Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)
Jadymy pod górkię ;)© k4r3l
Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;)© k4r3l
Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;)© k4r3l
Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;)© k4r3l
Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;)© k4r3l
Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;)© k4r3l
Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;)© k4r3l
Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;)© k4r3l
Nad stawami w Łodygowicach ;)© k4r3l
Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;)© k4r3l
Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)