Rammstein jak zwykle w formie :) Nigdy nie byłem jakimś ultra-fanem ich twórczości, ale szczerze to nie znam ich słabego albumu. Zawodzili chyba tylko wtedy, gdy Til'owi zachciewało się śpiewać w języku Szekspira. Tym razem jest patriotycznie: germańskie party na kalifornijskiej plaży, czyli słowem: prześmiesznie :) Polecam klip :)
Po tygodniu kuracji antybiotykowej, a w sumie po dwóch tygodniach zupełnego niekręcenia w końcu ruszyłem tyłek i zrobiłem sobie taki wypad łączący przyjemne z pożytecznym:) Gdzieś po drodze zatrzymałem się na zakupy w małym wiejskim punkcie zaopatrzeniowym - tak sobie teraz myślę, że zziajany rowerzysta, który wpada pod koniec listopada do sklepu i prosi o 0,7 wyborowej, to musi być niecodzienny widok :) Także w związku z powyższym całe sobotnie popołudnie upłynęło dość szybko :)
W niedzielę przyszedł czas na powrót. Jako, że kac wyparował już z poranną kawą, więc wydawać by się mogło, że kręcić będzie się lekko. Niestety, psikusa sprawił wiatr, który przez całą trasę uprzykrzał mi jazdę. Postanowiłem wracać przez Przegibek. Jeszcze wcześniej na Żywieckiej targały mną niespodziewane podmuchy bocznego wiatru połączonego z tumanami kurzu z pobliskiej budowy. Na przełęcz wkulałem się po japońsku, czyli jako tako :)
W Wielkiej Puszczy znalazłem się już po zachodzie słońca, a więc w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Na Beskid Targanicki wjechałem nie bez zadyszki :) Widać już oznaki schyłku formy - nie ma co ukrywać, w tym sezonie najlepsze dni mam już za sobą :) Do tego dochodzi też kolejny krzyżyk - tak, tak, starość nie radość, ale kręcić trzeba :) Ogólnie niedziela słoneczna, z naprawdę dobrą widocznością (nocny halny przegonił cały smog znad okolicy). Ciągle da się kręcić. Gdyby tylko to wiatrzysko raczyło się wyciszyć... Póki co sezon wciąż uznaję za czynny :)
Jacek: no fakt, słońca było tym razem pod dostatkiem. chyba ostatni taki dzień przed opadami śniegu, ale obym się mylił :) heh, coś w tym zdjęciu jest "japońskiego", faktycznie :)
Piotr: upss, w dolinkach to halny lubi pohulać, mam nadzieję, że obyło się bez poważniejszych strat:)
Funio: oczywiście, że... nie :)
Sebol: od Bielska się fajnie podjeżdża, zjazd na drugą stronę też fajny, a potem już tylko poważniejsze górki :)
Shrink: hehe, może się uda jeszcze pokręcić, póki co wieje tak, że łeb urywa:/
Wojtek: no tak jakoś wyszło, tym razem bidonu nie brałem :) to z pogodą to chyba już nie aktualne stwierdzenie, bo ten halny co wieje od kilku dni to nie zachęca do wyjścia :/
Kuba: się wie :)
Karolina: hehe, no nie wiem, nie wiem :) o wiele cięższy klimat w tym kawałku, uff :)
Bizon77: ja jak zwykle nie miałem wyjścia, a może też bym sobie pokręcił po nizinkach, no ale zwyczajnie się nie da :)
Kacper: no Wielka Puszcza to taki standard, ale ja tam nigdy się nie spieszę, bo niby po co?:) no i z wyjścia na rower nici w ten weekend - masakra na polu:/
Krzara: nie ma to progresywny optymizm :) też mam taką nadzieję :)
Czecho: ja to sobie chyba lubię komplikować życie - ciągle pod górkę na rowerze :)
Mrozin: hehehe, no taki scenariusz jest w przyszłości niewykluczony :) choćby dla jaj :)
Troszkę wiało w niedziele, ja zapobiegliwie skierowałem się na tereny płaskie. Chociaż może to z lenistwa :) Prognozy pogody nie są złe wiec masz racje, sezon trwa.
Nie ściemniaj z tą starością. Przed Tobą jeszcze nie jedno 0,7. Jak będziesz miał tyle co ja czyli x2 też z przyjemnością kopniesz się po flaszkę na rowerze choćby przez góry i pod wiatr. Chęci i mocy z okazji krzyżyka.
Niektórzy zamieniają bidon z izotonikiem na termos i herbatę a Ty widzę idziesz na całość :D Pogoda zachęca do kręcenia, rok temu było już sporo śniegu jeśli dobrze pamiętam. A rower na kaca to chyba idealna sprawa.
W niedzielę mimo windu i tak miałeś fajniejszą ode mnie pogodę - bo słoneczną :) A ta impresjonalna fotka Skrzycznego przypomina mi japońską Fudzijamę, brak jedynie śnieżnej czapy ;)