Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:6243.61 km (w terenie 681.00 km; 10.91%)
Czas w ruchu:309:01
Średnia prędkość:19.75 km/h
Maksymalna prędkość:75.20 km/h
Suma podjazdów:107279 m
Maks. tętno maksymalne:198 (102 %)
Maks. tętno średnie:155 (79 %)
Suma kalorii:31082 kcal
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:124.87 km i 6h 18m
Więcej statystyk

Pielgrzymka do Jaworzna ;)

Niedziela, 23 lutego 2014 · Komentarze(22)
Uczestnicy
Tematycznie i z jajem, czyli country wersja thrashowego klasyka. Slayer kurczę!

Acid Drinkers - Seasons in the Abyss (Slayer cover)
Pojechać do Jaworzna i spotkać się z tamtymi krejzolami - to mogę zrobić byle kiedy. Ale na to by załapać się na pewne rondo okryte złą sławą w światku Frondy/Radia Maryja/TVtrwam miałem tylko rok. Dlaczego by więc nie połączyć jednego i drugiego? Z takim planem wybrałem się na Śląsk w niedzielny, chłodny i jak się później okazało dość mglisty poranek wraz nieco "osłabionym" Jakubiszonem :D
Rano było tak :)
Rano było tak :) © k4r3l

Dzień wcześniej dałem cynk Sebie (gustav) o naszych planach a ten z racji pierwszego dłuższego testu swojej szosy w nowym roku postanowił również udać się w to samo miejsce. Mgły ustąpiły dopiero na wysokości Babic. Jazda odbyła się bez poważniejszych incydentów nie licząc wymijającego z pół metrowym odstępem tira. Ale to przecież standard...

Pod zamkiem w Babicach... ;)
Pod zamkiem w Babicach... ;) © k4r3l

Miejsce zbiórki: zamek Lipowiec. Chyba pierwszy raz tu byłem. Wychodzi słonko, można się poopalać, porobić fotki, powylegiwać. Po jakimś czasie zjawia się banda: Aniuta, Ewa, Piotrek, Janusz, Tomek i Krzysiek. Tego się nie spodziewaliśmy :) Chwila na kurtuazje i pora ruszać bo gdzieś tam na obrzeżach Jaworzna Seba ma problemy z orientacją w terenie :)

Te mrówki na dziedzińcu to my ;)
Te mrówki na dziedzińcu to my ;) © Kriss

Pędzimy co sił w nogach, korzystając ze skrótów. Raz drogi są bardziej ruchliwe innym razem nie ma na nich żywej duszy. Się dzieje. Nie mam pojęcia jak jechaliśmy (trzeba będzie zerknąć na ślad), ale suma summarum docieramy do Jaworzna a tam znudzony czekaniem Sebastian zdążył opędzlować już cały chlebek krojony :))) Krótka wymiana uprzejmości i zwiedzamy :)

Jakiś leśny skrót :)
Jakiś leśny skrót :) © k4r3l

Główną atrakcją (tuż po Funiu:) było rondo, którego nazwę na cały rok wylicytowała w Wielkiej Orkiestrze firma Art-com. Chodzi oczywiście o "rondo im. Jeffa Hannemanna - niezapomnianego gitarzysty Slayer"! \m/ Robiliśmy sobie tam fotki i z pewnością dla przejeżdżających osób musieliśmy wyglądać co najmniej dziwnie ;) Żadne mohery na szczęście nie wzięły nas na swoje zwichrowane celowniki :))

Głupawka na słynnym rondzie :)))
Głupawka na słynnym rondzie :))) © funio

Po tej akcji Ewa zaprowadziła nas do knajpy, gdzie korzystając z ciągle słonecznej aury stołowaliśmy się na zewnątrz zajadając największą pizzę jaką widziałem (60cm). Dwa kawałki i miałem dość, resztę wypełniłem złocistym izotonikiem ;) Po tym wszystkim rozbolał mnie brzuch, ale nie z jedzenia tylko ze śmiechu, bo Funio z Januszem to taki kabaretowy tandem - nie ma chwili by nie prezentowali swojego spontanicznego programu :))))

Biesiada w toku ;)
Biesiada w toku ;) © Kriss

Żegnamy się z Ewą, Piotrkiem (któremu dostarczyłem strój Bikestats - będzie na tegoroczną wyprawę jak znalazł, oby służył!) i Krzyśkiem. Miło było poznać nowe osoby :) W pięcioosobowej grupie uciekamy z Jaworzna ;) zahaczając jeszcze o hacjendę Tomasza, który zabiera lampki dla Aniuty i Janusza. Po drodze zataczamy się (nie, nie przez piwo:) ze śmiechu na rowerach - okazji nie brakuje, a to ciekawe obrazki po drodze, a to jakaś słowna docinka, generalnie, więcej śmichu niż jazdy, hehe.

Pełen szacunek na ścieżce ;)))
Pełen szacunek na ścieżce ;))) © k4r3l

W Oświęcimiu żegnamy Gustava (dzięki chopie!) i jeszcze kawałek jedziemy razem. Przed Wilamowicami ekipa z Jaworzna postanawia zawrócić. Że też im się chciało tak jechać z nami :) Dzięki za oprowadzenie po mieście i za towarzystwo. Razem z Jakubiszonem wracamy przez Kęty a następnie kierujemy się przez Wielką Puszczę na Beskidek, co by tak do końca płasko nie było :))) Do domu docieram już po zmroku.To była świetna integracyjno-rowerowa niedziela z bandą oszołomów. Danke :)

Porozumienie na szczycie - ponad podziałami ;)
Porozumienie na szczycie - ponad podziałami ;) © k4r3l

Wiosna w Beskidzie Śląskim ;)

Niedziela, 19 stycznia 2014 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Nadrabiam zaległości muzyczne z roku minionego. Wróciłem z ostatniego (pierwszego od kilku lat) koncertu z płytą. Spłukałem się doszczętnie, choć gdyby nie kilka piw pewnie miałbym płytę drugą a może i trzecią. Ale nie miałbym piw, hehe. Ta płyta to czarny i niepozorny digipack, z którego mrugają do nas złote półlitery układające się w nazwę albumu - "Absence". Piękna sprawa. Piękna muzyka!


Niedziela. Coś tam wstępnie umawialiśmy się z bielską ekipą na kręcenie po tamtejszych górkach, ale poranna mgła w mojej okolicy o mały włos nie przywiązała mnie do łóżka. Jednak sobota bez dwóch kółek zrobiła swoje - kolejny dzień nie mógł się skończyć siedzeniem w domu. Odpaliłem lampki i pojechałem przez tę mgłę głównymi arteriami do Bielska-Białej. Na lotnisku zameldowałem się z lekkim poślizgiem, ale załoga (Marzen, Dawid, Maciek, Grzegorz, Konrad, Tomasz i niejaki Miszcz Polski Marek K. ;) cierpliwie czekała.

Grzegorz nas prowadzi przez dzicz ;)
Grzegorz nas prowadzi przez dzicz ;) © k4r3l

Naszym przewodnikiem był niezawodny w takich sytuacjach Grzegorz, który wraz z Marzeną ma zjeżdżone te okolice do bólu. Zaczęło się niewinnie od jakichś leśnych singielków, potem dość konkretny podjazd szeroooką szutrówką aż w końcu wylądowaliśmy na niebieskim szlaku przed Przykrą.

Cała ekipa pod Błatnią ;)
Cała ekipa pod Błatnią ;) © k4r3l

Sam podjazd na ten szczyt daje ostro po łydzie. Ale udało się podjechać w całkiem niezłym tempie - obecność mistrza motywuje ;) Pod Błatnią szybka grupowa fotka przy akompaniamencie dość porywistego wiatru i można jechać dalej. Marek z Dawidem wracają do Bielska, a my zjeżdżamy zielonym szlakiem do Brennej. Szlak bardzo fajny, trochę korzonków, trochę rąbanki. Tą drugą odczuwa najbardziej Grzegorz, który łapie snejka. Ale żebyśmy się nie nudzili poleca nam pobliską miejscówkę z fajną panoramką.

Zima w Beskidach ;)
Zima w Beskidach ;) © k4r3l

Szybka zmiana i kończymy zjazd. Wpadamy do Malwy w Brennej i zamawiamy po piwku, do którego gratis dostajemy chleb ze smalcem ;) Czas upływa na pogaduchach, ale w końcu postanawiamy się zebrać. Jadąc wzdłuż Brennicy delektujemy się trasą i przede wszystkim znakomitą pogodą. Słońce grzeje, aż nie chce się wracać. Rozbijamy się więc przy wodospadzie i robimy spontaniczne ognicho. Sklep niedaleko, więc można skoczyć po kiełbaski. Siedzi się rewelacyjnie, ale zachodzące słońce zmusza nas do ewakuacji.

Nad Brennicą ;)
Nad Brennicą ;) © k4r3l

Kompletnie mi nie znanymi skrótami dojeżdżamy przez Jaworze do Bielska gdzie rozstaję się z resztą ekipy. W sumie gdyby nie poranna mgła nie wziąłbym lampek, a tak to się przydały. Na os. Złote Łany łapię kapcia - powietrze schodzi w kilka sekund. Rozbijam się pod klatką jednego z bloków i łatam. Tracąc jednak na tej operacji trochę czasu rezygnuję z powrotu przez Przegibek i wracam tak jak przyjechałem, czyli przez Lipnik, Kozy i Czaniec. Dzień wykorzystany na maksa, co biorąc pod uwagę nadciągającą zmianę pogody wydaje się dodatkowo procentować ;) Dzięki wszystkim za wspólnego tripa!

Tak, to styczeń ;)
Tak, to styczeń ;) © k4r3l

Styczniowe Skrzyczne ;)

Sobota, 11 stycznia 2014 · Komentarze(14)
Dziś będzie sporo fotek. Bo wypad ciekawy i nietypowy jak na tę porę roku. Z tej okazji dźwięki malujące obrazy. Kooperacja ubiegłorocznej rewelacji stoner/space rocka zespołu Ampacity z saksofonistą/klarnecistą Mikołajem Trzaską. Uchorgazm gwarantowany!


Ta górka w zimie chodziła mi po głowie od dłuższego czasu. Ale wiem, że takiej typowej zimy jej zdobycie na rowerze oznaczałoby albo kapitulację albo prowadzenie na większości odcinków, co do przyjemności zaliczyć nie można. Skorzystaliśmy więc łaskawej aury i z okienka pogodowego, które okazało się strzałem w dziesiątkę.
Dolina Zimnika ;)
Dolina Zimnika ;) © k4r3l

Widokowo-podjazdowo ;)
Widokowo-podjazdowo ;) © k4r3l

Umówiłem się z Rafałem (nowopoznany biker w szeregach bbriderz) na rondzie w Buczkowicach 15 po 9. Spóźniłem się aż 15 minut, ale wmordewind dujący od jeziora mnie deko zmęczył i opóźnił;)
Zmiana podłoża ;)
Zmiana podłoża ;) © k4r3l

Full słońce, zima - jest pięknie ;)
Full słońce, zima - jest pięknie ;) © k4r3l

Jak atak na Skrzyczne to tylko od cichej i spokojnej Doliny Zimnika. To ok. 10km stosunkowo łagodnego podjazdu trawersującymi szutrówkami, które dostarczają przy okazji świetnych widoków. Nam udało się trafić na pełne słońce, więc jak łatwo się domyślić podjeżdżało się wyśmienicie. Można było się zagotować. Ale nie narzekaliśmy.
Za plecami też pięknie ;)
Za plecami też pięknie ;) © k4r3l

Malinowska Skała - tam chcemy jechać ;)
Malinowska Skała - tam chcemy jechać ;) © k4r3l

Na wysokości 1050m n.p.m. nastąpiła zmiana podłoża, lekko zmrożona ziemia i błotne fragmenty ustąpiły miejsca warstwie lodu pokrytego świeżą, cienką warstwą białego puchu. Ale najważniejsze, że mogliśmy jechać dalej. W jednym miejscu czekało nas obejście drzewa tarasującego drogę, ale i to obyło się bezproblemowo. Ostatnie metry czyli niebieski szlak pod schronisko z buta, ale tam nawet lecie nie da się inaczej. I jeszcze słowa otuchy od pieszych turystów: "podziwiam was", czyli nieoficjalne "co to za debile na rowerach?" :D
Trochę grubsza warstewka śniegu i powalone drzewo ;)
Trochę grubsza warstewka śniegu i powalone drzewo ;) © k4r3l

Jesteśmy u celu! ;)
Jesteśmy u celu! ;) © k4r3l

Pod schroniskiem garstka ludzi, w środku może ciut więcej, ale tłumów nie ma. Dlaczego? Łatwo się domyślić - wyciąg stoi ;) Posilamy się na werandzie w asyście bernardyna-olbrzyma. Z góry grzeje piękne styczniowe słońce, jest ekstra. Jeszcze chwila na wizytę na platformie widokowej i genialna panorama Beskidu Małego/Żywieckiego oraz leżącej poniżej Żywiecczyzny. Lubię to!
Schronisko w pełnej krasie ;)
Schronisko w pełnej krasie ;) © k4r3l

Beskid Mały jak na dłońi a poniżej zielona żywiecczyzna ;)
Beskid Mały jak na dłoni a w dole zielona Żywiecczyzna ;) © k4r3l

Dalej jedziemy w kierunku Salmopola, przez Małe Skrzyczne. W pełnym słońcu ten grzbietowy szlak połyskuje jak widziana z góry nitka rzeki. Momentami jest ślisko, trzeba trzymać się bardziej ośnieżonych fragmentów. No i trzeba zapomnieć o szaleństwie. Kiedy jednak na moment dajemy się ponieść adrenalinie zdradliwe podłoże szybko temperuje nasze zapędy.
Jedziemy dalej! ;)
Jedziemy dalej! ;) © k4r3l
Uciekamy w kierunku Malinowskiej Skały ;)
Uciekamy w kierunku Malinowskiej Skały ;) © k4r3l

Najpierw ja zaliczam uślizg, znosi mnie w kierunku leżącego na prawej stronie konara. Gdyby nie umiarkowana prędkość miałbym po kole, albo w najlepszym wypadku łatałbym snejka. Na szczęście jakoś się wyratowałem. Mniej szczęścia miał Rafał, któremu również odjechało koło i wyłożył się jad długi. Szczęśliwie nic mu się nie stało.
Lubię ten widok! ;)
Lubię ten widok! ;) © k4r3l

W sepii klimat niemalże postksiężycowy ;)
W sepii klimat niemalże postksiężycowy ;) © k4r3l

Przed coraz bardziej łysą i upiornie wyglądającą Malinowską Skałą odbijamy w prawo jakąś nieoznakowaną dróżkę. Momentami nie da się jechać, śnieg i lód potęgują wrażenie nieprzejezdności, ale im niżej tym lepiej. W lecie byłaby to niezła ścieżka zdrowia - najeżona kilkoma ciekawymi dropami i małym agd. Dziś nie ma sensu szarżować. Do domu jeszcze daleka droga.
Trawers Malinowa ;)
Trawers Malinowa ;) © k4r3l

Trafiamy na ścieżkę trawersującą szczyt Malinowa, która następnie przechodzi w zielony szlak. Korzystając jego oznaczeń zjeżdżamy początkowo nartostradą, a następnie typową szlakową rynną do Szczyrku - Malinowa (pętla autobusowa pod Salmopolem). Stamtąd już prosto do Bielska na myjkę. Żegnam się z Rafałem i jadę w kierunku Przegibka.
Rafał robi dobrze nieznajomej z myjni :D
Rafał robi dobrze nieznajomej z myjni :D © k4r3l

A to już fotka z samotnego uphillu na Przegibek ;)
A to już fotka z samotnego uphillu na Przegibek ;) © k4r3l

Sam podjazd idzie tak sobie. Okolica ładna, ale brakuje mi tego charakterystycznego lodowego skrzypienia pod kołami, słońca, widoczków. Warto było się ruszyć się taki kawał drogi dla tych kilkunastu kilometrów w zimowym klimacie. No i Skrzyczne w "zimie" zdobyte :P Dzięki Rafał za towarzystwo!

Beskid Mały z SCS OSOZ ;)

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Niby mocna wyrypa domaga się mocnych dźwięków, ale po powrocie miałem siłę tylko na coś lajtowego, a więc:


Co za dzień! Rzadko ruszam tyłek w sobotę z rana, ale tym razem zapowiadał się mocny wycisk. Do Międzybrodzia wpadło dwóch reprezentantów SCS OSOZ - Adam i Janusz i zaproponowali spacyfikowanie Beskidu Małego. Widziałem, że lekko nie będzie, i tak było! Tempo z początku niemrawe, na rozpoznanie. Podjazd (wstyd, bo chłopaki z Katowic pokazali mi tę drogę:) początkowo płynny, łatwo można było zdobywać wysokość (jakieś 200m na lajcie), później zaczęło się kombinowanie i przedzieranie przez krzaczory.
Zaczynamy w Kozubniku :) © k4r3l

Dotarliśmy do czerwonego szlaku u stóp Żaru i tym krętym oraz niestety zarośniętym z racji nieużywania singielkiem dostaliśmy się w okolice Kiczory. Dalej kolejna nowość - zamiast wypychu szutrowa alternatywa. Ja wymiękam, a chłopaki ekstra podjeżdżają. Gdyby to był maraton nie zobaczyłbym ich już do samej mety. Na szczęście czekali ;) Kawałek niebieskiego i znowu czerwony szlak. Trasa znana więc, bez szału.
SCS napierają pod Kiczerę ;) © k4r3l

Na Kocierzu Adam częstuje mnie batonem Nutrenda - smakowo ekstra, ale czy dał kopa? Ja tam nic nie poczułem - tak czy inaczej dzięki ;) Czerwony w stronę Łamanej Skały jest ekstra, ale chłopaki znowu na podjazdach odchodzą - Adam ujeżdża 29tke, Janusz fulla - oba carbony, ale to tylko szczegół, bo przecież rower sam nie jeździ :) Za Łamaną Skałą nawrót i polecany przeze mnie zielony szlak w stronę Kocierza. Chyba nikt nie mógł narzekać, bo na szlaku wszystko co najlepsze: techniczne i kamieniste odcinki, piaszczyste fragmenty, fajne podjazdy i szybkie zjazdy, na których aż geba się cieszy (ok. 2km genialnego flow przy prędkościach ~30km/h!).
A to już zielony szlak w stronę Ścieszków Gronia ;) © k4r3l

Zjeżdżamy do dolinki, krótka rozkmina którędy dalej. Adam proponuje asfaltową ściankę, czyli epicki podjazd ul. Widokową. Że też na to nie wpadłem. Oczywiście wjeżdża pierwszy - dla mnie przy tym upale to po prostu katorga! Dalej asfaltem z powrotem pod ośrodek i zielony na Przełęcz Beskid Targanicki. Zjeżdżam ostatni i widzę Adama majstrującego coś w markeciaku jednego z dwójki młodych chłopaczków - urywał pęknięty błotnik, żeby mogli dalej sobie śmigać. Postawa godna naśladowania - kto wie, może zarażą się chłopaki cyklozą?
Asflat na Kocierz :) © k4r3l

Profesjonalny serwis ;) © k4r3l

Proponuję przed kolejnym wjazdem w teren wizytę w sklepiku i uzupełnienie zapasów. Adam stawia po tyskaczu - postanawiamy je obalić po zasłużonym uphillu, który również dał nam się we znaki. Czuję, że to już mnie powoli przerasta, ale się jedzie, nie ma, że boli. Znajdujemy fajną zacienioną miejscówkę i gramy hejnał na trzy butelki ;) Ruszyć się po złocistym jest cholernie ciężko, znowu zostaję za chłopakami, a Ci uprzejmie czekają nieco dalej. Zjazd do Porąbki jak zawsze ekstremalny (z roku na rok coraz bardziej!) - Janusz o mało co nie taranuje szlabanu. Swoją drogą po kiego czorta go zamykać, jak i tak na szlaku widzieliśmy crossowców?
Zdrówko! ;) © k4r3l

Spotkany po drodze sympatyczny sakwiarz ;) © k4r3l

Teraz już tylko pozostaje spiekota asfaltu i szybki szpil do Międzybrodzia. Tam żegnam się z chłopakami (raz jeszcze dzięki za browar i wycisk;) i jadę jeszcze nad Jezioro odsapnąć trochę. Spotykam też sakwiarza - sympatycznego starszego jegomościa ze Skoczowa. Zagaduję i okazuje się, że wraca właśnie z Zakopanego objuczony w karimatę, namiot i bagaż w sakwach... Trochę pogadaliśmy, powspominaliśmy drogę na Zakopiec i rozjechaliśmy się pod sklepem życząc sobie powodzenia. Nad jeziorem dwie godzinki czilałtu, lodzik, powerade, słonce ;) Powrót resztką sił, ale do odcięcia jeszcze sporo brakowało - po prostu z racji mega podjazdowego dnia bolały i łydy i dupa ;)

HZ: 12% - 0:51:08
FZ: 26% - 1:52:04
PZ: 57% - 4:02:19

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Ekipą na Krowiarki ;)

Niedziela, 30 czerwca 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Ok, będzie trochę strasznie i mrocznie, ale nic na to nie poradzę. "Karma Obscura" - nowa płyta polskiej legendy death metalu, zespołu Trauma, robi furorę w moich głośnikach. Na razie co prawda w wersji cyfrowej, ale listonosz powinien dostarczyć fizyczny nośnik lada dzień!


W sobotę po południu dostaję mesydż od Tomka z propozycją wypadu na Krowiarki. Myślę, fajnie, będzie okazja znowu pojeździć w grupie i przy okazji rozkręcić trochę nogę po zupełnie nierowerowym tygodniu. Wcześniej daje cynk Tlenkowi, który także wyraża zainteresowanie wspólną jazdą. Umawiamy się ok. 9 rano w Wadowicach. Na miejsce dojeżdżamy niemalże w tym samym czasie. Tomkowi towarzyszy Aniuta, której to mają być pierwsze poważniejsze górki jak i dystans. Jak się później okazuje to chyba najbardziej rozgadana jaworzańska bikerka z tendencją do fochów :))))
Zapora w Świnnej już na ukończeniu ;) © k4r3l

Wesoły team z Jaworzna ;) © k4r3l

Już w trzyosobowym składzie jedziemy sobie w kierunku Suchej Beskidzkiej, zatrzymując się po drodze nad będącą w wiecznej budowie zaporą w Świnnej, następnie oglądamy sobie zameczek na przedmieściach i po telefonie do Ludwika zgadujemy się na rynku w Suchej. Dojeżdża Tlenek, gadka szmatka, kilka fotopstryków i można kręcić w stronę Zawoi. Tym razem nie jedziemy przez Przełęcz Przysłop tylko odbijamy na Maków Podhalański i stamtąd przez Białkę i Skawnicę ciśniemy w kierunku Krowiarek.
Dzień święty święcić, czyli Funio dobijający się do ks. Janusza ;) © k4r3l

Miało być grupowe foto, ale Telnek znalazł się poza kadrem :/ © k4r3l

Pod wyciągiem w Zawoi urządzamy krótki postój, czekolady, lodziki, batoniki - ogólnie pełna gama niezdrowej żywności ;) Tuż obok trwają przygotowania do zawodów downhillowych - Tomek nie omieszkał przymierzyć się do jednej z takich maszyn - średnio to jego obcisłe pasowało do tego wyjątkowo topornego sprzętu ;)
Jak Tomek postanowił zostać zjazdowcem ;) © k4r3l

Zaczyna mżyć, więc chowamy się pod przystankiem. Na szczęście nie jest to jakiś duży opad a po chwili ustaje całkowicie. Robi się jednak nieprzyjemnie zimno jak na tę porę roku. Żeby nie ostygnąć wsiadamy i bierzemy się za zdobywanie Przełęczy Krowiarki. Po drodze rozmawiamy sobie z Tlenkiem o okołorowerowych pierdołach i nawet nie spostrzegliśmy się kiedy znaleźliśmy się na szczycie. Aniuta z Funiem przyjeżdżają parę minut po nas - jak się okazało Tomek na podjeździe zagadywał Aniutę odwracając jej uwagę od rosnącego przewyższenia - nie powiem, ciekawa taktyka, hehe.
Atak mgły na Krowiarkach ;) © k4r3l

Na górze nie ma za bardzo co siedzieć - robi się coraz bardziej mgliście i chłodno. Po 15 minutach już jesteśmy gotowi na zjazd. Z przykrością odpuszczam zaproponowaną kiedyś przez Ludwika Przełęcz Zubrzycką - może innym razem... Zjazd do Zawoi był jednym z najzimniejszych w tym roku, a jeździłem zimą, więc można sobie wyobrazić skalę tego chłodu :) Dobrze, że miałem buffa, więc mogłem go naciągnąć na uszy. Podkoszulek również okazał się niegłupim pomysłem a już najbardziej byłem rad z rękawków. Mgła była tak gęsta, że odczuwało się ją niczym jakiś niewielki opad - okulary w momencie zaparowane, po nogach pizga a człowiek trzęsie się jak osika. Ekstra ;)
Schronienie przed zimnem ;) © k4r3l

Powrót bez większych kombinacji tą samą trasą. W Suchej zatrzymujemy się na małe co nieco w "Fred Kebab" czy jakoś tak ;) Biorę duży zestaw gyrosa, reszta również idzie w moje ślady. Porcja jest ogromna i co najważniejsze, ciepła i smaczna. Czas upływa na Tomkowych opowieściach z wojska - wkładki z bromu rulez, hehe. Żegnamy się z Tlenkiem i jedziemy dalej. W Mucharzu Tomasz najeżdża na jakieś cholerstwo i w efekcie rozcina z wielkim hukiem i świstem oponę. Na szczęście nacięcie jest niewielkie - wystarczy podkleić wnętrze opony standardową łatką a dzięki magicznej pompce Aniuty można nabić stosowną ilość atmosfer ;) W Wadowicach się żegnamy i ciśniemy w swoją stronę. Dziękówka, było jak zwykle do dupy :D
Pit-stop w Mucharzu ;) © k4r3l

Średnia wypadu mnie rozwaliła! Fakt, musiałem czasem dokręcać ze stójki, bo jednak na szosach to ciągnęli ostro, ale i tak, póki co to pod tym względem "personal best" ;) I to na takiej trasie!

Ps. pierwszy raz udało mi się przekroczyć 1000km w jednym miesiącu. Też nieźle ;)

Pętla beskidzka na Hana Solo ;)

Niedziela, 9 czerwca 2013 · Komentarze(12)
Subiektywne odczucia wobec najnowszej płyty Alice in Chains są takie, że to jednak dobra płyta jest, poprawna, fajnie bujająca, a "Low Ceiling" to prawdopodobnie najlepszy kawałek na "The Devil Put Dinosaurs Here" ! Czysta perfekcja.
http://w249.wrzuta.pl/audio/7dGFb5Frxy5/alice_in_chains_-_low_ceiling

A miało być wspólne kręcenie z bbRiderZ, niestety Panowie w ostatniej chwili odwrócili kierunek trasy, co mi było zdecydowanie nie na rękę, bo chciałem wreszcie zrobić ją w drugą stronę i na to się nastawiłem. A jak ja się nastawię, to nie ma zmiłuj ;) Tym sposobem Kubę, Dawida, Pawła, Tomka i Marka spotkałem tylko chwilowo, ale aż dwa razy ;) Pierwszy raz w Straconce - chłopaki brali się właśnie za uphill na Przegibek, tymczasem jaj już miałem w nogach nie tylko tą przełęcz ale również Targanicką ;) Jak będziecie mogli przeczytać w relacji Dawida, Kuby albo Pawła - ich wycieczka obfitowała w różne przygody, niekoniecznie te dobre...
Na zjeździe z Przegibka ;) © k4r3l

Ja sobie pokręciłem w kierunku kolejnej górskiej premii - Przełęczy Salmopolskiej. W Szczyrku klasyczny wmordewind ostudził mój zapał i z deka przyhamował, nie przeszkodziło to jednak w wyprzedzeniu kilku rowerzystów na podjeździe. Już prawie zapomniałem jakie ta górka robiła na mnie kiedyś wrażenie - teraz wjeżdża się na nią gładko. Na szczycie kilkuosobowa grupka rowerzystów na szosach oraz standardowo piechurzy i przedstawiciele turystyki zmotoryzowanej.
Szybki teleport na Salmopol ;) © k4r3l

Na zjeździe z Salmpola mijam dymiący się autobus i tłoczących się na zewnątrz jego pasażerów - a było wsiąść na rower albo iść na piechotę? Hehe. Przejazd przez Wisłę to formalność, pod skocznią Adasia robią chwilowy postój serwisowy na smarowanie łańcucha, no i fotkę. Odbijam do Wisły Czarne i po dordzę jeszcze widzę zwalniający samochód przy okazałym wodospadzie - oczywiście nikt się nie zatrzymuje, szybka fotka zza szyby musi wystarczyć - ja pier...olę ;)
Pod skocznią w Wiśle ;) © k4r3l

Zatrzymuję się na chwile na zaporze - dokładnie tydzień temu tamtędy jechaliśmy z innymi uczestnikami Trophy. Wtedy kręciło mi się jakby lepiej mimo znacznie szerszych opon - jednak adrenalina wywołana rywalizacją oraz doping turystów robią swoje. Dziś na Kubalonkę wjeżdżam nieco ociężale, ale też nie ma się gdzie śpieszyć ani z kim rywalizować...
Zapora w Wiśle Czarne;) © k4r3l

Okolice Istebnej czy Wisły to mekka rowerzystów - pozdrowienia sypią się a to z prawej a to z lewej - pełna kulturka, aż chce się jeździć. Z lekką nutką dekadencji przejeżdżam obok miejsca startu/mety Trophy 2013 - nie ma już kolorowych balonów, szyldów, muzyki - jest tam zupełnie pusto i cicho. Wspomnienia jednak ponownie ożywają w głowie.
Na Kubalonce ;) © k4r3l

Ale dziś liczy się tylko asfalt. Wyjątek robię sobie pod Ochodzitą i postanawiam zmęczyć się trochę na kultowych płytach. Próbuję jechać środkową rynną, ale wymaga to sporej koncentracji i balansu ciałem. Dobrze, że na Trophy wybrałem wersję płytową - mógłbym przez to stracić kilka pozycji... Na górze wietrznie ale bajecznie - a jeszcze w ubiegłą sobotę na szczycie zalegała taka mgła, że nie bardzo było wiadomo gdzie zaczyna się zjazd...
Kultowe płyty na Ochodzitą ;) © k4r3l

Na szczycie Ochodzitej ;) © k4r3l

Zamiast główną drogą postanawiam wrócić przez Przełęcz Koniakowską - tym razem, z racji iż pokonuję pętlę w drugą stronę ten wymagający podjazd mi odpadł. Nieco niżej spotkałem jednak chłopaków - im się jednak nie upiecze. Dowiedziałem się, że sporo czasu stracili na walkę z defektami, głównie kapcie. No nic, trzeba jechać dalej. Teraz chwila odpoczynku, niby żadnych konkretnych górek nie ma aż do Żywca, jednak droga wiedzie przez wiele pomniejszych fałdek i w pełnym, południowym słońcu trzeba się napocić, żeby na nie wjechać...
Piwoooooo, dużo piwaaaaa! © k4r3l

Z Żywca to już krótka piłka, bo prawie jestem u siebie. Żeby jednak godnie zakończyć Pętlę Beskidzką wybieram się w stronę Przełęczy Kocierskiej. Podjazd idzie mi po japońsku, czyli jako tako. Pod ośrodek się nie pcham, bo dziś niedziela a więc ludzi będzie tam cała masa, a ostatnie czego potrzebuję w górach to tłok i zgiełk... Wreszcie świetna, letnia pogoda, na podjazdach przygrzewało konkretnie - idealna aura na zrobienie Pętli Beskidzkiej! A za tydzień Tour de Babia i wizyta w Zakopanem - teraz już wiem, że to będzie hardcore!http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=vlxgvvivejpefwxq

Na Skrzyczne z bbRiderZ ;)

Niedziela, 26 maja 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Dziś miałem w głowie kilka nutek i do końca nie mogłem się zdecydować co załączyć. Wybór padł na nowy Dark Tranquillity z sentymentu dla grania, które kiedyś cieszyło bardziej jednak niż dziś. Mimo to, Szwedzi nie schodzą poniżej pewnego poziomu, czego dowodem jest ten hiciarski utwór, do którego powstał teledysk. Ps. warto doczekać do refrenu ;)


Prognozy takie, że nie wiadomo było czy cokolwiek tego dnia wypali, ale asekuracyjnie kimnąłem się wcześniej, co by później nie żałować, że się przeleżało kiedy można było jechać. W nocy nic nie padało a o 6 rano można było cieszyć się nawet słońcem. Dojazd do Bielska standardowo - przez Czaniec i Kozy, a następnie Lipnik i Żywiecką pod C.H. Gemini...
Cel widziany z Lipnika ;) © k4r3l

Pierwsza przyjechała Marzen, potem namierzyliśmy Grzesia, który nas oświecił, po której stronie Gemini bbRiderz ma swoje zbiórki - oczywiście, jako leszcze, byliśmy po złej stronie, haha. Chwilę później pojawił się Dawid, a na samym końcu Marco w oczojebnej koszulce (bez)konkurencyjnego teamu "gejrajders", hehe.
Na asfaltach Lipowej ;) © k4r3l

Dawid przeciągnął nas przez chaszcze po obu stronach Białki w kierunku do Buczkowic, a potem już czekał nas asfalt aż do Doliny Zimnika, gdzie zaczynał się podjazd na Skrzyczne. Podjazd, który siadł mi jak marzenie, nie lubię się spinać, ale dziś kręciło mi się wybornie. Na szczycie byłem po niecałych 30 minutach i korzystając z okazji, że reszta, jak się okazało chciała zaczekać na Marzen, by ta nie pomyliła dróg, zamówiłem sobie piwko i oddałem się chillowi przy akompaniamencie góralskiej muzyki na jedne skrzypce i bit wystukiwany przez góralskie onuce;) Gość cuda wyczyniał z tym smyczkiem a oklaski były wartkie, hehe.
Autostradowe szutróweczki na sam szczyt ;) © k4r3l

Końcówka podjazdu z charakterystycznym masztem ;) © k4r3l

Na szczycie chłodno, pojawiło się coraz więcej chmur, które gnał od południa lajtowy wietrzyk. Marco się odłącza i jedziemy już tylko we czwórkę. Zjazd w kierunku Malinowskiej skały to poezja, zupełnie niewymagający odcinek grzbietowy, ale dający naprawdę dużo frajdy. Tydzień temu jechaliśmy tamtędy w drugą stronę, ale to zdecydowanie nie jest dobry kierunek ;) Rozległe kałuże stanowiły dziś dodatkową atrakcję ;)
Takie tu mamy wysokości a i piwo smaczne ;) © k4r3l

Malinowska Skała to krótki wypych przy zajebistych widoczkach, które po ostrej wycince stały się wręcz bajeczne. Tradycyjna sesja na skale i można zacząć zjazd w kierunku Salmopolu. Na niepozornym korzonku Marzen daje popis pięknego lotu przez kierownicę (legenda głosi, że poleciała na stary, zbójecki skarb, a to w rzeczywistości było 20 groszy;) - na szczęście szybko się zbiera i możemy jechać dalej. Omijamy Malinów i wbijamy na szutróweczkę, którą fruniemy do samej Przełęczy Salmopolskiej.
Grupówka na Malinowskiej - w tle serpentyki, którymi wjeżdżaliśmy ;) © k4r3l

Gdzieś przed Kotarzem... ;) © k4r3l

Tam krótka narada i już wszystko jasne - odłączam się od reszty jeszcze przed Kotarzem. Grześ wymyślił fajny szlak do Brennej (niebieski), ale akurat nie było mi to po drodze, więc wybrałem czerwony w kierunku Karkoszczonki. Po zjeździe z Hyrcy gubię czerwony i wbijam na jakiś żółty, który okazuje się fajną autostradą, dzięki której zjeżdżam aż pod samą Chatę Wuja Toma. Powrót już wybitnie asfaltowy - nie ma się co forsować, więc na lajcie. Jak zwykle dziękować ekipie za towarzystwo, Wasze zdrowie i do zaś! Heeeeej ;)
Widoczki z Hyrcy - zjazd już mniej bajkowy ;) © k4r3l

A to już Karkoszczonka i widok na Skrzyczne (takie małe kółeczko;) © k4r3l


Moje małe Trophy ;)

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Co za dzień! Gdyby ktoś 24h wcześniej powiedział mi, że jutro będę jechał TAKĄ trasę i przejadę ją w całości to bym go wyśmiał. To miała być niedzielna "wycieczka" do naszych sympatycznych sąsiadów Czechów, do schroniska na wcale nie wysoko położonej Filipce (762m n.p.m.), która nie wiem nawet kiedy zamieniła się w katorżniczą walkę z upałem, grawitacją na podjazdach i urozmaiconym podłożem na zjazdach. Uff, ale może po kolei...
Asfaltowe Górki Małe ;) © k4r3l

Do Bielska przyjechałem razem z Jakubiszonem i spod Kauflandu ruszyliśmy w składzie powiększonym o dwóch bielskich rajderów (Pawła i Arka) na miejsce startu w Jaworzu. Tam czekała już na nas podobna ilościowo ekipa: Dawid, Grzegorz, Maciek a także jedna rodzynka w postaci Marzeny ;)
Pierwsze widoczki ;) © k4r3l

Do Ustronia, przez Górki Małe dotarliśmy przyjemnymi asfaltami. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy teren i od razu banan pojawił się na twarzy. Do tego momentu szlaki były, wbrew temu co mówiły niektóre znaki ("bardzo trudna trasa". "niebezpieczny zjazd"), technicznie ani kondycyjnie niewymagające. Prawdziwa zabawa zaczęła się po Czeskiej stronie na podjeździe pod Czantorię (995m n.p.m.). W tym miejscu Grzegorz z Marzeną odłączyli się od nas i pomknęli bezpośrednio w kierunku Filipki. Dla reszty to była pierwsza tego dnia konkretna ścianka, która po raz pierwszy sprawdziła dzisiejszych śmiałków. Jak się okazało to nie jedyny taki podjazd tego dnia...
Jedziemy na Czantorię - na razie łagodnie ;) © k4r3l

Napieramy z Pawłem ;) © k4r3l

Z Czantorii zjechaliśmy dającym w kość "czerwonym" rockgardenem w kierunku Przełęczy Beskidek, skąd rozpoczął się kolejny uphillowy atak: na Soszów (886m n.p.m). Na Soszowie uzupełnienie zapasów wody i całkiem przyjemny odcinek w stronę Cieślara (918m n.p.m.). Przed Małym Stożkiem (843m n.p.m.) odbiliśmy na zielony szlak, który byłby wręcz fenomenalnym singielkiem, gdyby nie hurtowo powalone drzewa w poprzek ścieżki. Podjazd na Filipkę zaskoczył mnie swoją sztwynością - bez chwilowego postoju się nie obyło.
Gdzieś przed Soszowem ;) © k4r3l

Singielek ze Stożka w kierunku Filipki ;) © k4r3l

Na szczycie dołączamy do Grzegorza & Marzen i w ogródku przy schronisku organizujemy mini-biesiadę. Wyśmienite zimne piwo (Radegast) i coś konkretniejszego do jedzenia (ja wybieram zachwalane kiedyś przez Niradharę haluszki - pycha!) to nagroda za dotychczasowe kilometry. Gęby się wszystkim śmieją, czeskie chłopaki ze zmarzlikami (haha - padłem;) robią nam fotkę, analizujemy mapkę a kiedy niechętnie zaczynamy się zbierać okazuje się, że z Pawła lidlowej dętki zeszło powietrze... Ktoś się nie bał i... ;) Bywa.
Sielanka na Filipce ;) © k4r3l

Obiad wart każdej ilości koron ;) © k4r3l

Tutaj po raz kolejny raz drogi nasze oraz Marzeny, Grzegorza i również Arka się rozchodzą. Jak się później okazuje już ich nie spotykamy. W pięcioosobowym składzie jedziemy z Filipki na Stożek Wielki (978m n.p.m.). Żółty szlak okazuje się równie stromy co poprzednie - to akurat nikogo nie dziwi, ale niektóre jego fragmenty, takie jak wąski singielek wśród paproci i iglaków po prostu wymiatają. Podjazd na Stożek czerwonym/niebieskim to również ostra przeprawa. Tam na chwilę przysiadamy i przyglądamy się zjeżdżającym na tamtejszym torze downhillowcom.
Gruppen foto by chłopiec ze zmarzlikiem ;) © k4r3l

Trasa na Kubalonkę była specyficzna - wielgachne korzenie i duże kamienie dały nam w kość. To taki moment kiedy człowiek zaczyna myśleć o kole 29'' ;) Na stromym zjeździe Dawid obrywa kamieniem w kostkę i z grymasem na twarzy pokonuje dalszy odcinek do samej Kubalonki. Jak się okazuje było to na tyle bolesne, że dalsza jego jazda z nami okazuje się niemożliwa. I tak z ośmioosobowej ekipy zostaje nas tylko 4. Razem z Kubą pałaszujemy pierogi podczas gdy Maciek i Paweł cierpliwie czekają na przełęczy obleganej przez tłumy turystów: od typowych klapkowiczków, przez motocyklistów, lokalnych menelików na rowerzystach skończywszy. Przed nami wisienka na torcie, a w zasadzie trzy: Barania Góra, Malinowska Skała i Skrzyczne.
In motion ;) © k4r3l

Jako że momentami jedziemy 'skrótami Pawła' (hehe) zjeżdżamy ze szlaku i trafiamy na masakryczną ściankę, pełną głazów i rozpadlin. Nie ma Beskidów bez prowadzenia, można przynajmniej rozruszać inne partie mięśni i dać odpocząć tym właściwym. Na Baraniej niespodzianka - czeka na nas Konrad. Krótki popas, rozciąganie i można jechać dalej. Od tego momentu zaczyna się dla mnie walka ze skurczami. Były tak regularne iż myślałem, że zaraz urodzę ;) Niestety, co chwila musiałem zsiadać z roweru i przez moment prowadzić. Na szczęście zagadnięta na szlaku dziewczyna miała ze sobą magnez, którym mnie poratowała opowiadając w międzyczasie o wczorajszym wypadzie z chłopakiem na Rychleby. Magnez chyba zaczął działać na zasadzie leku homeopatycznego albo zwyczajnie wmówiłem sobie, że działa ;)
Na Baraniej ;) © k4r3l

Na Skrzycznem nie zabawiliśmy zbyt długo - pora już późna, a przed nami chyba najbardziej wymagający odcinek zjazdowy dnia dzisiejszego - czyli zielony szlak do Szczyrku. W niektórych momentach brakowało już nie tyle skoku, co techniki i odwagi. A i rozsądek podpowiadał, żeby zejść i sprowadzić, bo koncentracja i siły już nie te. Poza tym przy moim wzroście to i o otb nie trudno, a ostatnią rzeczą, której potrzebowałem była wizyta w szpitalu...
Przed Skrzycznym ;) © k4r3l

Na czerwonym do Buczkowic, przy przechodzeniu nad zwalonym drzewem łapie mnie potężny skurcz w łydce i niemal kładzie na ziemię - co za ból... Na szczęście intensywne rozmasowanie chwilowo pomaga. Szlak ten w dalszej części to głównie wspaniały, mocno pozarastany, kręty singiel z fajnymi kładkami, bez których przejazd pewnych odcinków byłby niemożliwy. Niestety, przy jednej z nich Kuba łapie snejka z przodu i czeka nas przymusowy pit-stop. Reszta chłopaków ciśnie już do Bielska, podczas gdy my kończymy ten świetny odcinek. Wybija pora dobranocki - moja 13h na nogach...
Chwila na zebranie sił ;) © k4r3l

Po powrocie do cywilizacji wszelkie dolegliwości cudownie ustępują i jadąc asfaltami pozwalamy sobie nawet na sprinterskie zmiany a mnie udaje się nawet wyprzedzić Kubę na Piekiełku. Drogę do parkingu pokonujemy już ścieżką rowerową. Wypad kończymy po 8,5h w siodle... Na tydzień przed Trophy to była wręcz idealna trasa dająca rozeznanie o tamtejszych górkach, które tak słabo do tej pory znałem. Dzięki wszystkim za towarzystwo, fajnie było poznać kolejne ześwirowane osoby, było ekstremalnie zabawnie, dotleniłem się za wszystkie czasy ;) Pod wieczór w domu, będąc po dwóch kolacjach, na myśl o jeździe mtb miałem dreszcze, ale już na drugi dzień przeglądając fotki chciałem z powrotem znaleźć na na szlaku...

ps. mapka nieco wydłużona, bo gps wyłączyłem dopiero na wyjeździe z Bielska - skrócenie o ten odcinek powoduje rozsypkę profilu...