Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:759.30 km (w terenie 152.00 km; 20.02%)
Czas w ruchu:37:29
Średnia prędkość:18.02 km/h
Maksymalna prędkość:66.50 km/h
Suma podjazdów:17080 m
Maks. tętno maksymalne:185 (95 %)
Maks. tętno średnie:135 (69 %)
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:54.24 km i 2h 53m
Więcej statystyk

Szwędacz zORIENTowany na Beskid Mały ;)

Niedziela, 29 września 2013 · Komentarze(6)
Stany Zjednoczone. Portland. AGALLOH. The Mantle. Przypomniałem sobie ostatnio geniusz tego albumu. Piękna i ponadczasowa płyta, choć ma 'dopiero' 11 latek ;)


Nie za bardzo wiedziałem jak spisać tą dzisiejszą relację, bo przebieg trasy pokrywa się mniej lub bardziej z październikowym rajdem na orientację znanym pod kryptonimem "KoRnO", a więc nie mogę zdradzać zbyt wielu szczegółów ;) Jednak bez namysłu mogę wskazać najważniejszy punkt programu - poznanie sprawczyni tego całego 'orientacyjnego' zamieszania czyli Moniki vel Kosmy oraz jej przybocznej gwardii w postaci Tomka (t0mas82) oraz nawigatora Adama (limit).
Monika namierza Adama i Tomka ;) © k4r3l

Drugą ważną informacją jest ta dotycząca lokalizacji jesiennego KoRnO - orgi tym razem wybrały mój Beskid Mały, a więc będą górki. Sporo górek;) Przykładowo my dziś na zaledwie 70km zrobiliśmy 1600m w pionie głównie asfaltami, także oprócz umiejętności posługiwania się kompasem przyda się także kondycja ;)
Nad wodą mistyczna mgła i jesienne klimaty ;) © k4r3l

Kuszącą opcją jest, poza najdłuższą pętlą po drogach mniej lub bardziej utwardzonych, terenowa wersja orientu nazwana dla hecy 'enduro'- czyli dla kogoś kto cierpi na asfaltowstręt pospolity rzecz wręcz idealna. A przy okazji znakomita okazja zapoznania się z topografią okolicznych gór oferujących oprócz potu na podjazdach walory estetyczne, które powinna uwypuklić dodatkowo jesienna szata towarzysząca terminowi rajdu (26 październik). W imieniu orgów zapraszam!
Adam napiera, a jeszcze godzinę temu był na tej górce w tle ;) © k4r3l

A dziś jeździliśmy sobie asfaltowo, poznałem tajemne sposoby wyszukiwania i oznaczania punktów kontrolnych ;) Zaliczyliśmy wizytę w jednej z izb regionalnych w chyba najbardziej oryginalnej wiosce w regionie (to moje miejsce nr 1 w skali widokowo-podjazdowo-klimatycznej)! Jej kustosz, jegomość z Katowic, okazał się niezwykłym pasjonatem i miłośnikiem gór, który wkłada mnóstwo pracy w rozwój i propagowanie tego rejonu. Szacunek! Poczyniliśmy wpis do księgi gości a następnie trafiliśmy do pewnej drewnianej chaty, na ścianach której wisiały różne nakrycia głowy. Brakowało tylko kasku rowerowego, który obiecaliśmy dostarczyć ;)
Rogi można montować wedle uznania, olać poradniki! ;) © k4r3l

Moim towarzyszom należą się słowa uznania za wysiłek włożony w objazd tej trasy. Przez dwa dni zaliczyli praktycznie wszystkie najważniejsze i najbardziej kozackie podjazdy w okolicy! Miało być dłużej, ale zeszło nam w tej izbie przeszło godzinę i powoli już zaczynało brakować dnia. Na Kocierzu dojechał do nas jeszcze Krzysiek (tool) - a to Ci niespodzianka :)
Kawał historii na kilkunastu m2 ;) © k4r3l

Większość ekipy zjechała sobie serpentynowymi asfaltami do Targanic a ja zaproponowałem Tomkowi zjazd zielonym szlakiem, który okazał się wybitnie pod jego 'ścieżkowca'. Fajnie widzieć na końcu zjazdu gościa, któremu wyraźnie odpowiadają takie terenowe odcinki a jego mina mówi: 'ja chcę jeszcze' ;). Muszę w tym miejscu odnotować fakt, że leśnicy, jak to mają w zwyczaju, popsuli fragment tego znakomitego szlaku:/ Mam nadzieję, że dalej się te ich prace nie posuną.
Męczące te podjazdy ;) © k4r3l

Udane zamknięcie września i urlopu, który z racji pogodowej kiszki i braku biletu do ciepłych krajów był taki sobie :) Dzięki za wspólny objazd, podładowałem akumulatory na najbliższy tydzień! Do zobaczenia w październiku! :)

Beskidzkie żenua ;)

Piątek, 27 września 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Z lekka dający popalić wyjazd, bo po primo: nieźle już pizga, zwłaszcza późnym popołudniem; secundo: zwodowałem w błotnistej kałuży dopiero co wyczyszczonego i wysuszonego po Istebnej buta (gdybym się nie zdążył wypiąć leżałbym w tej kałuży cały!), tertio: konkretny rozpiehdol na szlaku - dlaczego te ch*je od drzew nigdy po sobie nie sprzątają? Dlaczego robią taki syf, w dodatku na szlaku!? Mnie zawsze uczono, że należy posprzątać po skończonej robocie...
Jedna z lepszych widokówek w okolicy ;) © k4r3l

W sumie nie mogę narzekać, bo to tylko i wyłącznie moja wina - miał być asfaltowy Kocierz i takaż sama Targanicka, ale ja niczym siedzący i kuszący na ramieniu diobeł powtarzałem: "jedźmy w teren, będzie fajnie", hehe. Nie było. Żeby było ciekawiej Jakubiszon złapał gumę na zjeździe ze Złotej Górki, na szczęście w przednim kole, więc zmiana nie nastręczała kłopotu... Zniesmaczony i przemarznięty wróciłem po marnych 20km...

Istebna (epilog)

Poniedziałek, 23 września 2013 · Komentarze(0)
Powrót jeszcze w dzień rozjazdu. Wracamy na kwaterę, prysznic, pakowanko i pożegnanie z niezwykle uprzejmymi właścicielami oraz współlokatorami. Magda, dwa Tomki, Jarek i Albert (Rowerowy Kampinos, Biketires.pl) - fajnie było poznać i razem pokręcić. Jeszcze szybkie zakupy w biedrze (biedronka biedronce nie równa, w mojej mieścinie ten sklep to porażka, natomiast w Istebnej zakupy robi się z przyjemnością) na drogę i żegnamy się z Jackiem. Przed nim daleka droga - dojedzie dopiero w nocy, ale prawdziwi pasjonaci już tak mają ;)
Adekwatna mądrość z PKP Laliki ;) © k4r3l

Do Lalików docieram po 50 minutach zaliczając po drodze Ochodzitą. Z 15kg plecakiem łatwo nie było, a po drodze czekało mnie jeszcze kilka mniejszych podjazdów :) W pociągu cały przedział mój, dopiero za Żywcem zaczyna się robić tłoczno (a mówią, że pociągami nikt nie jeździ - media klamią!;) To był intensywny weekend!

Istebna (rozjazd i Barania Góra)

Niedziela, 22 września 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Będzie piąty sezon brytyjskiego Misfits, a więc w temacie jeden z kawałków ścieżki dźwiękowej:


Pomaratonowy rozjazd rozpoczęliśmy przed 10 rano. Ja musiałem zdążyć na kwaterę tak by wyrobić się ze wszystkim przed pociągiem, więc postanowiliśmy dołączyć do warszawskiej ekipy i wyruszyliśmy częściowo trasą wczorajszego maratonu zdobywać Baranią Górę. Ekipa zacna, Magda, Jacek, dwa Tomki, Jarek, Albert a także moja skromna osoba.
Pomykamy sobie - Ochodzita na drugim planie ;) © k4r3l

Od Stecówki jechaliśmy szlakiem czerwonym, następnie odbiliśmy na czarny w stronę Karolówki. Po drodze mnóstwo czasu na fotki i krótkie postoje - bez napinki. Z tego szlaku zjeżdżaliśmy przez kilka kilometrów sympatycznym autostradowym trawersem aż dojechaliśmy do czarnego szlaku z Kamesznicy.
JPbike i fragment maratonowej trasy z soboty;) © k4r3l

Oczywiście wpakowaliśmy się na niego, choć momentami nie było łatwo. Ale szlak jest nie jest zbyt wymgający, sprawę komplikował nieco płynący jego środkiem strumień. Większość fragmentów była bardzo techniczna ale podjeżdżalna. Natomiast pchanie było krótki i niemęczące. Za to nagrodą były rewelacyjne widoki jakie z niego się roztaczały!
Korzonki to norma w tych okolicach ;) © k4r3l

Na Baraniej Górze wdrapaliśmy się na wierzę a będąc na samym szczycie okazało się, że jesteśmy... w chmurze ;) Magda z jednym z Tomków postanawiają zjechać czerwonym szlakiem do schroniska na Przysłopie a my pakujemy się w niebieski w kierunku Wisły Czarne.
Kultowe beskidzkie bale na czerwonym szlaku ;) © k4r3l

Co to był za szlak! Owiany sławą głównie w środowisku enduraków megawymagający odcinek, na którym nie raz, nie dwa trzeba było skapitulować. Natomiast satysfakcja z przejechania jego fragmentów była spora. Korzenie, kamienie - można było skończyć naprawdę w nieciekawym stanie. Ale szczęścicie w nieszczęściu ucierpiał tylko hak Jarka, który postanowił się złamać, z tego co widziałem jadąc za nim, na jednym z wystających kamieni. Zapasu nie było, ale ostatecznie udało się zamocować prowizorycznie ten ułamany.
Jedna z wielu okolicznych dróg pożarowych ;) © k4r3l

Szutrowymi spychaczówkami trawersującymi zbocze Baraniej zjeżdżamy do przecięcia czerwonego szlaku. Tam chwila oczekiwania na zbłąkanych Alberta i Tomka. Szybka rozkmina: jedziemy z Albertem i Jackiem czerwonym w stronę Kubalonki. Owszem będziemy się wracać przez moment po własnych śladach, ale przed nami jeszcze nieznany odcinek czerwonego.
Jarek na trawiastym singielku (czarny szlak) ;) © k4r3l

W takich okolicznościach świetnie się podjeżdża ;) © k4r3l

Teraz już wiemy dlaczego nie biegł tamtędy maraton. Na odcinku mniej więcej 1-1.5km to jedne wielkie moczary i gdyby nie rzucone na nie drewniane belki brodzilibyśmy w wodzie do co najmniej pół łydki. Na szczęście oprócz tego fragmentu szlak oferuje także świetny singiel porośnięty wysokimi trawami i poprzecinany sekcjami korzonek oraz kilka typowych beskidzkich zjazdów rąbanką.
Jacek szarżuje na niebieskim zjazdowym ;) © k4r3l

Odbijamy na żółty w kierunku Istebnej i dzięki garminowi Alberta sprawnie przedostajemy się do kwatery. Rowerom fundujemy niezbyt zdrową ale konieczną karcherową terapię a sami korzystamy z tradycyjnego prysznica. Istebna kolejny raz pokazała błotnisty szpon :) Ale dzięki temu było ciekawiej i bardziej survivalowo - czyli tak jak lubię!
/205640

Istebna (MTB Marathon)

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(11)
"Drive" śpiewała. No i pojechałem :)


Pobudka o 7. Śniadanie u gospodarzy pierwsza klasa. Jajecznica, sery, warzywa, pieczywo, wędliny, ciasto, kawa i herbata:) Okazuje się, że w nocy dojechali goście z Mazowsza a wśród nich Tomek (ktone) z dziewczyną Magdą (magdafisz) oraz ich znajomi z Rowerowego Kampinosu. Całą noc padało i po 9 ciągle pada! Na miejsce startu (ok.2km) dojeżdżamy kompletnie przemoczeni. Przed skrętem na boisko spotykam Tomasza (BBriderZ), który startuje dopiero za godzinę, ale przyjechał nieco wcześniej poczuć atmosferę :)
Maratonowy zgiełk w kadrze ;) © k4r3l

Zamieniamy słów kilka i pora oblukać mapę. Wczoraj na czytniku wskazało mi 61km, a więc dystans okrojony. Faktycznie na mapie widać zmienione odcinki (nie ma słynnych korzonków, ale to chyba w trosce o mniej pracy pogotowia:), ale dystans nie wydaje się być wcale krótszy od planowanych 78km. Jak się okazało, nie był! :) Jeszcze pod mapą poznaję bikestatową lemurizę, czyli Izę :)
Start z mojej perspektywy :) © k4r3l

Jak widać zamykamy stawkę ;) © k4r3l

W kolejce do biura zawodów spotykam Adama (Piksel) z Częstochowy - również chwilę rozmawiamy i umawiamy się wstępnie na jakąś traskę w Beskidzie Małym;) Jacek zajmuje swój wypracowany sektor, a ja trafiam do vipów, czyli grupki za ostatnią taśmą ;) Tam natrafiam na Bartka (BBriderz), który jak się okazało na mecie dołożył mi godzinę - ech, młodość, hehe.

Fotki zapożyczone od Izy, więc niech Was opis nie myli :)

Pani Krystyna i Pan Marcin © lemuriza1972


Pani Krystyna © lemuriza1972


Start jak zwykle spokojny, asfalty i pierwsze koty za płoty. Po wjeździe w teren zaczęła się walka z przyczepnością. W takich warunkach nic tak nie deprymuje jak przystanięcie w miejscu i szukanie kolejnego miejsca zaczepienia. Generalnie dużo fragmentów pamiętałem z Trophy i przykładowo wiedziałem, że po pierwszych 3 "!" będę sprowadzał - miejsce widokowe to też i sporo fotografów na singlu - w tym czasie przepuściłem dwóch wymiataczy...

Foto @ Andrzej Doktor

Jeszcze przed Ochodzitą na rozgrzewkę strome asfalty i betonowe płyty. Nie ubierałem kurtki a czuję, że się grzeję i parę metrów muszę podprowadzić. Pierwszy żel wchłonięty;) Pod samą Ochodzitą wjeżdża się ok i znów temperatura spada - sporo było na trasie takich wahnięć:) Zjazd, jak to zjazd - zarzuca dupą na boki a poza tym z reguły tracę na takich odcinkach przynajmniej jedną pozycję...


Foto @ bikelife

Słowackie odcinki to głównie trawiaste hale, na których można puścić klamki. Tam dojeżdża do mnie Tomek (ktone), który narzeka na problemy z młynkiem. Zjazdy idą mu wyraźnie lepiej i mi odjeżdża. Zatrzymuję się przed bufetem, bo banan, zatopienie zębów w pomarańczy i kubek izotonika to był plan na każdy pit-stop. Trawiaste megapodejście w pełnym (o dziwo!) słońcu wytapia z człowieka resztki sił - nie ma lekko. Szacun dla tych którzy to podjechali, jeden nawet mnie wyprzedził! Wcześniej wciągnąłem żela, ale chyba zbyt późno zadziałał.


Foto @ bikelife.pl

Po czeskiej stronie dużo asfaltowych podjazdów. Łańcuch w kolorze brunatnym, grubszy o kilka milimetrów niż zwykle, prowadnicy niemalże nie widać - tak wszystko usyfione. Ale gęba się śmieje. Po 3cim bufecie zaczynają wyprzedzać pierwsi megowcy. Oczywiście na zjazdach :) Tam jedziemy z gigowcem-gomolowcem, który jednak odjeżdża mi znacznie po ostatnim bufecie przed megadługim podjazdem pod Stożek. Opróżniam żela otrzymanego na przedostatnim bufecie i jadę swoim tempem. Chwilę później dojeżdża mnie Jarek, który walczy o podium w swojej kategorii (M5). Ma chłop zdrowie!


Foto @ Andrzej Doktor

Zaczyna się to czego się obawiałem - skurcze. Magnez został na kwaterze, pozostało nawadnianie. Apogeum łapię na czerwonym szlaku po czeskiej stronie gdzie drwale zorganizowali nam tor przeszkód - 3 raje drzew leżących w poprzek drogi - za każdym razem skurcz jest okrutny. Tam tracę ze dwie pozycje. Na błotnistym zjeździe w mrocznym lesie wyprzedza mnie gość z SCS OSOZ - łapię jego koło, bo dobrze zjeżdżać za kimś komu to wychodzi lepiej. Wcześniej jeszcze przejeżdżamy obok pamiętnego płotku, na którym straciłem w maju klamkę hamulca - mijam go z zachowaniem ostrożności :)


Foto @ bikelife.pl

Mam farta, bo do trawersującego zbocze świetnego singla dojeżdżam pierwszy po drodze wyprzedzając na asfalcie wspomnianego zawodnika SCS. Tuż za mną czai się kolejny oponent. Potoku nie przejeżdżam, na szczęście rywale też odpuszczają. Po przeprawie szybkie asfalty do mety - dostaję mocnego kopa, wrzucam blat i odjeżdżam. Korzonki w lasku przed metą tym razem odpuszczam - dziwne, za pierwszym razem zjechałem, teraz jakaś blokada. Schody też sobie daruję, bo śliskie... Kilka szybkich szutrowych wiraży i meta :)


Foto @ bikelife.pl

Wynik? Cienko, ale przynajmniej bez awarii i cały. Jak na pierwsze giga, ba!, pierwszy maraton (nie licząc Trophy;), to nie mam powodów do narzekań :)

70/82 (open) - w sumie wystartowała 100 zawodników, ale było trochę dnfów i jedno dsq.

18/21(M2) - w przyszłym roku M3, więc może będą większe szanse na lepszy wynik w kategorii ;)


Foto @ bikelife.pl

Przed myjkami jeszcze słówko z poznanym na Trophy Michałem Cesarczykiem i pora zawijać na kwaterę. Browar is calling! ;)
/204783

Istebna (prolog)

Piątek, 20 września 2013 · Komentarze(5)
Dojazd tak samo jak na majowe Trophy - pociągiem do stacji PKP Laliki. Stamtąd już asfaltami do Istebnej. W połowie drogi zaczyna mżyć, schodzi mi na szukaniu miejscówki, niestety błądzę (z ciężkim plecakiem wjechałem aż na Stecówkę!;), nie chce mi się wyciągać kurtki i w efekcie przemakam. Zjeżdżam w dół, zatrzymuję się pod przystankiem i czekam na Jacka (JPbike), który właśnie przyjechał do Istebnej.
Rower w piwnicy gospodarzy, a kot pod drzwiami ;) © k4r3l

Zgarnia mnie razem z rowerem i już wspólnymi siłami przy telefonicznym wsparciu Mariusza (klosiu), który miejscówkę załatwił, ale niestety nie mógł przyjechać, docieramy do kwatery. Miał być krótki objazd ale rozlało się na dobre. Skoczyliśmy jeszcze po numer dla mnie do biura zawodów i po skromnej kolacji, piwku (a w moim przypadku także dwóch aspirynach;) poszliśmy spać.

Jałowiec Trophy ;)

Poniedziałek, 16 września 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Z cyklu TERAZ POLSKA wracający po latach legendarny Sirrah. Mają już za sobą pierwszy koncert po reaktywacji w ramach Castle Party, a poniżej jeden z dwóch nowych kawałków. Podkład idealny do panujących za oknem warunków:


Pogoda na meteogramach ostatnio ostro leci w kule. W sobotę miało lać (chłopaki z Częstochowy odwołały przyjazd) a świeciło słońce. W poniedziałek miało być pogodnie - mżyło, a czasem nawet i ostro waliło żabami :) Ale pojechaliśmy. Głód jazdy w terenie był silniejszy, poza tym na błotko trzeba się udoparniać. O poradę w sprawie trasy poprosiłem Olafa (faloxx), który bardzo przejrzyście opisał nam wariant dojazdowy do celu. A tym celem był dziś Jałowiec we wschodniej części Beskidu Żywieckiego.
Singielek pod Groniem JPII ;) © k4r3l

Najpierw jednak musieliśmy zmierzyć się z lokalnym Leskowcem. To oczywiście trasa już wielokrotnie objeżdżana a więc dupy nie urywa, jednak lubię ten podjazd. Zaczęliśmy na zielonym szlaku w Zagórniku by po chwili zjechać do Rzyk skąd skierowaliśmy się czarnym, a później tzw.serduszkowym szlakiem w stronę Gronia JPII. Na szczyt Leskowca tym razem nie wjeżdżaliśmy, bo odbiliśmy tuż przed nim na znakomity zjazdowy czerwony szlak do Tarnawy.
Na czarnym szlaku ;) © k4r3l

Tam chwila namysłu i postanawiamy jechać niebieskim. Ale z racji iż prowadzi asfaltem zjeżdżamy na czarny rowerowy, który prowadzi nas przez całkiem sympatyczne okolice. Tu niestety łapie nas pierwsza fala opadów - czekając pod drzewami aż zelży rozważamy powrót bądź kontynuację zaplanowanej trasy. Zaczynamy marznąć, ale widząc na horyzoncie (uwaga, słowo klucz!) przejaśnienia postanawiamy jechać dalej. Do Stryszawy dojeżdżamy w kompletnej ulewie, ale już po chwili wychodzi słońce a granatowe chmury gnają dalej. Można podeschnąć i jazda dalej.
Nareszcie grzeje ;) © k4r3l

Za kościołem wbijamy na niebieski szlak, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu z racji na jego przejezdność. Kierujemy się w stronę przełęczy Przysłop, którą wielokrotnie pokonywaliśmy już, ale szosowo, w drodze na Krowiarki. Na tym szlaku łapie nas fala numer dwa i w takich warunkach dojeżdzamy do rozwidlenia szlaków. Przełączamy się na czerwony i asfaltem docieramy na przełęcz. Od tego miejsca kierujemy się wskazówkami Olafa, dzięki czemu unikamy niespodzianek jakie zazwyczaj czyhają na pieszych traktach. Jedziemy wygodną drogą pożarową równoległą do biegnącego powyżej szlaku żółtego a kiedy ta się kończy odbijamy na stromy i wymagający choć krótki szlak zielony by przedostać się na szlak żółty.
Zbójnicki szlak prowadzi do schroniska :) © k4r3l

Tam wita nas przepiękne słońce i fantastyczne widoki. W żołądku pustka, więc postanawiamy zajechać do schroniska "Opaczne" gdzie funduję sobie chleb ze smalcem oraz pomidorową. Wszystko bardzo smaczne, a zupa gorąca czyli taka jakiej nam było trzeba. Schronisko to jest położone na polanie z genialną panoramą na południowo-wschodnie pasma Beskidu Żywieckiego (przy dobrych warunkach widać stąd Tatry). Dodatkową atrakcję stanową trzy młode koty, które jak tylko zsiadamy z rowerów wychodzą się przywitać. Świetna miejscówka, którą śmiało mogę polecić.
Panorama spod schroniska ;) © k4r3l

Schronisko Opaczne ;) © k4r3l

Przed nami główny punkt programu, czyli Jałowiec. Z braku czasu odpuszczamy zaproponowany przez Olafa znacznie dłuższy wariant trawersowy i decydujemy się na wypych w linii prostej. Było ostro i na dodatek dopadła nas fala nr 3 - na szczęście byliśmy już w lesie :) Na samym szczycie czuć potencjał widokowy - rozległa polana na pewno dostarczyłaby niezapomnianych widoków, ale nie dziś. Dziś trafiamy na konkretne mleko, silny wiatr i temp. w ok. 10 słupka - może następnym razem... To miejsce to takie małe deja vu - krzyż, szałas, mapka - identycznie jak na Leskowcu ;) Szybkie foto i uciekamy stamtąd. Zjazd niebieskim do najprzyjemniejszych nie należał, stromo, kamieniście, ślisko, więc kawałek sprowadzam. Odbijamy na żółty, który gdzieś nam znika i do Stryszawy dojeżdżamy kombinacją drogi pożarowej / szlaku rowerowego, czyli nawierzchnią szutrowo/asfaltową.
Mroczny las przed Jałowcem ;) © k4r3l

1111m n.p.n. Dla takich widoków warto się pomęczyć ;) © k4r3l

Czas goni. Jest po 17, słońce chyli się powoli ku zachodowi a my jeszcze po drugiej stronie górek. Przebijamy się sprawnie asfaltami do Śleszowic i stamtąd atakujemy niebieskim Groń JPII robiąc jakieś 400m w pionie;). Na początku jest trochę wypychu, ale później można spokojnie kręcić sprawnie zdobywając wysokość. Zjeżdżamy do Rzyk serduszkowym/czarnym i z ulgą pakujemy się na asfalty. Udaje się do domu dotrzeć tuż przed nastaniem ciemności. Mnie jechało się zajebiście, ale Kuba coś na końcu osłabł (a jak mówiłem, żeby się poczęstował kromalem ze smalcem, to nie;).
Miała być ciepła herbata, a wyszło jak zwykle ;) © k4r3l

Warunki momentami identyczne jak na MTB Trophy, czyli trasa z miejsca kultowa! Tego właśnie potrzebowałem - konkretnie się sponiewierać i upodlić sprzęt. W sobotę maraton w Istebnej i naprawdę będzie ekstra jeżeli nie zacznie padać. Jak będzie pogodowa kiszka, to przynajmniej będę na nią psychicznie uodporniony ;) A w rejony Jałowca definitywnie powrócimy, bo miejscówka jest kapitalna. Może nawet uda się zgadać z Faloxx'em - wieki razem nie kręciliśmy...

http://www.bikemap.net/en/route/2333510

Kocierz i Złota Górka terenowo ;)

Niedziela, 15 września 2013 · Komentarze(4)
"Lisek" norweskiego duetu Ylvis to ponoć taka europejska odpowiedź na gangam stajl i chyba nie ma nikogo, kto nie słyszałby tego hitu ostatnich tygodni. Jeżeli jednak nie słyszałeś to z dwóch powodów: a) mieszkasz w lesie, b) masz tysiąc innych, ważniejszych spraw na głowie niż youtube ;) Mnie jednak bardziej do gustu przypadła pełna dramaturgii i chórków na miarę Meat Loaf'a ballada o "Stonehenge". Śmiechłem tu nawet raz czy dwa i Wy pewnie też śmiechniecie :)


Ok, ogumienie zmienione. Mało tego, zachciało mi się zmienić okładziny na nie do końca zużyte metaliki i to był błąd. Na szczęście nie kosztował mnie zdrowia, choć równie dobrze mogłem wypieprzyć przedni hampel i byłoby bez różnicy. Dziś oswajanie się z terenem, a więc padło na najbliższą okolicę.
Trzeba zacząć od konkretnego podjazdu :) © k4r3l

Panoramka z Kocierza ;) © k4r3l

Górki niezbyt wysokie, ale podjazdy sztywniutkie i wymagające (1000m na 27km!). Tradycyjnie już terenowy uphill na Kocierz ażeby rozruszać ospałe nogi - poszło całkiem ok, kilka ścianek udało się podjechać przy dopingu sympatycznych starszych pań: "nie rozpraszaj pana, bo mu energii braknie" - niestety nie słyszałem czym mnie chciała rozproszyć, hehe . Po ostatnich deszczach błotka jest w sam raz:)
Poza szlakiem też ładnie :) © k4r3l

Z powrotem trochę butowałem pod Małą Bukową, bo chciałem wrócić przez okolicę dawno nie jeżdżonej Złotej Górki. I co Wam powiem, ale Wam powiem - od dzisiaj będę te okolice nazywał "Bikepark Złota Górka", bo to takie nasze małe Hafjell jest:) Jeździ się tam zajebiście, jest flow, są trawiasto-kamieniste odcinki, są singielki, są korzonki, są widoczki i jest autentyczny fun z jazdy! Spokojnie można zrobić tam kilka rundek, bo podjechać na stosowną wysokość można sobie asfaltem, o ile oczywiście kondycja pozwala.
Na błotko trzeba się uodpornić :) © k4r3l

Tak sobie jeździłem po tych terenach zastanawiając się jak ten potencjał można by wykorzystać, wszak nasza gmina ponoć taka proturystyczna jest. Ale wiecie, to taka turystyka jak z koziej dupy trąbka. Pobudowało się tu przeróżnych ośrodków wypoczynkowych, spa, minizoo, parków miniatur, parków linowych, dinolandii itp. Czyli na dobrą sprawę możesz to wszystko zaliczyć w jeden dzień. Samochodem. Natomiast patrząc na to ile dobrego w kwestii rowerowej dzieje się w takiej Istebnej czy Wiśle odnoszę wrażenie, że nasze tereny choć nieznane mogą rywalizować z tymi najbardziej popularnymi ośrodkami sportów rowerowych.
Krótka sekcja korzonkowa :) © k4r3l

Do wyregulowania na ten tydzień przerzutki - eselix znowu strzela focha przy zrzucaniu na młynek, a ixtek zaciąga przy żebatkach 26/30, a więc może być problem na podjazdach, których z pewnością w Istebnej nie braknie :)

Nóżka zaczęła podawać pod górkę;)

Czwartek, 12 września 2013 · Komentarze(5)
Z cyklu TERAZ POLSKA kawałek z płyty, która w roku bieżącym jest moim absolutnym numerem jeden w skali nie tylko krajowej. Panie i panowie: oto powracający w znakomitej formie łódzki Tenebris! Ps. domyślam się, że odbiór tego utworu może być ciężki, dlatego zaleca się przesłuchanie "Alpha Orionis" od a do z - wtedy czuć magię najpełniej!


Czwartek. Dzisiejszy trip to powtórzony wtorkowy, asflatowy trening (2 x Przełęcz Kocierska) z podwójną Przełęczą Targanicką, czyli taki uphillowy "le big mac", hehe. Kręciło się wybornie, wtorkowe zamulanie odeszło w niepamięć. Teraz już tylko zmienić ogumienie na jakiś konkretniejszy bieżnik i przypomnieć sobie jazdę w terenie, bo w sobotę maraton w Istebnej, w którym postanowiłem, z racji braku laku, wystartować. Nie ma to jak stanąć na starcie po raz pierwszy w ostatnim wyścigu cyklu (hehe), ale zachciało mi się podładować adrenaliną i endorfinami przed zbliżającą się zimą ;) No i jest okazja spotkania się dawno niewidzianymi kumplami :)
Szybko zaczyna już niestety zmierzchać :/ © k4r3l

Standard kocierski ;)

Wtorek, 10 września 2013 · Komentarze(3)
Wtorek. Trzeba wykorzystać okienko pogodowe, zwłaszcza, że na wg prognoz w kolejnych dniach będzie różnie a nie ma nic gorszego jak odpuścić, a potem żałować, że się nie pojechało. W końcu to 1,5h dla zdrowia, hehe. Klasyk kocierski mam już objechany do bólu, ale tym razem jechało mi się średniawo, a na dodatek w drodze powrotnej odezwał się mały głód, który przy dłuższym dystansie skonczył by się zapewne odcięciem. Poskromiłem go batonem musli i powróciłem bak tu hom ;) Dziś bez rekordów, bardziej rozjazdowo ;) A z racji, żem trochę zamulał zrobiłem foto na podjeździe, a co ;)
Jesień zagląda w Beskidy ;) © k4r3l