Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:6243.61 km (w terenie 681.00 km; 10.91%)
Czas w ruchu:309:01
Średnia prędkość:19.75 km/h
Maksymalna prędkość:75.20 km/h
Suma podjazdów:107279 m
Maks. tętno maksymalne:198 (102 %)
Maks. tętno średnie:155 (79 %)
Suma kalorii:31082 kcal
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:124.87 km i 6h 18m
Więcej statystyk

Zaporowa seta z bbRiderZ ;)

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Wzięło mnie wczoraj na starocie i zaliczyłem powrót do lat 70. Budgie coverowała bodajże dwukrotnie Metallica, zawsze były to bardziej żywiołowe kawałki typu "Bredfan" czy "Crash Course In Brain Surgery". Ale wg mnie sedno tamtego złotego okresu dla muzyki ujęte zostało w "Hammer And Tongs" tak bezczelnie nawiązującym do "Daze and Confused" Led Zeppelin. Nic to jednak, bo utwór jest zacny i znakomicie oddaje klimat tamtych wyjątkowych lat.


No to się nam niedziela udała a i, co ostatnio jest rzadkością (sobotni deszcz średnio co 2h), pogoda wytrzymała!. Plan był na pierwszą poważniejszą szosę tej wiosny. W grupie. Czekając w Czańcu na Kubę wygrzewałem się na przystanku, chwilę później ruszyliśmy głównymi drogami do Bielska na lotnisko, gdzie już czekali zniecierpliwieni BB Riderz w liczbie, no cóż, dużej. Na początku było może 12-13 sztuk, potem stopniowo ekipa się wykruszała z przyczyn różnorakich.
Podjazd pod zaporę ;) © k4r3l

Chwilę za Wapienicą już nie wiedziałem gdzie się znajdujemy, więc żeby nie zgubić peletonu zamykałem tyły ucinając sobie pogawędkę z Dominikiem, który testował swoją nowiuteńką szosę. Przewodnicy byli obeznani w terenie i jakimś tylko sobie znanym sposobem doprowadzili nas drogami przeróżnej kategorii do celu - zalewu w Goczałkowicach. Tam szybka przerwę na fotkę i lans po zaporze. Już wtedy zostało nas tylko 10 osób.
Lans na zaporze ;) © k4r3l

W drodze powrotnej zgubiliśmy jeszcze jednego gościa - ale po telefonicznej konsultacji miał sobie dać radę sam. I tym sposobem wróciliśmy do Bielska gdzie po serii pożegnań ruszyliśmy z Jakubiszonem w drogę powrotną. A że nam było mało padło na Przegibek. Poszło zadziwiająco dobrze, na górze cola i frytki - czyli taka już jakby tradycja. Na deser zostawiliśmy sobie jeszcze przełęcz Targanicką, którą z racji przebytej drogi pokonaliśmy na młynku. Wypad jak najbardziej udany, ekipa, mimo, ze nie znałem tam praktycznie nikogo, okazała się konkretnymi wyjadaczami. No i nie muszę mówić jaki był respekt wymieszany ze zdziwieniem u mijanych przez nas ludzi. Jednak co peleton to peleton ;)

Pętla bez Kicka :)

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(17)
Czyli doroczne naginanie po beskidzkich asfaltach z uwzględnieniem fajnych podjazdów:) Trasa jaka jest każdy widzi na mapce. Od siebie dodam tylko kilka kluczowych wydarzeń. Na postoju w Ciścu minęło mnie grupetto błękitno-białych kolarzy, ale że tempo mieli turystyczne, to ich chwilę później wyprzedziłem. Się okazało, że kilkaset metrów dalej czeka na nich... fotograf :) Jak wszedłem w kadr to sorry :)))
Taki tam slogan :) © k4r3l

Podjazd pod Przełęcz Koniakowską tragedia, aż musiałem kilka razy przystanąć, niby na zdjęcia, hehe. Ta cholera dała mi się wybitnie we znaki. Nic dziwnego, że trasa oficjalnej Pętli Beskidzkiej ją omija, hehe. Na Ochodzitą ścigałem się po płytach z biegnącymi dzieciakami, a na szczycie wiało jak cholera. Nie wiedziałem jak tamtędy zjechać na drugą stronę więc wróciłem po płytach (niezbyt przyjemne uczucie:).
Mordęga pod Koniakowską :) © k4r3l

Z tego rozpędu od Ochodzitej dotarłem aż do Jaworzynki - jakoś umknęły mi po drodze wcześniejsze zjazdy. Na drodze wicher miotał mną jak szatan. Podjazd do Istebnej - yeah, sztywniutki chociaż tłoczny. Nie inaczej pod Kubalonkę. Tam mnie wyprzedził jeden szosowiec, z którym później kilkakrotnie jeszcze się mijałem.
Na Ochodzitej :) © k4r3l

Na zjeździe obok zameczku wyprzedził mnie samochód, musiałem więc później ostro naciskać na klamki. Po chwili słyszę ciche i następnie coraz głośniejsze: cyk, cyk, CYK... i JEB! Niczym odpustowy kapiszon. To jest moment, kiedy w życie wchodzi tzw. czarny scenariusz. Gdyby to była dętka, to pikuś, ale kolejny raz rozwaliło mi oponę przy drucie. Starawa opona, wysoka temperatura obręczy, dętka na wierzchu - efekt wiadomy.
Efekt jebnięcia :) © k4r3l

W międzyczasie zatrzymuje się bajker z Warszawy na wypasionym Cannondale'u i pyta czy dam sobie radę. Gadamy chwilę, a on chwilę później myka na Salmopol. Korzystając z jego rady urywam kawałek starej dętki owijam nową a jako główne zabezpieczanie wykorzystuję... banknot 10 zł :D Wyczytałem kiedyś o tym patencie w książce Zinna, więc pora była odpowiednia by obalić ewentualny mit.
Naprwę sponsoruje Narodowy Bank Polski :) © k4r3l

A niech mnie, udało się - niskie ciśnienie, oprócz kilku szwów nic nie wyłazi - można jechać. Można, ale na pewno nie przez kolejne 70km. Pofarciło mi się cholernie, bo trafiam na >>_sklepik rowerowy tuż przed skrzyżowaniem z główną drogą na Salmopol. Szybki rekonesans portfela - łącznie z dychą w oponie są trzy dychy, karty brak. Najtańsza opona 50 PLN :/ Pytam więc czy nie znalazłoby się coś używanego, i w tym momencie sympatyczny sprzedawca sięga do rogu gdzie leżą zużyte oponki i wyciąga dla mnie starą Kendę w rozmiarze... 1.75 - perfekt. Nie chciał za nią kasy więc podskoczyłem do pobliskiego sklepu i sprezentowałem mu czteropaka Żywca (mam nadzieję, że tu w Wiśle takie piją:). Skorzystałem jeszcze z pompki stacjonarnej i mogłem bez-kompleksowo zacząć powrót.
Serwis właściwy :) © k4r3l

Te podjazdy, które mnie czekały, czyli Salmopol, Przegibek i Przełęcz Taganicka poszły, co tu kryć - fatalnie. Ale powyżej 100km przejechanych w mega upale szybko trzeba wziąć poprawkę na tak ambitne zamiary:) Na Przegibku pierwszy ciepły posiłek dzisiejszego dnia - frytki z colą:) I to by było na tyle - atrakcji i przygód ponad miarę, czyli dzień można zaliczyć do udanych:)
Posiłek dnia :) © k4r3l


HZ: 22% - 1:39:41
FZ: 26% - 1:58:33
PZ: 43% - 3:11:30


Piekielne Krowiarki ;)

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(20)
Dziś song słoneczny, pozytywny, taki tribjut dla cudownych dla rock'n'rolla lat 70tych (Kiss i te klimaty:) Poza tym kojarzy mi się z perypetiami Hank'a Moody'ego z "Californication".


Czyste szaleństwo. Tak w skrócie można nazwać ten trip. Pomimo 35*C nikt nie oponował - także we trójkę razem z Dominikiem i Darkiem wyruszyliśmy o 8 rano z Żywca zdobywać Krowiarki. Ja godzinę wcześniej, bo musiałem tam dojechać, oczywiście przez Kocierz, hehe. W Żywcu pomyliłem uliczkę i wylądowałem na jednej z tych jednokierunkowych usłanych kostką o skoku co najmniej 20mm - nic przyjemnego, hehe. Ale na ulicach wyjątkowy spokój, więc przerzuciłem się na chodnik:)
W drodze do Żywca :) © k4r3l

Chłopaki dojechali punktualnie i rozpoczęliśmy z wysokiego "C". Droga przez Gilowice i Ślemień minęła bardzo szybko :) W sumie zapamiętałem z niej tylko postój na światłach koło kościoła :) Dalej zaczęło się improwizowanie, czyli jazda wg tego, co pamiętałem z ostatniego wypadu. Wtedy miałem mapę, teraz niestety nie. Jak się okazało w kilku momentach musiałem ostro wytężać pamięć, ale głownie jechaliśmy na azymut przez wioski, w których czas jakby zatrzymał się w miejscu. Dużo podjazdów i zjazdów, także nogi cały czas się hartowały.
Darek i Dominik przed skrętem na Zawoję :) © k4r3l

Po zakupach w ostro klimatyzowanym markecie nadszedł czas na Przełęcz Przysłop. Dla chłopaków to był pierwszy poważniejszy sprawdzian tego dnia, który zdali bez zająknięcia;) Jazda przez Zawoję (najdłuższa wieś w Polsce) wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Na dodatek nie wiadomo skąd zaczęło wiać, oczywiście w twarz:/ Wymęczeni dotarliśmy do Mosornego, który można uznać za początek właściwego podjazdu pod Krowiarki. I we trzech jechaliśmy sobie razem ustępując tylko nadjeżdżającym pojazdom.
Ekipa na Krowiarkach (od L: ja, gość z Łodzi, Domink i Darek:) © k4r3l

Na przełęczy wyjątkowo mało ludzi. Pamiętam z ostatniego razu długo ciągnące się samochody zaparkowane po obu stronach drogi, tak dzisiaj było ich zaledwie kilka. Raz minęła nas tylko wycieczka słowackich turystów pytających się czy zabieramy rowery na Babią. W nawiązaniu do ostatniego wyczynu Wilka, mówię, że z rowerem to tylko na Rysy, hehe. Na szczycie pogadaliśmy chwilę z bajkerem z Lodzi (przyjechał do rodziny z Zawoi). Stwierdził, że ten podjazd, który właśnie zrobiliśmy jest znacznie cięższy od tego z Zubrzycy. Po wspólnej fotce pora było wracać, w tym momencie miałem na liczniku 100km, przede mną jeszcze 2/3 tego i dwie przełęcze po drodze :)
Co za ulga :) © k4r3l

Przysłop poszedł nawet ok, dalej postanowiliśmy wracać główną droga, bo chłopaki miały ograniczenia czasowe. Ostrzegałem ich przed tą drogą, ale w sumie nie mieliśmy dużego wyboru. Początek ok, do momentu kiedy zaczęły się fałdy. Jazda w pełnym słońcu z kilkoma taki podjazdami totalnie mnie wycieńczyła. Także w momencie kiedy każdy z nas pojechał w swoją stronę (chłopaki na Ślemień, ja do Lękawicy) zacząłem robić coraz częstsze postoje. Ten dłuższy zrobiłem nad potokiem kocierskim przy wodospadzie. Przegonił mnie dopiero płynący w moją stronę 1,5 metrowy wąż. Jak się okazało, to był niegroźny zaskroniec, który wydawał się bardziej wystraszony niż ja (w sumie do tej pory nie wiem czy żmije pływają, pewnie jak muszą, to pływają, hehe).

HZ: 22% - 1:32:03
FZ: 18% - 1:16:26
PZ: 54% - 3:46:38


Dalsza droga to już podjazd pod Kocierz, uwaga, z postojami, hehe. Jeden niewymuszony, na zmoczenie buffa, który dzisiaj działał wyjątkowo dobrze utrzymując kark i głowę w odpowiedniej temperaturze, drugi już mniej przyjemny, spowodowany złapaniem gumy:/ Serwis na poboczu w towarzystwie gryzących owadów i przejeżdżających samochodów zajął mi z 20 minut:) Ale przynajmniej przetestowałem pompkę. Intensywność pompowania takim gówienkiem zbliżona jest do częstotliwości uderzeń skrzydeł kolibra, ale jakoś poszło:) To był jeden z gorszych fragmentów na trasie, na szczęście już niedaleko domu:)



Dzięki chłopaki za wspólną jazdę i wzajemną motywację. Do następnego!

ps. gdzieś po drodze zgubiłem 4kg :) Nie żebym potrzebował, ale jakby ktoś widział proszę o kontakt :))

Barany i matoły. A tak poza tym to było uphillowo :)

Czwartek, 7 czerwca 2012 · Komentarze(11)
Trochę post metalu wrzucę, bo choć słucham tego rzadko, to tym razem jestem po prostu wpiekłowzięty. Total Devastation zaczynali jak większość Finów, łupiąc sobie death metal, grind. Tym razem polecieli w kosmos! Chociaż nie do końca, bo nowy album można podzielić na dwie części: tą mocniejszą i tą z klimatem! Ta druga to dla mnie transowe mistrzostwo!


Dziś troszkę dalej i raczej nieplanowany Salmopol. Trochę ciężko było przewidzieć czy będzie padać czy nie, w każdym razie duchota panowała typowo przedburzowa. W Międzybrodziu jakiś baran nie mógł mnie wyprzedzić i po chwili usłyszałem coś jakby przez megafon, że mam zjeżdżać z drogi. Przynajmniej takie skrawki dotarły do mnie. Myślałem, że mnie chuj strzeli. Pan i władca jechał z lawetą a na niej łódka. Wyprzedzając jego synalek jął szczerzyć zęby. Myślałem, że go dorwę nad jeziorem i zapytam co miał mi tam wtedy na drodze do powiedzenia i z tego wszystkiego przegapiłem skręt na Przegibek. Gościa już nie znalazłem więc pojechałem dalej...
Salmopol jaki jest każdy widzi :) © k4r3l

Generalnie dzisiaj wkurwiało mnie kilka rzeczy. Głównie myślenie za innych uczestników ruchu (pieszych, kierowców a nawet czworonogów:). O ile psa, którego nieomal nie rozjechałem w drodze powrotnej można usprawiedliwić (ciężko zaponować nad wszystkimi czterema łapami na raz:), to już na pewno nie można odpuszczać tępym babom wysiadających w centrum Szczyrku z aut zaparkowanych na chodniku jak gdyby zaparkowały bezpośrednio w salonie fryzjerskim czy kosmetycznym, przechodniom łażacym po ulicy tam i nazad oraz gościom w cinquecento wymuszającym pierwszeństwo tylko po to, żeby bezczelnie mnie blokować na drodze. Barny i matoły dzisiaj dominowały na drogach.
Tędy sobie podjeżdżali zawodnicy MTB Trophy :) © k4r3l

Słowo daję, jeszcze kilka takich tripów i spierdzielam do lasu z przyrodą się zasymilować i poobijać na szlakach. Co mi właściwie dzisiaj przypomnieli uczestnicy MTB Trophy, których miałem przyjemność wyprzedzić na asfaltowym odcinku prowadzącym do bufetu na Salmopolu. Nie znam się na ścigach, ale chyba "cześć" się nie mówi a przynajmniej nie odpowiada. Zamiast tego jakieś tajemnicze "lewa wolna" albo "prawą będę ciął" (lub coś w ten deseń;) Chociaż z drugiej strony jak teraz przewinę pamięć do tego momentu, to wydaje mi się, iż jeden z nich był zawodnikiem czeskiego teamu, więc pewnie udawał Greka. Cwaniak. A i tak wam dupę skopiemy na Euro :) Szkoda, że zamiast frajerskiego "cześć" nie wykrzyczałem mu do ucha "Lewandowski, kurwa!" - pewnie by poskutkowało, w ten czy inny sposób, hehe.
Przystanek pod Przegibkiem na małe co nieco :) © k4r3l


HZ: 20% - 0:57:33
FZ: 22% - 1:03:19
PZ: 53% - 2:30:20


Dorzucić do pieca!

Niedziela, 25 marca 2012 · Komentarze(18)
Dziś słuchałem sobie i Septic Flesh i The Hill Billy Moon Explosion na koniec odpaliłem trochę death metalu, hehe - dziwne połączenie, ale takie granie pozytywnie nakręca do jazdy;) Jednak teraz mam siłę tylko na takie lajtowe granie, Anathema...



Glinne pamiętam z ub. roku jako wylajtowaną przełęcz, z tym jednym mankamentem, że jest nieco daleko :) A po drodze górek nie brakuje. Na dzień dobry Kocierz poszedł gładko, znam na pamięć każdy zakręt, każdą pochyłość. Niestety warunków dzisiaj idealnych nie było, bo oprócz słońca niemiłosiernie wiało, o czym miałem się jeszcze przekonać dotkliwiej drodze powrotnej...
Wyszło, że reklamuje ośrodek, ale mnie o przełęcz chodzi :) © k4r3l

Zjazd do Zywca - bajka :) © k4r3l

Pod Rychwałdkiem jak zwykle same święte krowy - dosłownie, bo właśnie skończyła się msza w sanktuarium to lezą środkiem drogi. Tym razem chciałem zacząć od długiego podjazdu pod przełęcz w Juszczynie. Rok temu jechał w przeciwną stronę. Na przełęczy wiatr jakby mocniejszy, ale za to widoki bajeczne! Zaraz potem krótki 10% zjazd, na którym udaje się wykręcić 74km/h i zaczyna się kolejny uphill.
Juszczyna - i panorama Beskidu Śląskiego:) © k4r3l

Przełęcz "U Poloka" nie jest jakoś specjalnie ciężka, ale jak się ma kilkadziesiąt kilometrów w nogach to potrafi dać nieźle po łydzie. Na górze za to rekompensata w postaci królowej Beskidów - ośnieżona Babia jak na dłoni! Teraz już prosto - do Korbielowa.
U Poloka jak zwykle zacnie :) © k4r3l

Mam farta do tej trasy bo raz jeszcze udało mi się wyprzedzić kolarza - na takie pościgi zawsze znajdą się siły. Tym razem, z racji wcześniej pokonanych wzniesień i ciągłego wiatru na przygraniczną przełęcz Glinne wjeżdżało się ciężej. Na górze pustki, więc szybka sesja foto i chwila na ławeczce w pełnym słońcu. A kolarz nie nadjechał... Czyżby zawrócił? :P
Testowanie samowyzwalacza na granicy:) © k4r3l

Trochę się zawiodłem, bo myślałem, że droga powrotna to będzie bułka z masłem, jak się jednak okazało, była gehenną. Sprawcą mojego upodlenia był, nie za przeproszeniem, pieprzony wicher, który może i gębę mi zacnie osmalił, ale na zjeździe wyhamowywał mnie do 25km/h - skandal! I wlokłem się aż do Kalnej. Myślałem, że pizdnę tym rowerem do rowu i przejdę się kawałek, albo do pekaesu wsiądę. Jeszcze wybrałem sobie fajny "skrót" przez żywieckie Podlesie, Pietrzykowice i Lipową - boli dupa, bolą plecy, bolą nogi a tu jeszcze 5 dych do domu:)
Żywiec z podjazdu pod Pietrzykowice :) © k4r3l

W Kalnej nabrałem trochę sił przy herbatce i torciku i ruszyłem znaną trasą w drogę powrotną co chwilę poprawiając pozycję na siodełku, które oficjalnie nadaje się tylko na dystanse do 100km. Ten odcinek poszedł jednak gładko - nie było odcięcia tylko zmęczenie. Koniec końców nie odpuściłem nawet Beskidkowi, którego wziąłem z drugiej tarczy, żeby mieć go szybciej za sobą. Dobry trip, ale nie przy takim halnym! Ps. kółko tylne do centrowania, siodełko do wyj... wyregulowania:), a po ostatniej zmianie linek przerzutki do ustawienia :)

HZ: 12% - 0:43:05
FZ: 31% - 1:50:30
PZ: 55% - 3:16:24




EDIT: sprawdziłem różnicę wysokości na innej niż bikemap stronie - jak się okazało, różnica jest znacząca, bikemap zaniżył o prawie 200m!

http://www.geocontext.org/publ/2010/04/profiler/obj/v2/?sub_v=1&topo_ha=20120321651142829&size=medium&storke_color=000000&storke_weight=3&color=ff6556&units=km

Jadymy z tym koksem! :)

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(17)
Powrót do rockabilly! W taką pogodę jak dzisiaj to właśnie taka muzyczka nakręcała pozytywnie do jazdy - gdy nogi miękły to gęba się śmiała i tak w kółko:) Kawałek co prawda o kultowym modelu Jaguara, ale na rowerze kręci się przy nim wyśmienicie!


Ech, fajnie pokręcić w takich warunkach. Dziś coś konkretnego - Salmopol :) Ale na początek był Przegibek - czasowo nie najgorzej, ale definitywnie sporo brakuje do pełni formy. Już od samego początku mijałem się ze sporą ilością bikerów, ale tak naprawdę prym wiedli dziś 'dawcy organów'. Mam wrażenie, że z roku na rok jest ich coraz więcej... Jednak odmachiwaniu nie było końca:) Na ul. Żywieckiej minąłem całkiem sporą ekipę (na oko 30 rowerzystów) - ale coś wolno jechali :)
Postój na Przegibku (w tle Gawra:) © k4r3l

Cały Szczyrk pod wiatr:/ Osłabłem do tego stopnia, że zacząłem puchnąć na wysokości wiszących zbójów, jednak po krótkiej przerwie doszedłem do siebie i dalej już poszło gładko. Na przełęczy narciarzy od groma - śnieg jest, wyciągi działają, ludzie się bawią:) Dobrze że zabrałem nogawki - w tych okolicach jeszcze długo nie pojeździmy "na krótko";)
Tutaj zaniemogłem, chwilowo na szczęście :) © k4r3l

Na czas zjazdu musiałem zmontować swój patent - oshee-błotnik, bo droga była poprzecinana strumieniami wody. Błotnik dał radę, ale niestety ucierpiała moja twarz. Zapamiętać: nie golić się przed jazdą, ale z drugiej strony niedziela przecież :) Oczywiście nie obyło się bez ekscesu drogowego - jedna debilka włączająca się do ruchu niebieską pandą zrobiła to na tyle bezmyślne, że musiałem salwować się zjechaniem do środka jezdni. Szlag by trafił ten Szczyrk - niech zainwestują w jakieś parkingi, bo to stawanie na chodnikach doprowadza mnie do szału.
Wciąż śniegowa kraina :) © k4r3l

Dalej już drogą znaną i lubianą przez Kalną (z krótkim postojem na herbatkę i ciacho:) a następnie Tresna, Wielka Puszcza i na samym końcu uphill pod Beskidek. Na Tresnej stało chyba z 50 motocykli - nie wiem czy to zlot czy co, ale robiło to wrażenie. Fajnie jest się tak porządnie zmęczyć :) Ale niestety nie poratuje się piwkiem, bo dziś wyjątkowo nie mogę:/

HZ: 13% - 0:38:07
FZ: 21% - 1:02:00
PZ: 64% - 3:06:01


1012

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(15)
Kontynuując wątek coverowy - tym razem w nieco bardziej elektronicznej odsłonie. Powerman 5000 znam słabo, ale lubię wszelakiej maści przeróbki. Ich nowa płyta właśnie w takie smaczki obfituje. Posłuchajcie jak uporali się z klasykami - jeden z moich faworytów. Nie znam oryginału (The Church), ale ta wersja ma w sobie coś. No i wokal przypomina mi Andersa Fridena z In Flames :)


W ostatniej chwili zdecydowałem się na ten wariant, bo wcześniej myślałem albo o Równicy tudzież o Żarze tamtejszych zawodach downhillowych. Padło na Krowiarki, czyli tytułowe 1012m n.p.m. Ale żeby tam dojechać trzeba pokonać kilka mniejszych wzniesień.
Na sympatycznym skwerku w Ślemieniu ;) © k4r3l

Kocierz musiałem (po drodze wyprzedzam kilku niedzielnych rowerzystów;), ale już kolejno Przełęczy Rychwałdzkiej i Ślemieńskiej nie miałem w planach. Niestety zamknięta droga w Gilowicach zmusiła mnie do przejazdu przez te może nie specjalnie duże, ale w perspektywie mogące dać w kość podjazdy. Cóż, jakoś poszło. Na zjeździe z Rychwałdku wykręcam 67km/h ;)
Widoczek z podjazdu na Przełęcz Przysłop ;) © k4r3l

Po odwróceniu mapy okazało się, że to nie wszystko. Bowiem na drodze wyrosła kolejna uphill'owa niespodzianka - Przełęcz Przysłop (661m n.p.m.). No cóż, nie było odwrotu, bo w przeciwnym razie musiałbym nadłożyć drogi. Bardzo fajny podjazd, z obu stron ciekawy. Na podjeździe mijam jednego bikera, chyba nie próbował gonić, ale miał spory plecak, więc się nie dziwię ;)
Serpentyny na zjeździe z Przysłopu ;) © k4r3l

Droga przez Zawoję nawet znośna, nowy asfalt, stosunkowo mało aut. Niestety od wyciągu "Mosorny Groń" nawierzchnia przybiera dziwną postać. Miejscami, dość regularnie ma zdjętą górną warstwę przez co trzeba uważać, by czegoś nie urwać. Działa to na zasadzie progu zwalniającego - widocznie tak było taniej :) Na kilkaset metrów przed szczytem po obu stronach drogi stoją gęsto zaparkowane samochody - to znak, że na przełęczy będą tłumy.
Przez Zawoję - w tle (chyba) Babia ;) © k4r3l

Nie pomyliłem się, dlatego nie zabawiam tam długo. Przede mną droga powrotna, a ja jestem dopiero na półmetku (80km). Kolejna 70ka to kilometry kryzysowe. Jazda z płynnej przeradza się w szarpaną. Na zjazdach cisnę tylko po to by na podjeździe zredukować i wjeżdżać tempem ślimaka. Najbardziej i tak odczuwam trasę na czterech literach - seryjne siodełko z pewnością nie nadaje się na takie dystanse...
Ciąg dalszy dojazdu pod Krowiarki, ciągle w Zawoi ;) © k4r3l

Na domiar złego cały czas, na odcinku od Stryszawy aż do Okrajnika dostaję po gębie spowalniającym wiatrem. Jedzie się tragicznie... Kiedy docieram do Łękawicy odczuwam pewnego rodzaju ulgę, bo wreszcie jestem w swojej okolicy i chociaż czeka mnie powrót przez Kocierz, to jednak kręci się znacznie lepiej.
Krowiarki zdobyte ;) © k4r3l

Droga przez mękę - wiatr, mocne słońce i niekończący się asfalt :) © k4r3l

Sam podjazd to już formalność ale i na tym odcinku przystaję, bo dystans, wiatr, upał i wcześniejsze podjazdy wycisnęły ze mnie co tylko było do wyciśnięcia. Teraz już wiem, że dystansy powyżej 120km, po takich (czyt. 2500m w pionie) górkach to już nie moja kategoria. Cóż, pozostają "seteczki" i rozsądne przewyższenia rzędu 1500-2000m :)))

Up, up and away!

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(9)
Puddle of Mudd w coverze Stones'ów odwalili kawał niezłej roboty - podoba mi się tak samo jak i cała płyta "Re:(disc)overed". W sumie w czasie jazdy towarzyszyły mi 3 albumy z "klasycznymi rimejkami": Powerman 5000, Faster Pussycat oraz autorzy dzisiejszego soundtracka:

Dzisiejszy wypad sponsorują następujące przełęcze: Beskid Targanicki, Salmopol, Kocierz. A w ramach premii klasyczny uphill pod Orle Gniazdo w Szczyrku. Dzisiaj kręciło się ok, ale tylko do 70 km. Później zrobiło się strasznie gorąco i duszno.
Atak na Przełęcz Beskid Targanicki (krótko/sztywno;) © k4r3l

Widok z kładki w Czernichowie na Żar ;) © k4r3l

Jednak jeszcze na podjeżdzie pod Salmopol wyprzedziłem dwóch innych podjeżdżających, więc forma była. Szkoda, że nie starczyło jej na przejechanie całej trasy w takim tempie. Przez całutki Szczyrk jechałem pod wiatr, stąd też pewnie i taki a nie inny czas (od ronda w Buczkowicach - 44:14).
Przełęcz Salmopolska w krzywym zwierciadle ;) © k4r3l

Na górze - 934m n.p.m. ;) © k4r3l

I jeszcze klasyczny widoczek z przełęczy ;) © k4r3l

Na szczycie tłumy, ale w niedzielę to nic nowego. Miałem plan by zjechać do Wisły i podjechać Biały Krzyż od drugiej strony, ale na szczęście odpuściłem, bo nie wiem jak bym wrócił do domu:) Wybrałem się za to pod Orle Gniazdo, bo to akurat miałem po drodze;) O ile Salmopol zrobiłem na średniej tarczy to Orle jak i powrotny Kocierz cisnąłem z młynka, bo coś źle wyregulowałem wczoraj przednią przerzutkę i strasznie łańcuch wadził się z prowadnicą :) Także na 1-4 wjeżdżałem:)
Droga na Orle Gniazdo - od razu zaczyna się ścianka ;) © k4r3l

Widoczek spod sanktuarium ;) © k4r3l

Zjazd po ażurach do centrum Szczyrku ;) © k4r3l

Po dwugodzinnym postoju w Kalnej (pyszny obiadek i deser:) ruszyłem w drogę powrotną. Wybór Kocierza był średnio udany, zwłaszcza, że dopadła mnie jakaś niemoc wymieszana z bólem łba. Wkulałem się na górę ze średnią w granicach 9,5-10km/h, co przy tych warunkach pogodowych było jedynym na co mnie stać.
Powrót przez jak zawsze malownicze Zarzecze ;) © k4r3l

Pod Kocierzem ciąg dalszy wykopalisk, ale jest już jakby płyciej ;) © k4r3l

Na szczęście tym razem obyło się bez żadnych drogowych incydentów, choć ruch spory jak na te rejony przystało. Muszę się zacząć tuczyć, bo coś mi waga poleciała przez te uphille na łeb, na szyję;) Przydałyby się jakieś święta albo wesele - wtedy najszybciej można osiągnąć "dobry rezultat";)

Na minutkę na Słowację ;)

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(13)
Kolejna piękna niedziela, kolejna fajna traska. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tak blisko mam do granicy. Postanowiłem pojechać sobie do Korbielowa by tam zaatakować Przełęcz Glinne (809m n.p.m.). Jednak z atakiem nie miało to zbyt wiele wspólnego, bo co tu dużo mówić - podjazd ten jest cienki jak makaron Czaniecki ;)
Kopa siana = kupa frajdy ;) © k4r3l

Droga przez Korbielów ;) © k4r3l

Standard przez Kocierz to dla mnie chleb powszedni. Ale za każdym razem mam satysfakcję ze zdobycia tej przełęczy. Dziś zapełni się ona "turystami", ale takimi, o których Kazimierz Nowak pisze w ten sposób: "Są wprawdzie ludzie, którzy przez Saharę jadą i zajadają lody, piją mrożone napoje, spożywają tuziny konserw, nie są to jednak wolni koczownicy Sahary, jak ja. To niewolnicy swych wygód, którzy trzymać się muszą utartego szlaku."
Po słowackiej stronie mocy ;) © k4r3l

Na obczyźnie ;) © k4r3l

Sam Korbielów również niczym szczególnym mnie nie zaskoczył. Może dlatego, że nie było tam tylu palantów za kółkiem co ostatnim razem w Szczyrku... Mieścina spokojna, ruch umiarkowany no i to stare przejście graniczne... Budynki widmo wciąż stoją, ale już nikt nie zatrzymuje się do kontroli, więc wszelkie znaki stopu są obecnie ignorowane...
Polskaaaa, mieszkam w Pooolsssceeee, mieszkam tu tu tu ...;) © k4r3l

Zaledwie po dwóch krokach po słowackiej stronie zostaję zbombardowany sieciowymi sms'ami z T-mobile informującymi o kosztach rozmów/sms'ów itp. na terenie sąsiedniego kraju. Po wypróbowaniu słowackiego powietrza, sprawdzeniu ichniejszego stanu nawierzchni i fotkach wracam do kraju ;)
Podjazd na przełęcz "U Poloka" ;) © k4r3l

Chociaż przyznaję, że kusi tabliczka informująca o platformie widokowej na Tatry w Oravaskiej Polhorze. To raptem 6km od granicy, ale tym razem odpuszczam. Zostawiam to sobie na następny raz, przynajmniej będzie powód by tu jeszcze wrócić ;)
Widoki na przełęczy są kapitalne (z jednej strony Babia, z drugiej Skrzyczne) © k4r3l

Powrót przez Sopotnię Małą, Juszczynę i Trzebinię. Tam podjeżdżam Przełęcz "U Poloka" - wrażenia widokowe jak najbardziej ok (Babia, Pilsko i cholera wie jeszcze jakie inne szczyty;), ale żeby się bardziej zmęczyć polecam robić ją od strony Żywca - siódme poty wylane na długim podjeździe (dla mnie to był niestety zjazd) gwarantowane.
Stare śmieci, czyli łękawicki pejzaż ze Skrzycznym w tle ;) © k4r3l

Ostatnie wzniesienie do pokonania to ponownie Przełęcz Kocierska. Tym razem podjeżdżam ją wariantem klasycznym. W miejscu gdzie trwa remont rower prowadzę / podjeżdżam terenem. Spotykam starszego gościa na kolarce i pyta czy tam niżej jest asfalt;) Mówię, że jest, ale w opłakanym stanie. Chyba jednak ucieszył się mimo wszystko ;) Po 5h jazdy i utrwalania kolarskiej opalenizny melduję w domu, gdzie po ożywczym prysznicu spożywam, pisząc te właśnie słowa, wybornie schłodzoną Łomżę. Zdrówko i do następnego;)

Beskidzkie "sto dwajścia" ;)

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(19)
Od zawsze byłem przeciwny planowaniu tras typu "dziś musi być setka" itp.- jakoś mnie to nie kręci. Zresztą żadnej do tej pory nie przejechałem, więc i tak nie ma o czym mówić. Ale wiedziałem, że dzisiejszy wyjazd będzie obfitował zarówno w kilometry horyzontalne jak i metry wertykalne. Plan raczej nie oryginalny, bo przecież Kubalonkę to już większość ma zaliczoną, ja nie miałem. Do dziś :)
W drodze na Kocierz:) © k4r3l

Żar widzany z mostu w Żywcu ;) © k4r3l

Ale po kolei... Żeby się tam dostać, musiałem się trochę nakręcić korbą. Najpierw moja "domowa" Przełęcz Kocierska. Później było trochę kluczenia przy wyjeździe z Żywca. Do tej pory nie mam pojęcia jak się wbić na starą drogę koło browaru ;) Dlatego też wcześniej pytałem Jeremiks'a i Webit'a czy by się ze mną nie przejechali, bo pewnie znają te okolice lepiej niż ja. Niestety, żaden z nich nie dał rady, więc zdany byłem na siebie i mapę turystyczną Beskidu Śląskiego nie uwzględniającą nowej drogi ekspresowej S69...
Boczną drogą wzdłuż ekspresówki... © k4r3l

Po drugiej stronie S69 ;) © k4r3l

Najpierw więc jechałem lewą stroną ekspresówki poza barierami dźwiękochłonnymi, później, gdzieś za fabryką Hutchinson'a, przebiłem się na drugą stronę . Nie obyło się bez przełajów, bo niejednokrotnie moją drogę przecinały dziwne strumyki i nieprzejezdne chaszcze. Na wysokości Twardorzeczki pokierował mnie jeden lokales ale i tak jechałem jakimiś polami, by w końcu wpaść do rzeki. Dosłownie, bo o ile początkowy fragment przejechałem z rozpędu to już dalszą część musiałem pokonać w bród;) Kiedy w końcu wyjechałem na asfalt pozostało skierować się znaną mi drogą przez Radziechowy na Węgierską Górkę. Widoki po drodze obłędne, ale to dopiero początek ;)
Wyprowadzony w pole... ;) © k4r3l

Wodna przeprawa ;) © k4r3l

Widok z drogi na Radziechowy ;) © k4r3l

W Węgierskiej kolejna wpadka logistycza - robię pętelkę z jednym ciekawym podjazdem w okolicach fortu "Waligóra" (zgubiłem szlak rowerowy:) i wracam do punktu wyjścia. Od teraz trzymam się głównej drogi, bo wszystkie te skróty są o dupę rozbić;) Za Milówką odbijam na Kamesznicę - tam zmuszony jestem zrobić popas przy Lewiatanie (woda, baton, big milk straciatella;) i ruszam dalej zdobywać pierwszą nową przełęcz - Koniakowską.
Wynik błądzenia - epicki widoczek nr 1 ;) © k4r3l

Efekt błądzenia nr 2 - kolejny epicki widoczek ;) © k4r3l

Nie spodziewałem się takiego wycisku! Początkowo droga pnie się łagodnie, ale pod koniec zmuszony jestem sobie zrobić krótki postój - taka to franca! Jest godzina 13ta, a więc słońce wciąż wysoko i mocno daje popalić... A widoczki stamtąd? Uuuu, po prostu bajka! Zjazd do Istebnej fajny, nie wliczając epizodu z jednym pajacem na blachach SK. Ciul głupi zajechał mi specjalnie drogę zaraz po wyprzedzeniu i chyba tylko cudem nie wjechałem w jego buraczaną furę. Jedyne co w tym momencie nawinęło mi się na język to wykrzyczane: "no zajebiście kurwa", następnie podjechałem pod okienko wymownie gestykulując, żeby pierdolnął się młotkiem w ten pusty łeb. A wszystko to przez to, że nie mógł mnie sierota na zjeździe wyprzedzić. No sorry, ale jak się jest taką pipą za kierownicą, to już nie mój problem! Sorki ludzie, ale musiałem sobie siarczyście poprzeklinać, sytuacja tego wymagała ;)
Podjazd na Przełęcz Koniakowską ;) © k4r3l

Widokówka z przełęczy - w stronę Żywca... ;) © k4r3l

Widoczek z przełęczy w stronę Istebnej :) © k4r3l

Mapy tras rowerowych pod Koczym Zamkiem ;) © k4r3l

Przed podjazdem pod Kubalonkę łańcuch zeskakuje z blatu i zaplątuje się o korbę - muszę rozkuwać i odplątywać. Na szczęście mam spinkę i idzie to dość sprawnie. Sam podjazd jest raczej średni, ale już trochę mam w nogach i muszę zrobić postój na samym początku, uzupełnić płyny i coś wszamać, żeby nie odcięło prądu. Źle się z tej strony podjeżdża, bo asfalt połatany niezbyt schludnie i spory ruch na drodze. Na samej przełęczy armageddon - oblężenie turystów niesamowite. Tak dzisiaj było we wszystkich tych najbardziej popularnych miejscach...
Na czerwonym szlaku rowerowym...;) © k4r3l

Oznaczenia szlaków - już niedaleko ;) © k4r3l

Le avarion ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły Czarne jest świetny, co prawda nie da się jakoś specjalnie rozpędzić, bo wąsko i ograniczenie do 40km/h, ale jedzie się total. Jeszcze tylko krótki postój pod zameczkiem prezydenckim i można wracać na znane asfalty, czyli Wisła i ostatnie wyzwanie na trasie - Salmopol. Nie liczyłem specjalnie czasu, ale od popasu na pętli autobusowej w Malince wyszło coś koło 26 minut. A więc całkiem nieźle jak na setny kilometr, który padł właśnie w czasie tego podjazdu. Na szczycie tłumy, normalka. Krótki odpoczynek na trawce i hajda w dół. Zjazd super, ale w Szczyrku kolejna gehenna spowodowana turystycznym oblężeniem tej mieściny. Jak nie dziadki spacerujące po ulicy niczym bajkowi królewicze, to z kolei nigdy nie wiesz kiedy oberwiesz z otwieranych drzwi gęsto zaparkowanych na chodnikach aut
Pod Zameczkiem ;) © k4r3l

Medżik wylądował ;) © k4r3l

Mój przypadek był nieco inny. Kto jechał przez Szczyrk wie, że z Salmopolu można cisnąć. Ja jechałem sobie w centrum te swoje 40km/h. Przy takiej prędkości radzę ręce trzymać w pogotowiu na klamkach, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Z jednej z wielu ulic podporządkowanych wyjeżdża z prawej czarne bmw, byłem jeszcze daleko, więc w sumie luz. W kolejce za nim ustawia się następny zdezelowany grat niemieckiej myśli technologicznej, tym razem koloru zgniła (czy aby to na pewno tylko kolor?;) zieleń. I wtem, jak nie zacznie wyjeżdżać... W tym momencie wydarzył się cud numer dwa - gość rusza, całą długością maski jest już na drodze, ja daję ostro po hamplach tak, że tył znosi mi zdala od jego zderzaka, jeszcze tylko szybki balans ciałem i kolejny debil ma farta. Jeszcze tylko jeden obraźliwy gest w kierunku tego pożal się borze kierowcy i jadę bak do hom, bo więcej chamstwa nie zniesę! Teraz, jak tak myślę, to mogłem co nieco nawet zarobić na tych przypadkach ;) Ale z drugiej strony wizja kołnierza na szyi i uziemienia na kilka tygodni nie jest warta żadnych pieniędzy... Co nie zmienia faktu, że chamstwo na drodze trzeba tępić czy to wiązanką przekleństw rzęsistych czy to wachlarzem gestów uznawanych powszechnie za obraźliwe. A najlepiej to niech policja się tym zajmuje, bo tam gdzie są potrzebni to nigdy ich nie ma...
Jezioro Czerniańskie ;) © k4r3l

Odpoczynek na Salmopolu ;) © k4r3l

W tym momencie pora na podsumowanie. Ponad sto kilometrów asfaltów, trochę terenu i szutrów. Dwa tysiące sto sześćdziesiąt metrów w pionie - w to mi graj! Podjazdy bardzo różnorodne. Od spokojnych, dłuższych (Kubalonka, Salmopol, Kocierz) po te bardzo sztywne (Koniaków). Wymarzona pogoda i widoczność (dzień wcześniej popadało). Słowem: udana niedziela!