Wpisy archiwalne w kategorii

bike: Medżik

Dystans całkowity:15951.04 km (w terenie 2015.20 km; 12.63%)
Czas w ruchu:868:37
Średnia prędkość:18.11 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:281975 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:196 (101 %)
Suma kalorii:173797 kcal
Liczba aktywności:312
Średnio na aktywność:51.13 km i 2h 49m
Więcej statystyk

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Hrobacza & Magurka, czyli uphill w Beskidzie Małym ;)

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
U-wiel-biam! W ramach odpoczynku od metalowego łomotu trochę dobrego współczesnego rocka! Trzeba przyznać, że jak na duet generują cholernie dużo przyzwoitego hałasu ;) I co najważniejsze z płyty na płytę niesamowicie się rozwijają a na żywo dają czadu!


Sympatyczny wypad nad jezioro. Po wczorajszych ulewach i burzach nie ma śladu, no może powietrze trochę bardziej rześkie, ale też bez przesady. W Porąbce dzwoni Funio - właśnie atakuje Kocierz od strony Żywca - no niestety, tym razem nie pojeździmy... Uparłem się dzisiaj na Hrobaczą Łąkę, na której ostatni raz byliśmy z Jakubiszonem w... sylwestra, hehe. Postanowienie podjazdowe: nie używać młynka! I udało się, mielonkę wrzuciłem dopiero przy schronisku, żeby pokonać ostatnie korzonki. Ostatecznie podjechałem tą francę w 30 minut i 6 sekund ;) Od połowy drogi nawierzchnia w fatalnym stanie - mega dziury, mnóstwo kamieni - szosowcy spokojnie mogą już tę górkę wykreślić ze swojego grafiku, a jeszcze dwa lata temu kilku tam widziałem...
Końcówka podjazdu na Hrobaczą - najgorsze za mną;) © k4r3l

Pod krzyżem ciekawa scenka: gość w sile wieku odstawia piwko i zaczyna się wspinać po konstrukcji krzyża. Debil - myślę, albo głupek co najmniej. W międzyczasie przyjeżdża jakiś dziadek na rowerze i zaczyna się:
- Pan zejdzie stamtąd!
- Ale dlaczego?
- Proszę pana, żeby pan zszedł.

Warto się zatrzymać, a to pod pretekstem odpoczynku, albo już na zjeździe :) © k4r3l

Gość szpanuje swoją głupotą przed rodziną, która podobnie jak on głupia. Nie lubię takich akcji, ale tym razem dziadzio miał rację - mało było takich przypadków, że GOPR musiał się fatygować z powodu chojrakujących debili? Na koniec jeszcze jeden prokatolicki atak dziadka z partyzanta: "W domu albo w kościele też pan po krzyżu chodzi?" :D Na tą zaczekpę "kaskader" się wyraźnie obruszył i wywiązała się pomiędzy nimi jakaś słowna potyczka, którą szczerze powiedziawszy miałem w dupie, bo krzyża bronić nie zamierzam a już tym bardziej głupoty takich niedzielnych buraków po jednym piwie...
Ławeczka na wale w Zarzeczu ;) © k4r3l

W drodze nad jezioro wpada mi jakiś owad (osa?) w ucho i postanawia mnie użądlić - mam ostatnio jakieś szczęście do takich bliskich spotkań z matką naturą. Ucho mimo iż zawsze odstaje od czaszki, to dziś jakby nieco bardziej :) Nad Jeziorem chwila na odpoczynek i loda zakupionego w monopolowym ;) Ludzi od groma, rowerzyści, spacerowicze z psami, dzieciakami - oszaleć można. Trochę się zasiedziałem, więc w ramach wieczornego rozruchu postanowiłem (uwaga, będzie old schoolowy zwrot;) karnąć się na Magurkę - a więc górkę nr 2 a dla niektórych nr 1 (różne są opinie;) jeżeli chodzi o podjazdy w Beskidzie Małym. Ten podjazd również bez mielenia. Czas od zapory do początkowego szutru, czyli pierwszego wypłaszczenia w okolicach 23-24 minut. Jak widać po czasie ta wydaje się być ciut łatwiejsza, ale pewnie to kwestia lepszej nawierzchni - stromizna jest porównywalna ;)
A to już najwyższy punkt dnia - platforma na szczycie Magurki ;) © k4r3l

Zjechałem sobie szlakiem narciarskim - coraz bardziej rozpiżdżonym niestety :( I później z Przegibka szybki myk przez Wielką Puszczę i Przełęcz Beskid Targanicki do domu.

Na koniec kilka podrasowanych optycznie panoramek. Enjoy! :)

Hrobacza Łąka > klik <
Jezioro Żywieckie > klik <
Magurka Wilkowica > klik <

Jezioro i o stchórzeniu przed Korbielowem słów kilka ;)

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Zaległy wpis sprzed tygodnia, czyli poniedziałkowy wypad nadjeziorny, jeszcze przed zapowiadanymi afrykańskimi upałami ;) Nad samym jeziorem (wał w Zarzeczu) świetnie, ciepło, nie za dużo ludzi, trochę zwierzaków i babka kąpiąca się w ubraniu, hehe.

Dziś jest już niedziela, a więc dzień po maratonie w Korbielowie, który mimo szczerych chęci odpuściłem. Po oberwaniu chmury z piątku na sobotę wiedziałem co będzie czekało na zawodników. Poranny telefon od Tomka: "Hej, gdzie jesteś?". "Odpuściłem" - odpowiadam. Tomasz zdaje krótką mini-relację: "cały czas mży, trasa skrócona (giga=mega+mini)" - dokładnie nie wiem jak to wygląda, ale tego się mniej więcej spodziewałem. Dlatego z żalem, ale jednak postanowiłem zrezygnować, żeby nie wyglądać jak 1 czerwca br. (wprawne oko dojrzy brak haka i łańcuch napięty jak plandeka na żuku;)
Migawka z Trophy - feralny III etap ;) © k4r3l

Może się uda przenieść opłatę na Istebną, choć najlepiej chyba wnosić opłaty w biurze w dzień zawodów, co by nie być stratnym. Dodam tylko, że udział w TAKIM maratonie, w TAKICH górach mógłbym przypłacić stratami nie tylko sprzętowymi, co zdrowotnymi... A jako że nie posiadam sponsora, sztabu mechaników ani zastępów masażystek zwyciężył zdrowy rozsądek i teraz już się z tego śmieje, czytając na stronie organizatora fragment zapowiedzi tego kultowego etapu:

"Czując na skórze ostatnie upały liczymy, że limit deszczu na ten sezon wyczerpał się w Beskidzie Sądeckim. Zapraszamy do Korbielowa, nie pożałujecie." ;) - współczuję Grzegorzowi i zastanawiam się jak wiele da zmiana terminu przyszłorocznego Trophy, hehe.

Czekam na relacje startujących ;)

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Nadjeziornie z przełęczami ;)

Środa, 24 lipca 2013 · Komentarze(5)
Środowy wariant z jeziorem w tle tym razem został wzbogacony o dwie przełęcze - tam: jechałem przez Beskid Targanicki, natomiast z powrotem już przez Kocierz. W tygodniu na wale w Zarzeczu, biorąc pod uwagę porę (późne popołudnie/wieczór) całkiem sporo ludzi, ale zawsze znajdzie się wolna ławeczka, z której będziemy mogli sycyć oczy wspaniałymi widokami - vis-a-vis majaczy Babia Góra a chylące się ku zachodowi słońce nie dość że ogrzewa kark, to dodatkowo ozdabia swoimi ostatnimi promieniami taflę jeziora. W drodze powrotnej trochę energii zostawiłem na asfalcie głównie przez opony, których nie chce mi się zmieniać na sliki, bo teren kusi... Powrót po godz. 21 - muszę się streszczać żeby zdążyć przed zmrokiem, bo zgubiłem w tym sezonie już drugą tylną lampkę - oczywiście podczas ostatnich wojaży w Beskidzie Małym;)
Wieczorne lustro Jeziora Żywieckiego ;) © k4r3l

Nad jezioro ;)

Wtorek, 23 lipca 2013 · Komentarze(5)
Szybki wypad nad Jezioro Żywieckie. Nie lubię się spóźniać, więc wyjeżdżam z delikatnym zapasem. Po 9 km okazuje się, że był to słuszny wybór - łapię gumę. Zabieram się do wymiany i orientuję się, że nie mam łyżki, a z tego co pamiętam Conti MK II dość opornie wchodził na rafkę. Szczęście w nieszczęściu w podsiodłówce rozkręcił mi się doszczętnie multitool i za sprawą trzymających w kupie wszystkie klucze dwóch listw z mocnego tworzywa ściągam oponę ;) Wymiana dość sprawna udaje się nawet nie pobrudzić za bardzo - pobocze oferuje wszystko, nawet prymitywny podtrzymywacz do dopiero co nasmarowanego łańcucha ;)
Klameczka naprawiona i dętka w koszyku na bidon ;) © k4r3l

Powrót w naprawdę dobrym tempie - krótki pobyt na wałach w Zarzeczu zrobił mi naprawdę dobrze ;) To chyba zasługa tamtejszego wyjątkowo sprzyjającego mikroklimatu ;)

Szlakami Beskidu Małego ;)

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(12)
Gdzieś ostatnio wyczytałem, że stal, zwłaszcza ta wysokogatunkowa, jako materiał na rowerowe ramy, ciągle jest w cenie. No to muzycznie nawiążemy sobie to tego tematu ;) Przy tych dźwiękach upłynęło mi niedzielne kręcenie ;)


Niedziela to ostatnio standardowo już dzień święty - rowerowo oczywiście :) Anyłej miało być coś grubszego, ale trochę mi nie pasowały proponowane ustawki: Grzegorz z Marzeną wybierali się na Łysą Horę, ale o horrendalnie wczesnej porze, natomiast Maciek z Dawidem w towarzystwie Mistrza Polski Marka Konwy kręcili w Beskidzie Żywieckim i nie chciałem im się wtarabaniać ze swoją amatorszczyzną w towarzystwo ;) Wybrałem więc opcję samotnego objazdu Beskidu Małego. Dawno mnie tam nie było.
Adekwatne do uphillu ;) © k4r3l

Malownicze okolice Złotej Górki (w tle Kiczera-będę tam;) © k4r3l

Start tradycyjnie swoją wersją uphillu na Przełęcz Kocierską. Pierwsze kilometry w pionie przy lejącym się z nieba żarze dały się ostro we znaki - na półmetku lało się ze mnie ciurkiem ;) Na przełęczy wszelkie możliwe atrakcje łącznie z parkiem linowym i restauracją okupowane przez niezliczone tabuny ludzi. Szybko zwijam się na czerwony szlak w kierunku Żaru. Po drodze mijam najpierw grupkę 5-6 rowerzystów, wszyscy zgodnie 'cześć', no to 'cześć' ;) Nieco dalej spotykam podjeżdżającego gościa w koszulinie Gomoli - ostrzega mnie żebym nie szarżował na zjeździe ze względu na zbliżających się turystów. Intencje miał zapewne dobre, ale z całym szacunkiem, kultury osobistej i zachowania na szlaku to mógłbym uczyć ja, hehe.
Na Kocierzu jak zwykle moc atrakcji ;) © k4r3l

A tu już czerwony szlak i majaczące Taterki ;) © k4r3l

Jadąc powoli dochodzi do mnie, a raczej do mojego coraz bardziej cierpiącego tyłka, że okoliczne trakty od ostatniego czasu mocno się zniszczyły. Wiadomo, tu zawsze była "beskidzka rąbanka", ale po ostatnich ulewnych deszczach mniejsze i większe kamienie pokazały swoje kolejne oblicze. Jest hardcore! Nie kręci mi się za dobrze, nie przywykł czlowiek jeszcze do takich upałów, ale narzekać trzeba, bo to taka nasza polska tradycja. A więc szczerze i bez kitu - wolę już ten mglisty i lekko błotnisty klimat, hehe.
Obfitość widoków porażająca - tym razem Skrzyczne w oddali ;) © k4r3l

Kotlina Żywiecka widziana z Kiczery ;) © k4r3l

Na Żarze jakieś apogeum - ilość ludzi mnie przytłacza - gorzej niż na Krupówkach i krakowskim rynku razem wziętych (w przeliczeniu na m2;). Spadam stamtąd bez chwili namysłu czerwonym w dół. Tym razem nie przegapiam skrętu ale łapy pod sam koniec odpadają - przyjemność ze zjazdu tym szlakiem jest znikoma. Jeszcze to osuwisko na końcu - zejść tamtędy z rowerem to nie lada sztuka. Po krótkiej rozkminie nad zaporą jadę w stronę Gaików, ale zamiast zielonego szlaku wybieram nieoznakowaną dróżkę z Żarnówki. Po drodze jest tyle różnych opcji i rozgałęzień, że nie wiem gdzie jechać - pozostaje kierować się na tzw. czuja. Tym sposobem docieram ostatecznie do końcówki zielonego szlaku, którym jako tako dojeżdżam do wspomnianych Gaików. Tam znak informuje, że znajdujemy się na 808m n.p.m. natomiast logger uparcie twierdzi, że to tylko 720m...
Potok w Żarnówce ;) © k4r3l

Na Gaikach - cisza i spokój ;) © k4r3l

Przez Przegibek postanawiam udać się na Magurkę Wilkowicką narciarskim. Nie udało się szosowo w tym roku, musi udać się w terenie. Początek ok, ale końcówka to już pchanie aż do złączenia się z pieszymi: niebieskim i żółtym. Może nei jakieś szczególnie trudne, ale lekko irytujące. Na Magurce zaskakująco mało ludzi - pod schroniskiem dosłownie kilka sztuk, drugie tyle na platformie widokowej (dżizas, ale to jest architektoniczne ohydztwo;) i kilka pojedynczych sztuk w trawie i borówkach ;) Będąc tam grzechem byłoby nie zaglądnąć na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel. Wiodący nań szlak jest stosunkowo łatwy, ale nadal potrafi podkurwić kilkoma beznadziejnie kamienistymi odcinkami. Szczyt zdążył od ostatniego czasu zarosnąć i trzeba się trochę postarać, żeby uchwycić na zdjęciach tę wyjątkową panoramę jaką można z niego podziwiać.
Schronisko na Magurce ;) © k4r3l

Czupel i miejsce na odpoczynek ;) © k4r3l

Powrót już bez kombinacji. Do Miedzybrodzia zjeżdżam żółtym, który w dziecinny sposób gubię i nadrabiam trochę kilometrów (głównie w pionie;). Teraz już czeka mnie 20km czystego asfaltu przez Porąbkę i WielkąPuszczę gdzie zawsze sobie odpoczywam jadąc na totalnym lajcie. Pod koniec trochę mi odcina prąd, więc przełęcz robię już z młynka. Na koniec jeszcze jeden krótki postój w sklepie na pepsi i ciacho plus piwo na wynos, bo przypomniałem sobie, że w lodówce pustki :)

Leskowiec na szybko ;)

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(5)
Grzejemy szwedzkiego d-beat'a ;)


Zmiana gum, dość tego asfaltu na jakiś czas. Mimo, że noc wcześniej trochę popadało wybrałem się w teren, na Leskowiec. Zmieniłem nieco konfigurację opon - z kąta wygrzebałem X-Kinga 2.2, na którego tak kląłem gdy miałem założonego z tyłu i wpieprzyłem na przód - swoją drogą mimo drobnego bieżnika to niezły balon! A na tył wciepałem niezniszczalnego Mountain Kinga II (również 2.2) - balon nieco mniejszy, ale klocki wielgachne!
Gdzieś w Rzykach ;) © k4r3l

Niestety tak zachwalany przeze mnie Triton marki Duro okazał się zużywać bieżnik szybciej niż przypuszczałem - w zasadzie po Trophy nadawawał się już tylko na wyjazdy po bułki. Tak więc szlag trafił mój początkowy entuzjazm - użyta w tym modelu mieszanka gumy ściera się zaskakująco szybko (może to moja waga albo styl jazdy?) i tu już wiadomo skąd taka niska cena...
Na Groniu JPII ;) © k4r3l

Continentale w tej konfiguracji pracują lepiej niż założone na odwrót - przede wszystkim nie ma tego dziwnego uślizgiwania się tylnego koła, bo w przeciwieństwie do nerwowego na beskidzkim szlaku X-K, MKII pięknie się do wszystkiego klei. Chyba jedynym słusznym rozwiązaniem jest założenie kompletu takowych, tak jak zrobił to Marc.
Chwilowa cisza na szczycie ;) © k4r3l

Podjazd właściwy to 4km terenem i 400m przewyższenia. Na szczycie kontemplacja i podziwianie widoków zagłuszona przez debili na quadach i crossach, pojeby jeżdżą po szlaku jak gdyby nic. A szkoda, bo Babia jak na dłoni, podobnie Pilsko i bliższe pasma. Zjazd prawie tą sama drogą z lekkim odbiciem na techniczny odcinek czarnego szlaku - tam to zawsze łapska odpadają. Szybki asfaltowy powrót na dogasającego gryla i zimny browar :)

ps. SMS od Jacka - dotarli z Jarkiem właśnie pod Wieżę Eiffla. Przejechali prawie 1600km w 8 dni. Szacun! Jutro więc można wytężać wzrok oglądając ostatni etap Tour De France w Eurosporcie - może gdzieś tam migną nam znajome twarze ;)))

Równica

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Biję się w pierś i nadrabiam zaległości muzyczne. Z racji niemałej kupki płyt przeznaczonych do odsłuchu w kolejności pierwszej zwanej priorytetową dopiero teraz znalazłem chwilę dla nowego albumu Deftones. "Rosemary" to jak na razie mój ulubiony kawałek z "Koi No Kian". Subtelny trans!


Z niepokojem wyczekiwałem niedzieli, bo wg prognoz wreszcie miało się uspokoić, ale z drugiej strony wiadomo jakie te prognozy bywają... Na szczęście tuż po 5 rano z zadowoleniem stwierdziłem, że nie padało od jakiegoś czasu i na opady się nie zanosi. Dla odmiany zaczęło wiać. Ten wiatr towarzyszył nam przez większość trasy. Z Darkiem i Dominikiem umówiłem się w Buczkowicach o 7:30 i ostro musiałem przycisnąć, żeby się nie spóźnić, bo trochę rano się guzdrałem (c'mon w końcu to 5 rano w niedzielę;). Na miejsce zbiórki przyjechałem z dokładnością co do minuty - coś ostatnio często zdarza mi się być punktualnym.
Domin i Daro cisną - w tle cel nr 1 - Salmopol ;) © k4r3l

Nad przełęczą zaczęło się chmurzyć, ale chłopakom nie zrażonym faktem ani przez myśl nie przeszła zmiana trasy. A ta zakładała dziś konkretny uphill z celem nadrzędnym - Równicą. Wierzcie lub nie ale pierwszy raz tam wjeżdżałem od strony Ustronia - zupełnie nie po drodze ta górka, a szkoda, bo jak się okazało to bardzo fajny podjazd. Ale nie uprzedzajmy faktów. Wszak wcześniej był jeszcze Salmopol. Przełęcz kultowa, ale nie w głowie nam było ściganie. Przynajmniej nie teraz ;)
Tunel pod skocznią Małysza ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły ok, chociaż niektórym (Darek?;) mogło pizgać :) Ubrałem się jednak konkretnie, zupełnie jak w marcu, hehe. Droga do Ustronia pokonana w naprawdę wyborowym tempie - D. i D. to nie pierwsi lepsi chłopcy to bicia, hehe. Od razu widać, że zajechaliśmy do małego rowerowego światka - aktywność dwukółkowców rosłą z każdą kolejną minutą. Podobnie jak nasz fun z jazdy. Odnajdujemy wiadukt nad Wisłą - miejsce startu tegorocznego etapu MTB Uphill - Równica. Z racji braku stopera czasu nie mierzę, ale po brukowanym odcinku nachodzi mnie ochota na mocniejsze depnięcie w pedały. Urywam się chłopakom nieświadomy tego co mnie dalej czeka. A dalej nie ma lekko, ale doświadczenie procentuje, łapię swój rytm i udaje się dojechać pierwszym, choć Dominik był tuż tuż..
Nagroda za kolejny zdobyty szczyt;) © k4r3l

Szybkie piwko (Lech Free - błeeee!) i szarlotka (pychota!;), pogawędka o Tour De France i zaczynamy odwrót sprowokowani przez dość groźnie wyglądającą chmurę, a raczej chmurzysko :) Postanawiamy wrócić tą samą trasą, czyli raz jeszcze przez Salmopol. Na podjeździe siadam na kole Dominikowi i tasujemy się przez większość drogi. Tuż przed szczytem słabnę a Dominik przyciska i zostawia mnie w tyle. Nieświadomie pobił swój rekord, kto wie, może ja też? ;)
Kichający husky ;) © k4r3l

Do Szczyrku zjeżdżamy już razem, coraz więcej rowerzystów na drodze - nie nadąża człowiek z machaniem. Mijamy też jednego handbikera - szacun dla gościa, bo śmigał żwawo! W Buczkowicach żegnamy Darka, a chwilę dalej rozjeżdżamy się z Dominikiem. Przede mną Przegibek, ale już powoli opadam z sił - kolejny odcinek pod wiatr wcale sprawy nie ułatwia. Do tego dochodzi lewe kolano, któremu wyraźnie dzisiejsza trasa nie odpowiada. No cóż, przecież po taryfę nie będę dzwonił :)
Czikita na Salmopolu ;) © k4r3l

Na koniec funduję sobie przejazd przez malowniczą Wielką Puszczę i ostatni podjazd dzisiejszego dnia - nieuniknioną Przełęcz Targanicką, którą na delikatnym odcięciu pokonuję z młynka. Dzięki chłopaki za wspólną jazdę i wzajemną motywację. Równica szosą w końcu odhaczona! ;)

Kraków z blatu ;)

Niedziela, 7 lipca 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Do tej pory wydawało mi się, że najzabawniejszym w całym teamie Orica Green Edge jest kierowca autobusu (tego autobusu;). Ale jak się okazuje wszyscy tam mają nierówno pod kopułą. W pozytywnym tego słowa znaczeniu ;) No i wyszło, że znowu będzie ACe piorun DeCe ;)


Pomysł na trasę wyklarował się pod koniec tygodnia. Kierunek dla mnie do tej pory nieznany i nieco sceptycznie podchodziłem do niego: że jak to Kraków? A gdzie tam są góry?;) Ale z drugiej strony kusiło zrobić coś dłuższego nieco żwawszym tempem. I tak zgadaliśmy się z Pawłem i Dominikiem na niedzielę. W międzyczasie odezwał się Kamil szukający pomysłu na niedzielne kręcenie, więc go przygarnęliśmy. Kuba niestety zaniemógł i odpuścił.
Dinoland w Zatorze i jeden dość szczególny okaz mojego wzrostu ;) © k4r3l

Asfalty gładkie, można pogodać nie przejmując się dziurami ;) © k4r3l

Poranek nieco pochmurny, ale przedmieścia Krakowa przywitały nas już pięknym słońcem. Jechało się świetnie, ruch umiarkowany, więc można było pogadać. W Krakowie krótki lans bulwarami i szpula na rynek - po drodze Dominik łapie kapcia, ale szybko się uwija. Niby dopiero 10 rano a krakowski rynek tętni życiem i pełen jest turystów. Dzięki wskazówkom znajomego Pawła udajemy się na ul.Grodzką do fajnej knajpki "Kwadrans" - siedzenie na rynku w takich warunkach mijałoby się z celem.
Paweł prowadzi nas do centrum ;) ul. Wadowicka:) © k4r3l

Bulwarowy lans ;) © k4r3l

Na pierogi nie czekamy zbyt długo. Tankujemy colę i zbieramy się w drogę powrotną. Jeszcze na tej samej ulicy zaliczam gofra a Dominik pakuje w kieszonkę obwarzanka dla córki ;) Obieramy drogę na Oświęcim - tu już nie ma lekko - ruch jest całkiem spory, więc gadkę ograniczamy do minimum. Po drodze kilka postojów w tym jeden w Brzeszczach na pożegnanie się z Kamilem - chłopak jak czasem przycisnął na prostej to nie szło go dogonić ;) Mieliśmy jechać na Bielsko, ale jakoś na jednym rondzie odruchowo skręcam na Kęty. W sumie co to za różnica. W Wilamowicach robimy ostatni tego dnia postój - na ciacho i izotonika. Chwilę później się rozjeżdżamy - chłopaki do Bielska ja na Kęty i Kobiernice.
Pod Mariackim ;) © k4r3l

W Porąbce wybieram drogę przez Puszczę - czyli rewers fragmentu wczorajszej Pętli Beskidzkiej. Na końcu zaliczam wreszcie jakąś większą górkę (Hopka Targanicka;), bo nie ukrywajmy, na tej trasie pod tym względem było wyjątkowo plaskato. Dzięki za współudział (hehe), sam bym pewnie w życiu nie pojechał w tym kierunku, a tak to było się można na czyimś kole przewieźć ;) Do następnego!