Dzisiaj Creed, bo Creed dobry jest, a nawet wyśmienity rzekłbym;)
No dobra, żartowałem:) Aż tak daleko nie pojechałem. Pobudka o 4 nad ranem, godzinę później wyjazd w góry :) W plecaku pompka i komplet opon zwijanych w teren;) Na kołach założone asfaltowe śmiganty i od razu zrobiło się... ciszej :)
Nie wiem czy szybciej, bo wiało takie wiatrzysko, że momentami prędkość spadała nawet do 18km/h, co na tej trasie jest niezwykle cieniackim rezultatem :)
Od Jeziora Żywieckiego dodatkową atrakcją jest mgła, ale szybko się przez nią przedzieram i docieram na "koniec świata", który... okazuje się być gdzieś na wysokości Zarzecza :)
Nowa płyta Totem już na rynku, więc warto się zainteresować :) Jakoś tym razem mi nie podeszła od razu, ale jest tu kilka świetnych kawałków. Wybrałem ten spokojniejszy, w którym Wera udowadnia, że nie tylko ryczeć potrafi, ale i klawo zaśpiewać. Enjoy!
Po pracy do Ani by odebrać Medżika, który nie wrócił ze mną po świetach, wszak lepiej późno niż wcale spalić nagromadzone tłuszcze :) A przybyło ich aż 4 kg :) W pracy dzisiaj przemeblówka - taszczenie regałów na 2 piętro (bo winda była za mała) to nic przyjemnego :)
Uzupełniam zapasy Oshee - mogę wybrać z 4 różnych kolorów/smaków, bo Ani spiżarka jest jak dobrze zaopatrzony barek dla rowerzystów, ale i nie tylko :) Padło na duet czerń i turkus :) Zresztą, wszystkie są bardzo smaczne i chyba spełniają swoją rolę - a może to tylko autosugestia?:)
Chwila przerwy nad Żywieckim - w tygodniu wały w Zarzeczu znacznie bardziej wyludnione, więc jedzie się git! Na podjazdach i otwartych przestrzeniach wieje dokuczliwy wiatr, ale z drugiej strony przynosi on potrzebne orzeźwienie, tyle tylko, że w pedał trzeba mocniej depnąć :)
Na drodze sporo aut, więc olewam Międzybrodzie i śmigam szybko w stronę Żywca, by za moment odbić na spokojniejszą trasę przez Łękawicę i oba Kocierze. Tam też jak zwykle wiatrowe apogeum, ale do tego już przywykłem.
Odbijam sobie na podjeździe pod przełęcz, który, biorąc pod uwagę wcześniejszą harówkę w pracy, przebiega zadziwiająco dobrze. Trochę we znaki dają się plecy - to chyba wina długiego mostka, a może za nisko umieszczonej kierownicy? Albo plecaka ;) Po niespełna 18 minutach kręcenia pod górę melduję się przy zajeździe.
Na koniec już tylko zjazd do Andrychowa. Uważajcie na tym odcinku, bo drogowcy łatali dziury i zostawili trochę syfu na drodze. Zresztą o wszystkim informują znaki, nie mogłem tylko zgodzić się z jednym - ograniczyć prędkość do 30 km/h - więc jechałem o 20 więcej. Szkoda trochę okładzin na hamowanie a i przyjemność z tego żadna;)
Zapakowawszy świąteczną babkę w plecak udałem się standardem w kierunku południowo-zachodnim ;). Gdyby nie ona pewnie wybrałbym wariant terenowy (Kocierz, a następnie szlak czerwony i niebieski w kierunku Tresnej - a więc pasmo Jaworzyny), ale bałem się, że nie dojedzie w jednym kawałku ;) Z pozytywów to ostatni przejazd przez zielony szlak uświadomił mi, że w terenie, w górach można już bez problemu śmigać. No cóż, może następnym razem...
Pod Przełęcz Beskidek wspinam się w największym upale - słońce wysoko i mocno praży - nie ma lekko, ale podjazd stosunkowo szybko mija. Na szczycie krótki postój i prawie 7 km zjazd do Porąbki przez Wlk. Puszczę. Odcinek ów wyłożony kompletnie nowym asfaltem, więc i przyjemność z jazdy spora.
Przed zaporą w Porąbce odmachuję kcpr1 - nie było okazji do pogadania, bo tam pobocza brak a i objazd z powodu remontu mostu w Kobiernicach spowodował, że ruch na tym odcinku jest znacznie bardziej obfity. Generalnie bikerów na trasie mnóstwo - naliczyłem ok 20 sztuk, co daje 1 bikera na 2 km trasy :)
Na pozostałym odcinku bez rewelacji - spodziewałem się więcej patroli policyjnych, ale nie spotkałem żadnego, pewnie pojawią się dopiero w poniedziałek. Na moment zawitałem nad Jezioro Żywieckie - chwila wytchnienia na jednej wolnej ławeczce i pora ruszać w drogę. Ogólnie jechało się git, ale powiewający wiatr skutecznie obniżał średnią.
Misja baba na rowerze zakończona powodzeniem. Na koniec pokropiło, ale był to na szczęście tylko straszak. Wieczorem pobłyskiwało się w oddali i na tym się na szczęście skończyło... Spokojnego wypoczynku dla wszystkich BS'owiczy!
Węgrzy w natarcu :) Szybki utwór na szybką trasę :)
W pracy zajob taki, że się czasem odechciewa, ale w drodze powrotnej obmyślam złowieszczy plan krótkiego rowerowania. Pada na klasyk objeżdżony przeze mnie do znudzenia. Ale jest na tej trasie wszystko: interwały, ciekawy podjazd, widoczki, terenowy odcinek oraz asfaltowy zjazd gwarantujący błyskawiczny powrót ze średnią 40km/h :) Mniej więcej wygląda to tak:
Wake up! Ten numer znalazł się na soundtracku do Matrixa - filmu, który już 12 lat trzyma taki poziom, że współczesne produkcje do pięt mu nie dorastają a rzeczony utwór został wpleciony w finałową scenę niemalże idealnie! A Rage Against The Machine to klasa sama w sobie - reaktywowali się na koncerty, więc jeżeli tylko będą u nas, nie ma bata - jadę :)
Plan był prosty, jest pogoda jest kręcenie. A więc kilka zaplanowanych na ten rok uphill'ów w Beskidzie Małym. Przede wszystkim - Przegibek od strony Międzybrodzia. Wierzcie lub nie, ale jeszcze tego wariantu nie jechałem:) Pora więc na niego.
Podjazd sprawia wrażenie ciągnącego się w nieskończoność, głównie za sprawą długich, lekko wznoszących się prostych w Międzybrodziu. Jednak od momentu pierwszej serpentynki zaczyna się jazda górska ;) Sprawdzam GPS'a - oczywiście się świnia wyłączyła po drodze, więc liczyć zaczyna od momentu którejś z rzędu sperpentynki. Trudno :)
Na Przegibku las aut, parking zawalony na maksa i nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby tam zrobić postój. Robię go nieco niżej przy malowniczej widokówce z Klimczokiem w tle! :) Pieprzona "turystyka samochodowa" doprowadza mnie ostatnio do szału. Niech to paliwo wskoczy na 6 zeta, to może będzie chociaż w weekend spokój na drogach...
W Straconce fragment wydrukowanej mapy Wujka Google niezbyt zdaje egzamin, stąd małe kluczenie aż w końcu postanawiam nadłożyć drogi i wrócić na właściwy szlak. Żółty, w kierunku Łysej Przełęczy, zwanej również Siodłem. Fajna okolica, szlak jak najbardziej podjazdowy z jednym dosłownie 100 metrowym odcinkiem wyłożonym kamolami. Powyżej przełęczy spotykam bajkera i pytam o czarny szlak, którym on właśnie wyprowadził rower, Mówi, że na zjazd OK, ale ponoć robili go na siłę, bo jakiś bogacz postawił sobie chałupę na przełęczy i musieli zreorganizować przebieg szlaku. Wniosek: masz kasę, jesteś bogiem i nie widzisz dalej niż czubek własnego nosa. Żegnamy się z bajkerem, on uderza czerwonym na Magurkę, ja mam trochę inny plan - również Magurka (909 m n.p.m.) ale asfaltem - czyli tradycyjny uphill beskidzki ;>
Trochę kręcę się przy Stalowniku - kolos robi wrażenie, podobnie jak wybrukowana droga prowadząca do niego. Koszmar :) Dalej czeka mnie fragment ruchliwą o każdej porze ul. Żywiecką. Na światłach odbijam w stronę Wilkowic i praktycznie od tego momentu zaczyna się zdobywanie Magurki. Choć ten właściwy podjazd jest znacznie później.
Magurka, to prawdziwa su..a :) Oczywiście podjechanie jej w czasie poniżej 25 min. uważam, za mistrzostwo świata, może ze świeżym zapasem sił, ale po dwóch przełęczach zajęło mi to coś koło 31 minut (lol):) Po drodze wkurwiają mnie zjeżdżające audice i bmw - na wąskiej drodze, pełnej spacerowiczów z dziećmi, turystów - typowy objaw bezmyślności, próżności, lenistwa i lansu, zwany w skrócie debilizmem. Na szczycie coś się szykuje, są jakieś fundamenty i ogólny syf, błoto, a turyści zamiast na polance siedzą przy schronisku. Nie zabawiam tam długo, wykonuję telefon do bazy w Kalnej z meldunkiem, że zaraz tam się stawię :)
Po przyjeździe na miejsce wcinam przepyszną jajkownicę na masełku i z boczkiem (dzięki Anik!:), uzupełniam Oshee (tak to reklama, bo dobre :) i po tym małym co nieco mogę się zbierać w drogę powrotną :) Nie mam siły na walkę z kolejnym długim podjazdem, więc zamiast przez Kocierz, wracam tak jak wczoraj, przez Wielką Puszczę. Sporo patroli policji na drogach i dobrze, bo debili nie brakuje... Pod Przełęczą Targanicką opadam z sił (to już 90 kilometr więc nie ma się za bardzo czego wstydzić :), zrzucam ze średniej i młynkuję pod górę do samego końca ;)
Powrót już wiadomą trasą, bez zbędnego szarpania się. Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że do "setki" brakło 100m, mówi się trudno, masochistą nie jestem :) Jest pretekst by to poprawić :) Najbardziej martwi mnie jednak brak całkowitej sumy podjazdów, ale myślę, że spokojnie do uzyskanego wyniku można dodać z 200m :)
P.s. dorzucam garść fotek, co by zaspokoić potrzeby niektórych bikestatowiczy:)
Jest! Ukazała się wreszcie nowa płyta The Hillbilly Moon Explosion - tylko dlaczego nie można jej nigdzie kupić? Jakoś płacenie za "cyfrową wersję albumu" mnie nie jara, więc uczyniłem, to co zasugerował mi ostatni człon tytułu nowego longplaya Szwajcarów: "Buy, Beg or Steal" :) Poniżej znakomity singiel promujący to wydawnictwo:
Prologiem do dzisiejszego wypadu była wczorajsza akcja pod kryptonimem "interes życia". Od jakiegoś czasu na wyświetlaczu licznika dane były ledwo widoczne, bateria padła w piątek, więc wyskoczyłem z pracy do zegarmistrza na Komorowicką. Potrzebowałem 2 sztuki CR 2032, w końcu wziąłem dwie (w myśl zasady: "weź dwie, przecież się nie zmarnuje";). Zachęcony przez zegarmistrza, jakoby miał on najlepsze ceny i specjalnie dla mnie (bo byłem tu drugi raz, wcześniej go nie zastałem) zaoferuje mi jedyne 6 PLN za sztukę :) Oczywiście coś mi tu zaśmierdziało, więc po powrocie do pracy wbijam na allegro, patrzę, a tam za 11 PLN (z przesyłką!) mam nie 2 a 5 sztuk dokładnie takiego samego typu baterii :) Mądry Polak po szkodzie, again... ;)
Sobota. Zapowiadana na ICMie poprawa pogody przeszła w fazę realizacji, więc od rana wziąłem się za warsztat, który w moim przypadku ogranicza się do zdjęcia kół, łańcucha i wyczyszczenia tego i owego, nasmarowania - cóż, nie każdy jest majster numero uno :) Na rower jednak wsiadłem dopiero po godz 15, bowiem jazda jazdą, a obowiązki obowiązkami :)
Plan był prosty, krótka pętla zawierająca klasyczne beskidzkie podjazdy. W pierwszej kolejności postawiłem na Kocierz (17min23sek) by następnie przez Łękawice, Międzybrodzie Żywieckie i Bielskie, oraz Porąbkę i Wielką Puszczę zmierzyć się z Przełęczą Targanicką.
Jechało się całkiem znośnie, na drogach trochę bajkerów (jeden na kolarce to miał chyba z 70 lat - respekt!). Widoczków nie brakowało, ośnieżone szczyty świetnie wyglądały w promieniach wiosennego słońca a do tego nóżka podawała.
Do żadnych incydentów po drodze na szczęście nie doszło, na samym końcu przy zjeździe z Przełęczy Beskidek niepotrzebnie wpakowałem się za babkę z punciaku. Jechała bardzo zachowawczo, jednak nie winię jej wcale, wszak wiozła i męża i dziecko :) W końcu zwolniła do tego stopnia, że zmuszony byłem wyminąć ją z prawej strony...
Nowe Guano Apes jest świetne, haha! Pod warunkiem, że nie słucha się tego krążka myśląc, że to Guano Apes. Serio, "Bel-Air" zagościło na mojej playliście w ub. tygodniu i póki co z niej nie schodzi! Się porobiło! Czasami wieje kiczem, odpycha dyskotekowym plastikiem, ale generalnie to znakomity popis niemieckiej myśli aranżacyjno-wokalnej! Tym razem coś bardziej klasycznego - Foo Fighters, jak zwykle minimalistyczni, jak zwykle szorstcy, po prostu dobre rockowe granie! Klip rządzi!
Się uparłem i pojechałem. Słonko ładnie grzało, tylko ten wiatr... Momentami lodowaty, a na dokładkę tak silny, że nie raz, nie dwa jechałem slalomem albo przechylałem się na jedną stronę, co by mnie nie zrzucił z siodła...
Standardowo zaglądnąłem nad Żywieckie. Niestrudzeni wędkarze nie znają pojęć koniec / początek sezonu - można ich tam zastać o każdej porze dnia i nocy. Widoczność nie najgorsza, nawet ładnie się to wszystko prezentowało w promieniach słońca. Jednak pędzące po niebie chmury nie dały do końca zapomnieć, jaki żywioł dziś gra pierwsze skrzypce.
Jako że ruch dzisiaj na drogach spory olałem przeprawę ruchliwą drogą 941 przez Międzybrodzia dwa i Porąbkę i na zaporze w Tresnej skierowałem się na Oczków. Droga niby wciąż ta sama, ale odcinek krótszy a wiedziałem, że później czeka mnie zjazd do Kocierza Moszczanickiego drogą o wiele mniej ruchliwą...
W drodze mijam kilku rowerzystów, w tym gości na szosach (tym razem machają pierwsi;). To co miało być lajtową przejażdżką doliną Kocierza okazało się wiatrową gehenną. W ostatnich dniach musiało wiać tam naprawdę konkretnie, bo przewróciło przystankową wiatę, więc wystarczy sobie wyobrazić, co się tam działo z rowerzystą :)
Na podjeździe, zaraz na początku, mijam trzech bajkerów, pozdrawiamy się i jadę dalej. Jakoś gładko poszło, choć momentami, we fragmentach nie osłoniętych jak zwykle wiatr folgował sobie w najlepsze. Mimo to przełęcz zdobyłem w czasie 19 minut i 20 sekund (licząc tym razem od rozjazdu aż do wjazdu do Zajazdu:). Przy bramie krótki postój, 'fonkol' do bazy i pora się zbierać, bo nie chciałem, żeby mnie tam zawiało. W międzyczasie od strony Targanic wjeżdża samotny bajker - to była ostatnia osoba na dwóch kółkach jaką tego dnia spotkałem. Ale tu, po drugiej stronie przełęczy pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia na rower.
Na szczęście pozostało już tylko zjechać z górki, co jednak nie było do końca takie przyjemne. Przede wszystkim wiatr i widmo spychającego mnie żywiołu na barierki lub miejsca gdzie ich akurat nie ma :/ Ech, nie ma co ryzykować :) W Targanicach, na wysokości kościoła, odbijam z głównej drogi na asfaltowe interwały w kierunku Brzezinki - nie szło wytrzymać na prostej drodze, gdzie normalnie śmiga się cały czas "pod czterdziestkę" tak, że przełożeń brak. Teraz miałem ich aż nadto, najcięższych jednak nie szło zwyczajnie wykorzystać...
Rowerowy song - nie moje klimaty, ale pieśn z jajem i trochę kolorów się przyda, bo na fotach ponuro...
Do ostatniej chwili wahałem się czy jechać na rowerze czy wsiąść w pociąg. Na szczęście wygrały dwa kółka czego nie żałuję, bo pomimo zapowiadanego załamania pogody na południu - spadku temperatury i opadów śniegu z deszczem - mogłem pokonać ten dystans bezproblemowo.
Głównym celem tej misji było przywiezienie dwóch plakatów do najnowszej serii Lego Star Wars 3 oraz samej gry na szóste urodziny bliźniaków. O ile grę wsadziłem do plecaka, to już z plakatami musiałem sobie inaczej poradzić ;) Udało się śmignąć standardową trasą i nawet nie zmoknąć. Jak zwykle nie zabrakło kilku krótkich postojów w charakterystycznych miejscach trasy...
Prace związane z obwodnicą Bielska-Białej dotarły już do Łodygowic. Można to odczuć na własnych czterech literach jadąc drogą w kierunku Szczyrku, zdemolowanej przez ciężki sprzęt. W oczy rzucają się także daleko na horyzoncie filary przyszłej estakady. Cześć niewielkiego lasku została z tego powodu wykarczowana...
Jednym z plusów wyjechania o wczesnej porze (ok. 7 rano) jest stosunkowo mały ruch w okolicach Porąbki, co przy zamkniętym moście w Kobiernicach trochę mnie zaskoczyło. Na dalszych etapach również całkiem spokojnie, na żadnego wariata nie natrafiłem, co na tym odcinku zdarzało się mi się przecież nagminnie.
Nawiązując do wątku o kaskach rowerowych na bs'owym forum, dodam tylko, że jakoś nie zauważyłem, by kierowcy omijali mnie "na zapałkę". Dystans zachowywali przyzwoity, więc to chyba mit, że traktują oni okaskowanego bikera, jako kogoś bardziej doświadczonego.
Chyba najbardziej niedoceniany album Slayer. Pamiętam, że non-stop słuchałem tej kasety pożyczonej od kumpla na walkmanie :D Wstęp do tego kawałka miażdzy! Się proszę tam nie wystraszyć co poniektórzy :) Wczorajszy wypadł nie doszedł do skutku. Po półgodzinnych przygotowaniach, kiedy już w pełnym rynsztunku wyszedłem podpompować koło.... zaczęło mżyć:/ Jako, że nie posiadam nic przeciwdeszczowego musiałem skapitulować...
Dzisiaj od rana mnie nosiło, więc po krótkich oględzinach dróg podczas porannego spaceru doszedłem do wniosku, że mimo iż pizga, to koniecznie trzeba dziś wyjść na rower. Padło na Przełęcz Kocierską - górkę, którą w ub. roku również w marcu podjeżdżałem.
Drugi powód to taki, że nie będę w stanie należycie świetować jutro nadejścia kalendarzowej wiosny, dlatego postanowiłem pożegnać zimę w iście rowerowo-wiosennym stylu - niech idzie w cholerę! ;). Wiosna ponoć czai się gdzieś za rogiem, bo tam gdzie pojechałem na pewno jej nie ma i jeszcze długo nie będzie:)
Na podjeździe trochę się zagotowałem, ale musiałem ubrać się "cebulowo", bo wiedziałem, że w drodze powrotnej będzie nieźle wiało. Gdzieś w połowie serpentynek mijam się z kolarzem na klasyku - pozdrawiamy się (wszak wiemy obaj, że jesteśmy hardcorami:) i każdy z nas jedzie swoje.
Przełęcz zdobywam w czasie 19m18sek. a więc nie najgorzej. Po drodze żadnej przerwy, fotki strzelam podczas jazdy na mniej stromych fragmentach. Z kolejnymi metrami krajobraz przybiera typowych zimowych barw - im wyżej tym więcej śniegu i chłodniej. Jak zwykle zdjęcia tego nie oddadzą, ale na górze panuje świetny klimat - jak w środku zimy...
Chciałem sobie zjechać do Kocierza Rychwałdzkiego, ale droga jaką zastałem tuż za skrętem do zajazdu nie nadawała się pod rower. Czarny asfalt nagle zniknął pod sporej grubości warstwą zlodowaciałego śniegu. Ujechałem kawałek w tej brei (dziwne to uczucie kiedy czujemy, że koło gubi kontakt z podłożem;) i w momencie zawróciłem. Teoretycznie droga ta wciąż jest zamknięta, a więc i nie ma potrzeby jej zimowego utrzymywania...
Podjechałem jeszcze na moment do zajazdu, tam krótka sesja zdjęciowa i pora wracać. Chyba nie muszę mówić, że na zjeździe ciepło nie było. W tym momencie się utwierdziłem w przekonaniu, że wcale nie ubrałem się za grubo, aczkolwiek brakowało trochę windstoperów na nogach i stopach. Reszta, jak i cały trip OK;)
Niniejszy utwór muzyczny dedykuję wszystkim bezmyślnym drwalom robiącym syf na szlakach w Beskidzie Małym i Nadleśnictwu Andrychów, które na takie coś zezwala! AAARRRRGGGHHH!!!!
No to mi się zachciało gór!:) Nie zważając na informacje o błocie na szlakach oraz na kompletne nieprzygotowanie kondycyjne postanowiłem zmierzyć się z Hrobaczą Łąką :) W tym celu, w towarzystwie nieuprzejmego w dniu dzisiejszym żywiołu najmniej przyjaznego rowerzystom udałem się do Porąbki przez Czaniec i spokojną, mieszczącą się z dala od zgiełku ulicznego, wieś Bukowiec.
Po drodze boczne podmuchy rzucały mną na lewo i prawo - naprawdę nieprzyjemne uczucie. No ale cóż, raz rozpoczętą walkę z żywiołem należy zakończyć :) Po drodze sporo rowerzystów, generalnie dominowali seniorzy, tym większą radość miałem, mogąc ich pozdrowić podziwiając jednocześnie ich sprawność fizyczną :)
Halny nie przestawał, apogeum miało miejsce w okolicy Jeziora Międzybrodzkiego, ale ten krótki odcinek pokonałem szybko. Na podjeździe, o dziwo, wiać przestało, aczkolwiek przydałby się delikatny podmuch w plecy :) No cóż, nie tym razem...
Podjazd wymęczył mnie okropnie! Pod krzyżem zameldowałem się po 39 minutach, robiąc po drodze kilka postojów (a to trzeba było podregulować siodełko, a to fotkę pstryknąć, więc tak się jakoś złożyło:) Pod schroniskiem i na samym szczycie sporo ludzi. Jaki to dziś dzień - hmmm - niedziela... i przestałem się dziwić. Martwił mnie tylko ten numerek widniejący przy dniu tygodnia - trzynastka...
Nie byłem pewien, gdzie chcę dalej jechać, więc wymyśliłem, że szlakiem papieskim (takie żółte krzyżyki, no bo cóż innego, malowane na drzewkach) w kierunku kamieniołomu w Kozach. Momentami hardcore i w ogóle stromizna straszna, sprowadzać trzeba było, ale zaraz za pierwszym skrętem o 180* droga zrobiła się znacznie bardziej przyjazna...
Tak mi się ten zjazd spodobał, że przegapiłem jeden skręt i znalazłem się poza szlakiem. Ale jechałem w dół, więc w sumie było mi już wszystko jedno. Pogodziłem się z myślą, że nie zobaczę kamieniołomu z bliska i puściłem hample :)
Po wjeździe na asfalt znalazłem szybko szlak niebieski, zerknąłem na mapę i wywnioskowałem z niej, że będzie to być może całkiem sympatyczna opcja przedostania się z powrotem do Porąbki. Ale oczywiście pomylić się to rzecz ludzka - jak szybko wjechałem w teren tak jeszcze szybciej zsiadłem z roweru i czekało mnie kilkusetmetrowe butowanie w pieprzonej celinie - błocku wymieszanym ze ściółką - pozostałości po pracach ciężkiego sprzętu. Fuck!
I tu nasuwa się pytanie dnia - czy te k...a p....e debile muszą zawsze wj..ać się na pieszy szlak z tym całym swoim żelastwem!?! To co tam zastałem to zwyczajny armageddon! Koła przestają się kręcić, wszędzie błoto, trzeba się dobrze pilnować, żeby nie zgubić w tym syfie buta... Na domiar złego szlak cały czas pnie się w górę. Shit!
Szlak ów błyskawicznie wskoczył na miejsce pierwsze w moim prywatnym rankingu szlaków nieprzejezdnych i niepolecanych nawet najbardziej zawziętym góralom! Zrozumcie to jak najszybciej i zapomnijcie o tej opcji, w którąkolwiek stronę by ona nie była. Najlepiej niech go ściągną z map wszelakich, bo to jedna wielka i rozpaczliwa bez-na-dzie-ja!
Po osiągnięciu pewnego pułapu można wsiąść na rower i strawersować górujący nad Kobiernicami i Porąbką Bujakowski Groń. Ale przyjemność z jazdy jest praktycznie zerowa. Pewnie to też wina bieżącej pory roku, ale i tak środkowy palec w kierunku tamtejszych drwali jest jak najbardziej na miejscu!
Się jeszcze okazuje po drodze, że docieram do rezerwatu przyrody, który jak wynika z pkt. 12 tablicy wypełnionej tylko i wyłącznie zakazami, nie toleruje jazdy rowerem. I dobrze, szkoda tylko, że nie postawili tego wcześniej, to bym się jeszcze namyślił - teraz było już za późno. Ten odcinek szlaku przebiegający przez rezerwat schodzi w dół. Ale zapomnijcie o zjeździe, bo tam liści jest po kolana, a wąski singiel poprzecinany konarami-gigantami także nie zachęca do szaleństw. Ta końcówka mnie po prostu wykończyła. Ja wiem, że mtb, to sport wyczynowy, ale nie ekstremalny! A tam dostało mi się wszystkiego po trochu: wspinaczki, surivala, czołgania, skakania przez kłody z rowerem na plecach itp. :)
Kiedy w końcu udało mi się zjechać na drogę poczułem ulgę. Nie sądziłem, że aż tak się ucieszę na widok szarego, nudnego i dziurawego asfaltu. A jednak :) Pognałem do Porąbki przez zaporę, na której machnąłem dwóm szosowcom - ale to jakieś drewna były, bo zdobyli się tylko na głupi uśmiech. Depnąłem więc w pedał i zostawiłem cieci daleko z tyłu...
Nad rzeczką doprowadziłem się do stanu pozwalającego mi na wejście do sklepu bez wywoływania sensacji wśród lokalesów. Uzupełniłem prowiant i ruszyłem w kierunku Wielkiej Puszczy. Ależ tym nowiutkim asfalcikiem się śmiga! Zdecydowanie fajniej będzie w drugą stronę, z górki :) Z przykrością jednak stwierdzam, ze zgodnie z przewidywaniami natężenie ruchu samochodowego w tej pięknej okolicy wzrosło:/
Na Przełęcz Beskid Targanicki wjechałem elegancko, szkoda mi było zrzucać na najmniejszą zębatkę, więc pocisnąłem z "dwójki". Przed szczytem dostałem wiatru w plecy (cud!) i tym sposobem przedostałem się na swoje tereny.
Wyjazd mimo wspomnianych nieprzyjemności udany, przynajmniej wiem już, gdzie nie jechać drugi raz :) No i się okazało, że z formą nie jest tak źle jak myślałem, że jest :)