Ależ ta płyta brzmi świeżo i jakże po naszemu! Żadne tam silenie się na zagraniczne gwiazdki. Premiera albumu w lutym, dodam tylko, że to pozycja obowiązkowa!
Krótki wypad rozpoznawczy. Powód? W końcu spadł pierwszy w tym roku śnieg! Cała Polska przysypana i przymrożona, a w Beskidach do tej pory wiosna. Wreszcie i my się doczekaliśmy. Przy okazji zabrałem Jakubiszonowi strój BBriderZ, który otrzymałem od Damiana, ten przejął go od Pawła, a Paweł dostał go od... producenta ;) Sam przetestowałem swoją koszulkę - daje radę.
A to, że przemarzliśmy na zjeździe to już temat na inną historię. Ale warto było ;)
Ostatnio padłem ofiarą pewnego rowerowego pasjonata - męża "koleżanki po fachu" Katarzyny z
zina Atmospheric. Oprócz zamiłowania do dwóch kółek łączy nas także muzyka. Wyobraźcie sobie, że gość uparł się, że zrobi ze mną wywiad ;) Tym sposobem powstał pierwszy na świecie wywiad z "pionkiem" tudzież "płotką" w światku MTB. Nie musicie czytać tej rozmowy, ale zapraszam wszystkich, których nakręcają rowery i wszystko co z nimi związane na bloga www.tempekolo.blogspot.com :)
Zmiany na bikestats są jak najbardziej na plus, oczywiście trzeba czasu i cierpliwości, żeby przywyknąć do nowych rozwiązań. Ale one zaprocentują! Przykładowo można w bardzo łatwy sposób wkleić sobie na bloga playerek z bandcampa, z czego też skwapliwe skorzystałem. To moja osobista perełka mijającego roku. Jedna z takich płyt, które robią człowiekowi niezwykle dobrze :) Zespół pochodzi z czeskiego Brna i po swojej przygodzie z black metalem zajął się dźwiękami z goła odmiennymi. Jakimi? To już możecie sprawdzić sami ;)
W planach zjazd zielonym spod schroniska na Groniu JPII w stronę Świnnej Poręby. Ale żeby się tam dostać, trzeba pierwsze kilkaset metrów w pionie podjechać. Bez kombinacji, najkrótszą drogą. Znowu walka z błotem, bo okolica rozchodzona... Najgorzej na mokrych korzonkach - koło w ogóle nie daje rady, zwłaszcza jak jedzie się w górę ;)
Zjazd zielonym to niekończący się banan na gębie i adrenalina. 7km odcinków zarówno technicznych, stromych jak i takich, gdzie można lecieć spokojnie 30km/h. Zdecydowanie warte powtórzenia. Na nowo zakupionej mapie z 2013 (wyd.ExpressMap) pojawił się nowy szlak - żółty z Mucharza. Szukam go.
Zaczyna się na skrzyżowaniu (345m n.p.m.) i początkowo wiedzie stromą asfaltową drogą. Na Przełęczy Śleszowickiej odbija w prawo i tu zaczyna robić się ciekawiej. Niby wciąż nawierzchnia asfaltowa, ale nachylenie wzrasta - zaczyna się nieustanna wspinaczka, którą skończę po 10km (!) na Leskowcu, na wysokości 918m.n.p.m! Coś pięknego! W międzyczasie przesiadam się na szlaki kolejno: czarny i niebieski - te odcinki już dobrze znam, ale i tak szukam objazdu, by pokonać wszystko w siodle. Udaje się dzięki fajnemu trawersowi;)
Po niebie zaczyna przemykać coraz więcej gęstych i ciężkich chmur. Na szczycie zapada już lekki półmrok. A tu jeszcze czeka mnie krótki, ale stromy zjazd. Niestety bez wyraźnej przyjemności. Część odcinka, w obawie o kontuzję, pokonuję z buta, za ciemno, za stromo na harce, ale zdecydowanie jest to opcja warta sprawdzenia przy pełnym słońcu. Adrenalina gwarantowana!
Wspieramy polską scenę. Tym razem załoga HC z Lublina. Wokalistka nieistniejącego już One Day Rise w nowej kapeli: ENFORCE. Daje kopa takie granie, chociaż wolałem, kiedy Żaroova zdzierała gardło po polsku. Teksty brzmiały wówczas jakby bardziej dosadnie. Ale na nową kapelę nie narzekam, bo słucha się tego wyśmienicie.
W sobotę zgadaliśmy się jak zwykle z Damianem na szybki objazd okolicy. Ale jak już dojechaliśmy do górek to zachciało nam się sprawdzić jedną z alternatywnych dróg i trochę pobłądziliśmy. Ostatni halny połamał tyle gałęzi, że jazda poza drogami gruntowymi jest utrudniona. Ale coś tam między drzewkami pohasaliśmy ;)
Siłą rzeczy wróciliśmy na stary i sprawdzony podjazd szlakiem serduszkowym pod Groń JPII. Na sam szczyt nie wjeżdżaliśmy, bo tam błoto. Wróciliśmy więc objeżdżając szczyt Gancarza i zjeżdżając z niego drogą, którą dzień wcześniej ktoś targał drzewo, bo podłoże było mocno zaorane... Tam też mijając się z dwoma podchodzącymi endurakami zaliczam kontrolowaną na szczęście glebkę. Krótka wymiana zdań i można zjeżdżać dalej.
Damian zakończył trening przedwcześnie ponieważ skończyły mu się okładziny hamulcowe ;) No trudno, ja nie miałem zamiaru jeszcze się zmywać, więc dokręciłem kilkanaście km sam, poznając nowe, ciekawe zjazdy. M.in. znalazłem przedłużenie mojego singielka, którym trawersujemy zboczę zjeżdżając w dół do Zagórnika. Był fun ;)
Później powrót na zielony szlak i kilka technicznych odcinków. Przed kolejnym podjazdem na Pańską Górę. Tam zmiana kierunku i zjazd obok ogródków działkowych jedną z wielu w tamtym rejonie ścieżek. Świetnie.
Końcówka to powrót nad rzekę Wieprzówkę. To tam odkryłem swojego pierwszego singla po zakupie Kellys'a. W lecie wygląda to jak przedzieranie się przez puszczę amazońską, natomiast o tej porze roku jakoś bardziej przejrzyście ;) Na dodatek pojawił się dość głęboki kanał przecinający ścieżkę, ale już o kładce nie pomyśleli...
W tym dniu nie mogło być nic innego. Calusieńkie notowanie XX edycji Trójkowego Topu Wszechczasów! Endżoj :)
Chyba pierwszy taki wyjazd w całej mojej krótkiej rowerowej przygodzie. Fajnie się siedziało w domu i słuchało Trójkowego Topu Wszechczasów i za bardzo nie chciało się mi się ruszać zwłaszcza jeżeli mógłbym przegapić to co się dzieje na TOPie. Ale od czego są słuchawki? Wyruszyłem kiedy akurat na miejscu 56 poleciało "Master of Puppets". Czyż może być coś lepszego przed treningiem?
Nie chciałem jechać daleko, więc wybrałem się na okoliczne górki pokonać słabego kaca ;) Generalnie plan był taki: cieszyć się jazdą, podziwiać przyrodę i słuchać dobrej muzy. Wszystko zrealizowane na 100%. Jedyne co mnie irytowało to jakaś wroga stacja, która chciała przejąć trójkową częstotliwość oraz njusy z serwisu informacyjnego o pełnej godzinie.
Na podjeździe niemalże się zagotowałem, ale mimo to przeszły mnie ciary. Nie, nie z zimna. Wszystko to efekt bluesowego standardu rozpoczynającego "Hey Joe" The Jimi Hendrix Experience. To na szczęście naturalna reakcja na dobrą muzykę ;)
Przy "The End" The Doors naszły mnie myśli by kończyć trening, ale przede mną bardzo miodny odcinek trasy i szkoda byłoby z niego rezygnować. I pojechałem. Odrobinę urozmaicając sobie trening szukałem nowych ścieżek, których jest u nas od groma i czasami warto opuścić znakowany szlak na poczet ścieżki incognito.
Jazdę zakończyłem klamrą. Muzyczną. Bowiem na ostatnich kilometrach towarzyszył mi "One" Metalliki, na który zresztą głosowałem. Po przyjeździe na chatę kawka i powrót do TOPu z głośników. Gdyby nie muzyka i rower ten dzień byłby zdecydowanie bardziej przybijający. W końcu niby nowy rok, a wszystko po staremu... Ale może to i dobrze? Przecież zawsze mogłoby być gorzej...
Heh, w ramach odreagowania tego jakże dziwnego dnia coś dla ludzi o mocnych nerwach - ostre thrash metalowe granie z kolarstwem jako głównym motywem przewodnim. Jak ktoś nie lubi może przyciszyć i oglądnąć chociaż sam wideoklip dla beki ;) Polecam! Wrzucam z vimeo, bo na YT został zablokowany...
Podsumowanie zrobione, ale jest jeszcze suplement. Najbardziej popieprzony wyjazd w roku - 31 grudzień 2013 (dzięki Tlenek za korektę;)! Nic nie zwiastowało takiej końcówki, miała to być tradycyjna traska na koniec roku. Oczywiście pure MTB. Umówiłem się Kubą na Przełęczy Bukowskiej. Kiedy dojechałem zobaczyłem, że ktoś nadjeżdża. Myślę, dobry
tajming, ale coś mi nie pasowało. Ubranie, rower, to nie był Jakubiszon. I tak poznaliśmy na starym roku jeszcze jednego zapaleńca - Piotra z Bielska-Białej. Kuba dojechał chwilę później i zabrałem ich na singla.
Myślałem, że Piotr na fullu będzie pomykał ostro, ale nie, zjeżdżał zachowawczo, czasami sprowadzał. Jak się okazało chłop ma na karku już trochę latek i zaliczył kiedyś konkretnego dzwona. Od tego czasu włącza mu się blokada na zjazdach. No cóż bywa. Pożegnaliśmy się w Wlk. Puszczy a z Kubą pojechaliśmy eksplorować drugiego singla. Chcieliśmy sobie zafundować fajny uphill leśną dróżką i tam się zaczęło....
[W tym miejscu miał być szerszy opis, ale naliczywszy przekleństw od groma postanowiłem go nie publikować. Zapraszam do
wpisu Kuby, który to całą, ponad godzinną akcję w przyzwoitych słowach opisał. A ja w ramach niepisanego postanowienia noworocznego postanowiłem ograniczyć przeklinanie, chociaż już wiem, że będzie mi cholernie ciężko, bo przeklinać zawsze lubiłem. Jak palacz szlugi, jak alkoholik wódkię ;)]
Zmarznięci wracaliśmy już po zmroku do domu klnąć niemożebnie pod nosem. Po drodze jeszcze jeden kontrolny telefon tym razem z komisariatu w Kobiernicach, hehe. Co jak co, ale takiego sylwestra to się szybko nie zapomina!
W tym roku złamałem swoją żelazną zasadę niegłosowania na polskie kawałki w Trójkowym Topie Wszechczasów. Wśród dwóch właśnie takich utworów (na 33 głosy) znalazły się ponadczasowe "Cztery pokoje" ;)))) A przy okazji apel: nie bądź frajer, nie głosuj na "Dziwny jest ten świat" ;)
Wypad w pełni udany, a co najważniejsze dzień nie przesiedziany - aktywna poniewierka to jest to ;) Dziękówa dla Damiana za oprowadzenie po nowej drodze i do zaś!
ps. pykło 6k km w tym roku :) Nie spodziewałem się tego i jakoś specjalnie mi nie zależało, ale udało się pokonać tą barierę głównie dzięki grudniowej pogodzie oraz towarzystwu, które zawsze działa mobilizująco ;) Póki co mam w grudniu więcej wyjazdów niż w marcu i listopadzie. Może uda się jeszcze pobić albo chociaż dorównać do października :D
Koniec roku zbliża się nieubłaganie, czas podsumowań, przemyśleń, planów... Pozwolę sobie więc wrzucić jedną z 33 pozycji, na którą oddałem głos w trójkowym Topie Wszechczasów. Niezastąpiony Meat Loaf..
Sobotni krótki trening w towarzystwie Damiana. I znowu Leskowiec. Ale co zrobić jak to jedna z najbardziej atrakcyjnych górek w okolicy... Przynajmniej z reguły. Bo dziś była wyjątkowo nieuprzejma dla rowerzystów. Pogodowo natomiast rewelacja. Jak na pierwszy dzień kalendarzowej zimy ciepło - przed wyjazdem odnotowałem 5 kresek na plusie, a w czasie jazdy temperatura dochodziła nawet do 9. Ochraniacze na stopy zostały w plecaku :) Ale lód na wielu fragmentach trasy dał nam nieźle popalić.
Na dzień dobry w Rzykach, na podjeździe. Pierwsza kapitulacja i prowadzenie, co w butach spd nie było wcale łatwiejsze. Ale z pewnością bezpieczniejsze. Po dojechaniu do zielonego szlaku podejmujemy decyzję o odpuszczeniu szczytu - mega szklanka pod naszymi stopami zdaje się potwierdzać słuszność tej decyzji.
Z Gancarza trzeba niestety sprowadzać. Stromizna + plus gdzieniegdzie przymarznięta woda nakazują zachować rozsądek. Na szczęść ostatnie kilka km to już czysta poezja MTB. Singielki, korzonki, techniczne podjazdy...
Nie ma róży bez kolców - po wjeździe na asfalt przednia przerzutka SLXa strzela focha i odmawia posłuszeństwa. Po 3 sezonach i ponad 14tys. km ciężkiej orki pantograf nie wytrzymuje i pęka... Cóż, chyba już wiem co sobie sprawię "pod choinkę" ;)
ps. testuję nowy edytor dodawania wpisów i trochę się dziwię tym wszystkim, którym puszczają z tego powodu nerwy. Jak dla mnie ekstra! Oczywiście pierwsze wpisy na pewno zajmują więcej czasu, trzeba to jakoś ogarnąć i połapać się w nowym rozstawieniu okienek i przycisków, ale wydaje mi się, że na dłuższą metę, będzie to wygodniejsze.
"A kdybys už nebyla, vymyslím si tě" taki oto piękny tytuł nosi płyta, która dotarła do mnie zza naszej południowej granicy. Zakochałem się w tych dźwiękach od pierwszego posłyszenia. Absolutnie fenomenalna muzyka! Podoba mi się fakt, że Czesi, w przeciwieństwie do wielu polskich "artystów", nie wstydzą się swojego języka. Zdecydowanie najlepiej wydane 250 czeskich koron w ostatnim czasie!
Szybki look na prognozy i co widzę? Sobota słoneczna, niedziela pochmurna. No to już wiadomo, co będę robił w sobotnie przedpołudnie ;) Wpadłem jeszcze do chorującego Jakubiszona i podrzuciłem mu płytkę Obscure Sphinx, bo zamówiłem sobie i jemu. Wytłumaczył mi drogę na Trzonkę i pojechałem...
W sumie początkowo droga była mi w pewnym stopniu znana, kilka lat temu jechaliśmy tam z dobrym kumplem, ale trochę wówczas pobłądziliśmy, hehe. Tym razem udało się wzorowo dojechać do szczytu, po drodze łapiąc się nawet na kilka stacyjek drogi krzyżowej. Dziwne, że jeszcze Watykan nie postawił krzyża na Marsie albo Księżycu :))) Ale to nie prędko chyba, bo teraz wrócili do korzeni i metrem jeżdżą, albo na rowerze :)
Na grzbiecie fenomenalny warun, ciepło, niemalże jak w lecie a nie w połowie grudnia. Zamiast herbaty z termosu pociągnąłem kilka łyków błękitnego izotonika. Podjechałem na znaną sobie polankę a tam jeszcze ładniej: Babia, Tatry, słońce a pode mną mgły - coś piknego!
Lekko improwizując zahaczyłem o podszczyt Złotej Góry i zjechałem z niej żółtym szlakiem zaliczając po drodze kilka singielków. Dalej znowu w górę - tym razem w stronę Przełęczy Kocierskiej. Tam jednak nie docieram, tylko zbaczam z asfaltu i wjeżdżam na Przełęcz Cygańską. Miejsce zacienione, więc ślisko...
Dalej już dobrze znanym zielonym szlakiem do Targanic. Tam zawsze jest frajda, chociaż odcinek to krótki, bo raptem dwukilometrowy. Powrót bocznymi drogami, bo już zaczynało się robić szaro. Dziś sam, więc bez weny. No i nóżka jakoś nie podawała, albo się po prostu za ciepło ubrałem.
Ampacity "na żywca" to w zasadzie to samo co Ampacity z płyty, wszak nawet swój debiut nagrali na "setkę". W styczniu grają w Bielsku i szkoda, bo raczej nie dotrę, więc pozostaje oglądać takie właśnie bootlegi. Co ciekawe dopiero podczas tego nagrania wyczaiłem nawiązanie do floydowskiego "A Great Gig In The Sky" - na płycie jakoś mi to umknęło, tutaj jest to bardziej wyraziste i oczywiste. Żal nie znać!
Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, ale brakuje mi ostatnio kilku rzeczy, w tym śniegu ;) Owszem, w ostatnią niedzielę zażyliśmy odrobinę białego szaleństwa jednak poniedziałkowa słota i brak opadów śniegu w perspektywie nadchodzącego tygodnia napawa mnie lekkim niepokojem :)
Bez śniegu jakby fun mniejszy, a przecież błoto w tym sezonie dopisywało aż nadto niezależnie od panującej pory roku. Formalnie niby jeszcze jesień, ale mam nadzieję, że chociaż w górach pokrywa śnieżna zdoła się utrzymać do kolejnego porządnego ataku zimy.
Nie będzie oryginalnie - zgadałem się z Kubą na małe co nieco na Leskowcu. Niby ta sama górka co tydzień temu, ale po co kombinować, skoro jadąc tam ma człowiek pewność co do odpowiedniej ilości śniegu. No i jeszcze jedna istotna sprawa - schronisko :))) Sam podjazd był lekką katorgą z racji świeżego (wczorajszego puchu) i rozchodzonych szlaków. Ale walczyliśmy :D Pierwszy raz bez rogów! Z szerszym dzięki temu chwytem! No i po ostatnim serwisie przestawiłem amortyzator ze 100 na 120mm skoku - na zjazdach od razu pewniej :)
Pojedli my, popili, pośmiali, aż nie chciało się potem wsiadać na rower :) A chcieliśmy jeszcze podjechać kilkaset metrów na szczyt sprawdzić widoczność. Niestety akurat spochmurniało i zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Pogadaliśmy z jednym gościem po 60tce i jednym zawale. Tym razem był trekkingowo, ale ma przejeżdżone w tym roku prawie 6000km! Zrobił sobie fotkę przy naszych rowerach ;) i pożegnaliśmy się.
Inny turysta zagaił o nasze ochraniacze na buty. Fakt faktem wynalazek średnio trafiony kiedy przychodzi podprowadzać rower, poza tym ciągnie zimno od bloków a śnieg, który dostaje się pomiędzy materiał a but też robi swoje. Jako motocyklista polecił nam patent z obwijaniem buta połówką rolki folii strecz. Nie wiem czy to wypali na rowerze, ale nie zaszkodzi wypróbować :)
Zjazd rewelacja. Wchłonięte piwko sprawy nie ułatwiało stąd też mój piękny lot w, na szczęście, miękki śnieg. Więcej śmiechu niż strachu i głupoty niż rozumu :) Odgłos hamulców Kuby towarzyszył nam do samych Rzyk - pekaes to mało powiedziane ;) Ale puścić się klamek nie dało, bo cholernie ślisko było ;)
Na koniec jeszcze rundka przez singielki na zielonym szlaku i wizyta w 'bikeparku' na Pańskiej Górze. Ktoś wcześniej "założył ślad" i wiedzieliśmy jak jechać, żeby wykorzystać maksymalnie tamte ścieżki. Warto tam wrócić, podobnie jak i w góry :) /
Premiera "Like we're equal again" już wyznaczona. 13 grudzień. To będzie sądny dzień dla polskiej sceny alternatywnej. Przedpremierowy odsłuch debiutu krakowskiego Fleshworld pozostawił coś więcej niż dobre tylko wrażenie. Promocyjny utwór nr 2 prezentuje się tak:
Siedzenie w chałpie na dobre mi nie wyjdzie, więc ruszyłem swoje cztery litery sprawdzić ile śniegu nasypało w pobliskich górkach. Ale żeby tam dotrzeć pierwsze musiałem uświnić siebie i rower, bo śnieg na zamieszkałym przeze mnie pułapie nie występuje, a plusowa temperatura zamieniła wszystko w błotnistą maź...
Gdzieś do 600m n.p.m. jechało się ciężko, czasem trzeba było prowadzić, bo opony nie dawały rady na czymś co przypominało kolorystycznie kawę z mlekiem, a stan skupienia miało bliżej nieokreślony ;) Oczywiście po drodze kilka zaczepek od turystów: "a opony już zmienione na zimówki?", "trzeba było łańcuchy założyć", itp. W sumie, co racja to racja ;)
Przed samym szczytem prawdziwa zima, gałęzie uginające się pod naporem śniegu, pokrywa śnieżna na zadowalającym poziomie, temperatura znacznie niższa - świetnie! Widokowo trochę kiepsko, bo pochmurnie. Ostatnie łyki już letniej herbaty (marketowy termos) i pora na zjazd.
Czyli najprzyjemniejszy i najbardziej emocjonujący etap tripu. Tak to już jest, że w zimie zjazdy biorą górę nad podjazdami, ale gdzieś tą technikę trzeba szkolić. Zjeżdżało się świetnie, początkowo serduszkowym a końcówka już czarnym, czyli z większą dawką adrenaliny.