Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:11463.42 km (w terenie 3837.70 km; 33.48%)
Czas w ruchu:804:06
Średnia prędkość:13.67 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Suma podjazdów:258184 m
Maks. tętno maksymalne:214 (110 %)
Maks. tętno średnie:163 (84 %)
Suma kalorii:69886 kcal
Liczba aktywności:220
Średnio na aktywność:52.11 km i 3h 47m
Więcej statystyk

Nietypowy Leskowiec i część Beskidu Małego :)

Niedziela, 23 października 2011 · Komentarze(13)
Mało kto pewnie przetrwa ten soniczny atak kanadyjskiego Fuck The Facts, ale mnie ich ostatnia płyta pochłonęła na dobre. Dodam tylko, że za mikrofonem stoi kobita, jakby się ktoś nie zorientował w pierwszej kolejności :) Takie granie nazywa się dumnie "matematycznym" - a to dlatego między innymi, że jest niezbyt przyswajalne:) Zgadzacie się?


No i zachciało mi się gór, znowu;) Pogoda niezbyt zachęcająca - poranne mgły zamiast opaść wciąż niezbyt estetycznie prezentowały się za oknem. Ostatnie porcje makaronu na talerzu, banany spakowane, obcisłe przygotowane, więc nie było już odwrotu :) Do Rzyk dotarłem nawet szybko asfaltem, a pamiętam z młodszych lat, że ten odcinek to była trasa życia :)
Widoczki z podejścia :) © k4r3l

Na Leskowcu fajne widoczki, choć bywało lepiej ;) © k4r3l

W planach miałem podjazd na Leskowiec podpowiedzianą przez Shovel'a trasą w dużej mierze podjeżdżalną. Niestety, nawigatorem okazałem się w tym wypadku fatalnym, bo zamiast odbić w lewo przyjemną ścieżką wybrałem strome podejście na prawo. Podchodziłem, podchodziłem - a końca nie było widać - kapitalnie wyszedł ten odcinek na profilu wysokościowym :) Na szczycie wylazłem zza krzyża, czyli z najbardziej nieoczekiwanej strony;)
Widoczek ze szlaku w stronę wyciągu Pracica :) © k4r3l

Kapitalny trawers pod Gibasowy Groń :) © k4r3l

Na szczycie jak zawsze w takie dni sporo ludzi. Także dwóch endurowców, którzy puścili się w dół w stronę schroniska (nie obyło się bez instrukcji: "rozluźnij się [...] biegi masz ustawione" - dobrze, że siedziałem, bo bym się chyba przewrócił :))). Ale przede wszystkim mnóstwo słońca, co w dolinach niestety nie było takie oczywiste. W momencie zapomniałem o ostatnim półgodzinnym wypychu i ruszyłem dalej na szlak w stronę Łamanej Skały.
Trawiaście-zajebiaście :) © k4r3l

Zajazd na Gibasowym Groniu - można się napić czegoś ciepłego:) © k4r3l

Na Przełęczy Anula odbijam na szlak zielony - kolejną perełkę Beskidu Małego. Momentami wymagający, ale też i szybki (prędkości dochodzące do 40km/h mówią same za siebie). Obfity w atrakcje takie jak zespół jaskiń "Czarne Działy" oraz gigantyczne skały zwane "Zamczyskiem". Odsłaniający przed nami wspaniałe panoramy Beskidu Żywieckiego. Niestety dzisiaj widoczność nie była najlepsza, mogę się tylko domyślać, jak tutaj było tydzień temu...
Na trasie naprawdę dużo szybkich odcinków :) © k4r3l

Widoczki z okolic Łysiny (Ścieszków Gronia:) © k4r3l

Zjazd zielonym szlakiem w stronę Kocierza jak zwykle ekstremalny :) Dużo kamieni i piechurów. Ci najmłodsi donośnym głosem ostrzegali znajdujących się niżej towarzyszy krzycząc: roweeeeerr! :) Bardzo fajnie się tamtędy zjeżdża, ale zdecydowanie za krótko:) Teraz czeka mnie kolejny punkt programu czyli asfaltowy upill na Kocierz. A pomyśleć, że przed chwilą jeszcze byłem na podobnej wysokości, którą teraz musiałem wytracić, ech...
Ciekawostka: znak z dodatkowymi tabliczkami :) © k4r3l

Tamtędy czeka mnie podjazd :) © k4r3l

Podjazd bez napinki, końcówka sezonu więc nie ma co szaleć. Pod szczytem niespodzianka - wielgachna dziura w drodze już zasypana. Szosa czeka na nową nawierzchnię i chyba, co najbardziej zaskakujące, wyrobią się w terminie! Miało być zrobione na grudzień, więc wziąwszy pod uwagę finalne prace i odbiory techniczne raczej się zmieszczą w czasie!
Kościółek w malowniczej dolince Kocierza:) © k4r3l

Ten sam obiekt, inna perspektywa :) © k4r3l

Z Kocierza jeszcze jeden krótki odcinek w terenie - kapitalny flow, szum liści i blask zachodzącego powoli słońca. Na Beskidku niespodzianka - w dolinach niesamowicie szaro, mgliście! Jaki z tego wniosek? Nie ma się co sugerować pogodą na dole, wszak zawsze jest szansa, że na górze powyżej pewnego pułapu aura dopisze - będzie słonecznie i ciepło.

Ps. jestem ciekaw na jakim odcinku miałem to maksymalne tętno - ale to chyba błąd jakiś, było może góra 200 :) Generalnie większość trasy w Power Zone, więc jak widać Beskid Mały daje popalić :)


HZ: 20% - 0:49:01
FZ: 18% - 0:45:22
PZ: 55% - 2:13:52

Beskid Mały eMTeBe :)

Niedziela, 16 października 2011 · Komentarze(17)
Skończyłem drugi sezon "Wyklętych" i już niecierpliwie czekam na premierowe odcinki sezonu trzeciego. Tym czasem kolejny muzyczny kąsek, który znalazł się na soundtracku do tego serialu. Oto co ciekawego może wyjść ze współpracy szwedzkiego duetu: producenta i perkusisty Kleerup i wokalistki Lykke Li:


Kolejny jesienny wypad eMTeBe. Raz jeszcze po Beskidzie Małym - co tu dużo gadać, atrakcji tutaj co niemiara. Wybrałem się na Kocierz, by stamtąd zjechać do Czernichowa korzystając ze szlaków kolejno czerwonego (ostatnio jechałem tędy z chłopakami z BS;), a następnie niebieskiego. To właśnie na tym drugim szlaku straciłem rok temu aparat podczas wycieczki z Shovelem.
Babia Góra w jesiennej szacie ;) © k4r3l

Na czerwonym szlaku;) © k4r3l

Już na samym początku jazdy w terenie przystaję i podziwiam... Tatry! kapitalnie wyłaniające się zza Babiej Góry. Czegoś takiego jeszcze tutaj nie widziałem. Śnieżno-białe, ostre jak szpilki granie w południowym słońcu prezentowały się megadostojnie! Oczywiście na moich biednych fotach ich nie uświadczycie, ale na szczęście, co widziałem, to moje ;)
Na Taterki w takich okolicznościach można patrzeć godzinami ;) © k4r3l

Żar i Jezioro Międzybrodzkie (w tle pasmo Hrobaczej Łąki;) © k4r3l

Ten widok towarzyszył mi także na dalszych etapach wycieczki. Na Jaworzynie ucinam sobie pogawędkę ze starszym panem. Narzekamy sobie, tak tradycyjnie, po polsku, na dziadostwo na szlakach oraz na motocyklistów, których pełno w lasach. Mnie wyprzedziło dwóch takich, oczywiście nie muszę mówić ile przy okazji narobili hałasu. Debile...
Fragment niebieskiego z widokiem na Jezioro Żywieckie;) © k4r3l

Zjazd niebieskim trzeba zaliczyć do tych z górnej półki - należy się pilnować, bo miejsc do zaliczenia gleby po drodze nie brakuje;) Dużo luźnych kamieni, wypłukana ziemia uformowana w zdradzieckie rynny - fajnie;)
Pasmo Magruki Wilkowickiej i Czupla ;) © k4r3l

Wyjeżdżam na wysokości zapory w Tresnej i kieruję się asfaltami w stronę Przegibka by stamtąd wbić się na niebieski prowadzący na Gaiki. Już na szlaku mijam parę staruszków, którzy informują mnie, że przede mną jechało tędy sporo rowerzystów. Heh, i w w tym miejscu stara prawda, że świat jest mały, kolejny raz się potwierdza. W ogonie tej, jak się później dowiedziałem pokaźnej enduro-watahy spotykam Shovel'a wraz z dwójką znajomych. Wspinamy się wspólnie do Gaików i tam się rozjeżdżamy.
Popas na polance z epickim widoczkiem na Tatry ;) © k4r3l

Oni jadą na "kultowe agrafki" a ja mam w planach sprawdzenie zielonego szlaku w dół do Międzybrodzia Bialskiego. I co tu dużo pisać - szlak jest kapitalny. Może niezbyt wymagający, wręcz przeciwnie, łagodny, szeroki, ale ma taki, że się tak z angielska wyrażę "flow'", że po prostu się jedzie a gęba się cieszy. Robię krótki popas na polance gdzieś w połowie drogi. Stamtąd również kapitalnie widać Babią i Tatry - epicki widoczek!
Miedziany Żar ;) © k4r3l

Malutka zapora w Porąbce ;) © k4r3l

Powrót do domu tradycyjnie przez Wielką Puszczę. Już mnie ta droga nudzi, ale cóż, lepsza taka niż ruchliwa szosa przez Czaniec. Cisza, spokój, szum gum i strumienia płynącego wzdłuż drogi. Kolejne szlaki Beskidu Małego zostały spenetrowane. Raz jeszcze okazało się, że ta okolica ma spory potencjał. Zapraszam każdego, kto ma możliwość do wypróbowania tych jak i pozostałych prezentowanych na blogu wariantów.


HZ: 28% - 1:18:20
FZ: 16% - 0:43:47
PZ: 52% - 2:25:48

Beskidzkie MTB :)

Niedziela, 2 października 2011 · Komentarze(19)
Dobrego melodeathu nigdy nie za dużo. Nightrage właśnie wydają nowy krążek, bądźcie pewni, że go nie przegapicie. Mój tyłek już skopali ;) Dla fanów starego Arch Enemy, starego In Flames, Gardenian...


No i narobili mi ludziska, przykładowo Adamuso ;), smaka na małe co nieco w terenie ;) Miało być tylko do Gaików, ale to przecież dystans ciot-eczny, więc rozwinąłem go o konkretne kilometry beskidzkiego eMTeBe ;) Na dzień dobry pojechałem na Kocierz by tam rozpocząć przygodę ze szlakami. Przed szczytem na plecach siadł mi kolarz (tak, właśnie nie bajker, tylko kolarz:), ale nie dałem mu dojść ;D Chyba się oburzył, bo nawet cześć później nie raczył z siebie wyrzucić ;) Aaa, w porównaniu z piątkowym podjazdem, tym razem aż o dwie minuty szybciej, czyli forma is back ;)
Człowiek-pająk:) © k4r3l

Polanka za Trzonką (zajebisty zielony;) © k4r3l

Żeby nie było, że ściemniam i mnie tam nie było - voila ;) © k4r3l

Plan obejmował zielony (tak, ten zajebisty zielony;) szlak aż do Porąbki. Ostatnio Marusia wspominał, że ma na niego ochotę, więc na zachętę kilka fotek tu znajdzie. To, jak i moja rekomendacja muszą mu wystarczyć :) Na przełęczy Beskid Targanicki wziąłem się za wypych zapominając, że można podjechać ten odcinek objazdem. Cóż, mae culpa :) Dalej to już poezja, choć upragnionych widoczków dziś nie było - jakaś tajemnicza mgła raczyła się pojawić i popsuć mi wrażenia wizualne... Zjazd do samej Porąbki to istne ekstremum - stromizna niesamowita, ale dałem radę na tych swoich startych v-brake'ach :)
Na zielonym jest fajnie, ale łatwo nie ma ;) © k4r3l

Fotka z podjazdu na Hrobaczą ;) © k4r3l

A tu już podjazd na Magurkę (z Czuplem w tle;) © k4r3l

Krótki asfaltowy szpil i już jestem u podnóża jednej z konkretniejszych podjazdowo górek w Beskidzie Małym - Hrobaczej Łąki. Ależ mi on (znaczy ten uphill:) nie wyszedł - kilka postojów i od połowy (czyt. starej nawierzchni) młynkowanie. Przed schroniskiem mijają mnie zjeżdżający kolarze, mówią, że już końcówka. Dzięki, fajnie, ale to akurat żaden njus - przeca nie jestem tu pierwszy raz:) Na szczycie trwa oblężenie krzyża - myślałem, że to jakaś delegacja ze stołecznego Krakowskiego Przedmieścia, ale nikt nie śpiewał ani się nie modlił... To zwykli rezydenci fejsbuka i naszej-klasy, więc zlewka, na mnie i tak pora :)
Widoczek z Magurki na inny kultowy szczyt - Skrzyczne ;) © k4r3l

Tym się żywiłem - pyszności, zwłaszcza Corny bananowo-czekoladowe :) © k4r3l

Szlak czerwony w kierunku Przegibka jest ok - strome, kamieniste zjazdy, fajne płaskie, niekiedy piaszczyste, odcinki między drzewami, jeden fragment z rowerem na plecach - esencja mtb/xc/fr ;) Pierwotnie plan zakładał powrót zielonym (jeszcze nie sprawdzony) z Gaików do Międzybrodzia, ale nie byłbym sobą, gdyby nie doszło do zmiany :) Zamiast tego wybrałem kolejną wspinaczkę, tym razem na Magurkę Wilkowicką. Z Przegibka szlakiem narciarskim - początek rewelacja, ale tak w 3/4 drogi trzeba skapitulować i trochę podprowadzić. Na szczycie tradycyjnie tłumy, ojcowie z wózkami, matki z aparatami, dziadki z lornetkami, ogniska, piwka, słowem: czilałt...
Zaczynają się schody - czyli w dół ekstremalnym czerwonym ;) © k4r3l

Wyłonił się inny obiekt kultu uphillowców - Góra Żar :) © k4r3l

Ostatni odcinek (szlak niebieski) na Czupel można pokonać całkowicie w siodle - po 30 minutach melduję się na najwyższym szczycie Beskidu Małego. O walorach widokowych tego miejsca nie muszę chyba wspominać, wrzuciłbym jakieś foty ale z komórki to nie ma sensu, bo mało co widać... W dół postanawiam zjechać mało znanym wariantem - ostatnio przemierzałem go chyba przeszło 2 lata temu. Jest to kombinacja 4 szlaków: niebieski, czerwony (do Łodygowic), żółty (uwaga, łatwo przeoczyć odbicie!) i zielony do Czernichowa. Najtrudniejszy odcinek to środek czerwonego. Im dalej tym płynniej można kręcić. Zdecydowanie ten miks należy do jednych z moich faworytów w tej części Beskidów.
Jesień w Beskidach ;) © k4r3l

Nawet na szlakach czają się paparazzi ;) © k4r3l

Powrót do domu asfaltem przez Międzybrodzie Bialskie, Porąbkę, Wielką Puszczę, Targanice i Sułkowice. Co do przebytej trasy myślę, że to niezła konkurencja do głównych szlaków w okolicy (z Leskowca na Żar chociażby). Zdecydowanie polecam wszystkim kręcącym w Beskdizie Małym zarówno regularnie jak i okazyjnie - nie
zawiedziecie się :)

HZ: 30% - 1:43:21
FZ: 20% - 1:09:29
PZ: 46% - 2:36:58


Szybkie Skrzyczne ;)

Poniedziałek, 26 września 2011 · Komentarze(16)
Nie rzucam słów na wiatr :) I jak zapowiadałem, tak też i uczyniłem - tym razem w towarzystwie. Razem z Anią, pozwoliliśmy sobie na krótką wycieczkę na Skrzyczne. Wiem, że Seba też kręcił się gdzieś w okolicy, ale tym razem nie miałem aż tyle czasu na integracje...
Klasyczna beskidzka ścinka ;) © k4r3l

Widoczki z lekka niewyraźne ;) © k4r3l

Końcówka września to trochę za wcześnie by cieszyć się typowo jesiennymi widokami, drzewa wciąż jeszcze zielone, ale za to słońce wysoko i wciąż bardzo ciepło:) Podjeżdżaliśmy standardowo od Lipowej, więc szału nie ma. Droga przyjemna, choć już nie taka jak pół roku temu - wypłukane / rozjeżdżone ciężkim sprzętem szutry stały się miejscami mocno kamieniste.
Na jednej z wielu szutrowych serpentyn :) © k4r3l

Podjazdy są w tej okolicy całkiem przyjemne ;) © k4r3l

Na Skrzycznem naprawdę tłoczno. Tym razem rozłożyliśmy się niedaleko wyciągu, spod którego co chwila nadciągały nowe chmary turystów. Rowerzystów także dużo - przekrój wiekowy spory. Godzina minęła strasznie szybko na konwersacji i kontemplacji widoczków, w pełnym słońcu wygrzaliśmy się konkretnie ;)
Panoramka ze szczytu ;) © k4r3l

Droga powrotna odbyła się zielonym szlakiem w kierunku Małego Skrzycznego, za którym sprowadziliśmy rowery kilkadziesiąt metrów w dół do drogi nadającej się do jazdy. Zjazd o dziwo bez szaleństw, jakoś nigdzie się nam nie spieszyło. No może później, na asfaltach dostaliśmy speeda na myśl o frytkach, giczkach i zimnym piwku :)
Na zjeździe można wymiatać :) © k4r3l

Momentami trzeba cenić rozwagę ponad ambicje ;) © k4r3l

Przy okazji tego tripu testowałem sobie pulsometr PC-15. Fajny gadżet, jednak mam na jego temat kilka spostrzeżeń. Ludziska narzekali na słaby pasek i szczerze to się nie dziwię, ale to chyba efekt montażu pulsometru na kierownicy. Strasznie toporny ten uchwyt i ciężko zapina się pulsometr, więc założyłem tradycyjnie na rękę. Poza tym wygląd ma strasznie odpustowy ;))
Zgrzyta, ale na 1257m n.p.m. jeszcze się wdrapał ;) © k4r3l

PC-15 poza głównymi funkcjami wybrałem głównie ze względu na stoper - ale tutaj zawiodłem się srogo, bo zliczanie w sportowym zegarku z dokładnością do sekundy to duże nieporozumienie. Aaa i wyłączyłem na dzień dobry pikanie, bo to strasznie drażniący dźwięk, zwłaszcza biorąc pod uwagę dużo przejść z jednej strefy do drugiej... Poza tym to same plusy, opaska na klatkę do regulacji, bo na wydechu trochę się luzowała, ale to oczywiście pikuś ;)

HZ: 46% - 1:31:46
FZ: 15% - 0:29:35
PZ: 18% - 0:35:29


1012

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(15)
Kontynuując wątek coverowy - tym razem w nieco bardziej elektronicznej odsłonie. Powerman 5000 znam słabo, ale lubię wszelakiej maści przeróbki. Ich nowa płyta właśnie w takie smaczki obfituje. Posłuchajcie jak uporali się z klasykami - jeden z moich faworytów. Nie znam oryginału (The Church), ale ta wersja ma w sobie coś. No i wokal przypomina mi Andersa Fridena z In Flames :)


W ostatniej chwili zdecydowałem się na ten wariant, bo wcześniej myślałem albo o Równicy tudzież o Żarze tamtejszych zawodach downhillowych. Padło na Krowiarki, czyli tytułowe 1012m n.p.m. Ale żeby tam dojechać trzeba pokonać kilka mniejszych wzniesień.
Na sympatycznym skwerku w Ślemieniu ;) © k4r3l

Kocierz musiałem (po drodze wyprzedzam kilku niedzielnych rowerzystów;), ale już kolejno Przełęczy Rychwałdzkiej i Ślemieńskiej nie miałem w planach. Niestety zamknięta droga w Gilowicach zmusiła mnie do przejazdu przez te może nie specjalnie duże, ale w perspektywie mogące dać w kość podjazdy. Cóż, jakoś poszło. Na zjeździe z Rychwałdku wykręcam 67km/h ;)
Widoczek z podjazdu na Przełęcz Przysłop ;) © k4r3l

Po odwróceniu mapy okazało się, że to nie wszystko. Bowiem na drodze wyrosła kolejna uphill'owa niespodzianka - Przełęcz Przysłop (661m n.p.m.). No cóż, nie było odwrotu, bo w przeciwnym razie musiałbym nadłożyć drogi. Bardzo fajny podjazd, z obu stron ciekawy. Na podjeździe mijam jednego bikera, chyba nie próbował gonić, ale miał spory plecak, więc się nie dziwię ;)
Serpentyny na zjeździe z Przysłopu ;) © k4r3l

Droga przez Zawoję nawet znośna, nowy asfalt, stosunkowo mało aut. Niestety od wyciągu "Mosorny Groń" nawierzchnia przybiera dziwną postać. Miejscami, dość regularnie ma zdjętą górną warstwę przez co trzeba uważać, by czegoś nie urwać. Działa to na zasadzie progu zwalniającego - widocznie tak było taniej :) Na kilkaset metrów przed szczytem po obu stronach drogi stoją gęsto zaparkowane samochody - to znak, że na przełęczy będą tłumy.
Przez Zawoję - w tle (chyba) Babia ;) © k4r3l

Nie pomyliłem się, dlatego nie zabawiam tam długo. Przede mną droga powrotna, a ja jestem dopiero na półmetku (80km). Kolejna 70ka to kilometry kryzysowe. Jazda z płynnej przeradza się w szarpaną. Na zjazdach cisnę tylko po to by na podjeździe zredukować i wjeżdżać tempem ślimaka. Najbardziej i tak odczuwam trasę na czterech literach - seryjne siodełko z pewnością nie nadaje się na takie dystanse...
Ciąg dalszy dojazdu pod Krowiarki, ciągle w Zawoi ;) © k4r3l

Na domiar złego cały czas, na odcinku od Stryszawy aż do Okrajnika dostaję po gębie spowalniającym wiatrem. Jedzie się tragicznie... Kiedy docieram do Łękawicy odczuwam pewnego rodzaju ulgę, bo wreszcie jestem w swojej okolicy i chociaż czeka mnie powrót przez Kocierz, to jednak kręci się znacznie lepiej.
Krowiarki zdobyte ;) © k4r3l

Droga przez mękę - wiatr, mocne słońce i niekończący się asfalt :) © k4r3l

Sam podjazd to już formalność ale i na tym odcinku przystaję, bo dystans, wiatr, upał i wcześniejsze podjazdy wycisnęły ze mnie co tylko było do wyciśnięcia. Teraz już wiem, że dystansy powyżej 120km, po takich (czyt. 2500m w pionie) górkach to już nie moja kategoria. Cóż, pozostają "seteczki" i rozsądne przewyższenia rzędu 1500-2000m :)))

Up, up and away!

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(9)
Puddle of Mudd w coverze Stones'ów odwalili kawał niezłej roboty - podoba mi się tak samo jak i cała płyta "Re:(disc)overed". W sumie w czasie jazdy towarzyszyły mi 3 albumy z "klasycznymi rimejkami": Powerman 5000, Faster Pussycat oraz autorzy dzisiejszego soundtracka:

Dzisiejszy wypad sponsorują następujące przełęcze: Beskid Targanicki, Salmopol, Kocierz. A w ramach premii klasyczny uphill pod Orle Gniazdo w Szczyrku. Dzisiaj kręciło się ok, ale tylko do 70 km. Później zrobiło się strasznie gorąco i duszno.
Atak na Przełęcz Beskid Targanicki (krótko/sztywno;) © k4r3l

Widok z kładki w Czernichowie na Żar ;) © k4r3l

Jednak jeszcze na podjeżdzie pod Salmopol wyprzedziłem dwóch innych podjeżdżających, więc forma była. Szkoda, że nie starczyło jej na przejechanie całej trasy w takim tempie. Przez całutki Szczyrk jechałem pod wiatr, stąd też pewnie i taki a nie inny czas (od ronda w Buczkowicach - 44:14).
Przełęcz Salmopolska w krzywym zwierciadle ;) © k4r3l

Na górze - 934m n.p.m. ;) © k4r3l

I jeszcze klasyczny widoczek z przełęczy ;) © k4r3l

Na szczycie tłumy, ale w niedzielę to nic nowego. Miałem plan by zjechać do Wisły i podjechać Biały Krzyż od drugiej strony, ale na szczęście odpuściłem, bo nie wiem jak bym wrócił do domu:) Wybrałem się za to pod Orle Gniazdo, bo to akurat miałem po drodze;) O ile Salmopol zrobiłem na średniej tarczy to Orle jak i powrotny Kocierz cisnąłem z młynka, bo coś źle wyregulowałem wczoraj przednią przerzutkę i strasznie łańcuch wadził się z prowadnicą :) Także na 1-4 wjeżdżałem:)
Droga na Orle Gniazdo - od razu zaczyna się ścianka ;) © k4r3l

Widoczek spod sanktuarium ;) © k4r3l

Zjazd po ażurach do centrum Szczyrku ;) © k4r3l

Po dwugodzinnym postoju w Kalnej (pyszny obiadek i deser:) ruszyłem w drogę powrotną. Wybór Kocierza był średnio udany, zwłaszcza, że dopadła mnie jakaś niemoc wymieszana z bólem łba. Wkulałem się na górę ze średnią w granicach 9,5-10km/h, co przy tych warunkach pogodowych było jedynym na co mnie stać.
Powrót przez jak zawsze malownicze Zarzecze ;) © k4r3l

Pod Kocierzem ciąg dalszy wykopalisk, ale jest już jakby płyciej ;) © k4r3l

Na szczęście tym razem obyło się bez żadnych drogowych incydentów, choć ruch spory jak na te rejony przystało. Muszę się zacząć tuczyć, bo coś mi waga poleciała przez te uphille na łeb, na szyję;) Przydałyby się jakieś święta albo wesele - wtedy najszybciej można osiągnąć "dobry rezultat";)

Na deser... Magurka ;)

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(8)
W ramach pro-rozjazdu postanowiłem zdobyć Magurkę Wilkowicką (909m n.p.m.), która w linii prostej jest najbardziej atrakcyjną, z punktu widzenia uphill'owca oczywiście, przeszkodą na trasie powrotnej do domu. Po wczorajszych (niedzielnich) kilometrach nogi jednak się nie poddawały, aczkolwiek kilkakrotnie jadąc przez Wilkowice myślałem, żeby odpuścić i zawrócić.
Atrakcyjna Magurka ;) © k4r3l

Prace nad obwodnicą/drogą ekspresową idą pełną parą ;) © k4r3l

Szybko jednak się uporałem z myślą o dezercji i ani się obejrzałem, a byłem już nad powstającą u podnóża Magurki zaporą. Jako początkowy punkt pomiarowy standardowo wybrałem parking powyżej budowanej zapory. Start nawet niezły, ale końcówka po prostu mnie wykończyła. Już zapomniałem ile to zakrętów przede mną, a za nimi, zamiast wyczekiwanej mety, kolejne odcinki pnące się ostro w górę...
Niech się mury pną do góry ... ;) © k4r3l

Pod schroniskiem (w tle burzowo;) © k4r3l

Asfalt miejscami wypłukany przez rwące po intensywnych opadach potoki, a i podjeżdżające tam na bezczela auta, również swoje zrobiły. Wygrzewające się na betonie żmijki wyczuwając zagrożenie czmychają w trawę - to częsty widok w tych okolicach. Niestety, nie wszystkim okazom udaje się ta sztuka. Mniejsze wydają się być bardziej czujne i zwinniejsze. Większe znacznie częściej giną pod kołami jeżdżących tamtędy pomimo zakazu samochodów.
Widokowy fragment narciarskiego ;) © k4r3l

Ten łagodniejszy odcinek ;) © k4r3l

Pod schronisko docieram po 26 minutach, co zważywszy na wczorajszą wycieczkę i dzisiejszą duchotę (od Skrzycznego nadciąga burza), wcale nie jest takim złym rezultatem. Krótki przegląd sytuacji, szybkie foty i wybieram najszybszą opcję powrotną- zjazd narciarskim (w życiu na nartach nie jeździłem, więc się trochę powczuwałem w rolę;) szlakiem w kierunku Przegibka. Opony trochę nie na takie warunki, ale nie było najgorzej. Tylko wolno tak jakoś;) Szlak faktycznie ciekawy, w obie strony przejezdny, więc na pewno trzeba będzie kiedyś spróbować w drugą stronę.
Na slickach w terenie ;) © k4r3l

Potrzeba matką wynalazku ;) © k4r3l

Zjeżdżając z zatłoczonego Przegibka już wiem, że suchy nie dojadę. Jak zwykle na dobre rozpadało się w Wielkiej Puszczy. Mam szczęście do tej miejscowości, deszcz prawie zawsze mnie tam łapie, prawie zawsze mam na gębie cały ten syf zalegający na drodze ;) Na Beskidek też sobie podjechałem, a jakże by inaczej:) Na górze montaż prowizorycznego oshee-błotnika i jazda w dół. To był udany weekend, nie często zdarza mi się zrobić tyle km w ciągu dwóch dni.

Beskidzkie "sto dwajścia" ;)

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(19)
Od zawsze byłem przeciwny planowaniu tras typu "dziś musi być setka" itp.- jakoś mnie to nie kręci. Zresztą żadnej do tej pory nie przejechałem, więc i tak nie ma o czym mówić. Ale wiedziałem, że dzisiejszy wyjazd będzie obfitował zarówno w kilometry horyzontalne jak i metry wertykalne. Plan raczej nie oryginalny, bo przecież Kubalonkę to już większość ma zaliczoną, ja nie miałem. Do dziś :)
W drodze na Kocierz:) © k4r3l

Żar widzany z mostu w Żywcu ;) © k4r3l

Ale po kolei... Żeby się tam dostać, musiałem się trochę nakręcić korbą. Najpierw moja "domowa" Przełęcz Kocierska. Później było trochę kluczenia przy wyjeździe z Żywca. Do tej pory nie mam pojęcia jak się wbić na starą drogę koło browaru ;) Dlatego też wcześniej pytałem Jeremiks'a i Webit'a czy by się ze mną nie przejechali, bo pewnie znają te okolice lepiej niż ja. Niestety, żaden z nich nie dał rady, więc zdany byłem na siebie i mapę turystyczną Beskidu Śląskiego nie uwzględniającą nowej drogi ekspresowej S69...
Boczną drogą wzdłuż ekspresówki... © k4r3l

Po drugiej stronie S69 ;) © k4r3l

Najpierw więc jechałem lewą stroną ekspresówki poza barierami dźwiękochłonnymi, później, gdzieś za fabryką Hutchinson'a, przebiłem się na drugą stronę . Nie obyło się bez przełajów, bo niejednokrotnie moją drogę przecinały dziwne strumyki i nieprzejezdne chaszcze. Na wysokości Twardorzeczki pokierował mnie jeden lokales ale i tak jechałem jakimiś polami, by w końcu wpaść do rzeki. Dosłownie, bo o ile początkowy fragment przejechałem z rozpędu to już dalszą część musiałem pokonać w bród;) Kiedy w końcu wyjechałem na asfalt pozostało skierować się znaną mi drogą przez Radziechowy na Węgierską Górkę. Widoki po drodze obłędne, ale to dopiero początek ;)
Wyprowadzony w pole... ;) © k4r3l

Wodna przeprawa ;) © k4r3l

Widok z drogi na Radziechowy ;) © k4r3l

W Węgierskiej kolejna wpadka logistycza - robię pętelkę z jednym ciekawym podjazdem w okolicach fortu "Waligóra" (zgubiłem szlak rowerowy:) i wracam do punktu wyjścia. Od teraz trzymam się głównej drogi, bo wszystkie te skróty są o dupę rozbić;) Za Milówką odbijam na Kamesznicę - tam zmuszony jestem zrobić popas przy Lewiatanie (woda, baton, big milk straciatella;) i ruszam dalej zdobywać pierwszą nową przełęcz - Koniakowską.
Wynik błądzenia - epicki widoczek nr 1 ;) © k4r3l

Efekt błądzenia nr 2 - kolejny epicki widoczek ;) © k4r3l

Nie spodziewałem się takiego wycisku! Początkowo droga pnie się łagodnie, ale pod koniec zmuszony jestem sobie zrobić krótki postój - taka to franca! Jest godzina 13ta, a więc słońce wciąż wysoko i mocno daje popalić... A widoczki stamtąd? Uuuu, po prostu bajka! Zjazd do Istebnej fajny, nie wliczając epizodu z jednym pajacem na blachach SK. Ciul głupi zajechał mi specjalnie drogę zaraz po wyprzedzeniu i chyba tylko cudem nie wjechałem w jego buraczaną furę. Jedyne co w tym momencie nawinęło mi się na język to wykrzyczane: "no zajebiście kurwa", następnie podjechałem pod okienko wymownie gestykulując, żeby pierdolnął się młotkiem w ten pusty łeb. A wszystko to przez to, że nie mógł mnie sierota na zjeździe wyprzedzić. No sorry, ale jak się jest taką pipą za kierownicą, to już nie mój problem! Sorki ludzie, ale musiałem sobie siarczyście poprzeklinać, sytuacja tego wymagała ;)
Podjazd na Przełęcz Koniakowską ;) © k4r3l

Widokówka z przełęczy - w stronę Żywca... ;) © k4r3l

Widoczek z przełęczy w stronę Istebnej :) © k4r3l

Mapy tras rowerowych pod Koczym Zamkiem ;) © k4r3l

Przed podjazdem pod Kubalonkę łańcuch zeskakuje z blatu i zaplątuje się o korbę - muszę rozkuwać i odplątywać. Na szczęście mam spinkę i idzie to dość sprawnie. Sam podjazd jest raczej średni, ale już trochę mam w nogach i muszę zrobić postój na samym początku, uzupełnić płyny i coś wszamać, żeby nie odcięło prądu. Źle się z tej strony podjeżdża, bo asfalt połatany niezbyt schludnie i spory ruch na drodze. Na samej przełęczy armageddon - oblężenie turystów niesamowite. Tak dzisiaj było we wszystkich tych najbardziej popularnych miejscach...
Na czerwonym szlaku rowerowym...;) © k4r3l

Oznaczenia szlaków - już niedaleko ;) © k4r3l

Le avarion ;) © k4r3l

Zjazd do Wisły Czarne jest świetny, co prawda nie da się jakoś specjalnie rozpędzić, bo wąsko i ograniczenie do 40km/h, ale jedzie się total. Jeszcze tylko krótki postój pod zameczkiem prezydenckim i można wracać na znane asfalty, czyli Wisła i ostatnie wyzwanie na trasie - Salmopol. Nie liczyłem specjalnie czasu, ale od popasu na pętli autobusowej w Malince wyszło coś koło 26 minut. A więc całkiem nieźle jak na setny kilometr, który padł właśnie w czasie tego podjazdu. Na szczycie tłumy, normalka. Krótki odpoczynek na trawce i hajda w dół. Zjazd super, ale w Szczyrku kolejna gehenna spowodowana turystycznym oblężeniem tej mieściny. Jak nie dziadki spacerujące po ulicy niczym bajkowi królewicze, to z kolei nigdy nie wiesz kiedy oberwiesz z otwieranych drzwi gęsto zaparkowanych na chodnikach aut
Pod Zameczkiem ;) © k4r3l

Medżik wylądował ;) © k4r3l

Mój przypadek był nieco inny. Kto jechał przez Szczyrk wie, że z Salmopolu można cisnąć. Ja jechałem sobie w centrum te swoje 40km/h. Przy takiej prędkości radzę ręce trzymać w pogotowiu na klamkach, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Z jednej z wielu ulic podporządkowanych wyjeżdża z prawej czarne bmw, byłem jeszcze daleko, więc w sumie luz. W kolejce za nim ustawia się następny zdezelowany grat niemieckiej myśli technologicznej, tym razem koloru zgniła (czy aby to na pewno tylko kolor?;) zieleń. I wtem, jak nie zacznie wyjeżdżać... W tym momencie wydarzył się cud numer dwa - gość rusza, całą długością maski jest już na drodze, ja daję ostro po hamplach tak, że tył znosi mi zdala od jego zderzaka, jeszcze tylko szybki balans ciałem i kolejny debil ma farta. Jeszcze tylko jeden obraźliwy gest w kierunku tego pożal się borze kierowcy i jadę bak do hom, bo więcej chamstwa nie zniesę! Teraz, jak tak myślę, to mogłem co nieco nawet zarobić na tych przypadkach ;) Ale z drugiej strony wizja kołnierza na szyi i uziemienia na kilka tygodni nie jest warta żadnych pieniędzy... Co nie zmienia faktu, że chamstwo na drodze trzeba tępić czy to wiązanką przekleństw rzęsistych czy to wachlarzem gestów uznawanych powszechnie za obraźliwe. A najlepiej to niech policja się tym zajmuje, bo tam gdzie są potrzebni to nigdy ich nie ma...
Jezioro Czerniańskie ;) © k4r3l

Odpoczynek na Salmopolu ;) © k4r3l

W tym momencie pora na podsumowanie. Ponad sto kilometrów asfaltów, trochę terenu i szutrów. Dwa tysiące sto sześćdziesiąt metrów w pionie - w to mi graj! Podjazdy bardzo różnorodne. Od spokojnych, dłuższych (Kubalonka, Salmopol, Kocierz) po te bardzo sztywne (Koniaków). Wymarzona pogoda i widoczność (dzień wcześniej popadało). Słowem: udana niedziela!

Błotna integracja w Beskidzie Małym.

Sobota, 30 lipca 2011 · Komentarze(9)


W końcu udało się zrealizować plan i wspólnie pokręcić. Razem z Kubą, Olafem i Wojtkiem zgadaliśmy się na objazd Beskidu Małego. Wielkie dzięki za transport Jakubiszonowi, bez niego ta traska nie doszłaby do skutku. Bielskie chłopaki z rańca zgarnęli mnie spod BP w Andrychowie i teleportowaliśmy się do Suchej, gdzie czekał na nas Faloxx - jak się okazało - nieoceniony przewodnik, bez którego byłoby ciężko, bo ja już na początku straciłem orientację :D
Szararuga na maksa, ale niezrażeni napieramy ;) © k4r3l

Nie obyło się również bez asfaltowych fragmentów;) © k4r3l

W sumie tylko początkowy fragment trasy był dla mnie całkowitą niewiadomą. Ale zaczęło się fajnie - rowerowy szlak przez las, później dużo błota, trawy, raz jeszcze błota... Dosżły do tego wystające lekko ponad ziemię niepozorne skały i zabawa rozpoczęła się na dobre. Najbardziej imprezowe okazały się Kendy Karmy, które roztańczyły się na tym nietypowym parkiecie na całego...
Szutrowy podjazd - ten akurat to był pikuś, Pan Pikuś ;) © k4r3l

Chłopaki na tle kapitalnej panoramy z Leskowca ;P © k4r3l

Przynajmniej mieliśmy w Wojtkiem wymówkę przysłaniającą braki w formie :D Moim dodatkowym alibi była awaria przedniej zmieniarki, która zmusiła mnie do ręcznego zrzucania łańcucha na młynek - inaczej bym większości fragmentów nie podjechał...
Momentami trzeba było okazać odrobinę pokory ;) © k4r3l

Beskid Mały pokazał się z tej swojej niedocenianej, ciemnej strony. Najbardziej z tego powoduucierpiał Olaf, który niestety musiał zawrócić z powodu nieco bardziej poważnej awarii tylnej piasty). We trójkę więc ruszyliśmy zza Kocierza w kierunku Żaru. Szlaki po tylu dniach opadów są strasznie wymagające. Najbardziej dają w kość luźne kamienie, przez które momentami traciłem czucie w palcach. A chłopaki na zjazdach nieźle zostawiali mnie w tyle. Nie chcąc odstawać cisnąłem za nimi, ale tylko dlatego, że nie jechałem sam. W pojedynkę na pewno zjeżdżałbym bardziej zachowawczo.
Falox na korzonkach ;) (Wojtka przepraszam, ale foty kompletnie się nie udały) © k4r3l

Na Kiczerze zapodałem hasło: pizza! I nic już nie było takie samo :) Wywiesiliśmy jęzory niczym czerwone dywany w Cannes i ruszyliśmy mając w głowach tylko jedno: ciepłe żarcie i zimny napitek. Pizza mimo iż podstawowa nie smakowała tragicznie, nawet sos o konsystencji rozcieńczonego przecieru doprawionego bazylią uszedł ;)
Najlepszą ostrość telefon złapał przy zjeździe Jakubiszona;) © k4r3l

Zjazd czerwonym, który zgubiliśmy:) był jednym z bardziej hardcore'owych. Od tego momentu towarzyszyło nam dwóch znajomych Kuby. Poczułem ulgę zjeżdżając na asfalt w Kozubniku - w tych rejonach byłem w ubiegłym tygodniu, więc wiedziałem gdzie nas to zaprowadzi. Po drodze zapadła decyzja, że na Maurkę, a tym bardziej Czupel, niestety nie dotrzemy. Robiło się późno a i zmęczenie dawało się we znaki. Strasznie męczyłem ten podjazd na Przegibek tym razem. Czołgi 2.20 jednak nie są sprzymierzeńcami asfaltu;)
Podjazd na Potrójną nie należy do najprzyjemniejszych - dużo kamieni i trzeba walczyć... © k4r3l

Ostatni odcinek zjazdowy postanowiliśmy pokonać terenowo - padło na zielony do Straconki. Raczej prosty szlak, bez większych niespodzianek pozwolił nam szybko przedostać się do Bielska. Tam szybki szpil bulwarami i pożegananie na wysokości BP. Dzięki chłopaki za wycisk :D Dawno już nie jeździłem mtb, więc głód był większy. Nie zraziło nas nawet błoto, oszczędziła pogoda, więc wypad uznać należy za udany! Do następnego!
Jeden z ciekawszych widoczków w Beskidzie Małym ;) © k4r3l

P.S. Do Kalnej dotarłem padnięty, podbnie jak mój support, który albo się rozleciał albo przynajmniej solidnie zafajdał błockiem bo zgrzyta niesamowicie. Razem z trzeszczącym, wypłukanym z resztek smaru łańcuchem stanowili zgrany duet, którego dźwięki irytowały mnie na ostatnich kilometrach.
Ekipa w zmienionym składzie ciśnie na Przegibek;) © k4r3l

P.s. Postanowiłem się pochwalić prezentem imieninowym, który otrzymałem od mojej lepszej połówki. Tym bardziej jest to na miejscu, gdyż ma on wiele wspólnego z rowerowaniem. Tadaaaam:


Szkatułka jest świetna, a książka niezwykle wciągająca: większość pewnie już czytała, a jak nie to polecam!

Klątwa Leskowca

Wtorek, 14 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Po tygodniu byczenia się, obżarstwa i generalnego nic nie robienia pora trochę się rozruszać. Jako, że w nadbałtyckim krajobrazie doskwiera brak większych wzniesień to też oczywistym jest, że wybrałem się w teren. Szybka zmiana opon i można ruszać...
Czas beztroski :) © k4r3l

W Zagórniku wpadam na szlak zielony prowadzący w stronę Gancarza. Wiem co mnie czeka, bo podchodziłem pod ten szczyt już wielokrotnie, ale jakoś mi to nie przeszkadza... Po drodze gubię licznik (cholerne twist-locki Sigmy) więc wracam się po niego kilkanaście metrów, na szczęście znajduje...
Gancarz, ktoś zajumał tabliczkę PTTK, ale wysokość wciąż 802m n.p.m. © k4r3l

Na Gancarzu jak zwykle spokój i ładne widoczki. Ogólne wrażenie psuje niestety chmara much, które się mnie uczepiły jak rzep psiego ogona. Walka z nimi nie ma sensu, dobrze, że jest szybki zjazd i można uciec:) Szlak w kierunku Leskowca trochę zniszczony, zwłaszcza fragment podjazdowy pod Groń JP II - tam powstały bardzo głębokie żleby, które uniemożliwiają wjazd.
Panoramka z Gancarza - warto się wspinać! © k4r3l

Na samym szczycie pustki - to właśnie lubię. Ale to trzeba mieć czas w tygodniu żeby móc się delektować takim spokojem, ciszą i przestrzenią. Ja niestety go nie mam... W drodze powrotnej planuje zjechać drogą od Gancarza w kierunku Rzyk, żeby przetestować ewentualny dogodniejszy podjazd.
Jest Leskowiec, są widoczki ;) © k4r3l

Niestety moja ukryta natura blondyna na szlaku daje o sobie znać, bo zaliczam glebę na prostym odcinku jadąc może 8km/h. Kierownica w jednej ręce, w drugiej mp3ka i tak to się właśnie robi :) Jak widać dużo nie trzeba. W efekcie mam malownicze szramy na piszczelu i potłuczone pozostałe kończyny.
Na szczycie spokój i pucha :) © k4r3l

To już trzeci raz jak jestem na Leskowcu i trzecia gleba (wcześniej potłukłem dupę uślizgując się na resztkach śniegu i przeleciałem przez kierę na korzeniach zjeżdżając czarnym szlakiem:) Widać, że do tej góry nie mam szczęścia, ale będę próbował do skutku:)
Efekt bezmyślnej gleby :) © k4r3l

Z racji uszczerbku na piszczelu wracam znanym szlakiem serduszkowym a następnie czarnym (tutaj maks asekuracja:) przez Rzyki Jagódki do Andrychowa. Po drodze się okazuje, że coś skrzypi w okolicy amortyzatora/sterów - kij wie co to jest, ale fakt faktem rama jest z dupy, a raczej z gumy... Powoli zaczyna mnie drażnić ten kellys'owski bubel... Poza tym fajnie jest znowu śmigać po górkach:)