Wpisy archiwalne w kategorii

bike: Medżik

Dystans całkowity:15951.04 km (w terenie 2015.20 km; 12.63%)
Czas w ruchu:868:37
Średnia prędkość:18.11 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:281975 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:196 (101 %)
Suma kalorii:173797 kcal
Liczba aktywności:312
Średnio na aktywność:51.13 km i 2h 49m
Więcej statystyk

Ale wkoło jest zielono... o0O :)

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(9)
Jest! Ukazała się wreszcie nowa płyta The Hillbilly Moon Explosion - tylko dlaczego nie można jej nigdzie kupić? Jakoś płacenie za "cyfrową wersję albumu" mnie nie jara, więc uczyniłem, to co zasugerował mi ostatni człon tytułu nowego longplaya Szwajcarów: "Buy, Beg or Steal" :) Poniżej znakomity singiel promujący to wydawnictwo:


Prologiem do dzisiejszego wypadu była wczorajsza akcja pod kryptonimem "interes życia". Od jakiegoś czasu na wyświetlaczu licznika dane były ledwo widoczne, bateria padła w piątek, więc wyskoczyłem z pracy do zegarmistrza na Komorowicką. Potrzebowałem 2 sztuki CR 2032, w końcu wziąłem dwie (w myśl zasady: "weź dwie, przecież się nie zmarnuje";). Zachęcony przez zegarmistrza, jakoby miał on najlepsze ceny i specjalnie dla mnie (bo byłem tu drugi raz, wcześniej go nie zastałem) zaoferuje mi jedyne 6 PLN za sztukę :) Oczywiście coś mi tu zaśmierdziało, więc po powrocie do pracy wbijam na allegro, patrzę, a tam za 11 PLN (z przesyłką!) mam nie 2 a 5 sztuk dokładnie takiego samego typu baterii :) Mądry Polak po szkodzie, again... ;)
Jadymy! ;) © k4r3l

Atak na Kocierz (z widoczkami;) © k4r3l

Sobota. Zapowiadana na ICMie poprawa pogody przeszła w fazę realizacji, więc od rana wziąłem się za warsztat, który w moim przypadku ogranicza się do zdjęcia kół, łańcucha i wyczyszczenia tego i owego, nasmarowania - cóż, nie każdy jest majster numero uno :) Na rower jednak wsiadłem dopiero po godz 15, bowiem jazda jazdą, a obowiązki obowiązkami :)
Sielankowa dolina Kocierza! © k4r3l

Plan był prosty, krótka pętla zawierająca klasyczne beskidzkie podjazdy. W pierwszej kolejności postawiłem na Kocierz (17min23sek) by następnie przez Łękawice, Międzybrodzie Żywieckie i Bielskie, oraz Porąbkę i Wielką Puszczę zmierzyć się z Przełęczą Targanicką.
A wiata jak leżała, tak leży :) © k4r3l

Jechało się całkiem znośnie, na drogach trochę bajkerów (jeden na kolarce to miał chyba z 70 lat - respekt!). Widoczków nie brakowało, ośnieżone szczyty świetnie wyglądały w promieniach wiosennego słońca a do tego nóżka podawała.
Tresna jak zwykle oblegana przez /turystów/ :) © k4r3l

Do żadnych incydentów po drodze na szczęście nie doszło, na samym końcu przy zjeździe z Przełęczy Beskidek niepotrzebnie wpakowałem się za babkę z punciaku. Jechała bardzo zachowawczo, jednak nie winię jej wcale, wszak wiozła i męża i dziecko :) W końcu zwolniła do tego stopnia, że zmuszony byłem wyminąć ją z prawej strony...
Portret z Żarem w tle :) © k4r3l

A tu już Beskid Andrychowski :) © k4r3l

Powrót do domu przez Targanice i Sułkowice z, jak zwykle w takich warunkach, średnią w okolicy 35 km/h. I tak właśnie lubię :)

Przeminęło z wiatrem...

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(11)
Nowe Guano Apes jest świetne, haha! Pod warunkiem, że nie słucha się tego krążka myśląc, że to Guano Apes. Serio, "Bel-Air" zagościło na mojej playliście w ub. tygodniu i póki co z niej nie schodzi! Się porobiło! Czasami wieje kiczem, odpycha dyskotekowym plastikiem, ale generalnie to znakomity popis niemieckiej myśli aranżacyjno-wokalnej!
Tym razem coś bardziej klasycznego - Foo Fighters, jak zwykle minimalistyczni, jak zwykle szorstcy, po prostu dobre rockowe granie! Klip rządzi!


Się uparłem i pojechałem. Słonko ładnie grzało, tylko ten wiatr... Momentami lodowaty, a na dokładkę tak silny, że nie raz, nie dwa jechałem slalomem albo przechylałem się na jedną stronę, co by mnie nie zrzucił z siodła...
Widoczek na Beskid Żywiecki;) © k4r3l

Standardowo zaglądnąłem nad Żywieckie. Niestrudzeni wędkarze nie znają pojęć koniec / początek sezonu - można ich tam zastać o każdej porze dnia i nocy. Widoczność nie najgorsza, nawet ładnie się to wszystko prezentowało w promieniach słońca. Jednak pędzące po niebie chmury nie dały do końca zapomnieć, jaki żywioł dziś gra pierwsze skrzypce.
A po drugiej stronie Pasmo Magurki Wilkowickiej;) © k4r3l

Jako że ruch dzisiaj na drogach spory olałem przeprawę ruchliwą drogą 941 przez Międzybrodzia dwa i Porąbkę i na zaporze w Tresnej skierowałem się na Oczków. Droga niby wciąż ta sama, ale odcinek krótszy a wiedziałem, że później czeka mnie zjazd do Kocierza Moszczanickiego drogą o wiele mniej ruchliwą...
Wały nad Jeziorem Żywieckim;) © k4r3l

W drodze mijam kilku rowerzystów, w tym gości na szosach (tym razem machają pierwsi;). To co miało być lajtową przejażdżką doliną Kocierza okazało się wiatrową gehenną. W ostatnich dniach musiało wiać tam naprawdę konkretnie, bo przewróciło przystankową wiatę, więc wystarczy sobie wyobrazić, co się tam działo z rowerzystą :)
Skrzyczne widziane z Oczkowa;) © k4r3l

Na podjeździe, zaraz na początku, mijam trzech bajkerów, pozdrawiamy się i jadę dalej. Jakoś gładko poszło, choć momentami, we fragmentach nie osłoniętych jak zwykle wiatr folgował sobie w najlepsze. Mimo to przełęcz zdobyłem w czasie 19 minut i 20 sekund (licząc tym razem od rozjazdu aż do wjazdu do Zajazdu:). Przy bramie krótki postój, 'fonkol' do bazy i pora się zbierać, bo nie chciałem, żeby mnie tam zawiało. W międzyczasie od strony Targanic wjeżdża samotny bajker - to była ostatnia osoba na dwóch kółkach jaką tego dnia spotkałem. Ale tu, po drugiej stronie przełęczy pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia na rower.
Beskidzki tryptyk: Żar, Tresna, Żywieckie... ;) © k4r3l

Na szczęście pozostało już tylko zjechać z górki, co jednak nie było do końca takie przyjemne. Przede wszystkim wiatr i widmo spychającego mnie żywiołu na barierki lub miejsca gdzie ich akurat nie ma :/ Ech, nie ma co ryzykować :) W Targanicach, na wysokości kościoła, odbijam z głównej drogi na asfaltowe interwały w kierunku Brzezinki - nie szło wytrzymać na prostej drodze, gdzie normalnie śmiga się cały czas "pod czterdziestkę" tak, że przełożeń brak. Teraz miałem ich aż nadto, najcięższych jednak nie szło zwyczajnie wykorzystać...

Pasmo Równicy - pętla :)

Sobota, 2 kwietnia 2011 · Komentarze(18)
Nie podoba mi się nowa płyta Guano Apes, ale singlowy kawałek ma w sobie takiego pozytywnego "powera". Resztę można przesłuchać, ale naprawdę wybiórczo, klimat starych albumów gdzieś zwyczajnie wywietrzał...
[/youtube]
Wypad z rodzaju tych rekreacyjnych, chociaż ilość przewyższeń oraz długość trasy mogą mówić co innego. Jednak jechaliśmy sobie spokojnie, bo sama trasa była wymagająca, a Ania pierwszy raz w tym roku kręciła "pod chmurką".
Płyty na Karkoszczonkę... © k4r3l

Tych chmurek było dziś sporo, ale nie spadła na szczęście ani jedna kropla deszczu. Zaczęliśmy ostro, od ataku na Przełęcz Karkoszczonkę. Ten podjazd, choć sam w sobie krótki, potrafi złamać najwytrwalszych uphillowców. Przede wszystkim we znaki dają się betonowe płyty a la ser szwajcarski o całkiem sporym nachyleniu. Moment nieuwagi i już podpieramy się nóżką;)
Chłopaki chyba zbłądzili:) © k4r3l

Także technika podjazdu ma tu ogromne znaczenie. Mnie wystarczyło jej oraz sił do charakterystycznego skrętu w lewo. Tam zatrzymałem się i już nie ruszyłem. Do momentu rozpoczęcia się terenu właściwego wprowadziliśmy sobie rowerki bez napinki.
Widok z przełęczy, dziś raczej marny... © k4r3l

Po krótkim popasie na przełęczy zjeżdżamy do Brennej szlakiem żółtym. Tym razem jest więcej błota niż ostatnio, ale nie zrażając się tym ciśniemy z bananem na gębie w dół :) W planach jest zaciśnięcie na Paśmie Równicy małej pętelki.
Czantoria? O weryfikację proszę lokalesów :) © k4r3l

Korzystając ze szlaków rowerowych równoległych do głównej i ruchliwej drogi pokonujemy beztrosko kolejne kilometry. Rozwiązanie to jest całkiem ok, ale nierzadko napotykamy na utrudnienia, co często kończy się przenoszeniem rowerów przez strumyki czy większe krzaczory. Ale wszystko przyjmujemy na spokojnie, żeby nie powiedzieć na wesoło :)
Fragment ścieżki w Wiśle... © k4r3l

Po lewej mamy cały czas wspomniane pasmo i w momencie kiedy wyraźnie traci ono na wysokości postanawiamy obrać kierunek na Ustroń. Trafiamy niemalże idealnie na ulicę Lipowską, a następnie Leśną, którą zjeżdżamy z Górek Wielkich do Ustronia.
Skocznia w Malince - Adam dziękujemy! © k4r3l

Liczba rowerzystów w tych rejonach pozytywnie nakręca. Jeździ tu każdy, babcie, ciocie, dziadkowie (na rowerkach elektrycznych:), probajkerzy i bajkerzy niedzielni - słowem kręcą tutaj wszyscy! Także wszyscy sobie elegancko odmachujemy, bo to przecież nic nie kosztuje.
Sporo i takich 'bajkerów' na trasie... © k4r3l

I tak sobie mkniemy zielonym, a później niebieskim szlakiem rowerowym aż docieramy do Wisły. Trochę te ścieżki są robione czasami na siłę, bo nieraz prowadzą przez czyjeś pola i niezbyt przypominają te tradycyjne, znane z miast. Ale przynajmniej nie ma kostki, co oczywiście nas cieszy:)
Widokówka z Przełęczy Salmopolskiej (także marna :) © k4r3l

W Wiśle tłumy, więc jedyny krótki postój robimy sobie pod skocznią imienia Adama Małysza w Wiśle Malince. Dalej na przystanku przed ostatnim podjazdem tego popołudnia uzupełniamy zapasy - w ruch idzie tabliczka czekolady wespół z Oshee. Pod Przełęcz Salmopolską startujemy sobie na luzie, bo i czasu mamy sporo, a ścigać się nie ma z kim i po co :)
A to już skocznie w Szczyrku... © k4r3l

Podjazd jest jednym z dłuższych jakie w tym roku pokonałem, ale wydaje się całkiem przyjemny. Na pewno chciałbym sobie zrobić na nim czasówkę i zobaczyć w jakim rzeczywistym czasie mogę go zrobić. Może będzie jeszcze okazja w tym roku :) Zjazd do Szczyrku to już jeden wielki zieeeewww - prawie siedem dyszek na budziku i ogień:)

Kurier beskidzki ;)

Sobota, 26 marca 2011 · Komentarze(17)
Rowerowy song - nie moje klimaty, ale pieśn z jajem i trochę kolorów się przyda, bo na fotach ponuro...


Do ostatniej chwili wahałem się czy jechać na rowerze czy wsiąść w pociąg. Na szczęście wygrały dwa kółka czego nie żałuję, bo pomimo zapowiadanego załamania pogody na południu - spadku temperatury i opadów śniegu z deszczem - mogłem pokonać ten dystans bezproblemowo.
Medżik nad j. Czanieckim ;) © k4r3l

Głównym celem tej misji było przywiezienie dwóch plakatów do najnowszej serii Lego Star Wars 3 oraz samej gry na szóste urodziny bliźniaków. O ile grę wsadziłem do plecaka, to już z plakatami musiałem sobie inaczej poradzić ;) Udało się śmignąć standardową trasą i nawet nie zmoknąć. Jak zwykle nie zabrakło kilku krótkich postojów w charakterystycznych miejscach trasy...
Elektrownia wodna w Porąbce... © k4r3l

W Międzybrodziu przejeżdżam obok patrolu policyjnego - akurat byli zajęci kontrolą kierowcy starego forda, więc nikt mi lizakiem nie zdążył machnąć;)
Elektrownia wodna w Tresnej. © k4r3l

Od Tresnej zaczyna się robić chłodniej, najbardziej odczuwalne jest to w palcach stóp. Ale już niedaleko, więc zaciskam zęby i cisnę dalej.
Tresna od strony zaporowej. © k4r3l

Prace związane z obwodnicą Bielska-Białej dotarły już do Łodygowic. Można to odczuć na własnych czterech literach jadąc drogą w kierunku Szczyrku, zdemolowanej przez ciężki sprzęt. W oczy rzucają się także daleko na horyzoncie filary przyszłej estakady. Cześć niewielkiego lasku została z tego powodu wykarczowana...
Wycinka w Łodygowicach... © k4r3l

Jednym z plusów wyjechania o wczesnej porze (ok. 7 rano) jest stosunkowo mały ruch w okolicach Porąbki, co przy zamkniętym moście w Kobiernicach trochę mnie zaskoczyło. Na dalszych etapach również całkiem spokojnie, na żadnego wariata nie natrafiłem, co na tym odcinku zdarzało się mi się przecież nagminnie.

Nawiązując do wątku o kaskach rowerowych na bs'owym forum, dodam tylko, że jakoś nie zauważyłem, by kierowcy omijali mnie "na zapałkę". Dystans zachowywali przyzwoity, więc to chyba mit, że traktują oni okaskowanego bikera, jako kogoś bardziej doświadczonego.

Pożegnanie zimy na Kocierzu ;)

Niedziela, 20 marca 2011 · Komentarze(17)
Chyba najbardziej niedoceniany album Slayer. Pamiętam, że non-stop słuchałem tej kasety pożyczonej od kumpla na walkmanie :D Wstęp do tego kawałka miażdzy! Się proszę tam nie wystraszyć co poniektórzy :)

Wczorajszy wypadł nie doszedł do skutku. Po półgodzinnych przygotowaniach, kiedy już w pełnym rynsztunku wyszedłem podpompować koło.... zaczęło mżyć:/ Jako, że nie posiadam nic przeciwdeszczowego musiałem skapitulować...
Standard przez Targanice (w tle Złota Góra) © k4r3l

Dzisiaj od rana mnie nosiło, więc po krótkich oględzinach dróg podczas porannego spaceru doszedłem do wniosku, że mimo iż pizga, to koniecznie trzeba dziś wyjść na rower. Padło na Przełęcz Kocierską - górkę, którą w ub. roku również w marcu podjeżdżałem.
Jawornica dziś ponura i groźna:) © k4r3l

Drugi powód to taki, że nie będę w stanie należycie świetować jutro nadejścia kalendarzowej wiosny, dlatego postanowiłem pożegnać zimę w iście rowerowo-wiosennym stylu - niech idzie w cholerę! ;). Wiosna ponoć czai się gdzieś za rogiem, bo tam gdzie pojechałem na pewno jej nie ma i jeszcze długo nie będzie:)
Widoczek z podjazdu (w stronę Potrójnej i Łamanej Skały) © k4r3l

Na podjeździe trochę się zagotowałem, ale musiałem ubrać się "cebulowo", bo wiedziałem, że w drodze powrotnej będzie nieźle wiało. Gdzieś w połowie serpentynek mijam się z kolarzem na klasyku - pozdrawiamy się (wszak wiemy obaj, że jesteśmy hardcorami:) i każdy z nas jedzie swoje.
Na finishu - za zakrętem pomiar czasu :d © k4r3l

Przełęcz zdobywam w czasie 19m18sek. a więc nie najgorzej. Po drodze żadnej przerwy, fotki strzelam podczas jazdy na mniej stromych fragmentach. Z kolejnymi metrami krajobraz przybiera typowych zimowych barw - im wyżej tym więcej śniegu i chłodniej. Jak zwykle zdjęcia tego nie oddadzą, ale na górze panuje świetny klimat - jak w środku zimy...
Widoczek z przełęczy (w stronę Ścieszków Gronia vel Łysiny) © k4r3l

Chciałem sobie zjechać do Kocierza Rychwałdzkiego, ale droga jaką zastałem tuż za skrętem do zajazdu nie nadawała się pod rower. Czarny asfalt nagle zniknął pod sporej grubości warstwą zlodowaciałego śniegu. Ujechałem kawałek w tej brei (dziwne to uczucie kiedy czujemy, że koło gubi kontakt z podłożem;) i w momencie zawróciłem. Teoretycznie droga ta wciąż jest zamknięta, a więc i nie ma potrzeby jej zimowego utrzymywania...
Tylko dla mieszkańców - początek zjazdu! © k4r3l

Tutaj skończyła się dalsza jazda ;) © k4r3l

Podjechałem jeszcze na moment do zajazdu, tam krótka sesja zdjęciowa i pora wracać. Chyba nie muszę mówić, że na zjeździe ciepło nie było. W tym momencie się utwierdziłem w przekonaniu, że wcale nie ubrałem się za grubo, aczkolwiek brakowało trochę windstoperów na nogach i stopach. Reszta, jak i cały trip OK;)
Medżik pod zajazdem Kocierz ;) © k4r3l


Błotne szlaki Beskidu Małego

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(19)
Niniejszy utwór muzyczny dedykuję wszystkim bezmyślnym drwalom robiącym syf na szlakach w Beskidzie Małym i Nadleśnictwu Andrychów, które na takie coś zezwala! AAARRRRGGGHHH!!!!


No to mi się zachciało gór!:) Nie zważając na informacje o błocie na szlakach oraz na kompletne nieprzygotowanie kondycyjne postanowiłem zmierzyć się z Hrobaczą Łąką :) W tym celu, w towarzystwie nieuprzejmego w dniu dzisiejszym żywiołu najmniej przyjaznego rowerzystom udałem się do Porąbki przez Czaniec i spokojną, mieszczącą się z dala od zgiełku ulicznego, wieś Bukowiec.
Przez wieś Bukowiec - ależ wieje! © k4r3l

Po drodze boczne podmuchy rzucały mną na lewo i prawo - naprawdę nieprzyjemne uczucie. No ale cóż, raz rozpoczętą walkę z żywiołem należy zakończyć :) Po drodze sporo rowerzystów, generalnie dominowali seniorzy, tym większą radość miałem, mogąc ich pozdrowić podziwiając jednocześnie ich sprawność fizyczną :)
Postój na zaporze w Porąbce... © k4r3l

Halny nie przestawał, apogeum miało miejsce w okolicy Jeziora Międzybrodzkiego, ale ten krótki odcinek pokonałem szybko. Na podjeździe, o dziwo, wiać przestało, aczkolwiek przydałby się delikatny podmuch w plecy :) No cóż, nie tym razem...
A tu już fotka z podjazdu - w tle Babia, ale telefon nie złapał:( © k4r3l

Podjazd wymęczył mnie okropnie! Pod krzyżem zameldowałem się po 39 minutach, robiąc po drodze kilka postojów (a to trzeba było podregulować siodełko, a to fotkę pstryknąć, więc tak się jakoś złożyło:) Pod schroniskiem i na samym szczycie sporo ludzi. Jaki to dziś dzień - hmmm - niedziela... i przestałem się dziwić. Martwił mnie tylko ten numerek widniejący przy dniu tygodnia - trzynastka...
Pod 35 metrowym kolosem! (Hrobacza Łąka 828 m n.p.m.) © k4r3l

Nie byłem pewien, gdzie chcę dalej jechać, więc wymyśliłem, że szlakiem papieskim (takie żółte krzyżyki, no bo cóż innego, malowane na drzewkach) w kierunku kamieniołomu w Kozach. Momentami hardcore i w ogóle stromizna straszna, sprowadzać trzeba było, ale zaraz za pierwszym skrętem o 180* droga zrobiła się znacznie bardziej przyjazna...
Fotka ze szlaku - w kierunku kamieniołomu. © k4r3l

Tak mi się ten zjazd spodobał, że przegapiłem jeden skręt i znalazłem się poza szlakiem. Ale jechałem w dół, więc w sumie było mi już wszystko jedno. Pogodziłem się z myślą, że nie zobaczę kamieniołomu z bliska i puściłem hample :)
Można trochę przygrzać! :) © k4r3l

Po wjeździe na asfalt znalazłem szybko szlak niebieski, zerknąłem na mapę i wywnioskowałem z niej, że będzie to być może całkiem sympatyczna opcja przedostania się z powrotem do Porąbki. Ale oczywiście pomylić się to rzecz ludzka - jak szybko wjechałem w teren tak jeszcze szybciej zsiadłem z roweru i czekało mnie kilkusetmetrowe butowanie w pieprzonej celinie - błocku wymieszanym ze ściółką - pozostałości po pracach ciężkiego sprzętu. Fuck!
Chyba chciały mi powiedzieć, żebym się nie pchał w to bagno... © k4r3l

I tu nasuwa się pytanie dnia - czy te k...a p....e debile muszą zawsze wj..ać się na pieszy szlak z tym całym swoim żelastwem!?! To co tam zastałem to zwyczajny armageddon! Koła przestają się kręcić, wszędzie błoto, trzeba się dobrze pilnować, żeby nie zgubić w tym syfie buta... Na domiar złego szlak cały czas pnie się w górę. Shit!
... bagno we własnej osobie! :/ © k4r3l

Szlak ów błyskawicznie wskoczył na miejsce pierwsze w moim prywatnym rankingu szlaków nieprzejezdnych i niepolecanych nawet najbardziej zawziętym góralom! Zrozumcie to jak najszybciej i zapomnijcie o tej opcji, w którąkolwiek stronę by ona nie była. Najlepiej niech go ściągną z map wszelakich, bo to jedna wielka i rozpaczliwa bez-na-dzie-ja!
Totalny syf na szlaku! © k4r3l

Po osiągnięciu pewnego pułapu można wsiąść na rower i strawersować górujący nad Kobiernicami i Porąbką Bujakowski Groń. Ale przyjemność z jazdy jest praktycznie zerowa. Pewnie to też wina bieżącej pory roku, ale i tak środkowy palec w kierunku tamtejszych drwali jest jak najbardziej na miejscu!
Dobrze, że chociaż miejscami jest na co poptrzeć! ;) © k4r3l

Się jeszcze okazuje po drodze, że docieram do rezerwatu przyrody, który jak wynika z pkt. 12 tablicy wypełnionej tylko i wyłącznie zakazami, nie toleruje jazdy rowerem. I dobrze, szkoda tylko, że nie postawili tego wcześniej, to bym się jeszcze namyślił - teraz było już za późno. Ten odcinek szlaku przebiegający przez rezerwat schodzi w dół. Ale zapomnijcie o zjeździe, bo tam liści jest po kolana, a wąski singiel poprzecinany konarami-gigantami także nie zachęca do szaleństw. Ta końcówka mnie po prostu wykończyła. Ja wiem, że mtb, to sport wyczynowy, ale nie ekstremalny! A tam dostało mi się wszystkiego po trochu: wspinaczki, surivala, czołgania, skakania przez kłody z rowerem na plecach itp. :)
No i mam uchwycony Żar od strony północnej - to już chyba komplet :) © k4r3l

Kiedy w końcu udało mi się zjechać na drogę poczułem ulgę. Nie sądziłem, że aż tak się ucieszę na widok szarego, nudnego i dziurawego asfaltu. A jednak :) Pognałem do Porąbki przez zaporę, na której machnąłem dwóm szosowcom - ale to jakieś drewna były, bo zdobyli się tylko na głupi uśmiech. Depnąłem więc w pedał i zostawiłem cieci daleko z tyłu...
Rezerwat nie toleruje rowerzystów :/ © k4r3l

Nad rzeczką doprowadziłem się do stanu pozwalającego mi na wejście do sklepu bez wywoływania sensacji wśród lokalesów. Uzupełniłem prowiant i ruszyłem w kierunku Wielkiej Puszczy. Ależ tym nowiutkim asfalcikiem się śmiga! Zdecydowanie fajniej będzie w drugą stronę, z górki :) Z przykrością jednak stwierdzam, ze zgodnie z przewidywaniami natężenie ruchu samochodowego w tej pięknej okolicy wzrosło:/
Z cyklu przeszkody na szlaku - to chyba 10ta z rzędu taka niespodzianka:/ © k4r3l

Na Przełęcz Beskid Targanicki wjechałem elegancko, szkoda mi było zrzucać na najmniejszą zębatkę, więc pocisnąłem z "dwójki". Przed szczytem dostałem wiatru w plecy (cud!) i tym sposobem przedostałem się na swoje tereny.
Ostatni podjazd za mną :) Teraz już tylko ze średnią grubo powyżej 30 :) © k4r3l

Wyjazd mimo wspomnianych nieprzyjemności udany, przynajmniej wiem już, gdzie nie jechać drugi raz :) No i się okazało, że z formą nie jest tak źle jak myślałem, że jest :)

Karpioland

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(12)
Zanim przeczytasz, włącz! Dali czadu w schronisku na Szyndzielni w ramach "Bielskiej Zadymki Jazzowej" (tyle tylko, że z jazz'em nie mają wiele wspólnego :) Nie było mnie tam, ale oglądałem sobie live stream'a :)


Mniej więcej w południe dzwoni telefon. To Piotr z informacją, że są z Elą w Sułkowicach i z zapytaniem czy abym nie reflektował na jazdę. Jako, że kilka godzin wcześniej odebrałem rower (w stanie niezmienionym, po prostu przezimował w serwisie :) toteż chętnie na tę propozycję przystałem. I stało się, sezon napocząłem...
Na początek 14, w porywach 15 % :) © k4r3l

W tym roku miesiąc później niż w ubiegłym, ale mam nadzieję, że tegoroczna aura będzie sprzyjała częstszym wypadom, bo ubiegły rok pokrzyżował zdecydowanie zbyt wiele planów... Ela wymyśliła, że ten rok upłynie jej pod nazwą zapomnianych zameczków, dworków i pałaców. Ponoć w naszej okolicy można na takie różne okazy natrafić.
Bajeczne ruiny, jest co oglądać! © k4r3l

Tego właściwego nie było nam dane odnaleźć, ale za to prawie pod sam koniec trafił się nam prawdziwy "rodzynek". Jeszcze wcześniej Piotr, łapie kapcia na jakimś mega-gwoździsku. Szczęście w nieszczęściu, wziąłem na pokład jedną "dyntkę", co prawda na Preście, ale montaż w otworze po Schraderze, mimo obaw, nie przysporzył nam większego kłopotu, gorzej ze zdjęciem opony;)
Baaaardzo stare schody. © k4r3l

Wspomniany architektoniczny rarytasik znajdował się w Głębowicach, ukryty w gęstym zagajniku niedaleko drogi. Nie przeszkodziło nam to jednak przyjrzeć się mu dokładnie z bliska. Obiekt robi wrażenie, niegdyś musiał być naprawdę piękny.
Tylko dla najlżejszych :) © k4r3l

Po dokładnych oględzinach i obowiązkowej sesji foto nasze drogi się rozchodzą. Ja mykam na Nidek i przez "Białą Drogę" do Andrychowa, a Ela z Piotrem obierają kierunek na Witkowice przez Bulowice i Czaniec.
Andrychów - chyba to jednak Podbeskdzie :) © k4r3l

Także pierwsze koty za płoty - nie było tak źle, bo 4 miesiącach weekendów przesiedzianych i tygodni przepracowanych wydawało mi się, że będzie ciężko. A więc sezon 2011 w toku! Jaki będzie? Tego nie wie nikt. Oby tylko nie był gorszy od poprzedniego :)

Nieczynny, z powodu, że zamknięty ;)

Wtorek, 26 października 2010 · Komentarze(18)
Jako, że ostatnio lwia część BikeStats jest w dołku, to będzie piosenka o byciu w dołku:)

To prawdopodobnie koniec sezonu dla mnie i Medżika. Pora na podsumowanie. Drugi rok z BikeStats uważam za całkiem udany. Nie wliczając w to perturbacji powodziowych, które wykluczyły mnie z jazdy w miesiącach maju i czerwcu. Na plus to oczywiście większa ilość górek (zdobycie Baraniej, Czupla, Hrobaczej Łąki i obu Magurek), czyli to co sobie założyłem na samym początku tego roku.
Jesień w Beskdzie Małym... © k4r3l

Druga najważniejsza rzecz to integracje - dość niespodziewane, ale bardzo miłe. Ela i Piotr nęcili mnie od dawna swoimi pięknymi fotorelacjami, w dodatku to sąsiedzi "zza miedzy", więc z nimi było najłatwiej ;) W tym samym czasie poznałem też zwariowanego Hose'go - jeździliśmy krótko, ale i to spotkanie wspominam bardzo dobrze;) Najbardziej zaskakującym było jednak poznanie pewnego Poznaniaka - Jacka. Kto by pomyślał, że do tego dojdzie :) I pomimo, że uciekał mi na każdym podjeździe, miałem satysfakcję, że mogłem go oprowadzić po naszych górkach;) Pozostał jeszcze Shovel, czyli tyski entuzjasta dwóch kółek, zakochany w Beskidach, który ostatnimi zmienił wyznanie. Odszedł od hardtajlowców i przyjął dość ortodoksyjną wiarę, a mianowicie endurism :D
Nie widać na zdjęciu, ale halny szaleje :) © k4r3l

Udało się wykręcić nieco więcej kilometrów niż w zeszłym roku, a więc wstydu nie ma, choć oczywiście mogło być lepiej. Wmawiam sobie, że to nie o ilość chodzi a jakość :D Co przyniesie 2011 rok? Kto to wie... W powietrzu wiszą kolejne integracje z mistrzami podjazdów: Webitem i Jeremiksem. Trochę się tego obawiam, zwłaszcza ich ostatnich planów, bo to prawdziwi wymiatacze - trzeba będzie się przyłożyć;)
Do zobaczenia za kilka miesięcy:) © k4r3l

Jako, że wpis znajduje się w kategorii: warsztat, wypada więc rzec mi kilka słów na temat sprzętu. Kellys Magic to pierwszy góral z amortyzacją jaki kupiłem, za swoje wówczas ciężko zarobione pieniądze. Przez półtorej roku nie miałem z nim większych problemów, nie licząc pewnych drobnych (z pozoru) epizodów z rozedrganą kierownicą. Dopiero ostatnio, po namowie Maksa (on również miał podobny problem, który udało się rozwiązać na zasadach wynikających z reklamacji) rozpocząłem bój o prawo do jazdy rowerem bez takich konstrukcyjnych anomaliów, żeby nie powiedzieć niewypałów. Ten filmik wszystko wyjaśnia:

Dzisiaj zrobiłem orientacyjnie ok 8 km żeby samemu zarejestrować to zjawisko, niestety, bez dodatkowego operatora się nie obejdzie:) Poza tym znalezienie u mnie w mieście drogi z lekką pochyłością i dobrą nawierzchnią graniczy z cudem. Wszędzie bruk! Jazda "bez trzymanki" to nie jest jakiś priorytet, ale ten jeden eksperyment dużo nam mówi o bublu jaki pchnął na rynek słowacki producent (bo rama chińska ale z Tajwanu:). Już nawet mój 12 letni Author zachowuje się lepiej niż ten Kelly's. Nic więcej na razie nie napiszę, poza tym, że panowie z Kellys'a chyba zmienili swoją politykę co do uznawania takich reklamacji, gdyż widocznie wydało im się to nieopłacalne. Dla mnie to zwykłe chowanie głowy w piasek, ale tak jak mówię, czas pokaże co z tego wyjdzie.

Spontan przez Magurkę ;)

Niedziela, 10 października 2010 · Komentarze(19)
Popołudniowy powrót do domu z początku nie był najprzyjemniejszy. Nie dość że rano helikopter i kac niemożebny po sobotniej imprze, to jeszcze dziwnie silny wiatr w twarz. Jednak kilka kilometrów dalej chęć do jazdy wraca i czekając na przejeździe kolejowym w Łodygowicach postanawiam zaatakować Magurkę Wilkowicką (909m n.p.m.)- w końcu mam tam rzut beretem :)
W oczekiwaniu na Żółtą Bestię :) © k4r3l

Do tej pory podjeżdżałem ten szczyt tylko raz, po drodze zaliczając kilka wymuszonych brakiem kondycji przerw. Tym razem się zaparłem i całość podjechałem bez żadnego przestoju.
Początek podjazdu... © k4r3l

Przed atakiem mija mnie gość na szosówce, nic nie mówi, śmiga w górę w momencie kiedy ja łykam niebieski płyn wiadomego pochodzenia i o wiadomym składzie:) Rękawiczki lądują w plecaku (swoja drogą solidnie obciążonym cywilnymi ciuchami z weekendu;), kask na kierownicy i ruszam. Na pierwszym łuku dochodzę wspomnianego kolarza, coś tam zagaduję, ale gość (chyba nie Polak) nie bardzo rozmowny, więc nie oglądając się za siebie pojechałem dalej zostawiając go w tyle.
Na szczycie słonecznie, choć widoczność marna:/ © k4r3l

Podjazd jest, ekhm, ku..wski, choć ma zaledwie 4 km...:) Ale łyknąłem go chyba w niecałe 25 minut, dokładnie nie wiem. Na szczycie krótki popas i pora na zjazd. Wybrałem szlak żółty, który wg oznaczeń ma mnie w 1h30m zaprowadzić w dół do Międzybrodzia Bialskiego. Zjeżdżam go w niecałe 40 min...
Początek żółtego. © k4r3l

Atrakcyjny widokowo fragment;) © k4r3l

Szlak jest całkiem przyjemny, nie ma kamienistych i zdradzieckich rynien, za to na początku jedziemy przez przykryte trawą kamienie, ze świetnym widokiem na Żar, Czupel i leżące w dolinie Jezioro Międzybrodzkie, a po skręcie o 180* zaczyna się szeroka na 2 metry leśna droga usłana liśćmi wijąca się między górkami... Nie ma co szaleć, bo pieron jeden wie, co pod tym dywanem się kryje, więc zjazd na lajcie i bez pośpiechu.
Na zdradliwym dywaniku:) © k4r3l

Zmiana nawierzchni :) © k4r3l

Dalej już wbijam na znany standardowy odcinek zjazdowy z Przegibka i w centrum Międzybrodzia odbijam na Porąbkę, by później skręcić do Wielkiej Puszczy (asfalt jeszcze nie wylany:/). Na koniec wspinam się na Przełęcz Targanicką (705m n.p.m.) , a później już tylko z górki, a więc czysty relaks, jeno depnąć w pedał trzeba mocniej, bo zaczyna się ćmić, a baterie w lampkach na wykończeniu...
Porąbka - zapora (ostatnie pasmo to pasmo Magurki :) © k4r3l


P.s.
Dzisiaj w Beskidach zawrzało. Dobrze, że tym razem Żar fociłem z daleka...
http://www.tvn24.pl/0,1677225,0,1,strzelal-do-turysty-zginal-od-kul-policjantow,wiadomosc.html

Mglisty sobotni poranek

Sobota, 9 października 2010 · Komentarze(14)
W nocy przymrozek a nad ranem długo utrzymująca się mglica. Wyjechałem ok. 9 rano przy zaledwie 3 kreskach powyżej zera - najs ;) O dziwo rozgrzałem się w miarę szybko, ale tak to jest jak się ma na dzień dobry podjeździk;)
Andrychowskie mleko ;) © k4r3l

Za to na zjazdach było wybitnie chłodno, o czym przekonały się moje stopy niewyposażone w żadne windstopery czy ogrzewacze. Ratował mnie jedynie 350 mililitrowy termosik z ciepłą herbatką, która powoli rozgrzewała zmarznięte części ciała docierając aż po same końcówki palców:) Muszę pochwalić i jednocześnie zarekomendować taniutką czapeczkę pod kask firmy Marko II - komfort termalny głowy i uszu zapewniony :)
Skrót u podnóży Bukowca... © k4r3l

Tylko w kilku miejscach świeciło słońce. Odcinek między Porąbką a Łodygowicami był bardzo mroczny i zimny, wręcz ponury. Każdy promień słońca był tego dnia na wagę złota;)
Nad Jeziorem Czanieckim (które ostatnio zaniedbałem:) © k4r3l

Dzień wcześniej zmieniłem tylne ogumienie z niebezpiecznie przetartego i ogólnie skatowanego przez ostatnie 1700km Rafałka Szwalbego na poczciwego Ricziego Zimaxa (przełożonego z zimówki/roweru siostry;). Niby rozmiar ten sam a różnica wizualna spora - nie od dziś wiadomo jednak, że Schwalbe robi prawdziwe balony, szkoda tylko, że z trwałością jest podobnie jak w przypadku tych odpustowych gadżetów:)
Mistyczna Porąbka;) © k4r3l

W Łodygowicach ponownie wychodzi słońce, mgłę zostawiam za sobą - zatrzymała się w okolicach Jeziora Żywieckiego. Standardowych fot zapór nie ma z prostego powodu - w tych miejscach widoczność była niemalże zerowa a i temperatura nie zachęcała do częstych postojów...
Skrzyczne w pełnej krasie © k4r3l