Wpisy archiwalne w kategorii

woj.śląskie

Dystans całkowity:17913.96 km (w terenie 1517.50 km; 8.47%)
Czas w ruchu:918:05
Średnia prędkość:19.10 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:296250 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:191 (98 %)
Suma kalorii:74861 kcal
Liczba aktywności:241
Średnio na aktywność:74.33 km i 3h 53m
Więcej statystyk

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Hrobacza & Magurka, czyli uphill w Beskidzie Małym ;)

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
U-wiel-biam! W ramach odpoczynku od metalowego łomotu trochę dobrego współczesnego rocka! Trzeba przyznać, że jak na duet generują cholernie dużo przyzwoitego hałasu ;) I co najważniejsze z płyty na płytę niesamowicie się rozwijają a na żywo dają czadu!


Sympatyczny wypad nad jezioro. Po wczorajszych ulewach i burzach nie ma śladu, no może powietrze trochę bardziej rześkie, ale też bez przesady. W Porąbce dzwoni Funio - właśnie atakuje Kocierz od strony Żywca - no niestety, tym razem nie pojeździmy... Uparłem się dzisiaj na Hrobaczą Łąkę, na której ostatni raz byliśmy z Jakubiszonem w... sylwestra, hehe. Postanowienie podjazdowe: nie używać młynka! I udało się, mielonkę wrzuciłem dopiero przy schronisku, żeby pokonać ostatnie korzonki. Ostatecznie podjechałem tą francę w 30 minut i 6 sekund ;) Od połowy drogi nawierzchnia w fatalnym stanie - mega dziury, mnóstwo kamieni - szosowcy spokojnie mogą już tę górkę wykreślić ze swojego grafiku, a jeszcze dwa lata temu kilku tam widziałem...
Końcówka podjazdu na Hrobaczą - najgorsze za mną;) © k4r3l

Pod krzyżem ciekawa scenka: gość w sile wieku odstawia piwko i zaczyna się wspinać po konstrukcji krzyża. Debil - myślę, albo głupek co najmniej. W międzyczasie przyjeżdża jakiś dziadek na rowerze i zaczyna się:
- Pan zejdzie stamtąd!
- Ale dlaczego?
- Proszę pana, żeby pan zszedł.

Warto się zatrzymać, a to pod pretekstem odpoczynku, albo już na zjeździe :) © k4r3l

Gość szpanuje swoją głupotą przed rodziną, która podobnie jak on głupia. Nie lubię takich akcji, ale tym razem dziadzio miał rację - mało było takich przypadków, że GOPR musiał się fatygować z powodu chojrakujących debili? Na koniec jeszcze jeden prokatolicki atak dziadka z partyzanta: "W domu albo w kościele też pan po krzyżu chodzi?" :D Na tą zaczekpę "kaskader" się wyraźnie obruszył i wywiązała się pomiędzy nimi jakaś słowna potyczka, którą szczerze powiedziawszy miałem w dupie, bo krzyża bronić nie zamierzam a już tym bardziej głupoty takich niedzielnych buraków po jednym piwie...
Ławeczka na wale w Zarzeczu ;) © k4r3l

W drodze nad jezioro wpada mi jakiś owad (osa?) w ucho i postanawia mnie użądlić - mam ostatnio jakieś szczęście do takich bliskich spotkań z matką naturą. Ucho mimo iż zawsze odstaje od czaszki, to dziś jakby nieco bardziej :) Nad Jeziorem chwila na odpoczynek i loda zakupionego w monopolowym ;) Ludzi od groma, rowerzyści, spacerowicze z psami, dzieciakami - oszaleć można. Trochę się zasiedziałem, więc w ramach wieczornego rozruchu postanowiłem (uwaga, będzie old schoolowy zwrot;) karnąć się na Magurkę - a więc górkę nr 2 a dla niektórych nr 1 (różne są opinie;) jeżeli chodzi o podjazdy w Beskidzie Małym. Ten podjazd również bez mielenia. Czas od zapory do początkowego szutru, czyli pierwszego wypłaszczenia w okolicach 23-24 minut. Jak widać po czasie ta wydaje się być ciut łatwiejsza, ale pewnie to kwestia lepszej nawierzchni - stromizna jest porównywalna ;)
A to już najwyższy punkt dnia - platforma na szczycie Magurki ;) © k4r3l

Zjechałem sobie szlakiem narciarskim - coraz bardziej rozpiżdżonym niestety :( I później z Przegibka szybki myk przez Wielką Puszczę i Przełęcz Beskid Targanicki do domu.

Na koniec kilka podrasowanych optycznie panoramek. Enjoy! :)

Hrobacza Łąka > klik <
Jezioro Żywieckie > klik <
Magurka Wilkowica > klik <

Wielka Racza na sucho ;)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Kolejna niedziela pod względem rowerowych planów prezentowała się ambitnie. Postanowiliśmy z grupką bbriderz wybrać się w Beskid Żywiecki. Już na wstępie utworzyły się trzy frakcje - rowerowa, samochodowa oraz pociągowa. Byłem w tej ostatniej i z przesiadką w Bielsku-Białej dokulałem się do Milówki. Miałem godzinę czasu do przyjazdu pozostałych, więc postanowiłem wysiąść wcześniej i do Rycerki dojechać na rozgrzewkę. A rozgrzewka była konkretna - po drodze Przełęcz Kotelnicka (polecam;) i skrót czarnym szlakiem z Soli do Rycerki przez Łysicę (ok. 700m n.p.m.) ;)
Takie były warunki transportowe - jeden bilet dwa różne składy;) © k4r3l

Po chwili nadjeżdża kierowany przez Maćka bolid z Marzeną, Grzesiem i Dawidem (oraz oczywiście ich rowerami;). Humory dopisują od rana, szybkie składanie tobołów i można jechać na spotkanie z Arkiem i Pawłem, którzy do Rycerki dotarli na rowerach z Bielska. Po drodze mijamy mnóstwo lokalesów uzupełniających elektrolity w okolicznych sklepach typu społem. W Kolonii ostateczna decyzja - większość wybiera żółty bezpośrednio na Wielką Raczę. Ja z racji, że jechałem nim na Trophy wraz z Qniem i Piasqiem wybieram nieznany wariant w postaci czarnego szlaku rowerowego na Magurę. Szlak gubimy ale szeroką szutrówą ciągle nabijamy metry w pionie. W pewnym momencie robimy kilkanaście metrów ostrego wypychu i, tu niespodzianka, lądujemy na czerwonym granicznym, czyli jest ok.
Pierwszy teren - Łysica i panorama z tego niepozornego szczytu :) © k4r3l

A to już widoki z czerwonego 'singielka' ;) © k4r3l

Szlak w tym miejscu to genialny singielek - warunki do jazdy super, można oko nacieszyć kapitalnymi widokami, momentami jest też flow, ale generalnie trzeba się pilnowć, bo wąska ścieżka jest mocno zarośnięta i czychają na niej różne, nie zawsze miłe, niespodzianki. Na jednym z korzennych odcinków zaliczam kontrolowany lot w krzaki - z mała prędkość, amor się zapadł w głębszej dziurze i wysoko punktowana ewolucja gotowa ;) W pewnym momencie gubimy oznaczenia, trzeba się wracać. Kolejny stromy wypych tuż przed schroniskiem i docieramy do grupki ze szlaku żółtego. Ekipa już zniecierpliwiona, więc nie ma za dużo czasu - a myślałem, że jak schronisko to i piwko zaliczymy... No trudno, trzeba jechać dalej.
Wspólne foto koło schroniska na Raczy (fotkę robił Grześ;) © k4r3l

Zjazd z Wielkiej Raczy bardzo fajny, na hali walka ze zdradliwymi koleinami i trochę wygłupów w oczekiwaniu na Marzen, która sobie pomyka na totalnym sztywniaku po tych wszystkich nierównościach - szacun. A droga na Przegibek usłana jest głównie korzeniami, jest też odrobina luźnych kamieni. Trochę pod górę, trochę w dół - kilka podprowadzeń jest nie uniknionych.
Często zatrzymywaliśmy się w takich widokowych miejscach ;) © k4r3l

Na Przegibku nie wytrzymuję - idę na małe piwo. Ja nie wiem co to za grupka co z nimi jadę, w ogóle ich nie poznaję. Ja wiem, że sierpień miesiącem trzeźwości, ale żeby w górach się browaru nie napić? Brak słów ;) Jeszcze mnie laska za barem chce okantować przy wydawaniu na 10 złotych, ale się nie daję. I tym sposobem to schronisko na wstępie zalicza u mnie dużego minusa.
Wielka Racza została w tyle - nie minęło chyba nawet 15 minut ;) © k4r3l

Rozjeżdżamy się - "samochodziaże" wybierają najkrótszy wariant do swojego bolidu, czyli zielony wprost do Rycerki a my postanawiamy we czwórkę (Marcin dojechał późniejszym składem) zawalczyć z Wielką Rycerzową. Wybierając szlak czerwony zamiast niebieskiego podjęliśmy chyba jedną z lepszych decyzji - niby stromo, ale w dużej mierze podjeżdżalnie, co daje sporą satyfakcję! Zjazd do Bacówki asekuracyjnie - hample zapowietrzone, a z racji opóźnionego zamówienia z Centrum Rowerowego (tjaaaa, 24h wasza mać! i jeszcze dętka nie ta co chciałem!) używane klocki półmetaliki - zestaw conajmniej nieodpowiedni na góry tego kalibru...
Marcin i Qń zjeżdżają do Bacówki pod Wielką Rycerzową :) © k4r3l

Dalsza część szlaku to już kilkukilometrowy zjazd. W pewnym momencie wpada mi jakiś owad pod paski kasku i postanawia pożegnać się ze mną na ostro - ukłucie daje się we znaki jeszcze przez kilka kilometrów, później już o nim zapominam, bo odpadają mi ręce ;) Chwilę przed asfaltami Qń łapie snejka po czym musi ratować się moją pompką, bo jego gdzieś czmychnęła z kieszonki.
Mądrości z PKP Rajcza Centrum, hehe ;) © k4r3l

A tak podróżowały nasze rowerki z powrotem - konduktor nie miał nic przeciwko :) © k4r3l

I tak kończy się nasza przygoda w Beskidzie Żywieckim. W Rajczy raczymy się colą i kebabami a do pociągu bierzemy po browarze (na zakwasy;). Wysiadam w Pietrzykowicach i jadąc początkowo wzdłuż Jeziora Żywieckiego robię standardową trzydziestokilometrową dojazdówkę do domu po drodze zahaczając jeszcze o, jak zawsze o tej porze roku, wybawcze źródełko w Wielkiej Puszczy. Ekstra wypad, choć trochę krótki - za szybko się też wykruszyła ekipa. No a przede wszystkim za mało piwa - a przecież każdy powie, że na takiej wyprawie pić trzeba, nawet wtedy kiedy się nie chce!.
W Wielkiej Puszczy można jak zwykle podładować akumulator :) © k4r3l

/

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Nadjeziornie z przełęczami ;)

Środa, 24 lipca 2013 · Komentarze(5)
Środowy wariant z jeziorem w tle tym razem został wzbogacony o dwie przełęcze - tam: jechałem przez Beskid Targanicki, natomiast z powrotem już przez Kocierz. W tygodniu na wale w Zarzeczu, biorąc pod uwagę porę (późne popołudnie/wieczór) całkiem sporo ludzi, ale zawsze znajdzie się wolna ławeczka, z której będziemy mogli sycyć oczy wspaniałymi widokami - vis-a-vis majaczy Babia Góra a chylące się ku zachodowi słońce nie dość że ogrzewa kark, to dodatkowo ozdabia swoimi ostatnimi promieniami taflę jeziora. W drodze powrotnej trochę energii zostawiłem na asfalcie głównie przez opony, których nie chce mi się zmieniać na sliki, bo teren kusi... Powrót po godz. 21 - muszę się streszczać żeby zdążyć przed zmrokiem, bo zgubiłem w tym sezonie już drugą tylną lampkę - oczywiście podczas ostatnich wojaży w Beskidzie Małym;)
Wieczorne lustro Jeziora Żywieckiego ;) © k4r3l

Nad jezioro ;)

Wtorek, 23 lipca 2013 · Komentarze(5)
Szybki wypad nad Jezioro Żywieckie. Nie lubię się spóźniać, więc wyjeżdżam z delikatnym zapasem. Po 9 km okazuje się, że był to słuszny wybór - łapię gumę. Zabieram się do wymiany i orientuję się, że nie mam łyżki, a z tego co pamiętam Conti MK II dość opornie wchodził na rafkę. Szczęście w nieszczęściu w podsiodłówce rozkręcił mi się doszczętnie multitool i za sprawą trzymających w kupie wszystkie klucze dwóch listw z mocnego tworzywa ściągam oponę ;) Wymiana dość sprawna udaje się nawet nie pobrudzić za bardzo - pobocze oferuje wszystko, nawet prymitywny podtrzymywacz do dopiero co nasmarowanego łańcucha ;)
Klameczka naprawiona i dętka w koszyku na bidon ;) © k4r3l

Powrót w naprawdę dobrym tempie - krótki pobyt na wałach w Zarzeczu zrobił mi naprawdę dobrze ;) To chyba zasługa tamtejszego wyjątkowo sprzyjającego mikroklimatu ;)

Równica

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Biję się w pierś i nadrabiam zaległości muzyczne. Z racji niemałej kupki płyt przeznaczonych do odsłuchu w kolejności pierwszej zwanej priorytetową dopiero teraz znalazłem chwilę dla nowego albumu Deftones. "Rosemary" to jak na razie mój ulubiony kawałek z "Koi No Kian". Subtelny trans!


Z niepokojem wyczekiwałem niedzieli, bo wg prognoz wreszcie miało się uspokoić, ale z drugiej strony wiadomo jakie te prognozy bywają... Na szczęście tuż po 5 rano z zadowoleniem stwierdziłem, że nie padało od jakiegoś czasu i na opady się nie zanosi. Dla odmiany zaczęło wiać. Ten wiatr towarzyszył nam przez większość trasy. Z Darkiem i Dominikiem umówiłem się w Buczkowicach o 7:30 i ostro musiałem przycisnąć, żeby się nie spóźnić, bo trochę rano się guzdrałem (c'mon w końcu to 5 rano w niedzielę;). Na miejsce zbiórki przyjechałem z dokładnością co do minuty - coś ostatnio często zdarza mi się być punktualnym.
Domin i Daro cisną - w tle cel nr 1 - Salmopol ;) © k4r3l

Nad przełęczą zaczęło się chmurzyć, ale chłopakom nie zrażonym faktem ani przez myśl nie przeszła zmiana trasy. A ta zakładała dziś konkretny uphill z celem nadrzędnym - Równicą. Wierzcie lub nie ale pierwszy raz tam wjeżdżałem od strony Ustronia - zupełnie nie po drodze ta górka, a szkoda, bo jak się okazało to bardzo fajny podjazd. Ale nie uprzedzajmy faktów. Wszak wcześniej był jeszcze Salmopol. Przełęcz kultowa, ale nie w głowie nam było ściganie. Przynajmniej nie teraz ;)
Tunel pod skocznią Małysza ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły ok, chociaż niektórym (Darek?;) mogło pizgać :) Ubrałem się jednak konkretnie, zupełnie jak w marcu, hehe. Droga do Ustronia pokonana w naprawdę wyborowym tempie - D. i D. to nie pierwsi lepsi chłopcy to bicia, hehe. Od razu widać, że zajechaliśmy do małego rowerowego światka - aktywność dwukółkowców rosłą z każdą kolejną minutą. Podobnie jak nasz fun z jazdy. Odnajdujemy wiadukt nad Wisłą - miejsce startu tegorocznego etapu MTB Uphill - Równica. Z racji braku stopera czasu nie mierzę, ale po brukowanym odcinku nachodzi mnie ochota na mocniejsze depnięcie w pedały. Urywam się chłopakom nieświadomy tego co mnie dalej czeka. A dalej nie ma lekko, ale doświadczenie procentuje, łapię swój rytm i udaje się dojechać pierwszym, choć Dominik był tuż tuż..
Nagroda za kolejny zdobyty szczyt;) © k4r3l

Szybkie piwko (Lech Free - błeeee!) i szarlotka (pychota!;), pogawędka o Tour De France i zaczynamy odwrót sprowokowani przez dość groźnie wyglądającą chmurę, a raczej chmurzysko :) Postanawiamy wrócić tą samą trasą, czyli raz jeszcze przez Salmopol. Na podjeździe siadam na kole Dominikowi i tasujemy się przez większość drogi. Tuż przed szczytem słabnę a Dominik przyciska i zostawia mnie w tyle. Nieświadomie pobił swój rekord, kto wie, może ja też? ;)
Kichający husky ;) © k4r3l

Do Szczyrku zjeżdżamy już razem, coraz więcej rowerzystów na drodze - nie nadąża człowiek z machaniem. Mijamy też jednego handbikera - szacun dla gościa, bo śmigał żwawo! W Buczkowicach żegnamy Darka, a chwilę dalej rozjeżdżamy się z Dominikiem. Przede mną Przegibek, ale już powoli opadam z sił - kolejny odcinek pod wiatr wcale sprawy nie ułatwia. Do tego dochodzi lewe kolano, któremu wyraźnie dzisiejsza trasa nie odpowiada. No cóż, przecież po taryfę nie będę dzwonił :)
Czikita na Salmopolu ;) © k4r3l

Na koniec funduję sobie przejazd przez malowniczą Wielką Puszczę i ostatni podjazd dzisiejszego dnia - nieuniknioną Przełęcz Targanicką, którą na delikatnym odcięciu pokonuję z młynka. Dzięki chłopaki za wspólną jazdę i wzajemną motywację. Równica szosą w końcu odhaczona! ;)

Żar bez żaru ;)

Sobota, 22 czerwca 2013 · Komentarze(13)
/

Jakoś nie miałem ochoty na kolejny w tym roku wypad na Skrzyczne (a tam właśnie w nd rano mieli jechać bbRiderz) i korzystając z tego, że wciąż mam założone detonatory postanowiłem pierwszy raz w tym roku pojechać sobie (asfaltem) na Żar. Ale to nie był byle jaki Żar - tą mistyczną górkę postanowiłem zdobyć po zmroku :) Z racji dłuższej trasy wyjechałem o 21. Trochę zaniepokoiły mnie niskie chmury przykrywające szczyt Złotej Górki, ale postanowiłem zaryzykować i przebić się przez Przełęcz Kocierską do Żywca. Zjazd z Kocierza już w kompletnych ciemnościach. W dolince natomiast co chwile jakiś grillek czy ognisko - okolica (las, strumyk, góry) zachęca do takich właśnie nocnych posiadówek.
Księżycowy krajobraz na Żarze ;) © k4r3l

Do Międzybrodzia docieram bez problemu - ruch znikomy, sporadycznie tylko jestem oślepiany przez samochody, ale to tylko chwilowe. Przez moment w Łękawicy zastawiałem się czy Paul McCartney gra dziś na narodowym czy może na pobliskim festynie, bo do moich uszu dotarły skrawki coveru "Yellow Submarine", hehe. Zapora w Tresnej w przeciwieństwie do tej w Porąbce jest zupełnie nie oświetlona, ale dzięki temu dobrze stamtąd widać migoczące w oddali światełka. Widać było też mój dzisiejszy cel - podświetlony na czerwono maszt na szczycie Żaru oraz snop jasnego światła tuż obok.
Nocna Tresna i migoczący w oddali Żar ;) © k4r3l

Wydawało mi się, że ten 7kilometrowy podjazd upłynie pod znakiem kompletnego mroku ale na szczęście ku mojemu zaskoczeniu w wielu miejscach na podjeździe latarnie pracowały pełną parą. Oczywiście totalnie zaciemnione miejsca również się zdarzały (głównie w górnej części) ale nie robiło to już na mnie wrażenia. Myślałem, że na szczycie nie będzie o tej porze (wybiła w końcu 23:00) nikogo, ale niestety trafiła mi się wylewna dziunka i jej maczo toczący "głęboką" konwersację. No cóż, nic tu po mnie w takim razie - zjazd na pełnej k.... znaczy asekuracji:) W drodze powrotnej ujawniło się skrzypienie łańcucha - jednorazowe smarowanie wodnistym finishline'm tuż przed wyjazdem to jednak za mało. W asyście nieznośnie głośnego łańcucha powróciłem chwilę po północy. Pełen chillout, ciepełko, klimacik. Polecam ;)
A to już pod samą wieżą na szczycie ;) © k4r3l


A jeżdżąc sobie słuchałem przedostatniego albumu Bonobo. To jeden z nielicznych niegitarowych projektów, który mój zakuty łeb przyswaja. Idealne dźwięki na nocne tripy! Klasa!

Porąbka nocą ;)

Środa, 19 czerwca 2013 · Komentarze(4)


Nie, nie bolą mnie zęby i nie mam problemów ze snem - po prostu po 22 są idealne warunki do kręcenia ;) Dla odmiany wybrałem się przez Wielką (Mroczną;) Puszczę nad zaporę w Porąbce. Jazda przez Puszczę nie za szybka, bo snop światła niezbyt radził sobie z takimi egipskimi wręcz ciemnościami. Ale jak pamiętacie intro do "Zagubionej autostrady" Lyncha, to wiecie mniej więcej o jakim klimacie mówię ;)
Zapora i most w Porąbce nocą ;) © k4r3l

Nad zaporą kilka grupek młodzieży, ruch samochodowy znikomy. Nocne fotki nieco lepsze niż wczoraj. Powrót przez kultowy most w Porąbce, później przez uśpiony Bukowiec a następnie kontrastujące z tym, jasne od oświetlonych witryn sklepowych, centrum Czańca i Roczyny back to home. Droga w Czańcu wciąż bez nawierzchni na odcinku ok. 2km - jedzie się fatalnie. Siodełko Tokena skrzypi i ugina się potwornie. Na domiar złego na szybkości ustawiłem źle i męczyłem się przez 30km w niewygodnej pozycji. Pod moimi 85 kilogramowymi czterema literami wytrzymało zaledwie 1,5 roku. Szkoda, bo pasowało kolorystycznie do ramy, chociaż trochę czasu minęło, zanim przyzwyczaiłem się do tej dechy, hehe.

Na schabowego do Zakopanego ;)

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Przekonałem się do nowego albumu Alice in Chains już po kilku przesłuchaniach. Teraz mam ich na koncie już kilkanaście i nie mogę uwolnić się spod czaru tej płyty! Niespodziewanie dobra rzecz!


Idea tego wypadu zrodziła się mniej więcej rok temu, kiedy to z Dominikiem i Darkiem wracaliśmy z wypadu na Przełęcz Krowiarki. Ktoś wtedy rzucił: "a może by tak objechać Babią Górę dookoła?". Pamiętam, że po powrocie z tamtego tripu (najdłuższy dotychczasowy dystans 165km - umarłem ;). Przyszła jesień, zima i żeby temat nie przepadł założyłem wątek na bikestatowym forum. Temat ożył, pojawiało się coraz więcej osób zainteresowanych i tak ostateczny skład skrystalizował się na dosłownie kilka dni przed godziną "0".
Więcej was mama nie miała?:) © k4r3l

15 osób, w tym aż 14 bikestatowiczy zgadało się na rondzie w Żywcu by stamtąd rozpocząć atak na korbielowską Przełęcz Glinne. W międzyczasie telefon od Daniela - trochę się spóźni. Postanawiamy wyruszyć "turystycznym" tempem w nadziei, że nas dojdzie. W Jeleśni zgarniamy po drodze Ludwika (Tlenek) i w tym składzie ciśniemy do Korbielowa. Mega zdziwienie ogarnia nas kiedy widzimy napierającego jak ogień Daniela, który mija nas z prędkością światła, mówi "cześć" i rzuca się w pogoń za resztą ;) Na szczęście reszta daleko nie odjechała i zatrzymujemy się w centrum Korbielowa, gdzie nabijamy kasę małego sklepiku spożywczo-monopolowego zaopatrując się przed wjazdem na Słowację.
Pierwszy popas, na razie spożywczy ;) © k4r3l

Gruppen foto by kobita ze sklepu :) ps. komu pomidorki, komu? :D © k4r3l

Po przekroczeniu granicy i jeździe przez kraj naszych południowych sąsiadów można obalić dwa mity: słowackich dobrych dróg i Słowaków jako kierowców kulturalnych! Drogi tragedia, dziurawe jak nasze, a kierowcy to debile jeszcze więksi niż nasi o czym kilkukrotnie możemy się niestety przekonać. Są też i miłe aspekty - traktorzyści jadący z naprzeciwka wesoło trąbią widząc taki mini-peletonik, ale im wiadomo, nigdzie się nie śpieszy, chyba, że po piwo do sklepu ;)
Już po słowackiej stronie ;) © k4r3l

Słowacki widoczek :) © k4r3l

W Namestovie moja grupka jadąca z tyłu przegapia skręt i trochę nadrabiamy. Kilka telefonów i jak się okazuje, reszta już jest nad zaporą w Trzcianie. No nic gonimy, ale tempo narzucili takie, że po przyjeździe Tomek daje reszcie burę napominając, że umawialiśmy się na jazdę wspólną a nie ścig po medale :) Tam ustalamy by jechać ze średnią 25km/h - to i tak więcej niż zakładana. Długo jednak chłopaki nie wytrzymują - szosowcy wyraźnie męczą się jadąc tak "wolno" więc po kolejnym przekroczeniu granicy ekipa ponownie się rozrywa. Trudno.
Słowcja, kraj dziwnych znaków i debili w samochodach ;) © k4r3l

Słowacki widoczek :) © k4r3l

Już po polskiej stronie, przed Kościeliskiem, robimy postój pod sklepem z pasącymi się obok (ł)owiec(z)kami (jedna zajebista, łaciata;) i walimy z Januszem po browarze. Warka Radler to może nie piwo w pełnym tego słowa znaczeniu, ale przy panującej temperaturze robi naprawdę dobrze ;) Pod sklepem jak to zwykle bywa jaja i rozmowy z góralami - oczywiście wszystko zainicjowane przez Janusza, przez którego bardziej niż dupa po tej trasie, bolał mnie brzuch. Ze śmiechu oczywiście :D Tam rozłączamy się z Waldkiem, który jedzie tylko do Zakopanego i sugeruje nam byśmy jechali sobie własnym tempem, bo i tak jest już prawie na miejscu a drogę zna. Chwilę później natrafiamy na dwóch Tomków (Funio i majorus), którzy stołowali się dwa sklepy dalej ;)
Janusz i łowce ;) © k4r3l

W drodze do Zakopanego ;) © k4r3l

W takiej ekipie (Webit, Tlenek, Gustav, Funio, Majorus, Piofci, Kovval, Janusz507) wjeżdżamy do centrum Zakopca, gdzie pierwsza grupka już ulokowała się w jadłodajni tuż naprzeciwko wejścia na Krupówki. Jako, że na pierogi musiałbym czekać ~1h decyduję się, tak jak większość, na schabowego i piwko! Zakopiec jako miasto to jakaś przerąbana miejscówka - bez urazy dla wszystkich miejscowych, ale odpocząć to się tam nie da. Liczba ludzi, która przełazi koło mojego obiadu jest delikatnie mówiąc irytująca.
Funio-orędownik i reszta turystycznej grupki ;) © k4r3l

Uciekamy z Zakopca ;) © k4r3l

Za namową Janusza postanawiamy zaatakować Gubałówkę od ul.Salamandry. Piękny podjazd, ale nawet na nim opadam z sił i mimo, że jestem po objedzie, wsuwam na jednym zacienionym wypłaszczeniu pączka. Podjazd jest kapitalny, za plecami Giewont i Tatry, z góry grzeje piekące straszliwe słońce, jest parno, jakby się miało zbierać na burzę. Gubałówka to kolejne miejsce w Zakopcu, gdzie liczba ludzi mnie po prostu wkurwia, zwłaszcza łażąca po szlaku jak chce i gdzie chce. Szybka fota z widokiem na Tatry i spieprzamy stamtąd.
Janusz walczy z podjazdem pod Gubałówkę ;) © k4r3l

No tu nas jeszcze nie było ;) © k4r3l

Jeszcze jeden krótki postój w markecie, uzupełnienie prowiantu i czeka nas kapitalny długi zjazd przez Ratułów aż do Czarnego Dunajca. Mieliśmy unikać tych głównych dróg, ale ruch był na tyle znikomy i jechało się nad wyraz dobrze, że te odcinki były bardzo ok. Za Czarnym Dunajcem jedziemy już tylko w jednej grupce - Ci co chcieli bardziej napierać z werwą godną protour'owców odjechali już na znaczną odległość i tyleśmy ich widzieli :)
Na Gubałówce tłok i ciekawe widoczki ;) © k4r3l

Z grupką "turystyczną" robimy dłuższą przerwę w dobrze zaopatrzonym (hehe) sklepie w Zubrzycy Górnej. Teraz czekają nas już "tylko" Krowiarki, ponoć łatwe od tej strony. Niestety, wjeżdża mi się na tą przełęcz fatalnie. Zamulam, ale w końcu wyjeżdżam na szczyt. Szybka przerwa na fizjologiczne sprawy i chwilę później można się ochłodzić źródełku. Zjazd z Krowiarek jak zwykle błyskawiczny, w Zawoi żegnamy się z Tlenkiem i ruszamy by zaatakować kolejną przełęcz - Przysłop. Słońce wciąż mocno przypieka.
W stronę Krowiarek ;) © k4r3l

Teraz już prosta droga do domu - choć nie łatwa. Z jednym postojem pod nieczynnym już sklepem docieramy do Międzybrodzia Bialskiego, gdzie każdy jedzie w swoją stronę. Dwa Tomki na rowerach do Jaworzna, Sebastian na rowerze do Rybnika! (chłop robi atak na 500km! stąd nikogo nie powinny dziwić wystające z jego kieszonek dwa bochenki chleba, dwie czekolady, serek i butelka mineralnej :). Janusz z Piotrkiem i Mariuszem pakują manatki do aut a my z Kubą wracamy przez lajtową Wielką Puszczę i Przełęcz Targanicką, pod którą jak nigdy młynkujemy :)
Pożegnanie z Tatrami ;) © k4r3l

Dla wielu z nas była to walka o życiówkę. I tak moją udało mi się poprawić aż o 110km! Ale to nie najistotniejsze. Najważniejsze, że pomimo tak wielkiej odległości nas dzielącej udało się doprowadzić ten wyjazd do skutku. W tak zajebistej ekipie wyjazd był znacznie łatwiejszy i ciekawszy :) Pogoda, pomimo wielu obaw i niepewnych prognoz dopisała o czym świadczy typowo kolarska
spalenizna;) Dzięki wszystkim za współudział - widzimy się na Tour de Pilsko? :)

Odczyty z pulsaka:
HZ: 30% (3:41:23)
FZ: 34% (4:06:22)
PZ: 24% (2:56:25)

Czas:
11h30m w siodle / 16h na trasie

Prowiant:
Śniadanie: makaron z kiełbasą, cebulą i jajkiem, kanapki z dżemem + kawa ;)
W trasie: 2,8L izotonika 4move, 1L wody, 2 piwa ;), 4 banany, 4 batony musli, 1 pawełek, 1 bułka z gyrosem, schabowy z ziemniaczkami, 1 eklerka, 1 pączek + 1 ciastko z cukierni w Międzybrodziu na osłodę :)
Po trasie: piwko i ryż z sosem ;)
http://www.bikemap.net/en/route/2184979