Wpisy archiwalne w kategorii

bike: Medżik

Dystans całkowity:15951.04 km (w terenie 2015.20 km; 12.63%)
Czas w ruchu:868:37
Średnia prędkość:18.11 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:281975 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:196 (101 %)
Suma kalorii:173797 kcal
Liczba aktywności:312
Średnio na aktywność:51.13 km i 2h 49m
Więcej statystyk

Beskidzkie "sto dwajścia" ;)

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(19)
Od zawsze byłem przeciwny planowaniu tras typu "dziś musi być setka" itp.- jakoś mnie to nie kręci. Zresztą żadnej do tej pory nie przejechałem, więc i tak nie ma o czym mówić. Ale wiedziałem, że dzisiejszy wyjazd będzie obfitował zarówno w kilometry horyzontalne jak i metry wertykalne. Plan raczej nie oryginalny, bo przecież Kubalonkę to już większość ma zaliczoną, ja nie miałem. Do dziś :)
W drodze na Kocierz:) © k4r3l

Żar widzany z mostu w Żywcu ;) © k4r3l

Ale po kolei... Żeby się tam dostać, musiałem się trochę nakręcić korbą. Najpierw moja "domowa" Przełęcz Kocierska. Później było trochę kluczenia przy wyjeździe z Żywca. Do tej pory nie mam pojęcia jak się wbić na starą drogę koło browaru ;) Dlatego też wcześniej pytałem Jeremiks'a i Webit'a czy by się ze mną nie przejechali, bo pewnie znają te okolice lepiej niż ja. Niestety, żaden z nich nie dał rady, więc zdany byłem na siebie i mapę turystyczną Beskidu Śląskiego nie uwzględniającą nowej drogi ekspresowej S69...
Boczną drogą wzdłuż ekspresówki... © k4r3l

Po drugiej stronie S69 ;) © k4r3l

Najpierw więc jechałem lewą stroną ekspresówki poza barierami dźwiękochłonnymi, później, gdzieś za fabryką Hutchinson'a, przebiłem się na drugą stronę . Nie obyło się bez przełajów, bo niejednokrotnie moją drogę przecinały dziwne strumyki i nieprzejezdne chaszcze. Na wysokości Twardorzeczki pokierował mnie jeden lokales ale i tak jechałem jakimiś polami, by w końcu wpaść do rzeki. Dosłownie, bo o ile początkowy fragment przejechałem z rozpędu to już dalszą część musiałem pokonać w bród;) Kiedy w końcu wyjechałem na asfalt pozostało skierować się znaną mi drogą przez Radziechowy na Węgierską Górkę. Widoki po drodze obłędne, ale to dopiero początek ;)
Wyprowadzony w pole... ;) © k4r3l

Wodna przeprawa ;) © k4r3l

Widok z drogi na Radziechowy ;) © k4r3l

W Węgierskiej kolejna wpadka logistycza - robię pętelkę z jednym ciekawym podjazdem w okolicach fortu "Waligóra" (zgubiłem szlak rowerowy:) i wracam do punktu wyjścia. Od teraz trzymam się głównej drogi, bo wszystkie te skróty są o dupę rozbić;) Za Milówką odbijam na Kamesznicę - tam zmuszony jestem zrobić popas przy Lewiatanie (woda, baton, big milk straciatella;) i ruszam dalej zdobywać pierwszą nową przełęcz - Koniakowską.
Wynik błądzenia - epicki widoczek nr 1 ;) © k4r3l

Efekt błądzenia nr 2 - kolejny epicki widoczek ;) © k4r3l

Nie spodziewałem się takiego wycisku! Początkowo droga pnie się łagodnie, ale pod koniec zmuszony jestem sobie zrobić krótki postój - taka to franca! Jest godzina 13ta, a więc słońce wciąż wysoko i mocno daje popalić... A widoczki stamtąd? Uuuu, po prostu bajka! Zjazd do Istebnej fajny, nie wliczając epizodu z jednym pajacem na blachach SK. Ciul głupi zajechał mi specjalnie drogę zaraz po wyprzedzeniu i chyba tylko cudem nie wjechałem w jego buraczaną furę. Jedyne co w tym momencie nawinęło mi się na język to wykrzyczane: "no zajebiście kurwa", następnie podjechałem pod okienko wymownie gestykulując, żeby pierdolnął się młotkiem w ten pusty łeb. A wszystko to przez to, że nie mógł mnie sierota na zjeździe wyprzedzić. No sorry, ale jak się jest taką pipą za kierownicą, to już nie mój problem! Sorki ludzie, ale musiałem sobie siarczyście poprzeklinać, sytuacja tego wymagała ;)
Podjazd na Przełęcz Koniakowską ;) © k4r3l

Widokówka z przełęczy - w stronę Żywca... ;) © k4r3l

Widoczek z przełęczy w stronę Istebnej :) © k4r3l

Mapy tras rowerowych pod Koczym Zamkiem ;) © k4r3l

Przed podjazdem pod Kubalonkę łańcuch zeskakuje z blatu i zaplątuje się o korbę - muszę rozkuwać i odplątywać. Na szczęście mam spinkę i idzie to dość sprawnie. Sam podjazd jest raczej średni, ale już trochę mam w nogach i muszę zrobić postój na samym początku, uzupełnić płyny i coś wszamać, żeby nie odcięło prądu. Źle się z tej strony podjeżdża, bo asfalt połatany niezbyt schludnie i spory ruch na drodze. Na samej przełęczy armageddon - oblężenie turystów niesamowite. Tak dzisiaj było we wszystkich tych najbardziej popularnych miejscach...
Na czerwonym szlaku rowerowym...;) © k4r3l

Oznaczenia szlaków - już niedaleko ;) © k4r3l

Le avarion ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły Czarne jest świetny, co prawda nie da się jakoś specjalnie rozpędzić, bo wąsko i ograniczenie do 40km/h, ale jedzie się total. Jeszcze tylko krótki postój pod zameczkiem prezydenckim i można wracać na znane asfalty, czyli Wisła i ostatnie wyzwanie na trasie - Salmopol. Nie liczyłem specjalnie czasu, ale od popasu na pętli autobusowej w Malince wyszło coś koło 26 minut. A więc całkiem nieźle jak na setny kilometr, który padł właśnie w czasie tego podjazdu. Na szczycie tłumy, normalka. Krótki odpoczynek na trawce i hajda w dół. Zjazd super, ale w Szczyrku kolejna gehenna spowodowana turystycznym oblężeniem tej mieściny. Jak nie dziadki spacerujące po ulicy niczym bajkowi królewicze, to z kolei nigdy nie wiesz kiedy oberwiesz z otwieranych drzwi gęsto zaparkowanych na chodnikach aut
Pod Zameczkiem ;) © k4r3l

Medżik wylądował ;) © k4r3l

Mój przypadek był nieco inny. Kto jechał przez Szczyrk wie, że z Salmopolu można cisnąć. Ja jechałem sobie w centrum te swoje 40km/h. Przy takiej prędkości radzę ręce trzymać w pogotowiu na klamkach, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Z jednej z wielu ulic podporządkowanych wyjeżdża z prawej czarne bmw, byłem jeszcze daleko, więc w sumie luz. W kolejce za nim ustawia się następny zdezelowany grat niemieckiej myśli technologicznej, tym razem koloru zgniła (czy aby to na pewno tylko kolor?;) zieleń. I wtem, jak nie zacznie wyjeżdżać... W tym momencie wydarzył się cud numer dwa - gość rusza, całą długością maski jest już na drodze, ja daję ostro po hamplach tak, że tył znosi mi zdala od jego zderzaka, jeszcze tylko szybki balans ciałem i kolejny debil ma farta. Jeszcze tylko jeden obraźliwy gest w kierunku tego pożal się borze kierowcy i jadę bak do hom, bo więcej chamstwa nie zniesę! Teraz, jak tak myślę, to mogłem co nieco nawet zarobić na tych przypadkach ;) Ale z drugiej strony wizja kołnierza na szyi i uziemienia na kilka tygodni nie jest warta żadnych pieniędzy... Co nie zmienia faktu, że chamstwo na drodze trzeba tępić czy to wiązanką przekleństw rzęsistych czy to wachlarzem gestów uznawanych powszechnie za obraźliwe. A najlepiej to niech policja się tym zajmuje, bo tam gdzie są potrzebni to nigdy ich nie ma...
Jezioro Czerniańskie ;) © k4r3l

Odpoczynek na Salmopolu ;) © k4r3l

W tym momencie pora na podsumowanie. Ponad sto kilometrów asfaltów, trochę terenu i szutrów. Dwa tysiące sto sześćdziesiąt metrów w pionie - w to mi graj! Podjazdy bardzo różnorodne. Od spokojnych, dłuższych (Kubalonka, Salmopol, Kocierz) po te bardzo sztywne (Koniaków). Wymarzona pogoda i widoczność (dzień wcześniej popadało). Słowem: udana niedziela!

Więcej grzechów nie pamiętam.

Piątek, 12 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
(10 sekund wcześniej): "...ostatni raz na rowerze do pracy pojechałem w ubiegłym miesiącu...". Tia, dopadł mnie w tym tygodniu marazm pospolity i tak jakoś ciężko się było zebrać, poza tym prognozy nie zawsze były optymistyczne. Dziś nie było zmiłuj - pojechałem... W kierunku "do" jechało się fatalnie - tydzień przerwy robi swoje, podjazd pod Przegibek wymęczony ze średnią w granicach 12-13 km/h, żenua... W drodze powrotnej o dziwo lepiej. Przez miasto przebijam się naprzemiennie: chodnikiem/ulicą, bo wszędzie korki, remonty, objazdy i trzeba kombinować jak tu przedostać się przez miejską dżunglę nie tracąc na czasie. Fajnie, bo auta zostawiają dużo miejsca po prawej stronie i na światłach można sobie spokojnie podjechać bliżej "pole position". Jednak weekend się zaczyna i debili nie brakuje. Najpierw jakieś osły na żywieckich blachach trąbią na mnie z okna wuwuzelą na sprężone powietrze a nieco dalej w Straconce kretynka we fiacie multipli bierze się za wyprzedanie kolumny samochodów nie patrząc czy coś jedzie z naprzecikwa czy nie. Kulturalnie ją ktoś z wyprzedzanych strąbił a i mnie się ciśnienie podniosło, bo jechała prosto na mnie. Uff, po drugiej stronie góry już na szczęście spokojniej. Tradycyjnie wracam przez Porąbkę, Wielką Puszczę i Targanice.

Na skróty przez Czaniec ;) © k4r3l

Na skrzyżowaniu M.C.Skłodowskiej z ul. Żywiecką ;) © k4r3l

Remont na Dmowskiego ;) © k4r3l

Powrót przez puszczę... ;) © k4r3l

Na przełęczy Beskid Targanicki ;) © k4r3l

Żywieckie szczytowanie ;)

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komentarze(8)
Dawno nie było muzyczki, bo też i nic ciekawego ostatnio się nie pojawiło. Ale w ub. tygodniu dostałem płytkę mało znanego projektu B-Toon i nawet mi się spodobała. Ba, prezentowany kawałek jak na mój nadgryziony rdzą słuch jest genialny! Takie niby post-rockowe, grunge'owe country. Muzyka drogi - do wpisu nadaje się idealnie :)


Podczas czyszczenia napędu z łańcucha wypadły mi dwie tulejki w miejscu gdzie łączę ogniwa spinką. Wiem, to niezbyt dobra oznaka, powinny tam dobrze siedzieć, no ale stało się. Kapnąłem się jak już było ciemno, poszukiwania nie miały sensu. Na następny dzień dzwonię po sklepach i pytam czy mają pojedyncze ogniwa. W Bielsku na ul. Stojałowskiego w Dobrym Sklepie Rowerowym dowiaduję się, że nie dostanę nawet złamanego ogniwa, bo oni tam warsztatu nie mają, a takei cary to na serwisie :)
Przede mną pierwszy cel - góra dla obrzydliwie bogatych, czyli Przełęcz Kocierska ;) © k4r3l

Pomyślałem, że podskoczę po pracy do Two Mark'u na Nadbrzeżnej. Jak się okazało to był dobry ruch - sprzedawca bez problemu wyciągnął z zaplecza kilka zużytych ogniw i wręczył mi za darmochę. A przecież mógł mi zaproponować nowy łańcuch, co wiązało by się z nową kasetą, korbowodem - słowem: czysty zysk :)... Dobrzy ludzie tam pracują i choć cenowo mi nie odpowiadają, to postanowiłem w ramach dziękczynienia zakupić coś u nich. Wziąłem dętkę Speca z prestą, przepłaciłem, ale jakoś czułem się im coś dłużny;)
Interes może tam trochę kuleć, a to z powodu tego oto wykopaliska ;) © k4r3l

Podczas dalszej zabawy warsztatowej postanowiłem wyczyścić przedniego SLX'a. W trakcie montażu i regulacji (amator:) uszkodziłem sobie linkę przerzutki, więc czeka mnie kolejny wydatek ;) Dziś na tej wątłej lince i tak pojechałem porobić podjazdy. Oszczędzałem zmieniarkę i biegi zmieniałem tylko w ostateczności. Dała radę!
Jakże inna od tego wszystkiego Przełęcz Rychwałdek... © k4r3l

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami chciałem spróbować trochę żywieckich uphilli. A więc wybór był oczywisty - Przełęcz Rychwałdek oraz Przełęcz Ślemieńska. Już raz je podjeżdżałem, tym razem chciałem zrobić to od drugiej strony - jak się okazało i jak przypuszczałem - znacznie bardziej wymagającej! Spodobały mi się tamtejsze okolice. Cisza, spokój, góry i widoczki...
Na Przełęczy Ślemieńskiej słaba widoczność (Skrzyczne z prawej, z lewej j. Żywieckie) © k4r3l

Sporo rowerzystów na trasie, ale zdecydowana większość chyba wystraszyła się upałów. Faktycznie, było parno i duszno, byłem wdzięczny za wiatr, nawet w twarz, bo mimo iż mnie zwalniał, to równocześnie przynosił znaczącą ulgę :)
To przez gorące powietrze, które tego dnia nie tylko obiektywowi dawało się we znaki ;) © k4r3l

Wracając zahaczyłem o trzeci podjazd kocierski - zrobiłem go z młynka, bo dziś nadmierny wysiłek nie był wskazany. Zjeżdżające samochody i tak wybijały co chwila z rytmu, więc nie było sensu się szarpać. Tradycyjna droga na Kocierz od Łękawicy tak jak ostatnio w mega rozsypce. Ale boczkiem można przejechać. Nawet motocykliści poradzili sobie w ten sposób. Jednak z autem to już nie przejdzie...
Powrót doliną Kocierza - jak zawsze kręci się tamtędy świetnie;) © k4r3l


Nic wielkiego...

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(11)
Powrót "brudasem" do domu. W niedziele się nie dało, w poniedziałek się nie chciało, we wtorek odpuściłem, pojechałem dzisiaj. Cud czy może woda z supportu wyparowała - niepojące stuki zniknęły. Ale narzędzia w drodze, więc trzeba będzie zrobić niedługo przegląd. Niestety zmuszony byłem wracać 40km na terenowych oponach - co jednak nie było w sumie najgorszym rozwiązaniem. Jak to mówią: kokodżambo i do przodu. Po drodze mijałem auta niektórych zawodowych grup kolarskich tegorocznego TdP. No i sporo kolarzy - amatorów.
Medżik utytłany w błocie na tle kultowego szczytu ;) © k4r3l

W Wielkiej Puszczy moim osobistym trenerem postanowił zostać czworonożny koleżka, który coś tam warczał pod wąsem, ale niestety jego plan treningów nie pokrywał się z moim :) Nieco dalej kilka razy przejechałem przez potok, żeby do miasta nie pchać się oblepiony gliną - raczej nie pomogło, udało się natomiast zmoczyć buty ;) No i stoi już 4ty dzień "brudas" i czeka aż się nim ktoś łaskawie zajmie. Może jutro, ale nie obiecuję ;)
Personal trainer - jedni za takiego płacą, ten sam się do mnie przyłączył ;) © k4r3l

Błotna integracja w Beskidzie Małym.

Sobota, 30 lipca 2011 · Komentarze(9)


W końcu udało się zrealizować plan i wspólnie pokręcić. Razem z Kubą, Olafem i Wojtkiem zgadaliśmy się na objazd Beskidu Małego. Wielkie dzięki za transport Jakubiszonowi, bez niego ta traska nie doszłaby do skutku. Bielskie chłopaki z rańca zgarnęli mnie spod BP w Andrychowie i teleportowaliśmy się do Suchej, gdzie czekał na nas Faloxx - jak się okazało - nieoceniony przewodnik, bez którego byłoby ciężko, bo ja już na początku straciłem orientację :D
Szararuga na maksa, ale niezrażeni napieramy ;) © k4r3l

Nie obyło się również bez asfaltowych fragmentów;) © k4r3l

W sumie tylko początkowy fragment trasy był dla mnie całkowitą niewiadomą. Ale zaczęło się fajnie - rowerowy szlak przez las, później dużo błota, trawy, raz jeszcze błota... Dosżły do tego wystające lekko ponad ziemię niepozorne skały i zabawa rozpoczęła się na dobre. Najbardziej imprezowe okazały się Kendy Karmy, które roztańczyły się na tym nietypowym parkiecie na całego...
Szutrowy podjazd - ten akurat to był pikuś, Pan Pikuś ;) © k4r3l

Chłopaki na tle kapitalnej panoramy z Leskowca ;P © k4r3l

Przynajmniej mieliśmy w Wojtkiem wymówkę przysłaniającą braki w formie :D Moim dodatkowym alibi była awaria przedniej zmieniarki, która zmusiła mnie do ręcznego zrzucania łańcucha na młynek - inaczej bym większości fragmentów nie podjechał...
Momentami trzeba było okazać odrobinę pokory ;) © k4r3l

Beskid Mały pokazał się z tej swojej niedocenianej, ciemnej strony. Najbardziej z tego powoduucierpiał Olaf, który niestety musiał zawrócić z powodu nieco bardziej poważnej awarii tylnej piasty). We trójkę więc ruszyliśmy zza Kocierza w kierunku Żaru. Szlaki po tylu dniach opadów są strasznie wymagające. Najbardziej dają w kość luźne kamienie, przez które momentami traciłem czucie w palcach. A chłopaki na zjazdach nieźle zostawiali mnie w tyle. Nie chcąc odstawać cisnąłem za nimi, ale tylko dlatego, że nie jechałem sam. W pojedynkę na pewno zjeżdżałbym bardziej zachowawczo.
Falox na korzonkach ;) (Wojtka przepraszam, ale foty kompletnie się nie udały) © k4r3l

Na Kiczerze zapodałem hasło: pizza! I nic już nie było takie samo :) Wywiesiliśmy jęzory niczym czerwone dywany w Cannes i ruszyliśmy mając w głowach tylko jedno: ciepłe żarcie i zimny napitek. Pizza mimo iż podstawowa nie smakowała tragicznie, nawet sos o konsystencji rozcieńczonego przecieru doprawionego bazylią uszedł ;)
Najlepszą ostrość telefon złapał przy zjeździe Jakubiszona;) © k4r3l

Zjazd czerwonym, który zgubiliśmy:) był jednym z bardziej hardcore'owych. Od tego momentu towarzyszyło nam dwóch znajomych Kuby. Poczułem ulgę zjeżdżając na asfalt w Kozubniku - w tych rejonach byłem w ubiegłym tygodniu, więc wiedziałem gdzie nas to zaprowadzi. Po drodze zapadła decyzja, że na Maurkę, a tym bardziej Czupel, niestety nie dotrzemy. Robiło się późno a i zmęczenie dawało się we znaki. Strasznie męczyłem ten podjazd na Przegibek tym razem. Czołgi 2.20 jednak nie są sprzymierzeńcami asfaltu;)
Podjazd na Potrójną nie należy do najprzyjemniejszych - dużo kamieni i trzeba walczyć... © k4r3l

Ostatni odcinek zjazdowy postanowiliśmy pokonać terenowo - padło na zielony do Straconki. Raczej prosty szlak, bez większych niespodzianek pozwolił nam szybko przedostać się do Bielska. Tam szybki szpil bulwarami i pożegananie na wysokości BP. Dzięki chłopaki za wycisk :D Dawno już nie jeździłem mtb, więc głód był większy. Nie zraziło nas nawet błoto, oszczędziła pogoda, więc wypad uznać należy za udany! Do następnego!
Jeden z ciekawszych widoczków w Beskidzie Małym ;) © k4r3l

P.S. Do Kalnej dotarłem padnięty, podbnie jak mój support, który albo się rozleciał albo przynajmniej solidnie zafajdał błockiem bo zgrzyta niesamowicie. Razem z trzeszczącym, wypłukanym z resztek smaru łańcuchem stanowili zgrany duet, którego dźwięki irytowały mnie na ostatnich kilometrach.
Ekipa w zmienionym składzie ciśnie na Przegibek;) © k4r3l

P.s. Postanowiłem się pochwalić prezentem imieninowym, który otrzymałem od mojej lepszej połówki. Tym bardziej jest to na miejscu, gdyż ma on wiele wspólnego z rowerowaniem. Tadaaaam:


Szkatułka jest świetna, a książka niezwykle wciągająca: większość pewnie już czytała, a jak nie to polecam!

Uphill'owe szwędanie

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(15)
Jak w tytule. Po najbliższej okolicy. Tydzień deszczów, nawałnic, burz i gradobicia, więc do pracy dojazdy odpadły:/ W pierwszy pogodny dzień po tym beznadziejnym okresie udałem się do Kozubnika, bo warto tam zawitać przynajmniej raz w roku. Jednak po tym co tam znalazłem, będę wracał częściej. Nowiutki, jeszcze ciepły, szeroki i co najważniejszy pnący się w górę asfalt! Ale spokojnie, to tylko odnoga głównej drogi (ul.Karpacka), która również zaprowadzi nas w stronę peerelowskich zabudowań, tyle że będzie nieco trudniej ciekawiej. Polecam wszystkim, bo pomimo iż ja trochę kluczyłem, okazało się, że można tam zrobić małą pętelkę z fajnym podjazdem:) Nie przegapcie tego i za mostkiem odbijcie koniecznie w prawo ;)
Beskid Mały po Andrychowsku:) © k4r3l

Wjeżdżam do zapomnianego kompleksu - co tu się kiedyś musiało dziać... © k4r3l


Wcześniej w Wielkiej Puszczy spotkałem całkiem sporo rowerzystów. Widać, że to okolica sprzyjająca dwóm kółkom. Zmierzyłem sobie czas podjazdu pod Beskidek od Targanic. Od skrzyżowania na przełęcz dotarłem po 7minutach i 34 sekundach. Ale nie było to najlepsze rozwiązanie, bo po tygodniu przestoju strasznie szarpałem się z tym podjazdem... Ale podjechałem, choć płuca zgubiłem gdzieś po drodze ;)
Ha, zawsze opłaca się wdrapać wyżej, gdzie czeka na nas taki widoczek ;) © k4r3l

Wszędzie dyskryminacja - tym razem nam się upiekło:) © k4r3l

W Kozubniku pełno jest takich malowideł :) © k4r3l


Wyjeżdżając z Kozubnika miałem wracać przez Bukowiec i Czaniec (kolejne podjazdy:), ale zobaczyłem na horyzoncie koszulkę jakiegoś bikera i zmieniłem zdanie. Z pościgu jednak nic nie wyszło, bo jak się okazało (po chwili wracał) gość śmigał na szosie, więc nie pozostawił mi złudzeń;) Po kolejnym ataku na Beskidek postanowiłem jeszcze trochę popodjeżdżać w Targanicach i Sułkowicach. Jest tam kilka krótkich, ale sztywnych górek, więc czemu by z tego dobrobytu nie skorzystać? ;) Większość tamtejszych podjazdów upłynęła mi w akompaniamencie weselnych kapel, których muzyka niosła się po okolicy, warczących kosiarek, szczekających psów na wolności oraz szutrowych fragmentów, gdzie pseudoslickowe Kendy radziły sobie nie najgorzej :)
Była regulacja koryta rzeki w Wielkiej Puszczy, teraz pora na Kozubnik... © k4r3l

A to już jeden z widoczków na lokalnych podjazdach ;) © k4r3l


Powrót do domu klasycznym wariantem. Przy okazji tego wypadu testowałem założone rano na tył okładziny Jagwire (czerwone). Skuteczność hamowania zdecydowanie się poprawiła a to przecież dopiero początek, jeszcze się docierają ;) Na koniec czekała mnie nagroda (w końcu uzbierało się ponad 1000m przewyższeń), czyli tegoroczna nadmorska reminescencja w wersji mini-strong - kapitalny Amber'ek (0,33L i 7%);) Oczywiście idealnie schłodzony!
Nagroda dnia :) © k4r3l


Back to reality (przez górki;)

Niedziela, 17 lipca 2011 · Komentarze(10)
Niedzielny powrót do Andrychowa. Po czilałtowym weekendzie i generalnym lenistwie/odpoczynku pora wracać. Trasa bez kombinacji, wokół Jeziora Żywieckiego, przez tereny oblegane przez tabuny zmotoryzowanych. Dziś te wszystkie blachosmrody przypominały szarańczę - każde miejsce parkingowe, każdy pas pobocza z obu stron zapełniony był puszkami. Dodajmy do tego gówniarstwo z piwem w ręce chodzące środkiem drogi i tak oto przedstawia się weekend typowego Kowalskiego. Nie jestem jakimś zdziadziałym malkontentem, ale czasami widząc takie obrazki zwyczajnie wymiękam... Żeby rozładować nagromadzone negatywne emocje (wystarczyły 2km, żeby się wkurwić) pojechałem sobie przez Kocierz, by kolejny raz w tym roku zaliczyć "trzeci podjazd kocierski". Nóżka z racji temperatury nie podawała już tak, jak wczoraj, więc podjazd wyszedł straaasznie wymęczony. Nie zrzuciłem na młynek, bo przerzutka nie chciała;) Tak to bym się poddał i kręcił na lajcie :) Wracając do meriutum: ależ ten podjazd daje w kość! Mam nadzieję, że uporają się z remontem głównej drogi szybko, bo podjeżdżające tamtędy samochody potrafią wybić z rytmu, o czym przekonaliśmy się rok temu z Jackiem. Teraz "bak tu rjaliti" a więc work i może z 2-3 dojazdy się uzbierają w tym tygodniu...

Magurka Wilkowicka widziana z Biernej... © k4r3l

Za sobą, po kilku podjazdach, zostawiam Skrzyczne :) © k4r3l

Widoczek na Beskid Żywiecki... © k4r3l

Z Zarzecza rozpościera się kapitalny widoczek na pełne żaglówek Jezioro Żywieckie :) © k4r3l

Gehenna w okolicach Tresnej... © k4r3l

Na samej zaporze jak zwykle epicki widoczek :) © k4r3l

A to już spokojna dolinka Kocierza Moszczanickiego ;) © k4r3l

Droga w malowniczej okolicy :) © k4r3l


Weekendowe uphill'e ;)

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(8)
Beskidzkich uphill'i ciąg dalszy. Wybrałem się do Ani zaliczając po drodze kilka kultowych podjazdów:) Na pierwszy ogień poszła Przełęcz Kocierska. Czasowo nie wyszło jakoś rewelacyjnie, ale przy 16 minutach i 35 sekundach wstydu nie ma :) Przede wszystkim chciałem się przekonać jak idą prace związane z remontem drogi, który raportował już na swoim bikelogu tool. Cóż, autem już tamtędy póki co nie przejedziemy, ale rowerem owszem - rozjeżdżoną łąką. W tym miejscu kieruję również turystów na objazd "trzecim podjazdem kocierskim", który również jest wyłączony z ruchu nie wliczając w to mieszkańców. Jednocześnie mówię, że jadą na własne ryzyko, gdyż już nie raz zdarzały się tam ponoć policyjne patrole... ;) Już w dolinie Kocierza Moszczanickiego mija mnie to auto, więc raczej nie pobłądzili :) Pora na wisienkę na dzisiejszym torcie - czyli Łysinę. Przypomniałe mi o niej Jeremiks. Daaawno mnie tam nie było, tzn. na podjeździe, bo w ub. roku byłem tam ze dwa, trzy razy i zawsze terenem. Już zapomniałem jaka to cholera! Zwłaszcza końcówka jest mordercza, ale motywują mnie widoczki, które mam nadzieję stamtąd podziwiać :) Czas podjazdu tragiczny - 15min21sek, ale może bez tego wcześniejszego Kocierza byłoby lepiej... Na szczycie jak zawsze bajecznie, górka z całą pewnością warta pofatygowania :) Krótka sjesta i zjazd w kierunku Rychwałdu. Trochę czas mnie naglił, więc na przełęcz nie dotarłem, odbiłem natomiast przy sanktuarium w kierunku Żywca. Dalej już za znakami - w stronę Bielska i potem do Kalnej...
Upsss, ktoś tu się nieźle wkopał ;) © k4r3l

Dla rowerzystów przygotowano specjalny objazd:) © k4r3l

W drodze na Łysinę przez Okrajnik - jest bosko ;) © k4r3l

Rozpędzeni moga przegapić skręt ;) © k4r3l

Początek podjazdu i od razu jest konkret ;) © k4r3l

Dalej wcale nie jest łatwiej ;) © k4r3l

Charakterystyczna rzeźba? na szczycie ;) © k4r3l

Tak prezentuje się końcówka podjazdu - prawda, że super?:) © k4r3l

A to już fota z Rychwałdu - na tamtej górce byłem :) © k4r3l

W dolinie miasteczko Żywiec, a ta górka to chyba Grojec... © k4r3l

I już na koniec tradycyjny widok na Skrzyczne z Łodygowic;) © k4r3l


ZRDR (ser szwajcarski;)

Środa, 13 lipca 2011 · Komentarze(13)
Dziś w Straconce drogę przebiegł mi kot. Czarno-biały co prawda, więc pecha mogłem mieć co najwyżej połowicznego :) Dzień, oprócz standardowego zajobu w pracy, pechowy nie był. A był nawet ciekawy, o czym miałem się przekonać w drodze powrotnej do domu... A dzisiejszy tytuł może mylić, owszem nawiązuje w sposób oczywisty do stanu naszych dróg, ale w rzeczywistości odnosi się do czegoś innego, o czym nieco dalej...
Czasami przejeżdżam objętnie, a czasem zatrzymuję się na moment ;) © k4r3l

Na śniadanie - Przegibek, do znduzenia ;) © k4r3l

Jak zwykle dojeżdżając do krzyżówki w Międzybrodziu zobaczyłem w oddali dwóch przejeżdżających rowerzystów. Od razu instynkt predatora w tryb ON i jazda za nimi. Się jednak okazało, że to nie żadne ściganty, tylko turyści jadący w zdecydowanie nie mojej kategorii wiekowej (jakieś M5-M6). Zagaiłem czy daleko mają do celu a tu mi gościu wyjeżdża z jakąś francuszczyzną. Se myślę, o to wpadłem, teraz wyjdzie na jaw czy zdanie angielskiego na maturze lat temu 8 nie był przypadkiem czy może faktycznie "maturatobzdura.tv";).
Snickers przy 30 stopniach prezentuję się niezbyt smacznie ;) © k4r3l

Żar a la paparazzi, czyli naturalna ramka lisciasta :) © k4r3l

Gość mnie szybko prostuje i mówi, że oni nie z Francji tylko ze Szwajcarii (kuźwa, bo tylko w Polsce jest jeden język urzędowy jak i stosowany;). No to zrobiłem gały jak na kreskówkach i myślę sobie: "emejzing" ;) Dalej od słowa do słowa i udało mi się ustalić przebieg ich trasy. Otóż ta dwójka ma w nogach już tysiące kilometrów. Jadą ze swojej ojczyzny przez Austrię (Wiedeń), Czechy (Jablunkov) do Krakowa! W tym momencie normalnie wszystkie moje uphill'e, ścigania i inne rowerowe przechwały mogę sobie schować do torebki podsiodłowej! Przestudiowaliśmy mapę na zaporze w Porąbce, ustaliliśmy, że zaznaczone na niej czerwone linie to są definitywnie "krałdi rołds".
Błękit nieba, góry, jezioro - idealne połączenie na lato ;) © k4r3l

Początek ścianki pod Przełęcz Beskid Targanicki ;) © k4r3l

Chciałem ich jeszcze namówić na przejazd przez Wielką Puszczę, ale trochę im miny zrzedły, jak wspomniałem o Beskidku, bo jak się okazało podjazdów unikają. Zresztą w taki upał jak dziś nie ma się im co dziwić. Pomknęli więc dalej przez Czaniec i Andrychów do Wadowic, gdzie mieli zaplanowany nocleg. Pożyczyliśmy sobie na wzajem "gut lak" a ja w ramach niepisanej solidarności polsko - szwajcarskiej przekazałem im świeżo odczepioną z plecaka przypinkę Bikestats (mówiąc iż jest to "best polisz bajkers sajt":). Mam nadzieję, że nie przyniesie im pecha;)


ZRDR nieco inaczej;)

Poniedziałek, 11 lipca 2011 · Komentarze(9)
Dzisiejszy dojazd do pracy nieco inaczej - tym razem od Ani, a więc nieco krócej, ale przez równie malowniczą okolicę;) Szkoda tylko, że z planu przedpracowego uphill'u na Magurkę nic nie wyszło:/ W momencie wyjazdu o 6 rano rozpadało się i przeszła burza, więc pokornie zawróciłem... Nie trwało to zbyt długo, ale zapas czasu, który miałem na podjazd przepadł... Także tym razem skromna premia górska w postaci przejazdu przez Wilkowice - już w słońcu :) Do Bielska częściowo ul. Żywiecką, później od Straconki ul. Akademii Umiejętności. Wcześniej na Dobrej w Piekarni kupuję prowiant na najbliższe 8h (polecam tamtejsze drożdżówki;) Reszta tej miałkiej historii na poniższych slajdach :)
Z Wilkowic można sobie pooglądać niezłe górki;) © k4r3l

Skrzyczne jak zwykle nad wszystkimi pozostałymi góruje :) © k4r3l

Niedługo pod Magurką powstanie kolejna w Beskidach zapora ;) © k4r3l

A to już ul.Zywiecka i korek spowodowany światłami i ruchem wahadłowym... © k4r3l

Na Akademii Umiejętności miejsc parkingowych jak na lekarstwo... © k4r3l

Nad wodą - Międzybrodzie Bialskie... © k4r3l

W Puszczy daję odpocząć kręgosłupowi - przy 19km/h można jeszcze puścić kierownicę... © k4r3l

Na przełęczy Beskid Targanicki - jak zwykle warto się tu wspiąć :) © k4r3l