych, majestatycznych gór. Do tego momentu niewiele o nich wiedziałem, ale z każdym dniem tutejszego pobytu uczyłem się przede wszystkim szacunku do tych gór i poznawałem swoje słabości. Po 13h jazdy przez Czechy i Austrię zameldowaliśmy się na kempingu Olimpia (szczerze polecam!) gdzie czekała już na nas ekipa, która przyjechała tu trzy dni wcześniej: Jerzy, Tomasz i Wiesław. Obiecali, że na nas poczekają i razem ruszymy na dziewiczy objazd okolicy.


Jak spadać to z wysokiego konia - zjazd z Giau.


Dojazd do Caprile - Tomek już myślami przy szosówce ;)

Wjazd samochodem na przełęcz Giau przypłaciłem mega żołądkową rewolucją - jednak chleb ze smalcem i serem na chwilę przed jazdą to nie jest dobry wybór. Wjazd krętymi serpentynami na wysokość ponad 2000m również sprawy nie ułatwiał. Na szczęście kilka głębszych wdechów przy ściągniu rowerów z bagażnika plus niesamowite obrazy malowane przed oczami pozwoliły zapomnieć o kryzysie. Jestem w pieprzonych Dolomitach!


Patrzeć pod koła czy dookoła? :)

Zjazd do Caprile pełen jest technicznych zawijasów i przejazdów przez ciemne i chłodne tunele (warto pamiętać, żeby chwilę przed wjazdem zsunąć okulary na czubek nosa - niestety na zapalanie tylnej lampki, jak sugeruje w swoich filmach Mike Cotty, nie ma za bardzo czasu :). W Caprile obieramy kierunek na pierwszą przełęcz - Fedaia. Dla miłośników Giro niemalże esencjonalna rzecz. Jest grubo powyżej 25 kreski powyżej zera, zdaje się, że słony pot wyżera białka w oczach. Jazda na dwa bidony: 1- izotonik, 2 - woda do polewania się kolejny raz zdaje egzamin.


Wąwóz Sottoguda - ratunek dla przegrzanych głów.


Piękna włoska infrastruktura :)

Znak 15% to tylko formalność, bo w końcówce czuć wyraźnie, że będzie już tylko gorzej ;) (albo lepiej - zależy na ile lubisz podjazdy;) Przed szczytem wyprzedzam jakiegoś Włocha, dopingujemy się nawzajem. Pyta mnie nie ile do końca - skąd mam to do licha wiedzieć? Mówię, że mam nadzieję, iż za następnym skrętem :) Miałem rację - tabliczka zaklejona wlepkami z różnych stron świata mówi jedno: Passo Fedaia 2054m n.p.m. - moja pierwsza włoska przełęcz przeszła właśnie do historii! Nie wiem czy ciarki na całym ciele to objaw zmęczenia, przegrzania czy może autentycznych emocji - pewnie wszystkiego po trochu! - ale to jest absolutnie fantastyczne uczucie! Życzę każdemu z Was - entuzjastom kolarstwa, żeby mógł tego doświadczyć.


Fuck yeah! :)

Żeby to trochę lepiej zobrazować wjazd na Passo Fedaia oto ta "franca" widziana oczami Mike'a Cotty'ego.

Wracamy do Caprile i nasze drogi się rozchodzą. Tomek postanawia wjechać góralem na Giau (mega szacun dla Ciebie!), Jurek, Tomek i Wiesiek wracają do samochodu, a my z Marusią, żeby się nie powtarzać uderzamy w kierunku kolejnej przełęczy - Falzarego. Droga na początku jest zamknięta, mamy pewne obawy, ale w końcu jesteśmy na rowerach - jakoś damy radę. I faktycznie, dzięki zamkniętej drodze na trasie panuje niesłychany spokój a przeszkody zalegające na szosie nie są dla nas żadnym problemem.


Gdzieś tu niedaleko były bardzo ładne damskie pośladki wystawione na promienie słoneczne :D

Znacznie większy problem to głód - po drodze sklepów zero, Mariusz ratuje mnie kawałkiem batonika, później ja go wodą, ale to za mało. Żołądek skurczony ale jest moc w nogach i choć obawiam się odcięcia odrywam się od Mario, żeby mieć to już za sobą. A tu zostało jeszcze 8km - dwa razy Kocierz myślę sobie :D Tylko, że normalnie nie robiłbym Kocierza na takim głodzie nawet raz :) Do tej pory nie wiem jakim cudem wjechałem tam takim tempem - w końcówce Falzarego pokazuje pazur, ale i pozwala zapomnieć o bólu ukazując okoliczne wspaniałości. 20km podjazdu - me like it!


Marusia zdobywca Passo di Falzarego! :)

Zjazd do Cortiny był już czystą przyjemnością - piękne długie proste, jak i te wszystkie kręte odcinki - ogólnie można było odpocząć i zapomnieć o głodzie, bo czym jest pusty żołądek przy przepełnionej duszy i głowie pełnej ciągle buzujących emocji... Obawiałem się, że z tego wszystkiego nie zasnę, ale 13h w samochodzie, kilka godzin wspinaczki po przełęczach sprawiło, że padłem na materac jak dziecko wypijając wcześniej zasłużone piwko. A najlepsze miało dopiero nadejść, bo tak się złożyło, że emocje jaki i stopień trudności na tym tripie stopniowane były jak w najlepszym thrillerze ;)


Nasza miejscówka o zachodzie :)

Ciąg dalszy nastąpi... :)

Szosa #31 (Sucha B.)

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(5)

Spontan w większości pod wiatr :) Pewnie byłaby seta, ale byłem już zwyczajnie ujechany przez tą walkę z wmordewindem.


Widokowy skrót do Suchej - przez Kocoń ;)


Wyśmienita alternatywa dla DK28!


Nad Beskidem Małym coś się kotłuje ;)