Istebna (rozjazd i Barania Góra)
Pomaratonowy rozjazd rozpoczęliśmy przed 10 rano. Ja musiałem zdążyć na kwaterę tak by wyrobić się ze wszystkim przed pociągiem, więc postanowiliśmy dołączyć do warszawskiej ekipy i wyruszyliśmy częściowo trasą wczorajszego maratonu zdobywać Baranią Górę. Ekipa zacna, Magda, Jacek, dwa Tomki, Jarek, Albert a także moja skromna osoba.
Pomykamy sobie - Ochodzita na drugim planie ;)© k4r3l
Od Stecówki jechaliśmy szlakiem czerwonym, następnie odbiliśmy na czarny w stronę Karolówki. Po drodze mnóstwo czasu na fotki i krótkie postoje - bez napinki. Z tego szlaku zjeżdżaliśmy przez kilka kilometrów sympatycznym autostradowym trawersem aż dojechaliśmy do czarnego szlaku z Kamesznicy.
JPbike i fragment maratonowej trasy z soboty;)© k4r3l
Oczywiście wpakowaliśmy się na niego, choć momentami nie było łatwo. Ale szlak jest nie jest zbyt wymgający, sprawę komplikował nieco płynący jego środkiem strumień. Większość fragmentów była bardzo techniczna ale podjeżdżalna. Natomiast pchanie było krótki i niemęczące. Za to nagrodą były rewelacyjne widoki jakie z niego się roztaczały!
Korzonki to norma w tych okolicach ;)© k4r3l
Na Baraniej Górze wdrapaliśmy się na wierzę a będąc na samym szczycie okazało się, że jesteśmy... w chmurze ;) Magda z jednym z Tomków postanawiają zjechać czerwonym szlakiem do schroniska na Przysłopie a my pakujemy się w niebieski w kierunku Wisły Czarne.
Kultowe beskidzkie bale na czerwonym szlaku ;)© k4r3l
Co to był za szlak! Owiany sławą głównie w środowisku enduraków megawymagający odcinek, na którym nie raz, nie dwa trzeba było skapitulować. Natomiast satysfakcja z przejechania jego fragmentów była spora. Korzenie, kamienie - można było skończyć naprawdę w nieciekawym stanie. Ale szczęścicie w nieszczęściu ucierpiał tylko hak Jarka, który postanowił się złamać, z tego co widziałem jadąc za nim, na jednym z wystających kamieni. Zapasu nie było, ale ostatecznie udało się zamocować prowizorycznie ten ułamany.
Jedna z wielu okolicznych dróg pożarowych ;)© k4r3l
Szutrowymi spychaczówkami trawersującymi zbocze Baraniej zjeżdżamy do przecięcia czerwonego szlaku. Tam chwila oczekiwania na zbłąkanych Alberta i Tomka. Szybka rozkmina: jedziemy z Albertem i Jackiem czerwonym w stronę Kubalonki. Owszem będziemy się wracać przez moment po własnych śladach, ale przed nami jeszcze nieznany odcinek czerwonego.
Jarek na trawiastym singielku (czarny szlak) ;)© k4r3l
W takich okolicznościach świetnie się podjeżdża ;)© k4r3l
Teraz już wiemy dlaczego nie biegł tamtędy maraton. Na odcinku mniej więcej 1-1.5km to jedne wielkie moczary i gdyby nie rzucone na nie drewniane belki brodzilibyśmy w wodzie do co najmniej pół łydki. Na szczęście oprócz tego fragmentu szlak oferuje także świetny singiel porośnięty wysokimi trawami i poprzecinany sekcjami korzonek oraz kilka typowych beskidzkich zjazdów rąbanką.
Jacek szarżuje na niebieskim zjazdowym ;)© k4r3l
Odbijamy na żółty w kierunku Istebnej i dzięki garminowi Alberta sprawnie przedostajemy się do kwatery. Rowerom fundujemy niezbyt zdrową ale konieczną karcherową terapię a sami korzystamy z tradycyjnego prysznica. Istebna kolejny raz pokazała błotnisty szpon :) Ale dzięki temu było ciekawiej i bardziej survivalowo - czyli tak jak lubię!
/205640