Wpisy archiwalne w kategorii

Drogi

Dystans całkowity:19506.39 km (w terenie 272.70 km; 1.40%)
Czas w ruchu:894:16
Średnia prędkość:21.66 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:284759 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:196 (101 %)
Suma kalorii:101555 kcal
Liczba aktywności:325
Średnio na aktywność:60.02 km i 2h 46m
Więcej statystyk

Mikro-pętla beskidzka :)

Sobota, 17 marca 2012 · Komentarze(9)
Udało mi się zdobyć za małe pieniądze kapitalnie wydany albumik Passenger z 2003 roku - projektu Anedersa Fridena z In Flames. Takie se dobre nowoczesne rockowe brzmienia :) Przyjemnie się słucha...


Najwyższy czas trzasnąć ciut dłuższy dystans. Jak pomyslałem, tak też zrobiłem. Klasyczna mini-pętla beskdizka zawierająca dwa podjazdy. Na Beskidku spotkałem jednego gościa, który wtaczał się nań od strony Porąbki - ja już śmigałem w przeciwną stronę. Na trasie kilku bajkerów, ale domyślam się, że musiało być ich więcej - bo dzień był przedni. No moze gdyby nei ten wiatr :)
Na Beskidku - tym razem z drutami :) © k4r3l

Wyjechałem po 16, wcześnej sił, chęci i czasu brakowało. Wyczyściłem trochę napęd, założyłem nowe klocki hamulcowe i co najważniejsze zmieniłem gumy na węższe, co by się nie zasapać podczas uphillu:) I poszło. Kocierz od strony Oczkowa nawet zgrabnie udało się podjechać - 19minut z haczykiem a więc szału nie ma :)
Popas na Tresnej - Żywiecke skute lodem, a w tle Babia cała biała :) © k4r3l

W sumie nic więcej po drodze się nie wydarzyło - bardzo ciepło, nawet po zachodzie słońca - fajnie się kręciło.
Rozpalone Skrzyczne :) © k4r3l


HZ: 11% - 0:15:18
FZ: 17% - 0:22:47
PZ: 71% - 1:37:12


<b></b>

Leskowiec: kapitulacja

Niedziela, 4 marca 2012 · Komentarze(11)
Nie ma już z nami Peter'a Steel'a, ale na szczęście została nam muzyka Type O Negative - kapeli, która nie ma sobie równych. Mój ulubiony krążek to "World Coming Down", ale z racji, że dzisiaj niedziela, to poleci "Christian Woman" z albumu "Bloody Kisses". W końcu dzień święty święcić, hehe.


No to się wkopałem - próba wyjechania na Leskowiec niezaliczona. Powód prozaiczny - lód, masa lodu, jedno wielkie lodowisko! Poległem tuż za mostkiem będąc już na "serduszkowym". Niestety, dalej nie ryzykowałem bo zarówno moje opony jak i podeszwy w takich warunkach nie miały najmniejszych szans. A ostatnie czego potrzebuje to jedna z kończyn w gipsie. Cóż, siła wyższa - postanowiłem pokornie się wycofać sprowadzając rower na tej ślizgawce.
Tam jadę, przynajmniej taki był plan :) © k4r3l

Hardkorowa nawierzchnia :) © k4r3l

Po tym nieudanym epizodzie odechciało mi się kręcić. Zdobyłem się jeszcze na tyle by podjechać na Praciaki zobaczyć czy narciarze szusują po stoku Czarnego Gronia. Wyciąg działa, poniżej na parkingu mnóstwo samochodów, a na samej nartostradzie miłośników zimowego szaleństwa nie brakowało. Cóż, to jednak nie dla mnie, więc pognałem ku zdziwieniu wielu mijanych osób z powrotem. Nie wiem dlaczego rower w marcu to wciąż dla większości sensacja... Ogólnie wyjazd do dupy - następnym razem wlewam coś mocniejszego do termosu niż sok malinowy, co by sobie zrekompensować porażkę uphillową :)
Phi, wyciąg zamiast uphillu to dla piździpączków :) © k4r3l

HZ: 22% - 0:23:02
FZ: 18% - 0:19:06
PZ: 55% - 0:58:50

P.s. dopiero co pisałem o tysiaczku w pionie, a tu już są dwa. Taki mały jubi....


















... leusz :)

Pierwszy tysiąc :D

Sobota, 3 marca 2012 · Komentarze(8)
Polski zespół Grans zaskoczył mnie swoim dwupłytowym wydawnictwem. Co tu dużo gadać, jest wyjątkowe. Dużo dobrego można tam usłyszeć od takich subtelnych melodii, jak w poniższym utworze, po naprawdę solidne i energetyczne rockowe granie (kilka utworów do posłuchania na stronie zespołu: www.grans.art.pl - warto;)


Nie mogłem się zebrać z rana, chociaż za oknem pogoda wspaniała. Wyjechałem więc kilkanaście minut po piętnastej naprędce ułożywszy plan krótkiego objazdu okolicy. Padło na Porąbkę i Kozubnik - ten drugi to obowiązkowy punkt programu na każdy rok.
Postój na Bukowcu (w tle Jezioro Czanieckie):) © k4r3l

Postanowiłem zawitać na słynny już w bikestatowym kręgu most w Porąbce tak szumnie rozreklamowany przez Funia, Niradharę oraz Kajmana. Widoczki z tego miejsca zaiste są kapitalne, tylko ruch całkiem spory - jak nie przechodnie to samochody. Może miałem pecha :) Wcześniej zaliczyłem odcinek przez Bukowiec - całkiem fajna uphillowa opcja.
Porąbka bridge;) © k4r3l

Na zaporze w Porąbce :) © k4r3l

Do Kozubnika dotarłem moim uphill'owym wariantem (pierwsza w prawo i pod górę:). Na miejscu po staremu, chociaż dopiero teraz zauważyłem w niektórych oknach firanki:) Na szczycie najwyższego budynku można zazwyczaj dostrzec sylwetki ludzi żądnych wrażeń i emocji - nie inaczej było tym razem.
Żar widziany z Kozubnika :) © k4r3l

Kozubnickie ruiny... © k4r3l

Powrót przez Wielką Puszczę bez specjalnych emocji - najeździł się tamtędy człowiek w ubiegłym roku, oj najeździł. Ale to wciąż sympatyczne rejony - na pewno zrobią wrażenie na kimś, kto trafi tam po raz pierwszy. Kolejny etap przyzwyczajania dupska do nowego siodełka zaliczony. Wydaje się, że będzie ok :) Tym samym pierwszy tysiąc w pionie za mną. W ub. sezonie nazbierało się tego 64000m, takie prawie 8 razy Mount Everest :) Hmm, próbuje zapanować nad tętnem, ale średnio mi się to udaje. Wychodzą na jaw braki w kondycji, choć próbuję się tłumaczyć wymagającą trasą :)
HZ: 16% - 0:19:22
FZ: 21% - 0:25:20
PZ: 57% - 1:08:19


Ostatni dzwonek żeby zaliczyć... luty :)

Środa, 29 lutego 2012 · Komentarze(9)
Tą kanadyjską kapelę już prezentowałem na blogu, ale natrafiłem ostatnio w necie na kapitalny klip z koncertu. Słowo daję, że gdybym był na takim koncercie, to bym pewnie nadwyrężył sobie kręgi szyjne :) Mam wrażenie, że wam się NIE spodoba, haha.


Odkładanie rzeczy na ostatnią chwilę to u mnie standard. Koniecznie chciałem zaliczyć choć jeden wyjazd w lutym - udało się dopiero w ostatnim dniu miesiąca, bo dziś w końcu pogoda przestała na chwile kaprysić, było ciepło i nie padało. Dziś także zaliczyłem pierwszy wyjazd na desce i nie mam tu na myśli deski snowboardowej. O sidełko Token'a wypytałem Tworzo, który jakiś czas temu miał okazję je sprawdzić - bez wahania polecił :) Cóż, wygląda zawodowo, ale jeszcze sporo czasu upłynie zanim moje cztery litery się do niego przyzwyczają. Pierwsze wrażenie było dość szokujące :) Ale jestem dobrej myśli :)
Nowa decha czy może Concord? :) © k4r3l

Ostatnie śniegi? Mam nadzieję! © k4r3l

Wybrałem się na Kocierz, jak zwykle na szczycie dopadł mnie zmrok. Na serpentynach dominują strumienie przecinające drogę w poprzek, miejscami widać zlodowaciałe grudki, a więc pomimo odwilży powyżej pewnych wysokości wciąż mróz trzyma przy gruncie (zwłaszcza przez noc).
Ośrodek wypoczynkowo-konferencyjny Kocierz :) © k4r3l

Coś dla morsów :) © k4r3l

Na Beskidku - ten znak to wcale nie przesada :) © k4r3l

W drodze powrotnej postanowiłem jeszcze podjechać na Beskidek. Na góralu nie było łatwo, więc się powtórzę i powiem: respekt dla Funia, który tamtędy ostatnio jechał na szosówce. Na drodze wciąż zalega śnieg tworzący niebezpieczne koleiny.
HZ: 22% - 0:19:47
FZ: 10% - 0:09:10
PZ: 58% - 0:53:30


Prawieżar :)

Niedziela, 11 grudnia 2011 · Komentarze(13)
Dziś rano w trójkowej audycji "Historia jednej płyty" rozprawiano o albumie Grzegorza z Ciechowa - "ojDADAna". Jakoś nigdy nie byłem wielkim fanem Republiki i Grzegorza Ciechowskiego, ale ten album jego projektu uświadomił mi, że straciliśmy wielkiego wizjonera muzycznego. Na youtubie nie ma tej pieśni, więc posiłkuję się 'wrzutą'. Ukłony dla tego pana!


Chyba mnie porypało z tymi wyjazdami - raptem kilka stopni na plusie w słońcu, w cieniu pizga za to niemiłosiernie.
[Dwa dni wcześniej...] Cóż, miałem ci ja luzy w sterach, rozkręciłem, przeczyściłem, skręciłem - luzy jakby mniejsze. Przy okazji rozłożyłem sobie też amortyzator - w efekcie czego teraz mam sztywniaka z przodu - nie ugina się za cholerę, ale w sumie olewka - po asfaltach jeżdżę :)
Cel numero uno a w finale ostateczny:) © k4r3l

Górki co nimi ostatnio śmigałem są już z lekka przyprószone :) © k4r3l

Trasa się mi we łbie zmieniała z minuty na minutę, najpierw zachciało mi się Żaru, ale po drodze za Porąbką uświadomiwszy sobie, że jednak pizgać poczęło jakby konkretniej postanowiłem, że pocisnę ile sił i wrócę przez Kocierz zanim się ściemni. Los jednak chciał, że zatrzymałem się na moście w Międzybrodziu na herbatkę z termosidła i tak mnie ta miedziana góra szybowcowa jęła nęcić swoimi wdziękami, że uległem pokusie.
Pod Żarem - kluczowy moment wycieczki :) © k4r3l

Tym latającym to dopiero musi pizgać :) © k4r3l

A co tam, skoro dzieciaki z lampionami dymają na 6 rano na roraty, to ja tym bardziej dam radę wjechać sobie na Żar w grudniu. Chciałem sobie zmierzyć nawet czas, ale niestety życie zweryfikowało kolejny raz moje plany. Po dojeździe do zbiornika okazało się, że dalej nie da rady, chyba że się uprzednio wyposażyło opony w kolce jakieś. Szklanka taka, że na sankach to by efekt był co najmniej taki jak w przypadku Grizwaldów zjeżdżających w jednym z świątecznych hitów na wookach:)
Beskidzkie szczyty w blasku zachodzącego grudniowego słońca:) © k4r3l

Kres mojej podróży - dalej nie pojadę, by zęby uchować:) © k4r3l

A więc zawróciłem niepocieszony, po czym zacząłem ostro w korbę naparzać, bo na zjeździe to myślałem, że mi palce w stopach będą musieli amputować. Jednak parę głębszych (łyczków herbaty oczywiście) na końcu Wielkiej Puszczy przywróciło im krążenie i wstąpiły we mnie energii nowe pokłady. Tym o to sposobem wgramoliłem się na przełęcz Targanicką, gdzie przywitał mnie okrąglutki łysy żółtek - dyć to dzisiaj pełnia. Nie zabawiłem tam długo i dalej już tradycyjnym duktem skierowałem się ku memu domostwu.

HZ: 14% - 0:21:47
FZ: 14% - 0:22:16
PZ: 68% - 1:49:02


Lokalnie i testowo :)

Wtorek, 6 grudnia 2011 · Komentarze(16)
Są młodzi, są zdolni i dają czadu! Minerva! Stołeczne chłopaki ostro dają do pieca a moi sąsiedzi słuchają dobrej muzyki. Nie wiem czy chcą, ale słuchają :)


Dziś krótko, po zmroku, po cywilu, bez pulsaka, bez licznika. bez kasku nawet - tylko gps:) Spokojna jazda ze względu na wybite stery i dziwny klekot dochodzący z główki ramy - kolejna rzecz do przeglądu... Na chodniku, nie będącym typowym chodnikiem w rozumieniu prawa, a skrótem między jedną ulicą a drugą wpadłem na lekko podchmielonego gościa - klasyczne: ja w lewo i on w lewo :) Spoko, obyło się bez ofiar - się nawzajem przeprosiliśmy :) Ciepło dziś nawet, wreszcie halny ucichł, księżyc przebił się przez warstwę chmur a pomyśleć, że jeszcze rano postraszyło śniegiem! A jeździłem dzisiaj w celach testowo-rozpoznawczych o czym szerzej poniżej:)
"Mądre Jajeczko", czyli Smart Egg :) © k4r3l

W końcu mam przyzwoitą lampkę! Mój wybór padł na Smart'a, bo tylne światełko tej marki mam już dobrych kilkanaście lat i złego słowa o nim powiedzieć nie mogę. Nieco inaczej sprawa miała się z przednim świecidłem - stara, jeszcze żarówkowa konstrukcja marki Cyklop nie przetrwała próby czasu:) A więc jednookiego zastąpiło "jajeczko" czyli model znany pod kryptonimem Egg. Dwuwatowy trzeba dodać, bo są jeszcze jednowatowe i półwatowe. Kolor obudowy to biały, więc nijak pasuje do "kokpitu", ale nie mam świra na tym punkcie, więc olałem kwestie estetyczne - ma świecić i tyle.
Jajeczko z góry :) © k4r3l

Jajeczko z boku :) © k4r3l

Zasilanie dwoma akumulatorkami AA uważam za najbardziej optymalne. Mogę za jednym zamachem naładować dwa komplety, natomiast w drodze są już jedne z najlepszych na rynku, czyli Sanyo Eneloop XX, które polecił mi swego czasu Shovel. Miałem kiedyś problem z aparatem, który nie mógł wystartować na innych akumulatorkach, a na nowych bateriach chodził baaardzo krótko. Technologia zastosowana w tych akusach pozwoliła cieszyć się długim czasem pracy aparatu i od tego momentu wszystkie problemy zniknęły. W lampce mają spełniać podobną funkcję - przede wszystkim działać długo i również w ekstremalnych warunkach temperaturowych. Myślę, że zdadzą egzamin.
Jajeczko z profilu:) © k4r3l

Jajeczko w dwóch częściach :) © k4r3l

Co do samego światła, to oczywiście jestem mile zaskoczony. Nie mam co prawda porównania z innymi współczesnymi modelami, ale na moje sporadyczne wieczorno-nocne wypady powinno wystarczyć. Egg posiada trzy tryby świecenia: low (12h), high (5h) oraz stroboskop (18h) - w nawiasach znajdują się czasy pracy podane przez producenta. Obsługa odbywa się za pomocą jednego gumowego przełącznika. Brakuje możliwości bezpośredniego wyłączenia przez przykładowo dłuższe przytrzymanie przycisku - musimy przebrnąć przez poszczególne tryby by zakończyć sekwencję i całkowicie wyłączyć latarkę. W tym modelu zastosowano diodę Cree - o ile wierzyć folderkom reklamowym to z tych deklarowanych 2W da się uzyskać natężenie rzędu 36 luksów. czy to faktycznie możliwe? Nie wiem, nie znam się :) Ale jeżeli to prawda, to w porównaniu z innymi modelami: Sigma Pava (25 lux) czy Roxim RS3 (30 lux) wypada lepiej, zważywszy na cenę mniejszą o kilkadziesiąt procent. Światło generowane przez tą lampkę jest równomierne i przyjmuje formę okręgu z kilkoma słabiej doświetlonymi pierścieniami na obrzeżach. Barwy nie nazwałbym z pewnością ciepłą, zdecydowanie bliżej jej w drugą stronę, co mnie akurat nie przeszkadza. Różnica między trybem wysokim i niskim nie jest jakoś specjalnie wyraźna, jednak z pewnością docenimy możliwość zwiększenia mocy rażenia kiedy znajdziemy się w ciemnej d:) Efekt stroboskopowy raczej na rowerze się nie przyda. W sumie w sprzęcie tej klasy jest wszystko co potrzeba i grzechem byłoby wymagać za te pieniądze nie wiadomo czego :)
Efekt taki jak aparat, czyli marny. Na żywo widać o wiele więcej :) © k4r3l

Rozlatujący się dziad w blasku fleszy :) © k4r3l

Uchwyt montowany do roweru jest na pierwszy rzut oka lichy. W porównaniu do pancernego uchwytu cyklopa sprzed kilkunastu lat prezentuje się wyjątkowo krucho. Miejmy nadzieję iż został wykonany z odpowiednich tworzyw, gwarantujących jego wytrzymałość. Lampkę zakłada się jak i ściąga łatwo, wręcz intuicyjnie. Muszę jednak wyregulować obejmę, bo jak na prawdziwego speca przystało nie zajrzałem do instrukcji tylko posiłkowałem się kawałkiem dętki i obejma podczas jazdy kilkakrotnie się luzowała:) Mam nadzieję, że komuś ta mini-recenzja się przyda.

Andrzejkowo-urodzinowo :)

Niedziela, 27 listopada 2011 · Komentarze(16)
Rammstein jak zwykle w formie :) Nigdy nie byłem jakimś ultra-fanem ich twórczości, ale szczerze to nie znam ich słabego albumu. Zawodzili chyba tylko wtedy, gdy Til'owi zachciewało się śpiewać w języku Szekspira. Tym razem jest patriotycznie: germańskie party na kalifornijskiej plaży, czyli słowem: prześmiesznie :) Polecam klip :)


Po tygodniu kuracji antybiotykowej, a w sumie po dwóch tygodniach zupełnego niekręcenia w końcu ruszyłem tyłek i zrobiłem sobie taki wypad łączący przyjemne z pożytecznym:) Gdzieś po drodze zatrzymałem się na zakupy w małym wiejskim punkcie zaopatrzeniowym - tak sobie teraz myślę, że zziajany rowerzysta, który wpada pod koniec listopada do sklepu i prosi o 0,7 wyborowej, to musi być niecodzienny widok :) Także w związku z powyższym całe sobotnie popołudnie upłynęło dość szybko :)
Ponura zapora :) © k4r3l

Błotna masakra w Łodygowicach przy budowie nowej obwodnicy... © k4r3l

W niedzielę przyszedł czas na powrót. Jako, że kac wyparował już z poranną kawą, więc wydawać by się mogło, że kręcić będzie się lekko. Niestety, psikusa sprawił wiatr, który przez całą trasę uprzykrzał mi jazdę. Postanowiłem wracać przez Przegibek. Jeszcze wcześniej na Żywieckiej targały mną niespodziewane podmuchy bocznego wiatru połączonego z tumanami kurzu z pobliskiej budowy. Na przełęcz wkulałem się po japońsku, czyli jako tako :)
Skrzyczne niedzielnio-popołudniowe :) © k4r3l

Magurka Wilkowicka w promieniach zachodzącego słońca... © k4r3l

W Wielkiej Puszczy znalazłem się już po zachodzie słońca, a więc w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Na Beskid Targanicki wjechałem nie bez zadyszki :) Widać już oznaki schyłku formy - nie ma co ukrywać, w tym sezonie najlepsze dni mam już za sobą :) Do tego dochodzi też kolejny krzyżyk - tak, tak, starość nie radość, ale kręcić trzeba :) Ogólnie niedziela słoneczna, z naprawdę dobrą widocznością (nocny halny przegonił cały smog znad okolicy). Ciągle da się kręcić. Gdyby tylko to wiatrzysko raczyło się wyciszyć... Póki co sezon wciąż uznaję za czynny :)
Widoczek na Bielsko z podjazdu pod Przegibek :) © k4r3l

Fale na jeziorze to jeden ze sposobów na prezentację wiatru:) © k4r3l


Beskidzkie asfalty ;)

Piątek, 11 listopada 2011 · Komentarze(9)
Pewnej niedzieli słuchałem sobie jak zwykle przedpołudniowej audycji Wojciecha Mann'a "Piosenki bez granic". Tradycyjnie już jacyś słuchacze piszą, żeby poleciało coś z kopem, bo niby prowadzący przynudza jakimiś blues'ami :) No i zaczyna się to kapitalne intro, a potem już sam utwór. Na koniec dowiaduje się, że było to nagranie zespołu Alter Bridge, niegdyś polecanego na tym blogu przez Kacpra. I co tu dużo gadać - kawałek mną pozamiatał. Mega :)


Po pseudoserwisie supportu - nie mogłem odkręcić prawej miski - doszedłem do wniosku, że luzów nie ma, nic się nie posypało, skręciłem wszystko do kupy:) Wiadomo, po 5 intensywnych tysiącach sprzęt już nie jest pierwszej młodości, choć niektórzy pokonują znacznie więcej na jednym napędzie. Mnie się marzy zmiana, a więc plan minimum na zimę to: support, korby, kaseta i 2 łańcuchy plus może jeszcze jakieś kosmetyczne dodatki :) Bez szaleństw, tak by zamknąć się w kilku stówach, a więc pewnie padnie na "ore, ore siabadabada dełore":)
W Wielkiej Puszczy wielka złota polska jesień:) © k4r3l

Zapora w Porąbce z kultowym widoczkiem na Hrobaczą :) © k4r3l

Założyłem sobie ponownie węższe laczki - w miejsce rozwalonej Kendy Khan trafiła czeska Rubena Flash 1.75. Mówię wam, różnica między tym produktem, a większością tajwańsko-chińskich gum jest widoczna na pierwszy rzut oka. Już żałuję, że nie zakupiłem kompletu (potrzebowałem coś na teraz, a z kasą było krucho). Poszła na tył, bo nauczony przykrymi doświadczeniami poprzedniczki wolę nie obciążać Kendy zbytnio:)
Klasyczny już widoczek, nie trzeba przedstawiać :) © k4r3l

Obwodnica w Łodygowicach, w tle zmrożone Skrzyczne :) © k4r3l

Wracając przez Kocierz trafiłem na kilku debili w stuningowanym oplu w jaskrawych kolorach - urządzali sobie rajd serpentynami, tam i z powrotem. W końcu ktoś z budowy wyleciał i zwrócił im uwagę, ale wyglądało tak jakby gadał do ściany. Dużo do nieszczęścia nie trzeba - droga niby nadal zamknięta, ale ludzie dojeżdżają tamtędy do domów, nie brakuje rowerzystów i piechurów (przez drogę przebiega zielony szlak). Ale to oczywiście wymaga odrobiny wysiłku intelektualnego, a z tym jak wiadomo takie typy mają spory problem... Wcześniej jeszcze jakiś buc wyjeżdżając z podporządkowanej w ogóle nie patrzył w moja stronę, do tego stopnia, że wjechał na pas i ledwo go minąłem. Myślenie za innych na polskich drogach to norma... Na zjeździe z Kocierza myślałem, że odpadną mi ręce - jednym słowem wypizg :)
Coś tam działają w dolince kocierskiej:) © k4r3l

Po wykopaliskach nie ma śladu, w zamian jest nowa nawierzchnia :) © k4r3l

A poza tym co u mnie? Praca się znalazła, i trochę się różni od poprzedniej. Przede wszystkim jest lżejsza, lepiej płatana i znajduje się bliżej. Czego chcieć więcej? Może jeszcze żeby godziny były korzystniejsze:) Jednak z racji bliskości odpadają dojazdy do pracy na dwóch kółkach. Ale z drugiej, jest więcej czasu dla siebie, a przy dobrych warunkach można zawsze pokręcić po pracy:) Dzięki wszystkim za wsparcie:)


HZ: 20% - 0:42:05
FZ: 29% - 1:01:53
PZ: 47% - 1:39:58

Deszczowo - urodzinowo:)

Czwartek, 13 października 2011 · Komentarze(5)
Wkręciłem się ostatnio w konkretnie zryty serial Misfits (w listopadzie startuje sezon 3). Dużo tam muzyki klubowej, ogólnie elektronicznej (dubstep, trip-hop etc.). Może to i nie moje klimaty, ale kilka ciekawych kąsków się znajdzie. Poniżej jeden z nich ;)


Do Ani z prezentami :) Jak już ubrałem się w obcisłe za oknem przechodziła właśnie kolejna deszczowa fala. Jednak po kilkunastu kilometrach pokazało się piękne słońce i tylko w oddali straszył granatowo-szary nieboskłon. Droga mokra, więc trzeba było jechać nie za szybko w ostateczności i tak przyjmując na gębę trochę brudu z szosy :)
Zapora w Porąbce - wcześniej musiało tu konkretnie polać ;) © k4r3l

W Łodygowicach, na 5km przed celem, słyszę tykanie gdzieś w tylnym kole a za chwilę wystrzał i charakterystyczne "pfffff". Powietrze ulotniło się z dętki błyskawicznie, więc nie było wyjścia (ani też czasu;) więc zmieniam. Nie namierzyłem podczas zmiany dziury w oponie, natomiast ta w dętce była spora. Defekt ujawnił się dopiero po lekkim nabiciu dętki - dziura w oponie na wysokości drutów. I tak Khany dokonały żywota po niespełna 3 tys km... :(
Żar schowany za drzwami ;) © k4r3l

Zużyta uszczelka w pompce skutecznie utrudniła pompowanie więc na flaku przybyłem do solenizantki. Po życzeniach i rozpakowaniu prezentów (chyba się podobały;) zabrałem się za przeszczep opony. Tymczasowym dawcą został Kross Ani - przyznam, że dziwnie wyglądał rower z założonym z przodu slickiem a z tyłu Karmą 2.0 - ale co najważniejsze - nadawał się do jazdy. Przy okazji przetestowałem przejściówkę (za 5 zeta z allegro;) z presta na shradder'a - przy pompowaniu samochodowym kompresorem zdała egzamin :)
Chodnikiem przez Czernichów ;) © k4r3l

Powrót już w chłodniejszych okolicznościach. Bluza w windstopperem, takaż sama czapeczka pod kask i długie rękawiczki poszły w ruch, przydała też się pierwsza warstwa craft'a oraz nogawki:) Na domiar złego zmrok zapadał coraz szybciej. Baterie w przedniej lampce padły w Wielkiej Puszczy, więc odpaliłem latarkę w telefonie, co by być choć odrobinę widocznym. I w ten sposób dokulałem się jakoś do domu. Z przygodami, ale najważniejsze, że mission accomplished :)


HZ: 29% - 1:18:57
FZ: 19% - 0:52:24
PZ: 40% - 1:52:03

Lokalny klasyk ;)

Piątek, 30 września 2011 · Komentarze(7)
Krótki wyjazd po godzinie 17. Tym razem padło na najbliższy z możliwych uphill'i, czyli Przełęcz Kocierską. Od wczoraj nie zmieniałem opon, więc szło dość topornie (18m24s), ale za to odbiłem sobie na zjeździe szlakiem zielonym - oj, już zapomniałem jak tam się kapitalnie śmiga :)
Pod bramą ośrodka konferencyjno-wypoczynkowego "Kocierz" ;) © k4r3l


HZ: 20% - 0:14:37
FZ: 16% - 0:12:05
PZ: 61% - 0:44:37