Moje małe Trophy ;)
Asfaltowe Górki Małe ;)© k4r3l
Do Bielska przyjechałem razem z Jakubiszonem i spod Kauflandu ruszyliśmy w składzie powiększonym o dwóch bielskich rajderów (Pawła i Arka) na miejsce startu w Jaworzu. Tam czekała już na nas podobna ilościowo ekipa: Dawid, Grzegorz, Maciek a także jedna rodzynka w postaci Marzeny ;)
Pierwsze widoczki ;)© k4r3l
Do Ustronia, przez Górki Małe dotarliśmy przyjemnymi asfaltami. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy teren i od razu banan pojawił się na twarzy. Do tego momentu szlaki były, wbrew temu co mówiły niektóre znaki ("bardzo trudna trasa". "niebezpieczny zjazd"), technicznie ani kondycyjnie niewymagające. Prawdziwa zabawa zaczęła się po Czeskiej stronie na podjeździe pod Czantorię (995m n.p.m.). W tym miejscu Grzegorz z Marzeną odłączyli się od nas i pomknęli bezpośrednio w kierunku Filipki. Dla reszty to była pierwsza tego dnia konkretna ścianka, która po raz pierwszy sprawdziła dzisiejszych śmiałków. Jak się okazało to nie jedyny taki podjazd tego dnia...
Jedziemy na Czantorię - na razie łagodnie ;)© k4r3l
Napieramy z Pawłem ;)© k4r3l
Z Czantorii zjechaliśmy dającym w kość "czerwonym" rockgardenem w kierunku Przełęczy Beskidek, skąd rozpoczął się kolejny uphillowy atak: na Soszów (886m n.p.m). Na Soszowie uzupełnienie zapasów wody i całkiem przyjemny odcinek w stronę Cieślara (918m n.p.m.). Przed Małym Stożkiem (843m n.p.m.) odbiliśmy na zielony szlak, który byłby wręcz fenomenalnym singielkiem, gdyby nie hurtowo powalone drzewa w poprzek ścieżki. Podjazd na Filipkę zaskoczył mnie swoją sztwynością - bez chwilowego postoju się nie obyło.
Gdzieś przed Soszowem ;)© k4r3l
Singielek ze Stożka w kierunku Filipki ;)© k4r3l
Na szczycie dołączamy do Grzegorza & Marzen i w ogródku przy schronisku organizujemy mini-biesiadę. Wyśmienite zimne piwo (Radegast) i coś konkretniejszego do jedzenia (ja wybieram zachwalane kiedyś przez Niradharę haluszki - pycha!) to nagroda za dotychczasowe kilometry. Gęby się wszystkim śmieją, czeskie chłopaki ze zmarzlikami (haha - padłem;) robią nam fotkę, analizujemy mapkę a kiedy niechętnie zaczynamy się zbierać okazuje się, że z Pawła lidlowej dętki zeszło powietrze... Ktoś się nie bał i... ;) Bywa.
Sielanka na Filipce ;)© k4r3l
Obiad wart każdej ilości koron ;)© k4r3l
Tutaj po raz kolejny raz drogi nasze oraz Marzeny, Grzegorza i również Arka się rozchodzą. Jak się później okazuje już ich nie spotykamy. W pięcioosobowym składzie jedziemy z Filipki na Stożek Wielki (978m n.p.m.). Żółty szlak okazuje się równie stromy co poprzednie - to akurat nikogo nie dziwi, ale niektóre jego fragmenty, takie jak wąski singielek wśród paproci i iglaków po prostu wymiatają. Podjazd na Stożek czerwonym/niebieskim to również ostra przeprawa. Tam na chwilę przysiadamy i przyglądamy się zjeżdżającym na tamtejszym torze downhillowcom.
Gruppen foto by chłopiec ze zmarzlikiem ;)© k4r3l
Trasa na Kubalonkę była specyficzna - wielgachne korzenie i duże kamienie dały nam w kość. To taki moment kiedy człowiek zaczyna myśleć o kole 29'' ;) Na stromym zjeździe Dawid obrywa kamieniem w kostkę i z grymasem na twarzy pokonuje dalszy odcinek do samej Kubalonki. Jak się okazuje było to na tyle bolesne, że dalsza jego jazda z nami okazuje się niemożliwa. I tak z ośmioosobowej ekipy zostaje nas tylko 4. Razem z Kubą pałaszujemy pierogi podczas gdy Maciek i Paweł cierpliwie czekają na przełęczy obleganej przez tłumy turystów: od typowych klapkowiczków, przez motocyklistów, lokalnych menelików na rowerzystach skończywszy. Przed nami wisienka na torcie, a w zasadzie trzy: Barania Góra, Malinowska Skała i Skrzyczne.
In motion ;)© k4r3l
Jako że momentami jedziemy 'skrótami Pawła' (hehe) zjeżdżamy ze szlaku i trafiamy na masakryczną ściankę, pełną głazów i rozpadlin. Nie ma Beskidów bez prowadzenia, można przynajmniej rozruszać inne partie mięśni i dać odpocząć tym właściwym. Na Baraniej niespodzianka - czeka na nas Konrad. Krótki popas, rozciąganie i można jechać dalej. Od tego momentu zaczyna się dla mnie walka ze skurczami. Były tak regularne iż myślałem, że zaraz urodzę ;) Niestety, co chwila musiałem zsiadać z roweru i przez moment prowadzić. Na szczęście zagadnięta na szlaku dziewczyna miała ze sobą magnez, którym mnie poratowała opowiadając w międzyczasie o wczorajszym wypadzie z chłopakiem na Rychleby. Magnez chyba zaczął działać na zasadzie leku homeopatycznego albo zwyczajnie wmówiłem sobie, że działa ;)
Na Baraniej ;)© k4r3l
Na Skrzycznem nie zabawiliśmy zbyt długo - pora już późna, a przed nami chyba najbardziej wymagający odcinek zjazdowy dnia dzisiejszego - czyli zielony szlak do Szczyrku. W niektórych momentach brakowało już nie tyle skoku, co techniki i odwagi. A i rozsądek podpowiadał, żeby zejść i sprowadzić, bo koncentracja i siły już nie te. Poza tym przy moim wzroście to i o otb nie trudno, a ostatnią rzeczą, której potrzebowałem była wizyta w szpitalu...
Przed Skrzycznym ;)© k4r3l
Na czerwonym do Buczkowic, przy przechodzeniu nad zwalonym drzewem łapie mnie potężny skurcz w łydce i niemal kładzie na ziemię - co za ból... Na szczęście intensywne rozmasowanie chwilowo pomaga. Szlak ten w dalszej części to głównie wspaniały, mocno pozarastany, kręty singiel z fajnymi kładkami, bez których przejazd pewnych odcinków byłby niemożliwy. Niestety, przy jednej z nich Kuba łapie snejka z przodu i czeka nas przymusowy pit-stop. Reszta chłopaków ciśnie już do Bielska, podczas gdy my kończymy ten świetny odcinek. Wybija pora dobranocki - moja 13h na nogach...
Chwila na zebranie sił ;)© k4r3l
Po powrocie do cywilizacji wszelkie dolegliwości cudownie ustępują i jadąc asfaltami pozwalamy sobie nawet na sprinterskie zmiany a mnie udaje się nawet wyprzedzić Kubę na Piekiełku. Drogę do parkingu pokonujemy już ścieżką rowerową. Wypad kończymy po 8,5h w siodle... Na tydzień przed Trophy to była wręcz idealna trasa dająca rozeznanie o tamtejszych górkach, które tak słabo do tej pory znałem. Dzięki wszystkim za towarzystwo, fajnie było poznać kolejne ześwirowane osoby, było ekstremalnie zabawnie, dotleniłem się za wszystkie czasy ;) Pod wieczór w domu, będąc po dwóch kolacjach, na myśl o jeździe mtb miałem dreszcze, ale już na drugi dzień przeglądając fotki chciałem z powrotem znaleźć na na szlaku...
ps. mapka nieco wydłużona, bo gps wyłączyłem dopiero na wyjeździe z Bielska - skrócenie o ten odcinek powoduje rozsypkę profilu...