Wpisy archiwalne w kategorii

Z kimś

Dystans całkowity:13524.27 km (w terenie 2433.50 km; 17.99%)
Czas w ruchu:797:06
Średnia prędkość:16.13 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:257723 m
Maks. tętno maksymalne:205 (105 %)
Maks. tętno średnie:151 (77 %)
Suma kalorii:31760 kcal
Liczba aktywności:170
Średnio na aktywność:79.55 km i 4h 53m
Więcej statystyk

Jałowiec Trophy ;)

Poniedziałek, 16 września 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Z cyklu TERAZ POLSKA wracający po latach legendarny Sirrah. Mają już za sobą pierwszy koncert po reaktywacji w ramach Castle Party, a poniżej jeden z dwóch nowych kawałków. Podkład idealny do panujących za oknem warunków:


Pogoda na meteogramach ostatnio ostro leci w kule. W sobotę miało lać (chłopaki z Częstochowy odwołały przyjazd) a świeciło słońce. W poniedziałek miało być pogodnie - mżyło, a czasem nawet i ostro waliło żabami :) Ale pojechaliśmy. Głód jazdy w terenie był silniejszy, poza tym na błotko trzeba się udoparniać. O poradę w sprawie trasy poprosiłem Olafa (faloxx), który bardzo przejrzyście opisał nam wariant dojazdowy do celu. A tym celem był dziś Jałowiec we wschodniej części Beskidu Żywieckiego.
Singielek pod Groniem JPII ;) © k4r3l

Najpierw jednak musieliśmy zmierzyć się z lokalnym Leskowcem. To oczywiście trasa już wielokrotnie objeżdżana a więc dupy nie urywa, jednak lubię ten podjazd. Zaczęliśmy na zielonym szlaku w Zagórniku by po chwili zjechać do Rzyk skąd skierowaliśmy się czarnym, a później tzw.serduszkowym szlakiem w stronę Gronia JPII. Na szczyt Leskowca tym razem nie wjeżdżaliśmy, bo odbiliśmy tuż przed nim na znakomity zjazdowy czerwony szlak do Tarnawy.
Na czarnym szlaku ;) © k4r3l

Tam chwila namysłu i postanawiamy jechać niebieskim. Ale z racji iż prowadzi asfaltem zjeżdżamy na czarny rowerowy, który prowadzi nas przez całkiem sympatyczne okolice. Tu niestety łapie nas pierwsza fala opadów - czekając pod drzewami aż zelży rozważamy powrót bądź kontynuację zaplanowanej trasy. Zaczynamy marznąć, ale widząc na horyzoncie (uwaga, słowo klucz!) przejaśnienia postanawiamy jechać dalej. Do Stryszawy dojeżdżamy w kompletnej ulewie, ale już po chwili wychodzi słońce a granatowe chmury gnają dalej. Można podeschnąć i jazda dalej.
Nareszcie grzeje ;) © k4r3l

Za kościołem wbijamy na niebieski szlak, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu z racji na jego przejezdność. Kierujemy się w stronę przełęczy Przysłop, którą wielokrotnie pokonywaliśmy już, ale szosowo, w drodze na Krowiarki. Na tym szlaku łapie nas fala numer dwa i w takich warunkach dojeżdzamy do rozwidlenia szlaków. Przełączamy się na czerwony i asfaltem docieramy na przełęcz. Od tego miejsca kierujemy się wskazówkami Olafa, dzięki czemu unikamy niespodzianek jakie zazwyczaj czyhają na pieszych traktach. Jedziemy wygodną drogą pożarową równoległą do biegnącego powyżej szlaku żółtego a kiedy ta się kończy odbijamy na stromy i wymagający choć krótki szlak zielony by przedostać się na szlak żółty.
Zbójnicki szlak prowadzi do schroniska :) © k4r3l

Tam wita nas przepiękne słońce i fantastyczne widoki. W żołądku pustka, więc postanawiamy zajechać do schroniska "Opaczne" gdzie funduję sobie chleb ze smalcem oraz pomidorową. Wszystko bardzo smaczne, a zupa gorąca czyli taka jakiej nam było trzeba. Schronisko to jest położone na polanie z genialną panoramą na południowo-wschodnie pasma Beskidu Żywieckiego (przy dobrych warunkach widać stąd Tatry). Dodatkową atrakcję stanową trzy młode koty, które jak tylko zsiadamy z rowerów wychodzą się przywitać. Świetna miejscówka, którą śmiało mogę polecić.
Panorama spod schroniska ;) © k4r3l

Schronisko Opaczne ;) © k4r3l

Przed nami główny punkt programu, czyli Jałowiec. Z braku czasu odpuszczamy zaproponowany przez Olafa znacznie dłuższy wariant trawersowy i decydujemy się na wypych w linii prostej. Było ostro i na dodatek dopadła nas fala nr 3 - na szczęście byliśmy już w lesie :) Na samym szczycie czuć potencjał widokowy - rozległa polana na pewno dostarczyłaby niezapomnianych widoków, ale nie dziś. Dziś trafiamy na konkretne mleko, silny wiatr i temp. w ok. 10 słupka - może następnym razem... To miejsce to takie małe deja vu - krzyż, szałas, mapka - identycznie jak na Leskowcu ;) Szybkie foto i uciekamy stamtąd. Zjazd niebieskim do najprzyjemniejszych nie należał, stromo, kamieniście, ślisko, więc kawałek sprowadzam. Odbijamy na żółty, który gdzieś nam znika i do Stryszawy dojeżdżamy kombinacją drogi pożarowej / szlaku rowerowego, czyli nawierzchnią szutrowo/asfaltową.
Mroczny las przed Jałowcem ;) © k4r3l

1111m n.p.n. Dla takich widoków warto się pomęczyć ;) © k4r3l

Czas goni. Jest po 17, słońce chyli się powoli ku zachodowi a my jeszcze po drugiej stronie górek. Przebijamy się sprawnie asfaltami do Śleszowic i stamtąd atakujemy niebieskim Groń JPII robiąc jakieś 400m w pionie;). Na początku jest trochę wypychu, ale później można spokojnie kręcić sprawnie zdobywając wysokość. Zjeżdżamy do Rzyk serduszkowym/czarnym i z ulgą pakujemy się na asfalty. Udaje się do domu dotrzeć tuż przed nastaniem ciemności. Mnie jechało się zajebiście, ale Kuba coś na końcu osłabł (a jak mówiłem, żeby się poczęstował kromalem ze smalcem, to nie;).
Miała być ciepła herbata, a wyszło jak zwykle ;) © k4r3l

Warunki momentami identyczne jak na MTB Trophy, czyli trasa z miejsca kultowa! Tego właśnie potrzebowałem - konkretnie się sponiewierać i upodlić sprzęt. W sobotę maraton w Istebnej i naprawdę będzie ekstra jeżeli nie zacznie padać. Jak będzie pogodowa kiszka, to przynajmniej będę na nią psychicznie uodporniony ;) A w rejony Jałowca definitywnie powrócimy, bo miejscówka jest kapitalna. Może nawet uda się zgadać z Faloxx'em - wieki razem nie kręciliśmy...

http://www.bikemap.net/en/route/2333510

(Mini)Tour de Pilsko ;)

Niedziela, 8 września 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Słuchacie radia? Na pewno słuchacie. Ale nie jakiejś tam zetki czy eremefki, tylko na ten przykład Antyradia, albo Trójki? Tam przynajmniej można od czasu do czasu trafić na jakiś fajny, wpadający w ucho i przede wszystkim niegłupi utwór. Taki jak ten od Cuba de Zoo, którzy dali się poznać szerszej publiczności wykonując rok temu w Oplu genialny cover Budki Suflera - "Noc Komety". Tutaj już w autorskiej kompozycji z najnowszej płyty wydanej 9 września. Dobre, bo polskie :)



Miałem tą trasę jechać sam w ub.tygodniu, ale pogoda pokrzyżowała mi plany, więc postanowiłem podzielić się pomysłem na forum i tak z jednoosobowej wycieczki zrobił się 5 osobowy trip w doborowym towarzystwie ;) Na mój apel odpowiedzieli Funio, Gustav, Tlenek oraz Tomasz (z BBRiderz). 5 osób z różnych miejscowości, o różnym rowerowym skillu i na różnych sprzętach (od tradycyjnych aluminiowych górali na slikach po karbonowe szosowe cudeńka). Że niby nie da się kręcić w tak urozmaiconym towarzystwie? Bujda na resorach. Da się i nikt nie narzeka (przynajmniej na głos;)
Coś do poczytania na drogę ;) Zimnoooo, brrr ;) © k4r3l

Jak sama nazwa wskazuje pojechaliśmy z zamiarem okrążenia masywu Pilska. Zaczęliśmy w Żywcu i stamtąd kierowaliśmy się starą drogą przez Cięcinę, Milówkę, Rajczę i Ujsoły ku nieczynnemu przejściu granicznemu na Przełęczy Ujsolskiej. W Cięcinie postój w pierwszym sklepie na uzupełnienie zapasów. Swoją drogą to bardzo zroweryzowana wieś - przez tą chwilę można było odnieść wrażenie, że tam każdy porusza się na dwóch kółkach, od wigry, jubilatów po hulajnogi :)
Sprzęty na popasie w Groszku;) © k4r3l

Malownicze okolice Rajczy ;) © k4r3l

W stronę przełęczy jechaliśmy przez malowniczą gminę Ujsoły - przepiękne tereny o wybitnym potencjale treningowo-turystycznym. Po drodze dołączył do nas pewien masters z teamu o wiele mówiącej nazwie: "Old Rajcza" i w tej już 6 osobowej grupie wzięliśmy się za zdobywanie przełęczy. Początkowo miałem wrażenie, że jest podobna do Glinnego, ale znacznie bardziej stroma końcówka zweryfikowała to odczucie.
Ścianka już po słowackiej stronie ;) © k4r3l

Widokowa nagroda za podjazd ;) © k4r3l

Dzięki poznanemu bajkerowi uniknęliśmy ruchliwej drogi na Zakamenne i skrótami przedostaliśmy się na drugą stronę tego miasta. Co prawda był jeden megastromy podjazd, ale co to za górski trip bez solidnego wycisku? Zwłaszcza, że chyba nikt nie mógł narzekać na panoramę ze szczytu. Przed nami było już tylko Namestovo. Ten odcinek pokonaliśmy w ultraszybkim tempie - średnia 30-33km/h, pod wiatr, na góralu - no trochę mi nogi zmiękły. Dobrze, że chłopaki zgłodnieli w centrum - była szansa na podreperowanie zmęczonych kończyn ;)
Peletonik pędzi przez Słowację ;) © k4r3l

Dalszą drogę znaliśmy z Tour de Babia - wiedzieliśmy, że do granicy będzie pod górkę. Było, ale nie aż tak jak się spodziewaliśmy - ot kilka zmarszczek przed właściwym podjazdem pod Przełęcz Glinne. Na Przełęczy dłuższa przerwa na wyjątkowo smaczne mini-oscypki i zabraliśmy się za zjazd do Korbielowa. Zjazd okazał się pechowy dla Tlenka, który złapał w szosie... snejka. Dobić koło przy 8 barach to trzeba umieć, hehe. Ale faktycznie ten zjazd każdemu dał się we znaki, głównie za sprawą ukrytych w zacienionych miejscach zdradliwych wyrw w asfalcie... Sprawny serwis i jazda w dół do Jeleśni - bardzo przyjemny odcinek - na 3km kilka machnięc korbą, hehe.
Atakujemy przełęcz Glinne ;) © k4r3l

W centrum Jeleśni ostatni tego dnia dłuższy postój w celach zakupowych - kolejny raz market Groszek. Oshee, jakieś piwko plus trochę słodyczy - powinno wystarczyć :) W tym miejscu opuszcza nas Tlenek a my za namową mojej skromnej osoby pojechaliśmy pod dwa konkretne okoliczne podjazdy: przełęcz U Poloka i 10% ściankę przed Trzebinią :) Chłopaki ich nie znali, ale chyba im się podobało, zwłaszcza, że widokowo tereny biją na głowę przejazd główną drogą.
Odpoczynek na granicy ;) © k4r3l

W Żywcu kolejny podział - Gustav z Funiem odbijają na Kocierz a my z Tomaszem udajemy się w stronę Bielska. Chwilę później odbijam nad Jezioro Żywieckie, gdzie ląduję na trawce i raczę się, niestety ciepłym już, Radlerem. Dzięki chłopakom za wspólny wyjazd. Szacunek należy się Tomkowi i Sebastianowi, którzy pomimo znacznej odległości dzielących ich od miejsca zbiórki i niezbyt przyjemnej porannej temperatury stawili się na ten trip.
Odpoczynek nad Żywieckim ;) © k4r3l

A na koniec polecam relacje bikestatowych towarzyszy:
Funio (wiem, trudno nazwać to relacją, ale Tomek zaczął biegać, więc nie ma czasu na takie pierdoły;)
Gustav (relacja po "ślunsku" to ciekawa lektura, ale spokojnie - dacie radę bez słownika;)
Tlenek (trochę chłop narzeka, ale da się przeżyć ;)

Popołudniowy Żar ;)

Czwartek, 5 września 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Polska to kraj, który cierpi niedostatek dobrych wokalistów. I nie zmieni tego żaden "Voice of Poland". Na szczęście są (choć w tym przypadku już raczej: były) zespoły, które stanowiły wyjątek. Broken Betty jest/był jednym z nich...


Dostałem cynk, że na Żar wybiera się Janusz z Lamą, więc postanowiłem wyjechać im na spotkanie. Zadzwoniłem z zapory w Porąbce do Janusza i po kilku minutach już byli na miejscu :) Obaj na szosach, więc trochę popsułem im imidż swoim rozklekotanym góralem ;) Sam podjazd bez napinki, odpuściliśmy nawet jednemu takiemu pro-szoszonowi - a niech ma! ;)
Radek wartko napiera ;) © k4r3l

A to już Janusz na ciekawym tle ;) © k4r3l

Ze szczytu świetne widoki, każdy focił na lewo i prawo, bez opamiętania. Szybka przebierka w jakieś cieplejsze ciuchy (w moim i Radka przypadku to tylko rękawki), Janusz nie wiedzieć skąd wyciągnął kurtalona;) i zjazd. Na dole jeszcze krótka integracja-aklimatyzacja pod wiatą przystanku i ruszyliśmy pozwalając sobie po drodze na kilka szalonych sprintów w stronę Kobiernic, gdzie na rondzie sobie podziękowaliśmy i każdy popedalił w swoją stronę ;)
Ładnie było na szczycie :) © k4r3l

I ładnie na dole ;) © k4r3l

Beskid Mały z SCS OSOZ ;)

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Niby mocna wyrypa domaga się mocnych dźwięków, ale po powrocie miałem siłę tylko na coś lajtowego, a więc:


Co za dzień! Rzadko ruszam tyłek w sobotę z rana, ale tym razem zapowiadał się mocny wycisk. Do Międzybrodzia wpadło dwóch reprezentantów SCS OSOZ - Adam i Janusz i zaproponowali spacyfikowanie Beskidu Małego. Widziałem, że lekko nie będzie, i tak było! Tempo z początku niemrawe, na rozpoznanie. Podjazd (wstyd, bo chłopaki z Katowic pokazali mi tę drogę:) początkowo płynny, łatwo można było zdobywać wysokość (jakieś 200m na lajcie), później zaczęło się kombinowanie i przedzieranie przez krzaczory.
Zaczynamy w Kozubniku :) © k4r3l

Dotarliśmy do czerwonego szlaku u stóp Żaru i tym krętym oraz niestety zarośniętym z racji nieużywania singielkiem dostaliśmy się w okolice Kiczory. Dalej kolejna nowość - zamiast wypychu szutrowa alternatywa. Ja wymiękam, a chłopaki ekstra podjeżdżają. Gdyby to był maraton nie zobaczyłbym ich już do samej mety. Na szczęście czekali ;) Kawałek niebieskiego i znowu czerwony szlak. Trasa znana więc, bez szału.
SCS napierają pod Kiczerę ;) © k4r3l

Na Kocierzu Adam częstuje mnie batonem Nutrenda - smakowo ekstra, ale czy dał kopa? Ja tam nic nie poczułem - tak czy inaczej dzięki ;) Czerwony w stronę Łamanej Skały jest ekstra, ale chłopaki znowu na podjazdach odchodzą - Adam ujeżdża 29tke, Janusz fulla - oba carbony, ale to tylko szczegół, bo przecież rower sam nie jeździ :) Za Łamaną Skałą nawrót i polecany przeze mnie zielony szlak w stronę Kocierza. Chyba nikt nie mógł narzekać, bo na szlaku wszystko co najlepsze: techniczne i kamieniste odcinki, piaszczyste fragmenty, fajne podjazdy i szybkie zjazdy, na których aż geba się cieszy (ok. 2km genialnego flow przy prędkościach ~30km/h!).
A to już zielony szlak w stronę Ścieszków Gronia ;) © k4r3l

Zjeżdżamy do dolinki, krótka rozkmina którędy dalej. Adam proponuje asfaltową ściankę, czyli epicki podjazd ul. Widokową. Że też na to nie wpadłem. Oczywiście wjeżdża pierwszy - dla mnie przy tym upale to po prostu katorga! Dalej asfaltem z powrotem pod ośrodek i zielony na Przełęcz Beskid Targanicki. Zjeżdżam ostatni i widzę Adama majstrującego coś w markeciaku jednego z dwójki młodych chłopaczków - urywał pęknięty błotnik, żeby mogli dalej sobie śmigać. Postawa godna naśladowania - kto wie, może zarażą się chłopaki cyklozą?
Asflat na Kocierz :) © k4r3l

Profesjonalny serwis ;) © k4r3l

Proponuję przed kolejnym wjazdem w teren wizytę w sklepiku i uzupełnienie zapasów. Adam stawia po tyskaczu - postanawiamy je obalić po zasłużonym uphillu, który również dał nam się we znaki. Czuję, że to już mnie powoli przerasta, ale się jedzie, nie ma, że boli. Znajdujemy fajną zacienioną miejscówkę i gramy hejnał na trzy butelki ;) Ruszyć się po złocistym jest cholernie ciężko, znowu zostaję za chłopakami, a Ci uprzejmie czekają nieco dalej. Zjazd do Porąbki jak zawsze ekstremalny (z roku na rok coraz bardziej!) - Janusz o mało co nie taranuje szlabanu. Swoją drogą po kiego czorta go zamykać, jak i tak na szlaku widzieliśmy crossowców?
Zdrówko! ;) © k4r3l

Spotkany po drodze sympatyczny sakwiarz ;) © k4r3l

Teraz już tylko pozostaje spiekota asfaltu i szybki szpil do Międzybrodzia. Tam żegnam się z chłopakami (raz jeszcze dzięki za browar i wycisk;) i jadę jeszcze nad Jezioro odsapnąć trochę. Spotykam też sakwiarza - sympatycznego starszego jegomościa ze Skoczowa. Zagaduję i okazuje się, że wraca właśnie z Zakopanego objuczony w karimatę, namiot i bagaż w sakwach... Trochę pogadaliśmy, powspominaliśmy drogę na Zakopiec i rozjechaliśmy się pod sklepem życząc sobie powodzenia. Nad jeziorem dwie godzinki czilałtu, lodzik, powerade, słonce ;) Powrót resztką sił, ale do odcięcia jeszcze sporo brakowało - po prostu z racji mega podjazdowego dnia bolały i łydy i dupa ;)

HZ: 12% - 0:51:08
FZ: 26% - 1:52:04
PZ: 57% - 4:02:19

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Kocierz z Krzyśkiem ;)

Czwartek, 18 lipca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Wieczorna szybka rundka z Krzyśkiem (tool). Magurka nie wypaliła, ale w tygodniu naprawdę ciężko się zgrać z chłopakami z Bielska - czas i odległość robią swoje. Z Krzyśkiem jeszcze nie miałem okazji pokręcić, więc jazda na Kocierz upłynęła na pogawędkach i opowieściach okołorowerowych ;) Z tej racji tempa nie forsowaliśmy. Krzysiek na co dzień zasuwa na leciwym Authorze Mystic, który przynajmniej dla mnie wydaje się niezniszczalny. Mój model jest o rok starszy, ale prezentuje się równie dobrze, co przypomina mi o tym jak solidne sprzęty produkowała swego czasu ta czeska firma. Pewnie dalej bym na nim jeździł gdyby nie fakt, że odrobinę mi się z niego wyrosło i rama 19,5'' jest już niestety za mała...
Kiepsko wykadrowana fotka ze Złotą Górką w tle ;) © k4r3l

Żeby było ciekawiej namówiłem Krzyśka na zjazd do Kocierza Moszczanickiego, żeby wjechać na przełęcz z drugiej strony. Kolejny podjazd na spokojnie, ale mimo to coś zgłodniałem i musiałem się poratować batonem musli, żeby nie zaliczyć odcięcia jak Froome, hehe. Na szczęście nie spotkała mnie z tego powodu żadna kara czasowa ani tym bardziej finansowa, hehe. Zjazd z przełęczy już w kompletnych ciemnościach a jako, że nie dałem się wyprzedzić samochodowi i miałem kilka lumenów zza pleców gratis ;) Z Krzyśkiem rozstajemy się po jeszcze jednym mikrouphillu. Dzięki za wieczorne zakręcenie i udanego wypoczynku!

A na koniec jeszcze filmowa wspominajka z tegorocznego Trophy (wybaczcie ten niestrawny podkład muzyczny, ale na to wpływu akurat nie miałem;). Tak na marginesie, to dziś w radiowej Trójce była mowa o nadużywaniu młodzieżowego słowa "epicko", ale jak inaczej określić te 4 dni w Beskidach? Powiem więc, że było za-je-biś-cie oraz, że z przyjemnością wrócę tam za rok!

Równica

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Biję się w pierś i nadrabiam zaległości muzyczne. Z racji niemałej kupki płyt przeznaczonych do odsłuchu w kolejności pierwszej zwanej priorytetową dopiero teraz znalazłem chwilę dla nowego albumu Deftones. "Rosemary" to jak na razie mój ulubiony kawałek z "Koi No Kian". Subtelny trans!


Z niepokojem wyczekiwałem niedzieli, bo wg prognoz wreszcie miało się uspokoić, ale z drugiej strony wiadomo jakie te prognozy bywają... Na szczęście tuż po 5 rano z zadowoleniem stwierdziłem, że nie padało od jakiegoś czasu i na opady się nie zanosi. Dla odmiany zaczęło wiać. Ten wiatr towarzyszył nam przez większość trasy. Z Darkiem i Dominikiem umówiłem się w Buczkowicach o 7:30 i ostro musiałem przycisnąć, żeby się nie spóźnić, bo trochę rano się guzdrałem (c'mon w końcu to 5 rano w niedzielę;). Na miejsce zbiórki przyjechałem z dokładnością co do minuty - coś ostatnio często zdarza mi się być punktualnym.
Domin i Daro cisną - w tle cel nr 1 - Salmopol ;) © k4r3l

Nad przełęczą zaczęło się chmurzyć, ale chłopakom nie zrażonym faktem ani przez myśl nie przeszła zmiana trasy. A ta zakładała dziś konkretny uphill z celem nadrzędnym - Równicą. Wierzcie lub nie ale pierwszy raz tam wjeżdżałem od strony Ustronia - zupełnie nie po drodze ta górka, a szkoda, bo jak się okazało to bardzo fajny podjazd. Ale nie uprzedzajmy faktów. Wszak wcześniej był jeszcze Salmopol. Przełęcz kultowa, ale nie w głowie nam było ściganie. Przynajmniej nie teraz ;)
Tunel pod skocznią Małysza ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły ok, chociaż niektórym (Darek?;) mogło pizgać :) Ubrałem się jednak konkretnie, zupełnie jak w marcu, hehe. Droga do Ustronia pokonana w naprawdę wyborowym tempie - D. i D. to nie pierwsi lepsi chłopcy to bicia, hehe. Od razu widać, że zajechaliśmy do małego rowerowego światka - aktywność dwukółkowców rosłą z każdą kolejną minutą. Podobnie jak nasz fun z jazdy. Odnajdujemy wiadukt nad Wisłą - miejsce startu tegorocznego etapu MTB Uphill - Równica. Z racji braku stopera czasu nie mierzę, ale po brukowanym odcinku nachodzi mnie ochota na mocniejsze depnięcie w pedały. Urywam się chłopakom nieświadomy tego co mnie dalej czeka. A dalej nie ma lekko, ale doświadczenie procentuje, łapię swój rytm i udaje się dojechać pierwszym, choć Dominik był tuż tuż..
Nagroda za kolejny zdobyty szczyt;) © k4r3l

Szybkie piwko (Lech Free - błeeee!) i szarlotka (pychota!;), pogawędka o Tour De France i zaczynamy odwrót sprowokowani przez dość groźnie wyglądającą chmurę, a raczej chmurzysko :) Postanawiamy wrócić tą samą trasą, czyli raz jeszcze przez Salmopol. Na podjeździe siadam na kole Dominikowi i tasujemy się przez większość drogi. Tuż przed szczytem słabnę a Dominik przyciska i zostawia mnie w tyle. Nieświadomie pobił swój rekord, kto wie, może ja też? ;)
Kichający husky ;) © k4r3l

Do Szczyrku zjeżdżamy już razem, coraz więcej rowerzystów na drodze - nie nadąża człowiek z machaniem. Mijamy też jednego handbikera - szacun dla gościa, bo śmigał żwawo! W Buczkowicach żegnamy Darka, a chwilę dalej rozjeżdżamy się z Dominikiem. Przede mną Przegibek, ale już powoli opadam z sił - kolejny odcinek pod wiatr wcale sprawy nie ułatwia. Do tego dochodzi lewe kolano, któremu wyraźnie dzisiejsza trasa nie odpowiada. No cóż, przecież po taryfę nie będę dzwonił :)
Czikita na Salmopolu ;) © k4r3l

Na koniec funduję sobie przejazd przez malowniczą Wielką Puszczę i ostatni podjazd dzisiejszego dnia - nieuniknioną Przełęcz Targanicką, którą na delikatnym odcięciu pokonuję z młynka. Dzięki chłopaki za wspólną jazdę i wzajemną motywację. Równica szosą w końcu odhaczona! ;)

Kraków z blatu ;)

Niedziela, 7 lipca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Do tej pory wydawało mi się, że najzabawniejszym w całym teamie Orica Green Edge jest kierowca autobusu (tego autobusu;). Ale jak się okazuje wszyscy tam mają nierówno pod kopułą. W pozytywnym tego słowa znaczeniu ;) No i wyszło, że znowu będzie ACe piorun DeCe ;)


Pomysł na trasę wyklarował się pod koniec tygodnia. Kierunek dla mnie do tej pory nieznany i nieco sceptycznie podchodziłem do niego: że jak to Kraków? A gdzie tam są góry?;) Ale z drugiej strony kusiło zrobić coś dłuższego nieco żwawszym tempem. I tak zgadaliśmy się z Pawłem i Dominikiem na niedzielę. W międzyczasie odezwał się Kamil szukający pomysłu na niedzielne kręcenie, więc go przygarnęliśmy. Kuba niestety zaniemógł i odpuścił.
Dinoland w Zatorze i jeden dość szczególny okaz mojego wzrostu ;) © k4r3l

Asfalty gładkie, można pogodać nie przejmując się dziurami ;) © k4r3l

Poranek nieco pochmurny, ale przedmieścia Krakowa przywitały nas już pięknym słońcem. Jechało się świetnie, ruch umiarkowany, więc można było pogadać. W Krakowie krótki lans bulwarami i szpula na rynek - po drodze Dominik łapie kapcia, ale szybko się uwija. Niby dopiero 10 rano a krakowski rynek tętni życiem i pełen jest turystów. Dzięki wskazówkom znajomego Pawła udajemy się na ul.Grodzką do fajnej knajpki "Kwadrans" - siedzenie na rynku w takich warunkach mijałoby się z celem.
Paweł prowadzi nas do centrum ;) ul. Wadowicka:) © k4r3l

Bulwarowy lans ;) © k4r3l

Na pierogi nie czekamy zbyt długo. Tankujemy colę i zbieramy się w drogę powrotną. Jeszcze na tej samej ulicy zaliczam gofra a Dominik pakuje w kieszonkę obwarzanka dla córki ;) Obieramy drogę na Oświęcim - tu już nie ma lekko - ruch jest całkiem spory, więc gadkę ograniczamy do minimum. Po drodze kilka postojów w tym jeden w Brzeszczach na pożegnanie się z Kamilem - chłopak jak czasem przycisnął na prostej to nie szło go dogonić ;) Mieliśmy jechać na Bielsko, ale jakoś na jednym rondzie odruchowo skręcam na Kęty. W sumie co to za różnica. W Wilamowicach robimy ostatni tego dnia postój - na ciacho i izotonika. Chwilę później się rozjeżdżamy - chłopaki do Bielska ja na Kęty i Kobiernice.
Pod Mariackim ;) © k4r3l

W Porąbce wybieram drogę przez Puszczę - czyli rewers fragmentu wczorajszej Pętli Beskidzkiej. Na końcu zaliczam wreszcie jakąś większą górkę (Hopka Targanicka;), bo nie ukrywajmy, na tej trasie pod tym względem było wyjątkowo plaskato. Dzięki za współudział (hehe), sam bym pewnie w życiu nie pojechał w tym kierunku, a tak to było się można na czyimś kole przewieźć ;) Do następnego!

Road Maraton: Pętla Beskidzka 2013

Sobota, 6 lipca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Ten kto robił ten amatorski klip do tego genialnego kawałka miał fantazję. Propsy za scenkę z "Califonication", natomiast osobiście brakuje mi tam Siostrzyczki z "Maczety" Rodrigueza :D


Pokibicować na trasie Pętli Beskidzkiej. Nie byłem pewien czy w ogóle wystartują, bo nocna nawałnica i oberwanie chmury mogło pokrzyżować plany organizatorowi. Trasa wypasiona i dobrze znana, kilka zajebistych przełęczy do łyknięcia, gdybym tylko miał szosę pojechałbym. A tak to wybrałem się na lajcie idealnie obliczając godzinę pojawienia się zawodników w okolicy Przełęczy Kocierskiej (ok.70km trasy).
Jedna z pierwszych grupek pościgowych ;) © k4r3l

Pierwszy, tuż za pilotującym motocyklem jechał kolo z Szymonbike'a (widać pro skarpetki 'shut up legs' robią swoje;), który na tym podjeździe wypracował sobie 5-6 minut przewagi nad drugim zawodnikiem Sokoła Kęty. Później były już mniejsze i większe grupki. Zamieniam kilka słów z gościem z samochodu pilotującego stojącego na poboczu - wydaje mi się dziwnie znajomy. Chwila zastanowienia i oczywiście! - to główny znakujący tegoroczną trasę Beskidy MTB Trophy! Mały ten świat, ale co się dziwić, skoro jego dewiza to: "gdzie coś się dzieje w kolarstwie tam i ja jestem". Rispekt!
Typowy pociąg, choć w tym wypadku bardziej kolejka górska ;) © k4r3l

Postanawiam sobie zjechać do dolinki ale kilka serpentyn niżej następna niespodzianka. Ten, który się zarzekał, jaki to jest bez formy, że nie pojedzie tego dystansu i w ogóle typowe polskie narzekactwo ;) Funio! Postanowiłem go powku*wiać moimi lajtowymi przełożeniami, co oczywiście musiało być zripostowane: "cwaniak, bo 20minut temu z domu wyjechał" - no tak, to ja ;) Tomasz cisnął z niewielką i niezbyt rozmowną grupką - cóż, kadencja, równy oddech, to się liczy na takich pro-tourach. Żeby trochę rozerwać (allah akbar!;) towarzystwo wypalił: "to moja ulubiona przełęcz, wjeżdżam tu częściej niż wy wchodzicie na wasze baby" :DDDD.
Tomek zadowolony, bo jest prawie, że u siebie ;) © k4r3l

Jazda pod górę - lubię to ;) © k4r3l

Jako, że tempo mi nie odpowiadało a chciałem jeszcze pofocić trochę na podjeździe pod Targanicką urwałem się ~1km przed przełęczą i pocisnąłem w dół. Ale chłopaki na zjeździe przycisnęli i za chwilę miałem ich na kole. Ładnie rozprowadziłem ich do zajazdu autobusowego pod kolejną przełęczą i pojechałem przodem. Tomek początkowo cisnął konkret, ale kilkanaście metrów przed szczytem urwał się Wojtek z Gomoli i było po premii ;)
A tu już Przełęcz Targanicka... ;) © k4r3l

Postałem jeszcze chwilę i pofociłem ogon wyścigu dopingując maruderów. Pogadałem też z okolicznymi kosiarzami, bo byli ciekawi co to za wyścig, skąd jadą, ile jadą i takie tam rzeczy. Na koniec trafiła się jedna dziewczyna czego oczywiście panowie nie pozostawili bez słowa... [aby przeczytać dalszy ciąg relacji wyślij pusty SMS na nr 666, koszt 1 SMSa to 6,66 plus vat]
Humory dopisywały, a nachylenie rosło ;) © k4r3l

Wspomniana dziewczyna, może się mylę, ale chyba jedyna na tym dystansie? Szacun! © k4r3l