Wpisy archiwalne w kategorii

60-100

Dystans całkowity:9558.42 km (w terenie 1026.50 km; 10.74%)
Czas w ruchu:525:11
Średnia prędkość:17.87 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:172112 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:191 (98 %)
Suma kalorii:47639 kcal
Liczba aktywności:124
Średnio na aktywność:77.08 km i 4h 18m
Więcej statystyk

Wielka Racza na sucho ;)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Kolejna niedziela pod względem rowerowych planów prezentowała się ambitnie. Postanowiliśmy z grupką bbriderz wybrać się w Beskid Żywiecki. Już na wstępie utworzyły się trzy frakcje - rowerowa, samochodowa oraz pociągowa. Byłem w tej ostatniej i z przesiadką w Bielsku-Białej dokulałem się do Milówki. Miałem godzinę czasu do przyjazdu pozostałych, więc postanowiłem wysiąść wcześniej i do Rycerki dojechać na rozgrzewkę. A rozgrzewka była konkretna - po drodze Przełęcz Kotelnicka (polecam;) i skrót czarnym szlakiem z Soli do Rycerki przez Łysicę (ok. 700m n.p.m.) ;)
Takie były warunki transportowe - jeden bilet dwa różne składy;) © k4r3l

Po chwili nadjeżdża kierowany przez Maćka bolid z Marzeną, Grzesiem i Dawidem (oraz oczywiście ich rowerami;). Humory dopisują od rana, szybkie składanie tobołów i można jechać na spotkanie z Arkiem i Pawłem, którzy do Rycerki dotarli na rowerach z Bielska. Po drodze mijamy mnóstwo lokalesów uzupełniających elektrolity w okolicznych sklepach typu społem. W Kolonii ostateczna decyzja - większość wybiera żółty bezpośrednio na Wielką Raczę. Ja z racji, że jechałem nim na Trophy wraz z Qniem i Piasqiem wybieram nieznany wariant w postaci czarnego szlaku rowerowego na Magurę. Szlak gubimy ale szeroką szutrówą ciągle nabijamy metry w pionie. W pewnym momencie robimy kilkanaście metrów ostrego wypychu i, tu niespodzianka, lądujemy na czerwonym granicznym, czyli jest ok.
Pierwszy teren - Łysica i panorama z tego niepozornego szczytu :) © k4r3l

A to już widoki z czerwonego 'singielka' ;) © k4r3l

Szlak w tym miejscu to genialny singielek - warunki do jazdy super, można oko nacieszyć kapitalnymi widokami, momentami jest też flow, ale generalnie trzeba się pilnowć, bo wąska ścieżka jest mocno zarośnięta i czychają na niej różne, nie zawsze miłe, niespodzianki. Na jednym z korzennych odcinków zaliczam kontrolowany lot w krzaki - z mała prędkość, amor się zapadł w głębszej dziurze i wysoko punktowana ewolucja gotowa ;) W pewnym momencie gubimy oznaczenia, trzeba się wracać. Kolejny stromy wypych tuż przed schroniskiem i docieramy do grupki ze szlaku żółtego. Ekipa już zniecierpliwiona, więc nie ma za dużo czasu - a myślałem, że jak schronisko to i piwko zaliczymy... No trudno, trzeba jechać dalej.
Wspólne foto koło schroniska na Raczy (fotkę robił Grześ;) © k4r3l

Zjazd z Wielkiej Raczy bardzo fajny, na hali walka ze zdradliwymi koleinami i trochę wygłupów w oczekiwaniu na Marzen, która sobie pomyka na totalnym sztywniaku po tych wszystkich nierównościach - szacun. A droga na Przegibek usłana jest głównie korzeniami, jest też odrobina luźnych kamieni. Trochę pod górę, trochę w dół - kilka podprowadzeń jest nie uniknionych.
Często zatrzymywaliśmy się w takich widokowych miejscach ;) © k4r3l

Na Przegibku nie wytrzymuję - idę na małe piwo. Ja nie wiem co to za grupka co z nimi jadę, w ogóle ich nie poznaję. Ja wiem, że sierpień miesiącem trzeźwości, ale żeby w górach się browaru nie napić? Brak słów ;) Jeszcze mnie laska za barem chce okantować przy wydawaniu na 10 złotych, ale się nie daję. I tym sposobem to schronisko na wstępie zalicza u mnie dużego minusa.
Wielka Racza została w tyle - nie minęło chyba nawet 15 minut ;) © k4r3l

Rozjeżdżamy się - "samochodziaże" wybierają najkrótszy wariant do swojego bolidu, czyli zielony wprost do Rycerki a my postanawiamy we czwórkę (Marcin dojechał późniejszym składem) zawalczyć z Wielką Rycerzową. Wybierając szlak czerwony zamiast niebieskiego podjęliśmy chyba jedną z lepszych decyzji - niby stromo, ale w dużej mierze podjeżdżalnie, co daje sporą satyfakcję! Zjazd do Bacówki asekuracyjnie - hample zapowietrzone, a z racji opóźnionego zamówienia z Centrum Rowerowego (tjaaaa, 24h wasza mać! i jeszcze dętka nie ta co chciałem!) używane klocki półmetaliki - zestaw conajmniej nieodpowiedni na góry tego kalibru...
Marcin i Qń zjeżdżają do Bacówki pod Wielką Rycerzową :) © k4r3l

Dalsza część szlaku to już kilkukilometrowy zjazd. W pewnym momencie wpada mi jakiś owad pod paski kasku i postanawia pożegnać się ze mną na ostro - ukłucie daje się we znaki jeszcze przez kilka kilometrów, później już o nim zapominam, bo odpadają mi ręce ;) Chwilę przed asfaltami Qń łapie snejka po czym musi ratować się moją pompką, bo jego gdzieś czmychnęła z kieszonki.
Mądrości z PKP Rajcza Centrum, hehe ;) © k4r3l

A tak podróżowały nasze rowerki z powrotem - konduktor nie miał nic przeciwko :) © k4r3l

I tak kończy się nasza przygoda w Beskidzie Żywieckim. W Rajczy raczymy się colą i kebabami a do pociągu bierzemy po browarze (na zakwasy;). Wysiadam w Pietrzykowicach i jadąc początkowo wzdłuż Jeziora Żywieckiego robię standardową trzydziestokilometrową dojazdówkę do domu po drodze zahaczając jeszcze o, jak zawsze o tej porze roku, wybawcze źródełko w Wielkiej Puszczy. Ekstra wypad, choć trochę krótki - za szybko się też wykruszyła ekipa. No a przede wszystkim za mało piwa - a przecież każdy powie, że na takiej wyprawie pić trzeba, nawet wtedy kiedy się nie chce!.
W Wielkiej Puszczy można jak zwykle podładować akumulator :) © k4r3l

/

Nadjeziornie z przełęczami ;)

Środa, 24 lipca 2013 · Komentarze(5)
Środowy wariant z jeziorem w tle tym razem został wzbogacony o dwie przełęcze - tam: jechałem przez Beskid Targanicki, natomiast z powrotem już przez Kocierz. W tygodniu na wale w Zarzeczu, biorąc pod uwagę porę (późne popołudnie/wieczór) całkiem sporo ludzi, ale zawsze znajdzie się wolna ławeczka, z której będziemy mogli sycyć oczy wspaniałymi widokami - vis-a-vis majaczy Babia Góra a chylące się ku zachodowi słońce nie dość że ogrzewa kark, to dodatkowo ozdabia swoimi ostatnimi promieniami taflę jeziora. W drodze powrotnej trochę energii zostawiłem na asfalcie głównie przez opony, których nie chce mi się zmieniać na sliki, bo teren kusi... Powrót po godz. 21 - muszę się streszczać żeby zdążyć przed zmrokiem, bo zgubiłem w tym sezonie już drugą tylną lampkę - oczywiście podczas ostatnich wojaży w Beskidzie Małym;)
Wieczorne lustro Jeziora Żywieckiego ;) © k4r3l

Szlakami Beskidu Małego ;)

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(12)
Gdzieś ostatnio wyczytałem, że stal, zwłaszcza ta wysokogatunkowa, jako materiał na rowerowe ramy, ciągle jest w cenie. No to muzycznie nawiążemy sobie to tego tematu ;) Przy tych dźwiękach upłynęło mi niedzielne kręcenie ;)


Niedziela to ostatnio standardowo już dzień święty - rowerowo oczywiście :) Anyłej miało być coś grubszego, ale trochę mi nie pasowały proponowane ustawki: Grzegorz z Marzeną wybierali się na Łysą Horę, ale o horrendalnie wczesnej porze, natomiast Maciek z Dawidem w towarzystwie Mistrza Polski Marka Konwy kręcili w Beskidzie Żywieckim i nie chciałem im się wtarabaniać ze swoją amatorszczyzną w towarzystwo ;) Wybrałem więc opcję samotnego objazdu Beskidu Małego. Dawno mnie tam nie było.
Adekwatne do uphillu ;) © k4r3l

Malownicze okolice Złotej Górki (w tle Kiczera-będę tam;) © k4r3l

Start tradycyjnie swoją wersją uphillu na Przełęcz Kocierską. Pierwsze kilometry w pionie przy lejącym się z nieba żarze dały się ostro we znaki - na półmetku lało się ze mnie ciurkiem ;) Na przełęczy wszelkie możliwe atrakcje łącznie z parkiem linowym i restauracją okupowane przez niezliczone tabuny ludzi. Szybko zwijam się na czerwony szlak w kierunku Żaru. Po drodze mijam najpierw grupkę 5-6 rowerzystów, wszyscy zgodnie 'cześć', no to 'cześć' ;) Nieco dalej spotykam podjeżdżającego gościa w koszulinie Gomoli - ostrzega mnie żebym nie szarżował na zjeździe ze względu na zbliżających się turystów. Intencje miał zapewne dobre, ale z całym szacunkiem, kultury osobistej i zachowania na szlaku to mógłbym uczyć ja, hehe.
Na Kocierzu jak zwykle moc atrakcji ;) © k4r3l

A tu już czerwony szlak i majaczące Taterki ;) © k4r3l

Jadąc powoli dochodzi do mnie, a raczej do mojego coraz bardziej cierpiącego tyłka, że okoliczne trakty od ostatniego czasu mocno się zniszczyły. Wiadomo, tu zawsze była "beskidzka rąbanka", ale po ostatnich ulewnych deszczach mniejsze i większe kamienie pokazały swoje kolejne oblicze. Jest hardcore! Nie kręci mi się za dobrze, nie przywykł czlowiek jeszcze do takich upałów, ale narzekać trzeba, bo to taka nasza polska tradycja. A więc szczerze i bez kitu - wolę już ten mglisty i lekko błotnisty klimat, hehe.
Obfitość widoków porażająca - tym razem Skrzyczne w oddali ;) © k4r3l

Kotlina Żywiecka widziana z Kiczery ;) © k4r3l

Na Żarze jakieś apogeum - ilość ludzi mnie przytłacza - gorzej niż na Krupówkach i krakowskim rynku razem wziętych (w przeliczeniu na m2;). Spadam stamtąd bez chwili namysłu czerwonym w dół. Tym razem nie przegapiam skrętu ale łapy pod sam koniec odpadają - przyjemność ze zjazdu tym szlakiem jest znikoma. Jeszcze to osuwisko na końcu - zejść tamtędy z rowerem to nie lada sztuka. Po krótkiej rozkminie nad zaporą jadę w stronę Gaików, ale zamiast zielonego szlaku wybieram nieoznakowaną dróżkę z Żarnówki. Po drodze jest tyle różnych opcji i rozgałęzień, że nie wiem gdzie jechać - pozostaje kierować się na tzw. czuja. Tym sposobem docieram ostatecznie do końcówki zielonego szlaku, którym jako tako dojeżdżam do wspomnianych Gaików. Tam znak informuje, że znajdujemy się na 808m n.p.m. natomiast logger uparcie twierdzi, że to tylko 720m...
Potok w Żarnówce ;) © k4r3l

Na Gaikach - cisza i spokój ;) © k4r3l

Przez Przegibek postanawiam udać się na Magurkę Wilkowicką narciarskim. Nie udało się szosowo w tym roku, musi udać się w terenie. Początek ok, ale końcówka to już pchanie aż do złączenia się z pieszymi: niebieskim i żółtym. Może nei jakieś szczególnie trudne, ale lekko irytujące. Na Magurce zaskakująco mało ludzi - pod schroniskiem dosłownie kilka sztuk, drugie tyle na platformie widokowej (dżizas, ale to jest architektoniczne ohydztwo;) i kilka pojedynczych sztuk w trawie i borówkach ;) Będąc tam grzechem byłoby nie zaglądnąć na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel. Wiodący nań szlak jest stosunkowo łatwy, ale nadal potrafi podkurwić kilkoma beznadziejnie kamienistymi odcinkami. Szczyt zdążył od ostatniego czasu zarosnąć i trzeba się trochę postarać, żeby uchwycić na zdjęciach tę wyjątkową panoramę jaką można z niego podziwiać.
Schronisko na Magurce ;) © k4r3l

Czupel i miejsce na odpoczynek ;) © k4r3l

Powrót już bez kombinacji. Do Miedzybrodzia zjeżdżam żółtym, który w dziecinny sposób gubię i nadrabiam trochę kilometrów (głównie w pionie;). Teraz już czeka mnie 20km czystego asfaltu przez Porąbkę i WielkąPuszczę gdzie zawsze sobie odpoczywam jadąc na totalnym lajcie. Pod koniec trochę mi odcina prąd, więc przełęcz robię już z młynka. Na koniec jeszcze jeden krótki postój w sklepie na pepsi i ciacho plus piwo na wynos, bo przypomniałem sobie, że w lodówce pustki :)

Żar bez żaru ;)

Sobota, 22 czerwca 2013 · Komentarze(13)
/

Jakoś nie miałem ochoty na kolejny w tym roku wypad na Skrzyczne (a tam właśnie w nd rano mieli jechać bbRiderz) i korzystając z tego, że wciąż mam założone detonatory postanowiłem pierwszy raz w tym roku pojechać sobie (asfaltem) na Żar. Ale to nie był byle jaki Żar - tą mistyczną górkę postanowiłem zdobyć po zmroku :) Z racji dłuższej trasy wyjechałem o 21. Trochę zaniepokoiły mnie niskie chmury przykrywające szczyt Złotej Górki, ale postanowiłem zaryzykować i przebić się przez Przełęcz Kocierską do Żywca. Zjazd z Kocierza już w kompletnych ciemnościach. W dolince natomiast co chwile jakiś grillek czy ognisko - okolica (las, strumyk, góry) zachęca do takich właśnie nocnych posiadówek.
Księżycowy krajobraz na Żarze ;) © k4r3l

Do Międzybrodzia docieram bez problemu - ruch znikomy, sporadycznie tylko jestem oślepiany przez samochody, ale to tylko chwilowe. Przez moment w Łękawicy zastawiałem się czy Paul McCartney gra dziś na narodowym czy może na pobliskim festynie, bo do moich uszu dotarły skrawki coveru "Yellow Submarine", hehe. Zapora w Tresnej w przeciwieństwie do tej w Porąbce jest zupełnie nie oświetlona, ale dzięki temu dobrze stamtąd widać migoczące w oddali światełka. Widać było też mój dzisiejszy cel - podświetlony na czerwono maszt na szczycie Żaru oraz snop jasnego światła tuż obok.
Nocna Tresna i migoczący w oddali Żar ;) © k4r3l

Wydawało mi się, że ten 7kilometrowy podjazd upłynie pod znakiem kompletnego mroku ale na szczęście ku mojemu zaskoczeniu w wielu miejscach na podjeździe latarnie pracowały pełną parą. Oczywiście totalnie zaciemnione miejsca również się zdarzały (głównie w górnej części) ale nie robiło to już na mnie wrażenia. Myślałem, że na szczycie nie będzie o tej porze (wybiła w końcu 23:00) nikogo, ale niestety trafiła mi się wylewna dziunka i jej maczo toczący "głęboką" konwersację. No cóż, nic tu po mnie w takim razie - zjazd na pełnej k.... znaczy asekuracji:) W drodze powrotnej ujawniło się skrzypienie łańcucha - jednorazowe smarowanie wodnistym finishline'm tuż przed wyjazdem to jednak za mało. W asyście nieznośnie głośnego łańcucha powróciłem chwilę po północy. Pełen chillout, ciepełko, klimacik. Polecam ;)
A to już pod samą wieżą na szczycie ;) © k4r3l


A jeżdżąc sobie słuchałem przedostatniego albumu Bonobo. To jeden z nielicznych niegitarowych projektów, który mój zakuty łeb przyswaja. Idealne dźwięki na nocne tripy! Klasa!

Przegibkowo-uphillowo-wpłatomatowo-pocztowo i paczkomatowo ;)

Środa, 12 czerwca 2013 · Komentarze(3)
A na dobry początek utalentowana frontmenka Kidneythieves - Free Dominguez ze swojej wyjątkowo udanej solowej płyty "Volcano & The Sea" (2013):


Wszystko jak w tytule. Połączone przyjemne z pożytecznym, a więc kilka spraw do ogarnięcia i przy okazji dobry trening z kilkoma fajnymi górkami po drodze.

Czasówka na Przegibek:
- od brukowanego mostku w Międzybrodziu: 12:43
- od mostku za źródełkiem w Straconce: 13:51

Po drodze mijam naprawdę sporo rowerzystów - widać, że Przegibek to rowerowa mekka wielu Bielszczan w naprawdę różnym wieku i na przeróżnym sprzęcie.
Tradycyjna fota przegibkowa ;) © k4r3l

Do wpłatomatu musiałem podjechać do scisłego centrum Bielska na ul.11go listopada. O 18 to już puchy na mieście. Jeden nieczynny, na szczęście szybko namierzam drugi sprawny automat.
Piękny ten ratusz ;) © k4r3l

Na końcu przypominam sobie o "ekspresowej" przesyłce z Bikestacji z nową klamką do hamulca (mieli najtaniej, ale czas realizacji tragedia), którą mam do odebrania w andrychowskim paczkomacie.
:> © k4r3l

Na razie nie zmieniam - na złamanej można jeździć bez problemu ;) Zostaje kwestia estetyki, ale żółta taśma bardzo ładnie komponuje się z żółtymi akcentami na ramie i pancerzami tego samego koloru :P

MTB Trophy 2013 - etap 3

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

Nostalgicznie:

Zapowiadał się świetny dzień, jakoś kompletnie przeoczyłem Ochodzitą przeglądając mapy, więc ucieszyłem się na myśl o tym kultowym podjeździe. Na starcie poznaję Dorotę (czarnaMamba) oraz Mariusza (klosiu).
Małopolska i Wielkopolska w jednym kadrze ;) © k4r3l

Od samego początku jechało mi się wyśmienicie i co chwila wyprzedzanie, głównie oczywiście na podjazdach. Wjazd na główną drogę był oczywiście zabezpieczony przez straż i policję - dzięki im w tym miejscu, bo wykonali kawał dobrej pracy! Magiczne płyty na Ochodzitą są ok - można sobie odpocząć przed wymagającym zjazdem ;P który był dla mnie niewiadomą. Ale po udanym podjeździe poczułem jak wzbiera we mnie pewność siebie i ze zwiększonymi moralami zaliczyłem również cały techniczno-błotnisty zjazd. Tylu driftów nie wykonałem chyba przez całe swoje życie co na tym jednym Trophy :D Balans ciałem na takiej nawierzchni to podstawa ;)

Ten etap był również skrócony i była to chyba najlepsza decyzja jaką w tym momencie można było podjąć. Jeżeli popatrzycie na mapę (http://www.mtbtrophy.com/data/files/image/x/sqdqax.jpeg) to po drugim bufecie nie jechaliśmy na Przegibek, tylko od razu żółtym, szerokim i kamienistym trawersem na Wielką Raczę. Na podjeździe jak zwykle mozolne, ale zawsze, wyprzedzanko. Na sam szczyt jednak nie podjeżdżam - tuż przed uślizguje mi się koło i ostatnie metry wprowadzam. Na szczycie mgła absolutna, nie bardzo wiadomo gdzie zaczyna się zjazd. Chwilę później już leżę w borówkach z obitymi jajami, hehe. Chwila na czuły masaż i można jechać dalej.
Odrobina asfaltu przed drugim bufetem ;) © k4r3l

Ten odcinek zjazdowy był jednym z lepszych tego dnia - cieszyłem się jak małe dziecko pokonując to wszystko bez problemu. Szczególnie te wąskie singielki a na nich balans ciałem, żeby nie polecieć w dół - to było coś kapitalnego! Wszystko szło jak po maśle, aż do feralnego ok. 44km. Gdzieś między Magurą a Kilkulą zachciało mi się podjechać stromą ściankę i w tym momencie zerwałem hak... Spoko myślę sobie, mam zapas - 10 minut i będzie po robocie. Tak, ale serwis w błocie i w wysokiej trawie to był błąd. Zadowolony wyciągam drugi hak, chcę przykręcać a tu nie ma do czego! Tulejka z tylnego trójkąta, do której się go wkręca zaginęła podczas nieostrożnego demontażu urwanej części.

Byłem wtedy w czarnej dupie, w najgorszym miejscu całej trasy. Poświęciłem jeszcze chwilę na przeczesywanie najbliższych zarośli - niestety bezskutecznie. Pozostał demontaż przerzutki, skrócenie łańcucha i jazda na jednym biegu przez następnych 30km... To było coś zajebistego. 30km na jednym biegu w Beskidach! Tak tam przemarzłem, że musiałem ubrać kurtkę, ale w ręce z powodu przemoczonych i ubłoconych rękawiczek pizgało zdrowo. Na szczęśćie następne było podejście pod Kilkulę - czyli drugi najbardziej ch..owy odcinek Trophy 2013! Co tam się działo! Tego nie pokażą Wam żadne zdjęcia, bo żaden fotograf o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w tą błotną krainę... Na szczycie trzeba było to błoto zeskrobywać znalezionymi patykami i kamieniami, bo wszystko było maksymalnie pozapychane.

Dalej zjazd, więc moment gdzie mogłem spokojnie jechać i nie odstawać za bardzo od reszty. Wcześniej jeszcze minął mnie Marek i wtedy dopiero dotarło do mnie jaki do momentu awarii miałem dobry czas... No cóż, całe Trophy! Pierwszy raz cieszyłem się tak bardzo ze zjazdów, hehe. Na tym biegu mogłem tylko pokręcić z dużą kadencją po płaskim i pokonywać niewielkie wzniesienia. A łańcuch był napięty jak bycze jaja, ale w linii prostej, więc zerwanie mi nie groziło. Na ostatni bufet zajechałem gwiżdżąc sobie wesoło i kiedy pokazałem chłopakom z obsługi o co chodzi zrozumieli, co to za wesołek zajechał. Niestety, na tym bufecie serwisu nie było, a do mety pozostało wciąż ~20km.
Jak widać, haka i przerzutki już nie widać :P © k4r3l

Najciekawsze jest to, że na błotnisto-trawiastych podjazdach wcale dużo nie traciłem prowadząc. Prędzej czy później nawet Ci ze sprawnymi maszynami odpuszczali. Tam zgadałem się z innym debiutantem z Gdańska na fullu speca (pozdrawiam). Profil trasy był taki, że dotrzymywałem mu koła przez dłuższy czas. Aż w końcu odjechał...

Końcówka trasy to błądzenie z Bogdanem Kamińskim (M4) z Gerappy. W porządku gość, ale tak się zagadaliśmy, że przeoczyliśmy strzałki i zafundowaliśmy sobie dodatkowy stromy uphill aż do... centrum Istebnej, haha. Musieliśmy się wracać i szukać tego feralnego miejsca. Fakt, to był ostry skręt po stromym zjeździe, strzałki na drodze przysypał żwirek więc były odrobinę niewyraźne. Tuż przed metą Grzegorz G. uraczył nas leśnym, tym razem dla odmiany, korzenno-błotnym singlem. Jadąc tuż za Bogdanem nie udaje mi się podjechać dość konkretnych korzeni i ląduję z impetem w trawie. Na metę wjeżdżamy praktycznie razem, przybijamy żółwika i umieramy :D Chwilę późnie patrzę na kierownicę a tu nie mam licznika - musiałem urwać z całym gniazdem przy ostatniej glebce...
Kilka podpórek na trasie się przytrafiło - piękne błotko, prawda?:) © k4r3l

Królewski etap ukończony! Strata duuuża, jak pomyślę co by było gdyby... to aż żal dupę ściska. Niestety Trophy to bezlitosny eliminator. Po tym etapie wycofało się sporo zawodników, wielu też nie zostało sklasyfikowanych z powodu przekroczenia limitu czasowego. Mimo to ja wciąż byłem w grze. Idę z rowerm do myjek, zaczyna lać jak z cebra, jestem przemoczony, zmarznięty, ale usatysfakcjonowany. Od czeskich serwisantów (zajebiści magicy!) dostaję część, dzięki której będę mógł wystartować w ostatnim etapie Trophy! Fuck yeah! ;)

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 4

MTB Trophy 2013 - etap 2

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1

Nowy Filter w duszy gra:

Etap numer dwa to już jakby formalność - w końcu pierwszy "maraton" mam już za sobą, więc wiem od czego zacząć. Kompletacja plecaka, dobór odpowiedniego do panujących warunków ubioru (kurtkę bierzemy zawsze! nawet jak świeci słońce). Śniadanie, szybki przegląd roweru - złamaną klamkę z powodu ostrych krawędzi zakleiłem taśmą izolacyjną i tak przejechałem Trophy do końca. Ale nie uprzedzajmy faktów... Na starcie jeszcze tylko odbiór naklejki z profilami i naniesionymi na nie odległościami między kolejnym bufetami/stanowiskami mechaników. Tradycyjne 10, 9, 8.. Poszli!
Na starcie jak zwykle tłoczno ;) © k4r3l

Na trasę ruszyłem z rezerwą w głowie, miałem wrażenie, że za gładko poszło mi pierwszego dnia, nie urwałem koła, nie złapałem gumy, kurde, przecież to Trophy, więc co jest?! No nic, jadziem ;) Od tego etapu rozpoczęły się słynne modyfikacje, które GG nanosił flamastrem na mapę na chwilę przed startem. Fragmentami na oryginalnej linii przejazdu pojawiały się krzyżyki i główny winowajca tej zmiany czyli napis MUD, a więc błotko po naszemu ;)

Dziś mieliśmy zawitać w Beskid Żywiecki, do zaliczenia Hala Boracza i Rysianka. Lekko nie było, o czym przekonaliśmy się już po pierwszym bufecie, kiedy ostro butowaliśmy pod górę na trawiastym odcinku, gdzie w normalnych warunkach można by było podjechać. To były niestety częste obrazki tegorocznej edycji i naprawdę mocny test dla psychiki, która mogła wysiadać każdemu, kto myślał, że sobie po prostu przejdzie 70-80km po górkach i napatrzy na fajne widoczki.
Widoczki były, błotko też ;) © k4r3l

Tymczasem żółty szlak w kierunku Rysianki mimo, że naprawdę widokowy, okazał się katorżniczą przeprawą po grząskim i dopóki się dało jechać, pierdzącym pod oponami, kleistym błotem. To jeden z dwóch najgorszych fragmentów tego Trophy - jeszcze długo będzie się śnił uczestnikom po nocach. Przeprawa w takich warunkach odbiera przyjemność ze zdobywania gór - tu przecież chodzi o jazdę na rowerze a nie o nieustanną walkę z przyczepnością i błotem, którego było więcej niż podczas powodzi w 2005 roku.
Megabłotny odcinek na żółtym w kierunku Rysianki © k4r3l

Zjazdu za bardzo nie pamiętam, może oprócz momentu gdzie trzeba było sprowadzać, bo teren był wybitnie pod trialowców po szkole cyrkowej. Niektóre próby zjazdu kończyły się w najlepszym przypadku lotem przez kierownicę. Po ostatnim bufecie doszedł mnie Artur Wydra z Gomoli, chwilę ponarzekaliśmy i trochę zdębieliśmy bo droga zaczęła prowadzić asfaltem na... Przełęcz Koniakowską. Na szczęście GG wiedział co robił i puścił ją szutrowymi serpentynami w górę. Odjechałem na początku, bo wydawało mi się, że do mety nie zostało już wiele a nic tak nie wpływa na morale jak ucieczka na podjeździe. Niestety mety ani widać, w międzyczasie objeżdżają mnie kolesie na fullach, później objeżdża Artur, który żadnym leszczem nie jest i zaczyna się świetny widokowo kamienisty singiel momentami przypominający zielony ze Skrzycznego, ale zdecydowanie łatwiejszy. Końcówka to klasyka - błotnisty zjazd ryjący psychę... Tam puszcza mnie przodem jedna dziewczyna, oboje mamy już dość. Tym razem meta znajduje się w innym miejscu - do myjek i makaronu trzeba się jeszcze dokulać następne 5km. Dziwne, ale przynajmniej można się wygrzać w słońcu, które raczyło ponownie pokazać swoje oblicze.


O tym, że tego dnia poprzeczka została podniesiona wysoko niech świadczy fakt, że jechałem aż 7:16:34, jednak mimo wszystko zyskałem kilka pozycji - byłem 269. Na tym etapie poznaję Marc'a - kolegę teamowego Jacka. Czas w kolejce do myjek upływa nam na pogaduszkach i wspominaniach z trasy...

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

MTB Trophy 2013 - etap 1

Czwartek, 30 maja 2013 · Komentarze(6)
-----------> MTB Trophy 2013 - epilog

Z nową Alicją w uszach kładłem się spać:

Miejsce startu powoli wypełnia się zawodnikami ;) © k4r3l


Pierwszy etap - jedna wielka niewiadoma. Jak się ubrać, co zabrać, jakie jedzenie, ile picia, z jakiego biegu ruszyć...? :D Taka sytuacja :D Jedyny plus to taki, że niespełna dwa tygodnie temu jechałem lwią część dzisiejszej trasy w towarzystwie bbRiderZ - tylko w drugą stronę. Pogoda nie rozpieszcza, po pogodnej środzie nastał pochmurny i ponury czwartek - lasy wypełniły się mgłą. Było błotniście, ślisko i wilgotno. Czyli typowa beskidzka aura - jak ktoś się spodziewał wycieczki na Hawaje, to chyba kupił bilet nie na tą imprezę co trzeba, hehe.

Osobiście dobrze mi się kręci w takich warunkach. Asfaltowy początek to jak zywkle wysokie tempo - obawiałem się tego, ale mimo to jadę swoje wyprzedzając nawet zawodników na 29tkach - mówią, że podobno rower sam nie jeździ ;) Jeszcze większe zdziwienie przychodzi wraz z pierwszymi podjazdami w terenie - początkowo nie mogę tradycyjnie zrzucić na młynek, ale kiedy w końcu się udaje jadę jak zwykle to co umiem najlepiej - uphill. Generalnie jeżeli podjazdy to nie jest twoja specjalność musisz się liczyć z tym, że na Trophy ciągną się one bez końca. I to mi się tutaj podobało najbardziej. Ale do rzeczy. Niby etap krótki, taki na rozpoznanie, ale pokazał wszystkim miejsce w szeregu. Zwłaszcza tym, którzy tu przyjechali a nie jeździli w ogóle po Beskidach. Tak, tacy też byli, ale o nich później.

Na podjeździe pod Wielki Stożek stawka była już mocno rozciągnięta. Niestety, to co udało mi się ugrać na podjazdach traciłem na zjazdach - tutaj wybitnym technikiem nie jestem, klamek puścić także nie potrafię, więc nie chcąc zaliczyć glebki zjeżdżam spokojnie. Za Soszowem wjeżdżamy na świetne singielki - normalnie nikt by tego nie znalazł, ale tutaj są od tego specjaliści, które okolice Istebnej mają w jednym paluszku. Tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że logistycznie to naprawdę spore przedsięwzięcie i wiem już na co ta kasa poszła. A to wciąż ponoć najtańsza etapówka w Europie, stąd nie powinno dziwić tak spore nią zainteresowanie...

Asfaltowy podjazd po czeskiej stronie na Filipkę wydaje się dłużyć - trochę go dużo jak na "MTB". Wjeżdżamy w lasek i zaczyna mżyć. Czas jednak szybko zlatuje na pogaduszkach z Duńczykiem. Przesympatyczna, uśmiechnięta i zarażająca optymizmem nacja. Na Filipce mega-mgliście - w głowie mam jednak pełne słońce sprzed dwóch tygodni, a na języku smak zimnego Radegasta z tamtejszego schroniska. Niestety, piwo czeka na mnie dopiero w Istebnej, teraz pozostaje tylko pociągnąć kilka łyków izotonika z camelbacka i jazda dalej. Na asfaltowym krótkim zjeździe w okolicach Bystrego wyrzuca mnie na łuku i wpadam z impetem w murowany płotek jakiegoś Czecha. Podobno wyglądało to groźnie, ale oprócz wybitego małego palca większych strat nie ma. Jednak po chwili dociera do mnie, że mam tylko pół klamki tylnego hamulca...
Taki widok boli, ale całe Trophy tak przejeździłem ;) © k4r3l

Pierwsze zwątpienie w głowie - czy dojadę? Czy to jedyny defekt? Wsiadam, jadę, sprawdzam hamulec - działa, ufff. Chwilę później Grzegorz Golonko funduje nam stromy trawersujący singielek przecinający na końcu potok. Teraz już tylko 6km do mety, na którą wjeżdżamy z lasku, gdzie nad efektownym przejazdem przez strumyk ulokowało się kilku fotoreporterów.
Na mecie pierwszego maratonu i jednocześnie pierwszego etapu Trophy ;) © k4r3l


Czas: 5:29:32 i 294 miejsce w generalce na 462 startujących. Spoko.

Na mecie każdego etapu bardzo ciepły i pyszny makaron z mięsem, a także bułki, banany, pomarańcze, grejpfruty, izotoniki, ciepła herbata itp. Generalnie robiłem sobie postoje przy każdym bufecie, obawiając się skończy mi się izo i/albo odetnie prąd. Z racji długiej kolejki do myjek postanawiamy z Francuzem udać się do pobliskiego potoku, żeby chociaż częściowo pozbyć się błota. Woda jest jednak na tyle zimna, że nie da się za bardzo wiele zdziałać, choć niektórym to nie przeszkadzało... Po prysznicu i obfitej (podziękowania dla szefa kuchni, który stanął na wysokości zadania;) kolacji mało kto ma jeszcze siłę na konwersacje - czekające piwko sprawnie wprowadza nas w objęcia Morfeusza... A następny start już za 11 godzin...
Rower można było umyć i tak ;) W lodowatej wodzie ;) © k4r3l



Czytaj też:
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

Wokół Leskowca na czuja ;)

Niedziela, 5 maja 2013 · Komentarze(14)
Kiedyś moja ulubiona kapela, dawno tego nie słuchałem. Piękna rzecz!


Spontan po dawno albo wcale nie jeżdżonych szlakach. Spodziewałem się trochę taszczenia roweru, ale nie aż tyle. Ale to było upodlenie na własne życzenie - zachciało się zjechać ze szlaku i poeksperymentować. Żeby było śmieszniej na dzień dobry zaliczyłem glebkę na zielonym szlaku w okolicach Andrychowa. Leżąca w poprzek szlaku gałąź vs Karel: 1:0 ;) Milczeniem pominę wypych na Bliźniaki (572m n.p.m.) - to akurat było wkalkulowane w trip, natomiast dalsza część żółtego to już inna bajka - 5km kapitalnego zjazdu do wsi Koziniec niedaleko Świnnej Poręby.
Po mozolnym wypychu ;) © k4r3l

Widok na estakadę i tereny, którę za kilka lat znikną pod wodą ;) © k4r3l

Tam rozpocząłem poszukiwania zielonego szlaku, jednak bez powodzenia. I tak nieoznakowaną drogą zwózkową (trzeba dodać wyjątkowo bardzo dobrej jakości) kierowałem się na azymut i po kilku kilometrach dojechałem do poszukiwanego zielonego. Będzie trzeba nim zjechać, żeby sprawdzić gdzie się zaczyna ;)
Popas w przyjemnych okolicznościach ;) © k4r3l

Konkretny uphill w stronę Gronia JPII ;) © k4r3l

Na Leskowiec tym razem nie wjeżdżałem, a pod schroniskiem na Groniu byłem ok.14 i standardowo zamówiłem dużego okocimia oraz dla odmiany słuszną porcję frytków ;) Żeby nie powtarzać ubiegłotygodniowych odcinków wymyśliłem sobie zjazd czerwonym do Krzeszowa. Szlak ten jest świetny, przy dobrych warunkach przejezdny w dwie strony, niestety dziś, po 2 dniach intensywnych ulew, nadawał się tylko na zjazd. Było wodniście i błotniście, ale na tym etapie było mi to obojętne. Poza tym po piwku jakby blokada na zjazdach puściła i można było przygrzać w dół ;)
Dolny odcinek czerwonego - kumulacja strumeni ;) © k4r3l

A to już migawka ze szlaku skałek ;) © k4r3l

Z Krzeszowa skierowałem się na Targoszów by tam wspiąć się do pasma, z którego dopiero co zjechałem, jednak gdzieś zgubiłem planowany zielony szlak i znalazłem się na tzw. szlaku skałek. Generalnie nie polecam w tą stronę, dużo pchania mało jazdy ze względu na strome i kamieniste odcinki...
Ostatim razem krajobraz w tym miejscu zasnuty był mgłą ;) © k4r3l

Przerwa na Potrójnej... ;) © k4r3l

Droga powrotna już cały czas w siodle - tradycyjnie czerwonym szlakiem przez Łamaną Skałę, Potrójną i Kocierz. Na Anuli jak i Potrójnej krótka pogawędka z turystami, Ci pierwsi proponowali mi zjazd na zimne piwko do Krzeszowa, ale z przykrością musiałem odmówić ;) Powrót z Kocierza standardowo zielonym szlakiem, na zjazdach już dużo pewniej. I z takiego niepozornego tripu wyszło prawie 70km, gdzie 45km to ciężki teren a 29km to same podjazdy! ;)

Pierwszomajowy "pochód" przez Beskid Mały ;)

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Jako, że wypad zalicza się do kategorii epicki, nie mogło zabraknąć epickich dźwięków. Ponownie Skandynawia, a dokładniej Szwecja i nieco zapomniany przeze mnie Wolverine. Kapitalny band! A kawałek z wydanej w 2006 roku płytki "Still"...




Tym razem lokalne górki w towarzystwie chłopaków z bbriderz. Zgadałem się z nimi w Porąbce przy zaporze, że śmigamy na Żar czerwonym. Chociaż śmigamy to niezbyt trafne określenie- generalnie sporo prowadzenia, w lesie duża wilgoć, mgła a na ziemi mokre liście, gałęzie i kamienie... W drodze na Kocierz gubimy Pawła i Damiana - jak się okazało nie zauważyli ostrego skrętu i puścili się w dół jak im było wygodniej, hehe.
Łagodny fragment czerwonego na Żar ;) © k4r3l

Na Kocierzu dołączyliśmy do drugiej grupki, w której był nowo poznany bikestatowicz, czyli Seba z Rzeszowa. W grupie liczniejszej, choć wciąż pomniejszonej o 2 osobników ruszyliśmy w stronę Potrójnej - tam mieliśmy czekać na zagubionych;) Szlaki były w większości przejezdne, ale niekiedy trzeba było skapitulować przed jakimś bardziej stromym i kamienistym podjazdem... Na Potrójnej mała sesja foto i uzupełnienie prowiantu, w międzyczasie dojeżdżają do nas dwie zbłąkane owieczki;) I już w 14! osobowej ekipie ciśniemy na Leskowiec.
Pod ośrodkiem konfer.-wypocz. na Kocierzu ;) © k4r3l

Dawid wjeżdża na Potrójną ;) © k4r3l

O tym, że szlaki Beskidu Małego to nie bułka z masłem niech poświadczą straty w sprzęcie: dwie gumy, dwa urwane haki i jedna wykrzywiona przerzutka. Uszczerbków na zdrowiu uczestników nie odnotowano, choć zdarzały się mniejsze glebki spowodowane głównie uślizgiwaniem się kół ;) Na Leskowcu dłuższy popas, całkiem sporo ludzi w schronisku i pod. Szybki okocim, bigmilk i można jechać dalej ;) W tym miejscu skład znowu zmalał - trójka chłopaków zjechała z Bartkiem, który wcześniej w okolicy Łamanej Skały urwał hak, do Andrychowa by stamtąd mógł wrócić do Bielska PKP....
Nie ma lekko...gdzieś za Potrójną :) © k4r3l

Chyba nikt nie narzekał na zielony szlak, który podsunąłem chłopakom jako dobra opcja powrotna a przy okazji świetny fun. No może tylko Kuba mógł zakląć w końcówce, bo był drugą osobą, która urwała hak... Trochę mnie zabolało, że mimo plecaka swój zapasowy zostawiłem w domu...
Dokumentacja awarii i rozkmina serwisowa Maćka;) © k4r3l

Na Łysinie standardowo pożegnałem chłopaków z Bielska i wróciłem zielonym szlakiem przez Kocierz do Andrychowa. Pogoda była idealna do takiej jazdy, ~10* (mimo to z człowieka lało się jak z mokrego psa;), sporo chmur a przez to im wyżej tym cieplej, no i padająca rano mżawka odstraszyła turystów, których w dniu dzisiejszym nie było dużo na szlakach... Było epicko!
Grzesiek pędzi wartko przez Rezerwat Madohora;) © k4r3l