Wpisy archiwalne w kategorii

Z kimś

Dystans całkowity:13524.27 km (w terenie 2433.50 km; 17.99%)
Czas w ruchu:797:06
Średnia prędkość:16.13 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:257723 m
Maks. tętno maksymalne:205 (105 %)
Maks. tętno średnie:151 (77 %)
Suma kalorii:31760 kcal
Liczba aktywności:170
Średnio na aktywność:79.55 km i 4h 53m
Więcej statystyk

Ekipą na Krowiarki ;)

Niedziela, 30 czerwca 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Ok, będzie trochę strasznie i mrocznie, ale nic na to nie poradzę. "Karma Obscura" - nowa płyta polskiej legendy death metalu, zespołu Trauma, robi furorę w moich głośnikach. Na razie co prawda w wersji cyfrowej, ale listonosz powinien dostarczyć fizyczny nośnik lada dzień!


W sobotę po południu dostaję mesydż od Tomka z propozycją wypadu na Krowiarki. Myślę, fajnie, będzie okazja znowu pojeździć w grupie i przy okazji rozkręcić trochę nogę po zupełnie nierowerowym tygodniu. Wcześniej daje cynk Tlenkowi, który także wyraża zainteresowanie wspólną jazdą. Umawiamy się ok. 9 rano w Wadowicach. Na miejsce dojeżdżamy niemalże w tym samym czasie. Tomkowi towarzyszy Aniuta, której to mają być pierwsze poważniejsze górki jak i dystans. Jak się później okazuje to chyba najbardziej rozgadana jaworzańska bikerka z tendencją do fochów :))))
Zapora w Świnnej już na ukończeniu ;) © k4r3l

Wesoły team z Jaworzna ;) © k4r3l

Już w trzyosobowym składzie jedziemy sobie w kierunku Suchej Beskidzkiej, zatrzymując się po drodze nad będącą w wiecznej budowie zaporą w Świnnej, następnie oglądamy sobie zameczek na przedmieściach i po telefonie do Ludwika zgadujemy się na rynku w Suchej. Dojeżdża Tlenek, gadka szmatka, kilka fotopstryków i można kręcić w stronę Zawoi. Tym razem nie jedziemy przez Przełęcz Przysłop tylko odbijamy na Maków Podhalański i stamtąd przez Białkę i Skawnicę ciśniemy w kierunku Krowiarek.
Dzień święty święcić, czyli Funio dobijający się do ks. Janusza ;) © k4r3l

Miało być grupowe foto, ale Telnek znalazł się poza kadrem :/ © k4r3l

Pod wyciągiem w Zawoi urządzamy krótki postój, czekolady, lodziki, batoniki - ogólnie pełna gama niezdrowej żywności ;) Tuż obok trwają przygotowania do zawodów downhillowych - Tomek nie omieszkał przymierzyć się do jednej z takich maszyn - średnio to jego obcisłe pasowało do tego wyjątkowo topornego sprzętu ;)
Jak Tomek postanowił zostać zjazdowcem ;) © k4r3l

Zaczyna mżyć, więc chowamy się pod przystankiem. Na szczęście nie jest to jakiś duży opad a po chwili ustaje całkowicie. Robi się jednak nieprzyjemnie zimno jak na tę porę roku. Żeby nie ostygnąć wsiadamy i bierzemy się za zdobywanie Przełęczy Krowiarki. Po drodze rozmawiamy sobie z Tlenkiem o okołorowerowych pierdołach i nawet nie spostrzegliśmy się kiedy znaleźliśmy się na szczycie. Aniuta z Funiem przyjeżdżają parę minut po nas - jak się okazało Tomek na podjeździe zagadywał Aniutę odwracając jej uwagę od rosnącego przewyższenia - nie powiem, ciekawa taktyka, hehe.
Atak mgły na Krowiarkach ;) © k4r3l

Na górze nie ma za bardzo co siedzieć - robi się coraz bardziej mgliście i chłodno. Po 15 minutach już jesteśmy gotowi na zjazd. Z przykrością odpuszczam zaproponowaną kiedyś przez Ludwika Przełęcz Zubrzycką - może innym razem... Zjazd do Zawoi był jednym z najzimniejszych w tym roku, a jeździłem zimą, więc można sobie wyobrazić skalę tego chłodu :) Dobrze, że miałem buffa, więc mogłem go naciągnąć na uszy. Podkoszulek również okazał się niegłupim pomysłem a już najbardziej byłem rad z rękawków. Mgła była tak gęsta, że odczuwało się ją niczym jakiś niewielki opad - okulary w momencie zaparowane, po nogach pizga a człowiek trzęsie się jak osika. Ekstra ;)
Schronienie przed zimnem ;) © k4r3l

Powrót bez większych kombinacji tą samą trasą. W Suchej zatrzymujemy się na małe co nieco w "Fred Kebab" czy jakoś tak ;) Biorę duży zestaw gyrosa, reszta również idzie w moje ślady. Porcja jest ogromna i co najważniejsze, ciepła i smaczna. Czas upływa na Tomkowych opowieściach z wojska - wkładki z bromu rulez, hehe. Żegnamy się z Tlenkiem i jedziemy dalej. W Mucharzu Tomasz najeżdża na jakieś cholerstwo i w efekcie rozcina z wielkim hukiem i świstem oponę. Na szczęście nacięcie jest niewielkie - wystarczy podkleić wnętrze opony standardową łatką a dzięki magicznej pompce Aniuty można nabić stosowną ilość atmosfer ;) W Wadowicach się żegnamy i ciśniemy w swoją stronę. Dziękówka, było jak zwykle do dupy :D
Pit-stop w Mucharzu ;) © k4r3l

Średnia wypadu mnie rozwaliła! Fakt, musiałem czasem dokręcać ze stójki, bo jednak na szosach to ciągnęli ostro, ale i tak, póki co to pod tym względem "personal best" ;) I to na takiej trasie!

Ps. pierwszy raz udało mi się przekroczyć 1000km w jednym miesiącu. Też nieźle ;)

MTB Trophy 2013 - etap 4

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(23)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

Czwarty i ostatni etap to była, dla kogoś kogo nie pokonały dotychczasowe warunki i zdążył się obyć z górami, formalność. Przynajmniej teoretycznie. 20 minut przed startem oddaję rower do regulacji przerzutek naszym niezastąpionym Czechom - mają polew jak widzą 'zabandażowaną' złamaną klamkę hamulca.
Chwila dla Medżika - czyli Czesi w akcji ;) © k4r3l

Tym razem Grzegorz nie przebierał w środkach i na dzień dobry grubą czarną krechą odkreślił ponad 20km odcinek między Grabową a Malinowską Skałą w związku z czym Klimczok wypadł z gry, a my jechaliśmy bezpośrednio z Salmopolu fragment szutrówką, by chwilę później puśćić się w dół niezłym singlem rozgrzewając tarcze do czerwoności. Okolice są mi znane, ale niektóre opcje, głównie zjazdowe to popis Golonkowej wirtuozerii.
A tak się robi kiedy nie ma potrzebnego rodzaju klocków pod ręką ;) © k4r3l

Dziś wszystko od samego początku układało się po mojej myśli. Przede wszystkim pogoda - wreszcie mocne, czasem nawet zbyt mocne słońce sprawiało, że na podjazdach wreszcie można było się porządnie spocić. Etap może krótki ale miał kapitalny flow, zjeżdżałem prawie wszystko, no może oprócz stromej końcówki na początkowym odcinku.

Zjazd ze Smerekowca to istny ogień i gdyby nie pozamykane na trasie szlabany byłoby ostro na maksa. Na pierwszym bufecie nawet się nie zatrzymuję, proszę tylko o izo, a dziewczyna wrzuca mi jeszcze banana do kieszonki i cisnę w górę. Ale nie ma nic za darmo - na zajebiście długim i radosnym podjeździe pod Grabową, podczas którego udało się zmiażdżyć psychę wyprzedanych proriderów orientuję się, że tylne koło pomimo zamkniętego poprawnie zacisku, lata mi na boki. Pytanie, zjeżdżać ostrożnie czy cisnąć na maksa? To w końcu ostatni etap, krótki, więc najwyżej dojdę z buta - no to ogień! W międzyczasie spotykam Maćka z TWRu, który ma problemy z piastą, co kilka obrotów pojawia się jeden jałowy. Dopinguję go by próbował, może zaskoczy i faktycznie udaje się. Ale Maciek to żaden leszcz - pod górę ma wyraźnie mocniejsze kopyto ode mnie a i na zjazdach śmiga jak kozica rzuacając na jednym z nich przez ramie: "puść te klamki!!" ;) Na jednym ze zjazdów pytam ciągle teleportującego się na trasie Grzegorza ile jeszcze do mechaników - odpowiada, że na końcu zjazdu za jakieś 4km, hehe. Po takich zjazdach to ręce odpadają.
Jeden z wielu podjazdów na Trophy ;) © k4r3l

Przy bufecie okazuje się, że to nie konusy tylko jakaś śruba, do tej pory nie wiem co to, bo jeszcze tam nie zaglądałem. Pytam tylko Czecha czy dojadę na tym kole, kiwa twierdząco głową - mając świadomość ich bezcennej wiedzy i ogromnego doświadczenia postanawiam zaufać mu jak najlepszemu przyjacielowi i rozpoczynam mozolny podjazdo-wypych w kierunku Cienkowa Wyżnego. Tuż przede mną gość zrywa albo łańcuch albo hak, mówię mu, że ma szczęście, że tu akurat są mechanicy - on ich chyba nawet nie zauważył, hehe. Po zdobyciu szczytu zaczyna się kolejna seria ostrych zjazdów przerywana od czasu do czasu widoczkami z rozległych polan.
Wreszcie suchy etap ;) © k4r3l

Zjeżdżamy nad zaporę w Wiśle i atakujemy niczym zawodnicy TdP Kubalonkę od strony zameczku. Początkowo ciągnę pedały żywiołowo, potem niepotrzebnie zagaduję się z Rosjaninem, odpuszczam, wrzucam młynek tylko po to by chłop mi uciekł na zjeździe, hehe. Na tym samym zjeździe mija mnie też Marek, niewiele brakło bym go dziś objechał, hehe. Po drodze dużo dopingujących dzieciaków pytających o bidony. Gdyby stali gdzieś przy ostrzejszych zjazdach na pewno by się obłowili;) Ostatni fragment to kultowe już singielki w lasku przed samą metą, niestety odrobinę błotniste i korzeniste, więc trochę się męczę. Na metę wpadamy jeszcze z innej strony cisnąc po ścieżce usłanej drobnymi kamyczkami. Przy linii końcowej stoi jeszcze Marc, z bananami na gębach przybijamy piąteczkę i odbieramy gratulacje razem z koszulką "Made in Bangladesh", ale z jakże kultowym napisem: F I N I S H E R!
Niekończąca się ucieczka ;) © k4r3l

Czas 3:46:31 (181/325), na międzyczasie lepiej od Marka o prawie dwie minuty (na końcu dołożył mi 21 sekund, Maciek był lepszy o 2 minuty, a Mariusz (szybszy o 25min) jak zwykle poza konkurencją ;)

--

Co za weekend! Bez dwóch zdań polecam każdemu udział w Trophy pod jednym tylko warunkiem: nie róbcie siary i nie przyjeżdżajcie w Beskidy pierwszy raz właśnie na Trophy. Znajdźcie czas i wpadnijcie tu kilka razy w roku, oswójcie się z długimi podjazdami i wymagającymi zjazdami, dla bezpieczeństwa przemnóżcie tę trudność jaką Wam to sprawia razy dwa, bo jak pokazała tegoroczna edycja hasło, które przyświeca tym zawodom, czyli: spodziewaj się niespodziewanego to nie tylko chwytliwy slogan, to przede wszystkim przestroga!

Po spakowaniu manatek udajemy się z Markiem, Mariuszem, Maćkiem (później dochodzi także Kamil) na pizzę - pełny talerz, 32cm na grubym cieście, z podwójnym serem i brokułami nie robi na mnie wrażenia - znika to w zastraszającym tempie. Zimne piwo smakuje jak nigdy! Wszystko co dobre szybko się kończy - słowa niby wyświechtane ale jakże adekwatne do tego co działo się w Istebnej przez ostatnie cztery dni! Było genialnie! Wielkie dzięki dla Maćka z TWRu, który w drodze do Krakowa podrzucił mnie do domu. Podziwam chłopaka za upór - na pierwszym etapie połamał karbonową ramę, ale go ukończył. Wrócił się jeszcze w ten sam dzień do Krakowa po drugi rower i mógł spokojnie wystartować i przede wszystkim ukończyć Trophy. Bez determinacji nie ma satysfakcji!

Było tak jak w tytule!<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Jedyny oficjalny reprezentant BS na Trophy - reszta się chowała w innych team'ach ;) © k4r3l


Wyniki:
Open: 243/314, M2: 66
Całkowity czas jazdy:11:02:30.1

MTB Trophy 2013 - etap 3

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

Nostalgicznie:

Zapowiadał się świetny dzień, jakoś kompletnie przeoczyłem Ochodzitą przeglądając mapy, więc ucieszyłem się na myśl o tym kultowym podjeździe. Na starcie poznaję Dorotę (czarnaMamba) oraz Mariusza (klosiu).
Małopolska i Wielkopolska w jednym kadrze ;) © k4r3l

Od samego początku jechało mi się wyśmienicie i co chwila wyprzedzanie, głównie oczywiście na podjazdach. Wjazd na główną drogę był oczywiście zabezpieczony przez straż i policję - dzięki im w tym miejscu, bo wykonali kawał dobrej pracy! Magiczne płyty na Ochodzitą są ok - można sobie odpocząć przed wymagającym zjazdem ;P który był dla mnie niewiadomą. Ale po udanym podjeździe poczułem jak wzbiera we mnie pewność siebie i ze zwiększonymi moralami zaliczyłem również cały techniczno-błotnisty zjazd. Tylu driftów nie wykonałem chyba przez całe swoje życie co na tym jednym Trophy :D Balans ciałem na takiej nawierzchni to podstawa ;)

Ten etap był również skrócony i była to chyba najlepsza decyzja jaką w tym momencie można było podjąć. Jeżeli popatrzycie na mapę (http://www.mtbtrophy.com/data/files/image/x/sqdqax.jpeg) to po drugim bufecie nie jechaliśmy na Przegibek, tylko od razu żółtym, szerokim i kamienistym trawersem na Wielką Raczę. Na podjeździe jak zwykle mozolne, ale zawsze, wyprzedzanko. Na sam szczyt jednak nie podjeżdżam - tuż przed uślizguje mi się koło i ostatnie metry wprowadzam. Na szczycie mgła absolutna, nie bardzo wiadomo gdzie zaczyna się zjazd. Chwilę później już leżę w borówkach z obitymi jajami, hehe. Chwila na czuły masaż i można jechać dalej.
Odrobina asfaltu przed drugim bufetem ;) © k4r3l

Ten odcinek zjazdowy był jednym z lepszych tego dnia - cieszyłem się jak małe dziecko pokonując to wszystko bez problemu. Szczególnie te wąskie singielki a na nich balans ciałem, żeby nie polecieć w dół - to było coś kapitalnego! Wszystko szło jak po maśle, aż do feralnego ok. 44km. Gdzieś między Magurą a Kilkulą zachciało mi się podjechać stromą ściankę i w tym momencie zerwałem hak... Spoko myślę sobie, mam zapas - 10 minut i będzie po robocie. Tak, ale serwis w błocie i w wysokiej trawie to był błąd. Zadowolony wyciągam drugi hak, chcę przykręcać a tu nie ma do czego! Tulejka z tylnego trójkąta, do której się go wkręca zaginęła podczas nieostrożnego demontażu urwanej części.

Byłem wtedy w czarnej dupie, w najgorszym miejscu całej trasy. Poświęciłem jeszcze chwilę na przeczesywanie najbliższych zarośli - niestety bezskutecznie. Pozostał demontaż przerzutki, skrócenie łańcucha i jazda na jednym biegu przez następnych 30km... To było coś zajebistego. 30km na jednym biegu w Beskidach! Tak tam przemarzłem, że musiałem ubrać kurtkę, ale w ręce z powodu przemoczonych i ubłoconych rękawiczek pizgało zdrowo. Na szczęśćie następne było podejście pod Kilkulę - czyli drugi najbardziej ch..owy odcinek Trophy 2013! Co tam się działo! Tego nie pokażą Wam żadne zdjęcia, bo żaden fotograf o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w tą błotną krainę... Na szczycie trzeba było to błoto zeskrobywać znalezionymi patykami i kamieniami, bo wszystko było maksymalnie pozapychane.

Dalej zjazd, więc moment gdzie mogłem spokojnie jechać i nie odstawać za bardzo od reszty. Wcześniej jeszcze minął mnie Marek i wtedy dopiero dotarło do mnie jaki do momentu awarii miałem dobry czas... No cóż, całe Trophy! Pierwszy raz cieszyłem się tak bardzo ze zjazdów, hehe. Na tym biegu mogłem tylko pokręcić z dużą kadencją po płaskim i pokonywać niewielkie wzniesienia. A łańcuch był napięty jak bycze jaja, ale w linii prostej, więc zerwanie mi nie groziło. Na ostatni bufet zajechałem gwiżdżąc sobie wesoło i kiedy pokazałem chłopakom z obsługi o co chodzi zrozumieli, co to za wesołek zajechał. Niestety, na tym bufecie serwisu nie było, a do mety pozostało wciąż ~20km.
Jak widać, haka i przerzutki już nie widać :P © k4r3l

Najciekawsze jest to, że na błotnisto-trawiastych podjazdach wcale dużo nie traciłem prowadząc. Prędzej czy później nawet Ci ze sprawnymi maszynami odpuszczali. Tam zgadałem się z innym debiutantem z Gdańska na fullu speca (pozdrawiam). Profil trasy był taki, że dotrzymywałem mu koła przez dłuższy czas. Aż w końcu odjechał...

Końcówka trasy to błądzenie z Bogdanem Kamińskim (M4) z Gerappy. W porządku gość, ale tak się zagadaliśmy, że przeoczyliśmy strzałki i zafundowaliśmy sobie dodatkowy stromy uphill aż do... centrum Istebnej, haha. Musieliśmy się wracać i szukać tego feralnego miejsca. Fakt, to był ostry skręt po stromym zjeździe, strzałki na drodze przysypał żwirek więc były odrobinę niewyraźne. Tuż przed metą Grzegorz G. uraczył nas leśnym, tym razem dla odmiany, korzenno-błotnym singlem. Jadąc tuż za Bogdanem nie udaje mi się podjechać dość konkretnych korzeni i ląduję z impetem w trawie. Na metę wjeżdżamy praktycznie razem, przybijamy żółwika i umieramy :D Chwilę późnie patrzę na kierownicę a tu nie mam licznika - musiałem urwać z całym gniazdem przy ostatniej glebce...
Kilka podpórek na trasie się przytrafiło - piękne błotko, prawda?:) © k4r3l

Królewski etap ukończony! Strata duuuża, jak pomyślę co by było gdyby... to aż żal dupę ściska. Niestety Trophy to bezlitosny eliminator. Po tym etapie wycofało się sporo zawodników, wielu też nie zostało sklasyfikowanych z powodu przekroczenia limitu czasowego. Mimo to ja wciąż byłem w grze. Idę z rowerm do myjek, zaczyna lać jak z cebra, jestem przemoczony, zmarznięty, ale usatysfakcjonowany. Od czeskich serwisantów (zajebiści magicy!) dostaję część, dzięki której będę mógł wystartować w ostatnim etapie Trophy! Fuck yeah! ;)

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 4

MTB Trophy 2013 - etap 2

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1

Nowy Filter w duszy gra:

Etap numer dwa to już jakby formalność - w końcu pierwszy "maraton" mam już za sobą, więc wiem od czego zacząć. Kompletacja plecaka, dobór odpowiedniego do panujących warunków ubioru (kurtkę bierzemy zawsze! nawet jak świeci słońce). Śniadanie, szybki przegląd roweru - złamaną klamkę z powodu ostrych krawędzi zakleiłem taśmą izolacyjną i tak przejechałem Trophy do końca. Ale nie uprzedzajmy faktów... Na starcie jeszcze tylko odbiór naklejki z profilami i naniesionymi na nie odległościami między kolejnym bufetami/stanowiskami mechaników. Tradycyjne 10, 9, 8.. Poszli!
Na starcie jak zwykle tłoczno ;) © k4r3l

Na trasę ruszyłem z rezerwą w głowie, miałem wrażenie, że za gładko poszło mi pierwszego dnia, nie urwałem koła, nie złapałem gumy, kurde, przecież to Trophy, więc co jest?! No nic, jadziem ;) Od tego etapu rozpoczęły się słynne modyfikacje, które GG nanosił flamastrem na mapę na chwilę przed startem. Fragmentami na oryginalnej linii przejazdu pojawiały się krzyżyki i główny winowajca tej zmiany czyli napis MUD, a więc błotko po naszemu ;)

Dziś mieliśmy zawitać w Beskid Żywiecki, do zaliczenia Hala Boracza i Rysianka. Lekko nie było, o czym przekonaliśmy się już po pierwszym bufecie, kiedy ostro butowaliśmy pod górę na trawiastym odcinku, gdzie w normalnych warunkach można by było podjechać. To były niestety częste obrazki tegorocznej edycji i naprawdę mocny test dla psychiki, która mogła wysiadać każdemu, kto myślał, że sobie po prostu przejdzie 70-80km po górkach i napatrzy na fajne widoczki.
Widoczki były, błotko też ;) © k4r3l

Tymczasem żółty szlak w kierunku Rysianki mimo, że naprawdę widokowy, okazał się katorżniczą przeprawą po grząskim i dopóki się dało jechać, pierdzącym pod oponami, kleistym błotem. To jeden z dwóch najgorszych fragmentów tego Trophy - jeszcze długo będzie się śnił uczestnikom po nocach. Przeprawa w takich warunkach odbiera przyjemność ze zdobywania gór - tu przecież chodzi o jazdę na rowerze a nie o nieustanną walkę z przyczepnością i błotem, którego było więcej niż podczas powodzi w 2005 roku.
Megabłotny odcinek na żółtym w kierunku Rysianki © k4r3l

Zjazdu za bardzo nie pamiętam, może oprócz momentu gdzie trzeba było sprowadzać, bo teren był wybitnie pod trialowców po szkole cyrkowej. Niektóre próby zjazdu kończyły się w najlepszym przypadku lotem przez kierownicę. Po ostatnim bufecie doszedł mnie Artur Wydra z Gomoli, chwilę ponarzekaliśmy i trochę zdębieliśmy bo droga zaczęła prowadzić asfaltem na... Przełęcz Koniakowską. Na szczęście GG wiedział co robił i puścił ją szutrowymi serpentynami w górę. Odjechałem na początku, bo wydawało mi się, że do mety nie zostało już wiele a nic tak nie wpływa na morale jak ucieczka na podjeździe. Niestety mety ani widać, w międzyczasie objeżdżają mnie kolesie na fullach, później objeżdża Artur, który żadnym leszczem nie jest i zaczyna się świetny widokowo kamienisty singiel momentami przypominający zielony ze Skrzycznego, ale zdecydowanie łatwiejszy. Końcówka to klasyka - błotnisty zjazd ryjący psychę... Tam puszcza mnie przodem jedna dziewczyna, oboje mamy już dość. Tym razem meta znajduje się w innym miejscu - do myjek i makaronu trzeba się jeszcze dokulać następne 5km. Dziwne, ale przynajmniej można się wygrzać w słońcu, które raczyło ponownie pokazać swoje oblicze.


O tym, że tego dnia poprzeczka została podniesiona wysoko niech świadczy fakt, że jechałem aż 7:16:34, jednak mimo wszystko zyskałem kilka pozycji - byłem 269. Na tym etapie poznaję Marc'a - kolegę teamowego Jacka. Czas w kolejce do myjek upływa nam na pogaduszkach i wspominaniach z trasy...

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

Na Skrzyczne z bbRiderZ ;)

Niedziela, 26 maja 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Dziś miałem w głowie kilka nutek i do końca nie mogłem się zdecydować co załączyć. Wybór padł na nowy Dark Tranquillity z sentymentu dla grania, które kiedyś cieszyło bardziej jednak niż dziś. Mimo to, Szwedzi nie schodzą poniżej pewnego poziomu, czego dowodem jest ten hiciarski utwór, do którego powstał teledysk. Ps. warto doczekać do refrenu ;)


Prognozy takie, że nie wiadomo było czy cokolwiek tego dnia wypali, ale asekuracyjnie kimnąłem się wcześniej, co by później nie żałować, że się przeleżało kiedy można było jechać. W nocy nic nie padało a o 6 rano można było cieszyć się nawet słońcem. Dojazd do Bielska standardowo - przez Czaniec i Kozy, a następnie Lipnik i Żywiecką pod C.H. Gemini...
Cel widziany z Lipnika ;) © k4r3l

Pierwsza przyjechała Marzen, potem namierzyliśmy Grzesia, który nas oświecił, po której stronie Gemini bbRiderz ma swoje zbiórki - oczywiście, jako leszcze, byliśmy po złej stronie, haha. Chwilę później pojawił się Dawid, a na samym końcu Marco w oczojebnej koszulce (bez)konkurencyjnego teamu "gejrajders", hehe.
Na asfaltach Lipowej ;) © k4r3l

Dawid przeciągnął nas przez chaszcze po obu stronach Białki w kierunku do Buczkowic, a potem już czekał nas asfalt aż do Doliny Zimnika, gdzie zaczynał się podjazd na Skrzyczne. Podjazd, który siadł mi jak marzenie, nie lubię się spinać, ale dziś kręciło mi się wybornie. Na szczycie byłem po niecałych 30 minutach i korzystając z okazji, że reszta, jak się okazało chciała zaczekać na Marzen, by ta nie pomyliła dróg, zamówiłem sobie piwko i oddałem się chillowi przy akompaniamencie góralskiej muzyki na jedne skrzypce i bit wystukiwany przez góralskie onuce;) Gość cuda wyczyniał z tym smyczkiem a oklaski były wartkie, hehe.
Autostradowe szutróweczki na sam szczyt ;) © k4r3l

Końcówka podjazdu z charakterystycznym masztem ;) © k4r3l

Na szczycie chłodno, pojawiło się coraz więcej chmur, które gnał od południa lajtowy wietrzyk. Marco się odłącza i jedziemy już tylko we czwórkę. Zjazd w kierunku Malinowskiej skały to poezja, zupełnie niewymagający odcinek grzbietowy, ale dający naprawdę dużo frajdy. Tydzień temu jechaliśmy tamtędy w drugą stronę, ale to zdecydowanie nie jest dobry kierunek ;) Rozległe kałuże stanowiły dziś dodatkową atrakcję ;)
Takie tu mamy wysokości a i piwo smaczne ;) © k4r3l

Malinowska Skała to krótki wypych przy zajebistych widoczkach, które po ostrej wycince stały się wręcz bajeczne. Tradycyjna sesja na skale i można zacząć zjazd w kierunku Salmopolu. Na niepozornym korzonku Marzen daje popis pięknego lotu przez kierownicę (legenda głosi, że poleciała na stary, zbójecki skarb, a to w rzeczywistości było 20 groszy;) - na szczęście szybko się zbiera i możemy jechać dalej. Omijamy Malinów i wbijamy na szutróweczkę, którą fruniemy do samej Przełęczy Salmopolskiej.
Grupówka na Malinowskiej - w tle serpentyki, którymi wjeżdżaliśmy ;) © k4r3l

Gdzieś przed Kotarzem... ;) © k4r3l

Tam krótka narada i już wszystko jasne - odłączam się od reszty jeszcze przed Kotarzem. Grześ wymyślił fajny szlak do Brennej (niebieski), ale akurat nie było mi to po drodze, więc wybrałem czerwony w kierunku Karkoszczonki. Po zjeździe z Hyrcy gubię czerwony i wbijam na jakiś żółty, który okazuje się fajną autostradą, dzięki której zjeżdżam aż pod samą Chatę Wuja Toma. Powrót już wybitnie asfaltowy - nie ma się co forsować, więc na lajcie. Jak zwykle dziękować ekipie za towarzystwo, Wasze zdrowie i do zaś! Heeeeej ;)
Widoczki z Hyrcy - zjazd już mniej bajkowy ;) © k4r3l

A to już Karkoszczonka i widok na Skrzyczne (takie małe kółeczko;) © k4r3l


Moje małe Trophy ;)

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Co za dzień! Gdyby ktoś 24h wcześniej powiedział mi, że jutro będę jechał TAKĄ trasę i przejadę ją w całości to bym go wyśmiał. To miała być niedzielna "wycieczka" do naszych sympatycznych sąsiadów Czechów, do schroniska na wcale nie wysoko położonej Filipce (762m n.p.m.), która nie wiem nawet kiedy zamieniła się w katorżniczą walkę z upałem, grawitacją na podjazdach i urozmaiconym podłożem na zjazdach. Uff, ale może po kolei...
Asfaltowe Górki Małe ;) © k4r3l

Do Bielska przyjechałem razem z Jakubiszonem i spod Kauflandu ruszyliśmy w składzie powiększonym o dwóch bielskich rajderów (Pawła i Arka) na miejsce startu w Jaworzu. Tam czekała już na nas podobna ilościowo ekipa: Dawid, Grzegorz, Maciek a także jedna rodzynka w postaci Marzeny ;)
Pierwsze widoczki ;) © k4r3l

Do Ustronia, przez Górki Małe dotarliśmy przyjemnymi asfaltami. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy teren i od razu banan pojawił się na twarzy. Do tego momentu szlaki były, wbrew temu co mówiły niektóre znaki ("bardzo trudna trasa". "niebezpieczny zjazd"), technicznie ani kondycyjnie niewymagające. Prawdziwa zabawa zaczęła się po Czeskiej stronie na podjeździe pod Czantorię (995m n.p.m.). W tym miejscu Grzegorz z Marzeną odłączyli się od nas i pomknęli bezpośrednio w kierunku Filipki. Dla reszty to była pierwsza tego dnia konkretna ścianka, która po raz pierwszy sprawdziła dzisiejszych śmiałków. Jak się okazało to nie jedyny taki podjazd tego dnia...
Jedziemy na Czantorię - na razie łagodnie ;) © k4r3l

Napieramy z Pawłem ;) © k4r3l

Z Czantorii zjechaliśmy dającym w kość "czerwonym" rockgardenem w kierunku Przełęczy Beskidek, skąd rozpoczął się kolejny uphillowy atak: na Soszów (886m n.p.m). Na Soszowie uzupełnienie zapasów wody i całkiem przyjemny odcinek w stronę Cieślara (918m n.p.m.). Przed Małym Stożkiem (843m n.p.m.) odbiliśmy na zielony szlak, który byłby wręcz fenomenalnym singielkiem, gdyby nie hurtowo powalone drzewa w poprzek ścieżki. Podjazd na Filipkę zaskoczył mnie swoją sztwynością - bez chwilowego postoju się nie obyło.
Gdzieś przed Soszowem ;) © k4r3l

Singielek ze Stożka w kierunku Filipki ;) © k4r3l

Na szczycie dołączamy do Grzegorza & Marzen i w ogródku przy schronisku organizujemy mini-biesiadę. Wyśmienite zimne piwo (Radegast) i coś konkretniejszego do jedzenia (ja wybieram zachwalane kiedyś przez Niradharę haluszki - pycha!) to nagroda za dotychczasowe kilometry. Gęby się wszystkim śmieją, czeskie chłopaki ze zmarzlikami (haha - padłem;) robią nam fotkę, analizujemy mapkę a kiedy niechętnie zaczynamy się zbierać okazuje się, że z Pawła lidlowej dętki zeszło powietrze... Ktoś się nie bał i... ;) Bywa.
Sielanka na Filipce ;) © k4r3l

Obiad wart każdej ilości koron ;) © k4r3l

Tutaj po raz kolejny raz drogi nasze oraz Marzeny, Grzegorza i również Arka się rozchodzą. Jak się później okazuje już ich nie spotykamy. W pięcioosobowym składzie jedziemy z Filipki na Stożek Wielki (978m n.p.m.). Żółty szlak okazuje się równie stromy co poprzednie - to akurat nikogo nie dziwi, ale niektóre jego fragmenty, takie jak wąski singielek wśród paproci i iglaków po prostu wymiatają. Podjazd na Stożek czerwonym/niebieskim to również ostra przeprawa. Tam na chwilę przysiadamy i przyglądamy się zjeżdżającym na tamtejszym torze downhillowcom.
Gruppen foto by chłopiec ze zmarzlikiem ;) © k4r3l

Trasa na Kubalonkę była specyficzna - wielgachne korzenie i duże kamienie dały nam w kość. To taki moment kiedy człowiek zaczyna myśleć o kole 29'' ;) Na stromym zjeździe Dawid obrywa kamieniem w kostkę i z grymasem na twarzy pokonuje dalszy odcinek do samej Kubalonki. Jak się okazuje było to na tyle bolesne, że dalsza jego jazda z nami okazuje się niemożliwa. I tak z ośmioosobowej ekipy zostaje nas tylko 4. Razem z Kubą pałaszujemy pierogi podczas gdy Maciek i Paweł cierpliwie czekają na przełęczy obleganej przez tłumy turystów: od typowych klapkowiczków, przez motocyklistów, lokalnych menelików na rowerzystach skończywszy. Przed nami wisienka na torcie, a w zasadzie trzy: Barania Góra, Malinowska Skała i Skrzyczne.
In motion ;) © k4r3l

Jako że momentami jedziemy 'skrótami Pawła' (hehe) zjeżdżamy ze szlaku i trafiamy na masakryczną ściankę, pełną głazów i rozpadlin. Nie ma Beskidów bez prowadzenia, można przynajmniej rozruszać inne partie mięśni i dać odpocząć tym właściwym. Na Baraniej niespodzianka - czeka na nas Konrad. Krótki popas, rozciąganie i można jechać dalej. Od tego momentu zaczyna się dla mnie walka ze skurczami. Były tak regularne iż myślałem, że zaraz urodzę ;) Niestety, co chwila musiałem zsiadać z roweru i przez moment prowadzić. Na szczęście zagadnięta na szlaku dziewczyna miała ze sobą magnez, którym mnie poratowała opowiadając w międzyczasie o wczorajszym wypadzie z chłopakiem na Rychleby. Magnez chyba zaczął działać na zasadzie leku homeopatycznego albo zwyczajnie wmówiłem sobie, że działa ;)
Na Baraniej ;) © k4r3l

Na Skrzycznem nie zabawiliśmy zbyt długo - pora już późna, a przed nami chyba najbardziej wymagający odcinek zjazdowy dnia dzisiejszego - czyli zielony szlak do Szczyrku. W niektórych momentach brakowało już nie tyle skoku, co techniki i odwagi. A i rozsądek podpowiadał, żeby zejść i sprowadzić, bo koncentracja i siły już nie te. Poza tym przy moim wzroście to i o otb nie trudno, a ostatnią rzeczą, której potrzebowałem była wizyta w szpitalu...
Przed Skrzycznym ;) © k4r3l

Na czerwonym do Buczkowic, przy przechodzeniu nad zwalonym drzewem łapie mnie potężny skurcz w łydce i niemal kładzie na ziemię - co za ból... Na szczęście intensywne rozmasowanie chwilowo pomaga. Szlak ten w dalszej części to głównie wspaniały, mocno pozarastany, kręty singiel z fajnymi kładkami, bez których przejazd pewnych odcinków byłby niemożliwy. Niestety, przy jednej z nich Kuba łapie snejka z przodu i czeka nas przymusowy pit-stop. Reszta chłopaków ciśnie już do Bielska, podczas gdy my kończymy ten świetny odcinek. Wybija pora dobranocki - moja 13h na nogach...
Chwila na zebranie sił ;) © k4r3l

Po powrocie do cywilizacji wszelkie dolegliwości cudownie ustępują i jadąc asfaltami pozwalamy sobie nawet na sprinterskie zmiany a mnie udaje się nawet wyprzedzić Kubę na Piekiełku. Drogę do parkingu pokonujemy już ścieżką rowerową. Wypad kończymy po 8,5h w siodle... Na tydzień przed Trophy to była wręcz idealna trasa dająca rozeznanie o tamtejszych górkach, które tak słabo do tej pory znałem. Dzięki wszystkim za towarzystwo, fajnie było poznać kolejne ześwirowane osoby, było ekstremalnie zabawnie, dotleniłem się za wszystkie czasy ;) Pod wieczór w domu, będąc po dwóch kolacjach, na myśl o jeździe mtb miałem dreszcze, ale już na drugi dzień przeglądając fotki chciałem z powrotem znaleźć na na szlaku...

ps. mapka nieco wydłużona, bo gps wyłączyłem dopiero na wyjeździe z Bielska - skrócenie o ten odcinek powoduje rozsypkę profilu...

Pierwszomajowy "pochód" przez Beskid Mały ;)

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Jako, że wypad zalicza się do kategorii epicki, nie mogło zabraknąć epickich dźwięków. Ponownie Skandynawia, a dokładniej Szwecja i nieco zapomniany przeze mnie Wolverine. Kapitalny band! A kawałek z wydanej w 2006 roku płytki "Still"...




Tym razem lokalne górki w towarzystwie chłopaków z bbriderz. Zgadałem się z nimi w Porąbce przy zaporze, że śmigamy na Żar czerwonym. Chociaż śmigamy to niezbyt trafne określenie- generalnie sporo prowadzenia, w lesie duża wilgoć, mgła a na ziemi mokre liście, gałęzie i kamienie... W drodze na Kocierz gubimy Pawła i Damiana - jak się okazało nie zauważyli ostrego skrętu i puścili się w dół jak im było wygodniej, hehe.
Łagodny fragment czerwonego na Żar ;) © k4r3l

Na Kocierzu dołączyliśmy do drugiej grupki, w której był nowo poznany bikestatowicz, czyli Seba z Rzeszowa. W grupie liczniejszej, choć wciąż pomniejszonej o 2 osobników ruszyliśmy w stronę Potrójnej - tam mieliśmy czekać na zagubionych;) Szlaki były w większości przejezdne, ale niekiedy trzeba było skapitulować przed jakimś bardziej stromym i kamienistym podjazdem... Na Potrójnej mała sesja foto i uzupełnienie prowiantu, w międzyczasie dojeżdżają do nas dwie zbłąkane owieczki;) I już w 14! osobowej ekipie ciśniemy na Leskowiec.
Pod ośrodkiem konfer.-wypocz. na Kocierzu ;) © k4r3l

Dawid wjeżdża na Potrójną ;) © k4r3l

O tym, że szlaki Beskidu Małego to nie bułka z masłem niech poświadczą straty w sprzęcie: dwie gumy, dwa urwane haki i jedna wykrzywiona przerzutka. Uszczerbków na zdrowiu uczestników nie odnotowano, choć zdarzały się mniejsze glebki spowodowane głównie uślizgiwaniem się kół ;) Na Leskowcu dłuższy popas, całkiem sporo ludzi w schronisku i pod. Szybki okocim, bigmilk i można jechać dalej ;) W tym miejscu skład znowu zmalał - trójka chłopaków zjechała z Bartkiem, który wcześniej w okolicy Łamanej Skały urwał hak, do Andrychowa by stamtąd mógł wrócić do Bielska PKP....
Nie ma lekko...gdzieś za Potrójną :) © k4r3l

Chyba nikt nie narzekał na zielony szlak, który podsunąłem chłopakom jako dobra opcja powrotna a przy okazji świetny fun. No może tylko Kuba mógł zakląć w końcówce, bo był drugą osobą, która urwała hak... Trochę mnie zabolało, że mimo plecaka swój zapasowy zostawiłem w domu...
Dokumentacja awarii i rozkmina serwisowa Maćka;) © k4r3l

Na Łysinie standardowo pożegnałem chłopaków z Bielska i wróciłem zielonym szlakiem przez Kocierz do Andrychowa. Pogoda była idealna do takiej jazdy, ~10* (mimo to z człowieka lało się jak z mokrego psa;), sporo chmur a przez to im wyżej tym cieplej, no i padająca rano mżawka odstraszyła turystów, których w dniu dzisiejszym nie było dużo na szlakach... Było epicko!
Grzesiek pędzi wartko przez Rezerwat Madohora;) © k4r3l

Zaporowa seta z bbRiderZ ;)

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Wzięło mnie wczoraj na starocie i zaliczyłem powrót do lat 70. Budgie coverowała bodajże dwukrotnie Metallica, zawsze były to bardziej żywiołowe kawałki typu "Bredfan" czy "Crash Course In Brain Surgery". Ale wg mnie sedno tamtego złotego okresu dla muzyki ujęte zostało w "Hammer And Tongs" tak bezczelnie nawiązującym do "Daze and Confused" Led Zeppelin. Nic to jednak, bo utwór jest zacny i znakomicie oddaje klimat tamtych wyjątkowych lat.


No to się nam niedziela udała a i, co ostatnio jest rzadkością (sobotni deszcz średnio co 2h), pogoda wytrzymała!. Plan był na pierwszą poważniejszą szosę tej wiosny. W grupie. Czekając w Czańcu na Kubę wygrzewałem się na przystanku, chwilę później ruszyliśmy głównymi drogami do Bielska na lotnisko, gdzie już czekali zniecierpliwieni BB Riderz w liczbie, no cóż, dużej. Na początku było może 12-13 sztuk, potem stopniowo ekipa się wykruszała z przyczyn różnorakich.
Podjazd pod zaporę ;) © k4r3l

Chwilę za Wapienicą już nie wiedziałem gdzie się znajdujemy, więc żeby nie zgubić peletonu zamykałem tyły ucinając sobie pogawędkę z Dominikiem, który testował swoją nowiuteńką szosę. Przewodnicy byli obeznani w terenie i jakimś tylko sobie znanym sposobem doprowadzili nas drogami przeróżnej kategorii do celu - zalewu w Goczałkowicach. Tam szybka przerwę na fotkę i lans po zaporze. Już wtedy zostało nas tylko 10 osób.
Lans na zaporze ;) © k4r3l

W drodze powrotnej zgubiliśmy jeszcze jednego gościa - ale po telefonicznej konsultacji miał sobie dać radę sam. I tym sposobem wróciliśmy do Bielska gdzie po serii pożegnań ruszyliśmy z Jakubiszonem w drogę powrotną. A że nam było mało padło na Przegibek. Poszło zadziwiająco dobrze, na górze cola i frytki - czyli taka już jakby tradycja. Na deser zostawiliśmy sobie jeszcze przełęcz Targanicką, którą z racji przebytej drogi pokonaliśmy na młynku. Wypad jak najbardziej udany, ekipa, mimo, ze nie znałem tam praktycznie nikogo, okazała się konkretnymi wyjadaczami. No i nie muszę mówić jaki był respekt wymieszany ze zdziwieniem u mijanych przez nas ludzi. Jednak co peleton to peleton ;)

Beskid Mały uphillowo-sylwestrowo ;)

Poniedziałek, 31 grudnia 2012 · Komentarze(9)
Niby sylwek, więc i dźwiękowo powinna być petarda, ale jakoś nie mogę zdecydować się na żadną bombę. Wybieram wariant pośredni czyli miks Type O Negative i The Beatles. Ci pierwsi coverują tych drugich. Zajebisty spowalniacz, typowe TON'owe brzmienia i niesamowity Peter Steele na wokalach, ponoć laskom miękną kolana na sam jego głos, hehe.


Ostatki na rowerze. Samemu by mi się pewnie nie chciało ruszyć, ale zgadaliśmy się na porannego tripa z Jakubiszonem, który podczas tej wycieczki pokonał barierę 4k :) Ja już takiego ciśnienia nie miałem, od początku skrupulatnie jedyne dane jakie gromadzę to te dotyczące przewyższeń. To też na rękę była mi wspinaczka na francę beskidów czyli Hrobaczą Łąkę.
Kuba zaopatruje się w płyny - parking w towarzystwie klasyków ;) © k4r3l

A to już na szczycie Hrobaczej - śniegu brak ;) © k4r3l

Po drodze pozdejmowałem co się dało, bo podjeżdżaliśmy w pełnym słońcu i momentami czułem się jak w lecie - idzie się tam cholernie zagotować;) Poszło mi sprawnie, dołożyłem Kubie na tym podjeździe kilka minut ;) Na szczycie chwila dla reportera, którym okazał się sympatyczny pan z Czechowic-Dziedzic. Pada hasło "Gaiki" no i poszliśmy czerwonym :)
Kuba dojeżdża kilka minut po mnie ;) © k4r3l

Fotka made by przypadkowy turysta w towarzystwie małżonki ;) © k4r3l

Ja z uszkodzoną obręczą już tak nie szalałem jak wczoraj, poza tym to miał być z założenia lajtowy wypad. Herbatka ze świeżo nabitym prądem rozgrzewała kończyny. Na tym leśnym odcinku było sporo oblodzonych fragmentów. Zaliczyliśmy standardowy wypych pod jedną górkę, a potem już prosto w kierunku na Gaiki.
Zjazd przy akompaniamencie hamulców :) Gdyby nie one to bym go zgubił ;) © k4r3l

Chwilę przed odbijamy na zielony i ciśniemy w dół przez Nowy Świat do Porąbki. Szlak ten nie należy do wymagających, mało tego, można sobie pohasać, a dodatkowo napatrzeć na fajne górskie widoczki. Namawiam Kubę do powrotu przez Wielką Puszczę, bo jazda wyjątkowo ruchliwymi ulicami nie należała do najprzyjemniejszych... Jeszcze tylko Przełęcz Targanicka i rozjeżdżamy się.
Świetny widoczek na... zamglone niestety Tatry ;) © k4r3l

Końcówka zielonego, już na asfalcie (w tle zapora w Porąbce;) © k4r3l

Podsumowania nie będzie. Może tylko napomknę, że w tym roku pokonałem skromne 84950m (~85km;) w pionie, co przy 97 wycieczkach daje średnią 875m przewyższeń na wycieczkę;) Teraz zimowa przerwa na podreperowanie kolana i gromadzenie rzeczy, które po prostu muszę wymienić, bo się sypią (się jeździ, się zużywa;). Amor, koła i hample. Pierwszy wyjazd w 2013? Się zobaczy... Do siego roku!



HZ: 22% - 0:43:39
FZ: 18% - 0:35:30
PZ: 55% - 1:51:05

Błotny Beskid Mały :)

Poniedziałek, 17 września 2012 · Komentarze(15)
Czasami mam problem z dodaniem odpowiedniej muzyki, bo tej dobrej jest naprawdę cała masa i co chwila ukazują się świetne krążki. Tym razem będzie absolutna nowość, najnowszy album Devina Townsenda. Posłuchajcie tylko jaki wspaniały, wręcz baśniowy klimat tworzy jego wyczesany wokal w duecie, z jak zwykle zjawiskową, barwą Anekke. Dwa najlepsze na tę chwilę głosy w muzyce rockowej!


-> MisterDry czyli Bartek skrzyknął swoich ziomków (-> Piksel oraz -> Outsider) i wczesnym rankiem opuścili Częstochowę i przyjechali w zakosztować trochę Beskidu Małego. Miało być jak najwięcej terenu, więc wybór padł na zielony szlak wiodący przez Gancarz w kierunku Leskowca. Ostrzegałem ich przed jednym ostrym podejściem właśnie pod sam Gancarz, ale w rzeczywistości było ich w sumie z 3-4 (bardziej lajtowe).
Gancarz - pierwsze wspólne foto po morderczym wypychu :) © k4r3l

To co zastaliśmy pod Gancarzem ostro siadło nam na psychę, ale humory nie odpuszczały. Szlak z wąskiej rynny, którą jako tako zawsze dało się wleźć na szczyt zmienił się w dwumetrową autostradę o chyba jeszcze większym nachyleniu niż wcześniej. Luźne kamienie i tony błota nie ułatwiały wspinaczki. To oczywiście efekt zwózki drzewa:/
Co można inego robić przy mapie?:) © k4r3l

Między Gancarzem a Groniem JPII zaliczam mini-glebkę z powodu nie wypięcia się z SPD. Co ciekawe na podjeździe, więc większych strat, oprócz dziury w kolanie, brak. Ale "klątwa Leskowca" podtrzymana, hehe. Pod schroniskiem tłumy, kiełbaska się piecze, dzieci z oazy tańczą i śpiewają, a my udajemy się do budki z zimnym, lanym browcem. W takich okolicznościach smakuje wybornie, tylko jakby ciężej wsiąść na rower i ruszyć ;)
Główny organizator tej beskidzkiej wyrypy - MisterDry ;) © k4r3l

Na Leskowcu widoki raczej marne, ale nie zrażeni tym rozpoczynamy zjazd czerwonym w kierunku Łamanej Skały. Chłopaki z Częstochowy ostro wymiatają, nie wiem czy to wina ich karbonowych cudeniek czy też może doświadczenia i techniki. Pewnie jednego i drugiego, ale tak czy inaczej szacun. Ja z kolei wreszcie mogę robić podjazdy na młynku, co znacznie wpłynęło na płynność pokonywania wzniesień.
Burza mózgów, czyli namierzanie Groty Komonieckiego:) © k4r3l

W okolicach Smrekowicy chłopakom zachciało się poszukać Groty Komonieckiego. Szkoda, że jeszcze nikt tego należycie nie oznakował. My musieliśmy skapitulować, zadowoliliśmy się jedynie odnalezieniem źródełka, gdzie uzupełniłem wodę (nawet smaczna;)
Pamiątkowe foto na "Anuli", czyli moment przed wjazdem na kultowy zielony :) © k4r3l

Zielony w kierunku Łysiny to poezja. Pisałem to wielokrotnie, napiszę raz jeszcze: to najlepszy szlak w Beskidzie Małym! Po drodze w okolicy Gibasów Gronia zaliczamy epizod serwisowy. Outsider łapie kapcia (sądząc po dziurce winny był jakiś kolec). Po drodze mijaliśmy naprawdę sporo ludzi, zawsze pełna kulturka, ale dopiero jakaś młoda matka z dzieckiem w nosidełku widząc nas zaczęła coś tam brąchać o PIESZYM szlaku. Nie wiem, ale dla mnie były to zawsze szlaki TURYSTCZNE. Nieważne.
Chłopaki cisną pod górkę, a kto robi zdjęcie?:) © k4r3l

Na Ścieszków Groniu rozsiadamy się na polance "pod drewnianym aniołem", czyli tej z najpiękniejszym widokiem w okolicy;) Anioł od ostatniego czasu teleportował się na słup energetyczny, szkoda, bo teraz dziwnie to wygląda. Chłopaki widać, że zadowolone, pogoda dopisuje. Niestety, ja się muszę zbierać, bo mam sprawę do załatwienia. Zostawiam ich pod czujnym okiem -> Jakubiszona (pisałem, że on też z nami jechał od początku?:) Mają w planach podjazd na Kocierz i potem jeszcze Potrójną i Jawornicę.
W takich okolicznościach przyszło nam urządzić popas:) © k4r3l

Wypad zaliczam do megaudanych, pomijajac to błoto, w które pakowaliśmy się przy każdej nadażającej się okazji i straty w sprzęcie (usyfiony napęd, zgubiona moja niezawodna, 14letnia tylna lampka - kto bieże lampkę w góry?). Stuprocentowe MTB, w prawdziwych, górskich warunkach, a nie takie jakieś na ścieżkach wysypanych żwirkiem. Dzięki za wypad chłopaki.

Na koniec dwie zacne panoramki: -> widok z przełęczy Anula oraz -> panorama spod Wielkiego Gibasów Gronia.

HZ: 20% - 1:13:4135
FZ: 28% - 1:45:18
PZ: 40% - 2:30:24