Wpisy archiwalne w kategorii

60-100

Dystans całkowity:9558.42 km (w terenie 1026.50 km; 10.74%)
Czas w ruchu:525:11
Średnia prędkość:17.87 km/h
Maksymalna prędkość:82.10 km/h
Suma podjazdów:172112 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:191 (98 %)
Suma kalorii:47639 kcal
Liczba aktywności:124
Średnio na aktywność:77.08 km i 4h 18m
Więcej statystyk

Kedy ranne wstają zorze ;)

Sobota, 22 marca 2014 · Komentarze(9)
Zapomniałem o tej płycie (ba, to dwupłytowy album!), a to błąd, bo o TAKICH krążkach zapominać nie wolno! The Gathering w swojej szczytowej formie w romansie z kosmicznym progrockiem! Piękna, długaśna suita tytułowa!



Kiedyś sobie obiecałem, że wstanę na wschód słońca i pojadę w jakieś górki obserwować to zjawisko. Niestety, nie tym razem, ale można powiedzieć, że robię postępy :) Póki co najwcześniejszy wyjazd w roku, g. 6:00 i już człowiek w siodle ;) Wstać ciężko, ale po kilka obrotów korbą i od razu przyjemniej.

Śniadanie na Kocierzu ;)
Śniadanie na Kocierzu ;) © k4r3l

Po dwutygodniowej przerwie takie uczucie jest zbawienne. Niestety wciąż na starym rowerze. Wbrew pozoru kupić ramę (zwyczajną, alu, do MTB) i po prostu podmienić podzespoły nie jest tak wcale prosto. Zwłaszcza, że na półkach zalegają sprzęty o małych rozmiarach i najrozmaitszych standardach... Stery, przerzutki, sztyce - jak nie jedno to drugie nie pasuje - przy lakonicznym opisie sprzdawców internetowych to prawdziwa katorga.

Przedżarze ;)
Przedżarze ;) © k4r3l

A z jazdy to dzisiaj to co widać na załączonych obrazkach. Szosowe podjazdy, które jednak z racji zbyt małego roweru będę musiał ograniczyć, bo wymuszona przez geometrię ramy pozycja powoduje ból w kolanie... Kocierz jako pierwszy, na zjeździe z racji spodenek 3/4 trochę ciągnęło lodowate powietrze po piszczelach, ale później było już tylko lepiej.
Puchy na Żarze ;)
Puchy na Żarze ;) © k4r3l

Następnie Żar. Byłem chyba jednym z pierwszych rowerzystów tego dnia na tym kultowym szczycie. Oprócz kota, obsługi elektrowni oraz kolejki nie było tam absolutnie nikogo! A to rzadkość, bo w godzinach szczytu nie idzie tam znaleźć miejsca do siedzenia nawet na trawie...
W Porąbce na zaporze ;)
W Porąbce na zaporze ;) © k4r3l

Powrót standardowo krajówką, przy full lampie! Skręt na Wielką Puszczę i na deser atak na Przełęcz Targanicką. Kusiło  mnie coś więcej pokręcić, ale jak to mówią, jutro też jest dzień ;) ps. nazajutrz nie pojechałem, bo kolano dawało o sobie znać :/
Fajnie się urywa ten asfalt, prawda?
Fajnie się urywa ten asfalt, prawda? © k4r3l

Na lajcie ;)

Niedziela, 2 marca 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Piersi są fajne, zespół Pawła Kukiza również ;) Swojego czasu byli krzywym zwierciadłem, w którym przeglądała się ówczesna rzeczywistość. Dziś czasy niby inne, Piersi również już nie te, ale od czego są stare kawałki ;) Co tu dużo kryć, jest jebnięcie, jest żywioł, jest zniszczenie ;)


Niedziela, przeciętny ludź by pewnie pospać raczył, poszedł na sumę, wrócił na rosół i zasiadł przed telewizorem oglądając skoki na zmianę z gorącymi wiadomościami od naszych wschodnich sąsiadów. Nuuuuuda ;) Tym razem w górki z zamiarem trzaśnięcia kilku mocniejszych podjazdów wybrali się Aniuta z Funiem, więc postanowiłem wyjechać im na przeciw. Słowo daję, ten rower przez dwa dni przejechał więcej niż przez ostatnie dwa lata :D
Wał w Czańcu ;)
Wał w Czańcu ;) © k4r3l

Ale, że się trochę obijali po drodzę (ja nie wiem po co im te carbony pod dupami :P), więc żeby nie czekać pojechałem sobie Kęt. W Kentucky nie ma absolutnie nic ciekawego, ot miasto zupełnie podobne do Andrychowa, nawet rynek mają tak samo brzydki i betonowy ;) Posiedziałem tam pół godziny licząc, że gdzieś tędy przemknie dwuosobowy peleton z Jaworzna, niestety... Przmeknęła tylko fala wychodzących z kościoła wiernych ;)
Na zaporze w Czańcu ;)
Na zaporze w Czańcu ;) © k4r3l
Panoramka gratis ;)
Panoramka gratis ;) © k4r3l

Telefon od Tomasza rzuca nowe światło na sprawę: są już w Kobiernicach i trochę im zejdzie na reanimacji Anki :) No to curig. Obróciłem z powrotem w niespełna pół godziny. Chwila na tzw. uprzejmości i wycieczki słowne, trochę pogaduch i z racji niedysponowanej Aniuty jadziemy dziadkowym tempem przez Wielką Puszczę na taki mini-podjeździk zwany Przełęczą Targanicką :)
Betonowe Kentucky ;)
Betonowe Kentucky ;) © k4r3l
Puszca przyjazna rowerzystom ;)
Puszcza przyjazna rowerzystom ;) © k4r3l

Niby niewielka zmarszczka, ale momentami nachylenie rzędu 12-13% robi swoje. Anka zrobiła to na 1,5 raza, zjeżdżając w połowie na dół. Ostatecznie wyjechała na górę zakosami na zaciśniętym hamulcu i z zapasem jednej koronki na swojej mikroskopijnej kasetce, haha. A było rzucać rowerem? :D Nie ma litości, przed górkami się klęka, bo one uczą pokory! Ja zresztą jadąc tu kilka lat temu po raz pierwszy skapitulowałem :)
Anka zaczyna podjazd ;)
Anka zaczyna podjazd ;) © k4r3l

Pojechałem odprowadzić ich do Zatora, po drodze spotkaliśmy zmierzającego na Kocierz Krzycha, którego w ostatniej chwili spostrzegłem :) Gdyby nie moi kompani pewnie bym się z nim zabrał, no ale jako gospodarz musiałem się odpowiednio zachować. W Wieprzu jeden postój na pepsi i dwa kit-katy, by już powoli zaczynało mnie odcinać. Chwilę później nastąpiło gwałtowne załamanie pogody i temp. spadła do 3.5 stopnia!
Wjechała za drugim razem, ale z przerwą ;) Powinna zjechać i spróbować raz jeszcze :D
Wjechała za drugim razem, ale z przerwą ;) Powinna zjechać i spróbować raz jeszcze :D © k4r3l

Pojechałem jeszcze kawałek z nimi i na wysokości Gierałtowiczek zrobiłem nawrót - nie było sensu dalej jechać, bo zaczynało mi zdrowo pizgać w ręce, a później doszły do tego stopy. Pożegnaliśmy się i każdy pomknął w swoją stronę. Przed nimi jeszcze jakieś 50km, a mnie zostało raptem 15. Dziwna pogodowa niedziela, ale z racji na integracyjność ostatecznie całkiem udana ;)

Beskidzkie emtebe & ęduro ;)

Niedziela, 16 lutego 2014 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Z braku pomysłów na nowe kawałki wracam do swoich ulubionych płyt z "muzyką rozrywkową". Dog Eat Dog zawsze poprawiają nastrój, to może nie tak kultowa płyta jak "All Boro Kings", ale z pewnością najbardziej dojrzała. Przebija swoją zawartością wydany kilka lat później "Walk With Me".


Mało fot, dużo jazdy, maksimum frajdy! Tak w skrócie można by opisać co się wydarzyło minionej niedzieli. Na starcie 13-14 bikerów. Ale to nie był typowy wyjazd. To było MTB w czystej postaci. Najpierw żmudny podjazd na Magurkę - moje przeświadczenie o cienko podjeżdżających endurakach legło w gruzach - świetnie sobie radzą chłopaki. Dalej nie byłem pewien co mnie czeka, a tzw. zjazd "Bokserskim" kompletnie nic mi nie mówił.
Szturm na Magurkę :)
Szturm na Magurkę :) © k4r3l

Jak się okazało był to kapitalny, bajecznie techniczny, czasami ciężki i stromy singiel wijący się między drzewami jak szalony. Tam gdzie trzeba jego budowniczy zadbał od najazdy ułatwiające pokonanie przeszkód typu powalone drzewa czy wyrwy w ziemi. Zjazd wybitnie ciężki kończący się w połowie mega-ścianką, którą sprowadzałem ;)
Oblężenie Magurki :)
Oblężenie Magurki :) © Remigiusz Ciok

Dalsza część jeszcze ciekawsza, raz wyjeżdżam poza trasę, innym razem glebie kosząc po drodze młode drzewko piszczelem. Jechała z nami jedna dziewczyna, jeden kilkunastolatek oraz gość na... coś jakby przełajówce! Czaicie bazę? Kolo z koszulką Sokoła Kentucky ogarnął zjazd pod enduro na szosie (bieżnikowane opony) z dolnym chwytem! Kosmos.
Wielki Kanion - strach w oczach :)
Wielki Kanion - strach w oczach :) © k4r3l

Dalej kolejny raz podjazd (to już 1,5 Magurki;) ale nieco wcześniej odbijamy na kolejny singiel. Jak zwykle zaczyna się tak, że go nie widać, hehe. To co tutaj na nas czekało to już wyższa szkoła jazdy. Widać, że ktoś się przyłożył do tego. Usypane bandy, fajne przeszkody, hopki i drewniane kładki - re-we-lac-ja! Szybkie przebicie się do Bielska i atak na Kozią Górkę starym betonowym torem saneczkowym. Podjeżdżało się świetnie, ale na końcówce zaczynało brakować pary w nogach. Małe piwko z sokiem (ech te cukry proste, hehe) dodało trochę wigoru - w sam raz przed zjazdem.
Rynienka na Kozią ;)
Rynienka na Kozią ;) © k4r3l

A ten był, a przynajmniej powinien być szybki, ale ogólne zmęczenie i co tu dużo kryć - brak techniki nie pozwalały mnie go przejechać w takim tempie jakbym chciał. Szybka myjka w Straconce, pożegnanie z resztą chłopaków. Atak na Przegibek. Na końcówce dogania mnie jakiś szoszon. A kto to? No jak to kto - Funio-włóczykij, hehe. Prędzej jego tu spotkasz niż lokalnych rowerzystów. Walimy po coli na przełęczy i zjeżdzamy sobie razem aż do Porąbki. Fajnie, bo dzięki Tomkowi jakoś szybciej pedaliłem no i nie było zamuły :)
Ekipa już wykruszona, ale wciąż tłoczno ;)
Ekipa już wykruszona, ale wciąż tłoczno ;) © Remigiusz Ciok

Dobry dzień i pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogoda wytrzymała! Warunki śnieżno-błotne, ale jak człowiek jeździ to już zdążył do tego przywyknąć. Oby dzisiejsza nauka nie poszła w las :)
--
Przypominam, że ruszyły zapisy na II serię strojów BS. Szczegóły tutaj: http://forum.bikestats.pl/discussion/1826/stroje-bikestats-2014/#Item_1

Beskidzka bomba ;)

Niedziela, 17 listopada 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
24 listopad to rocznica śmierci Freddiego. Najprościej byłoby wrzucić tu "Bohemian Rhapsody", "We Will Rock You" , "We Are The Champions" czy "Show Must Go On". Ale Queen to nie tylko te ograne do bólu, nawet w zetkach i eremefach, utwory. To kawał historii rocka! Wrzucę więc "dwójeczkę" kapitalny album, z którego idę o zakład nie znacie żadnego utworu ;)


Na niedzielę wymyśliliśmy sobie kilka podjazdów i zjazdów. My, czyli Paweł, Kuba, no i ja. W Bielsku pogoda rano była diametralnie inna - podczas gdy u nas panowały nieprzeniknione mgły, w mieście pod Szyndzielnią świeciło słońce...
Mówią, że mleko jest niezdrowe, ale na coś trzeba 'zejść' ;) © k4r3l

Chcemy wyjść na Czupel, gdzie mamy jechać? © k4r3l

Pojechaliśmy z Jakubiszonem na Przegibek, gdzie miał dołączyć do nas Paweł. Już we trzech zaczęliśmy wspinać się na Gaiki robiąc kilka przystanków na fotki okolicy. Z Gaików, zachęcony filmem chłopaków z "Bes Endu" wymyśliłem sobie czerwony do Straconki.
Coś im to napieranie kiepsko idzie :D © k4r3l

Wysokość zdobyta ;) © k4r3l

Szlak jest rewelacyjny, zwłaszcza jego środkowa część i końcówka. Dla zainteresowanych rzeczone nagranie (od 2:30 zaczyna się frajda):


Jako, że Piaseq nie czuł się na siłach popedałował w stronę domu, a my zaczęliśmy wspinaczkę asfaltową nartostradą na Przełęcz Łysą. Dalej na Magurkę żółtym, aczkolwiek nie polecam, bo dużo wypychu :/
Widoczek na Beskid Śląski ;) © k4r3l

I widoczek na Beskid Mały ;) © k4r3l

Z Magurki czarnym do Wilkowic. Początek beznadziejnie kamienisty, wręcz wkurzający. Środeczek za to miodzio i dla równowagi na sam koniec błotnista rynienka. Ponoć kiedyś był lepszy, o czym świadczy film naszego kolegi:


Dalej cała masa asfaltów w kierunku Żywca. Na wysokości pomnika upamiętniającego katastrofę w Wilczym Jarze wbijamy na żółty szlak w kierunku Jaworzyny. Niestety, nie był to szczęśliwy wybór. Momentami przejezdny, ale generalnie sporo wypychu i taszczenia roweru na plecach...
Rozkmnina na Magurce :) © k4r3l

Ledwo było widać Tatry, za to Skrzyczne całkiem ok ;) © k4r3l

Na Jaworzynie zaczął zapadać zmierzch, co uświadomiło nam, że będziemy za moment jechać w kompletnych ciemnościach. Na domiar złego zaczęło mi odcinać prąd... Gdzieś w połowie czerwonego szlaku zakładamy oświetlenie. Lampki raczej przewidziane do ruchu miejskiego, ale udało się przejechać całość bez zrobienia sobie krzywdy :)
Zmrok zapada, a my w czarnej d. ;) © k4r3l

Na Kocierzu zbrojenie (kominiarki, kurtki, buffy), ja ubieram rękawiczki na rękawiczki - zjazd o tej porze i przy tej temperaturze to nie przelewki. Zadowoleni i przede wszystkim cali zjeżdżamy w dół. Nocna jazda po szlaku, moja bomba i przenikliwe zimno - na brak wrażeń nie mogliśmy narzekać ;)

Beskid Mały po bożemu, czyli klasycznie :D

Niedziela, 20 października 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Muzycznie trochę się działo w ostatnich dniach, już sam nie wiem od czego zacząć. Chyba największą niespodziewajką jest nowy numer A Perfect Circle. Ale to nie byle jaki numer! Muzyczny geniusz, perfekcyjne wykonanie i spora dawka emocji jak na niespełna 6 minut!


Długa przerwa spowodowana awarią bębenka zrobiła swoje. Przepadł jeden bardzo słoneczny i ciepły weekend. Na szczęście w ten ostatni również pogoda była łaskawa. Z bębenkiem historia potoczyła się tak, że samego bębenka nie dostałem. Postanowiłem zamówić nową, identyczną piastę SLX z zamiarem przekręcenia samego bębenka. No ale weź tu odkręć go, jak masz piastę luzem - nie ma szans, a w imadło pakować nie miałem zamiaru. Duży plus dla sklepu mbike z Krakowa, który po małym zamieszaniu dostarczył mi piastę kurierem w sobotę! Niestety, pojeździć się nie udało.
No i zaczynają się widoczki ;) © k4r3l

Wziąłem się jednak za rozmontowanie koła a następnie podjąłem próbę zaplatania na tych samych szprychach i nyplach na popularne 3 krzyże. Udało się za 4 razem i po kilku browarach - można poćwiczyć cierpliwość :) Dzięki temu zaoszczędziłem trochę kasy (i tak niepotrzebnie wydanej na piastę - jakby wiedział, wziąłbym zwykłą deorkę) i czasu serwisanta, któremu zostało tylko dociągnięcie szprych i centrowanie (kosztu usługi: 10PLN). Sama obręcz w tym roku trochę przeszła i jest już w jednym miejscu wgnieciona, ale nie przeszkadza to w eksploatacji.
Leskowiec (Tatry niestety pod słońce nie wyszły:) © k4r3l

I tak po dwóch tygodniach absencji rowerowej wybrałem się na prawdziwie jesienną górską wyrypę, czyli klasyk Beskidu Małego uwzględniający najważniejsze szczyty: Leskowiec, Łamaną Skałę, Potrójną, Kocierz, Żar (prawie), Magurkę Wilkowicką oraz najwyższy szczyt tych gór, czyli Czupel.
Z widokiem na Czarny Groń © k4r3l

Tempa nie forsowałem, widziałem, że czeka mnie kilka godzin konkretniej jazdy. Szlaki jeszcze nie do końca suche, bo w tygodniu kilka razy dość mocno padało. Na szczęście słońce rekompensowało czasami nieoczekiwane błotne kąpiele - kałuże ukryte pod liśćmi to prawdziwe utrapienie o tej porze roku.
Żółty szlak przed schroniskiem ;) © k4r3l

Od niemalże samego początku towarzyszyły mi niebanalne widoki. Błyszczące wierzchołki Tatr widziane z czterech miejsc robiły wrażenie, ale tak naprawdę dopiero panorama z najwyższego szczytu BM, czyli Czupla powaliła mnie na kolana. To był absolutnie najładniejszy obrazek jaki dany mi było oglądać w tych górach!
Na Potrójnej! ;) © k4r3l

Ludzi na szlakach całkiem sporo, po godzinie już nie miałem siły odpowiadać każdemu dzień dobry, cześć i serwus ;) Po zjeździe do Kozubnika odezwał się Kuba, który dopiero co wyjechał i był w okolicy.
Przed Żarem vis-a-vis Czupla ;) © k4r3l

Pojechaliśmy razem na Magurkę i Czupel. Na Magurkę większość trasy prowadziłem - zwyczajnie mnie odcięło. W 3/4 drogi można było jechać, ale trochę się już męczyłem i przyjemność z jazdy była znikoma. Na szczęście wspomnany widoczek z Czupla podładował baterie i zjazd oraz sam powrót był już całkiem szybki.
Ciekawa perspektywa wyszła - pod zbiornikiem Żaru ;) © k4r3l

Zjechaliśmy jakąś nieoznakowaną, kompletnie przykrytą liśćmi dróżką, która zaprowadziła nas na granicę Międzybrodzia Żywieckiego i Czernichowa. Spłoszyliśmy stado sarn pod przywództwem ogromnego jelenia - takiego w tutejszych górkach jeszcze nie widziałem.
Widoczek z drugiej strony (żółty szlak na Magurkę;) © k4r3l

Powrót już po zmroku asfaltami, a następnie przez Bukowiec i Czaniec. Dawno się tak nie zmęczyłem, ale tego mi właśnie było trzeba, bo zaczynałem gnuśnieć siedząc w chałupie. Przez chwilę nawet nie mając dwóch kółek zacząłem myśleć o bieganiu, ale na szczęście szybko mi przeszło, hehe.
Kuba napiera w kierunku Czupla ;) © k4r3l

Jednocześnie baterie zostały podładowane na kolejny 'roboczy' tydzień, który tym razem ma wyjątkowo 4 dni ;) A w tą sobotę Jesienne Beskidzkie Korno, czyli kosmiczny rajd na orientację na moich terenach.
Bezapelacyjnie foto roku ;) © k4r3l

Szwędacz zORIENTowany na Beskid Mały ;)

Niedziela, 29 września 2013 · Komentarze(6)
Stany Zjednoczone. Portland. AGALLOH. The Mantle. Przypomniałem sobie ostatnio geniusz tego albumu. Piękna i ponadczasowa płyta, choć ma 'dopiero' 11 latek ;)


Nie za bardzo wiedziałem jak spisać tą dzisiejszą relację, bo przebieg trasy pokrywa się mniej lub bardziej z październikowym rajdem na orientację znanym pod kryptonimem "KoRnO", a więc nie mogę zdradzać zbyt wielu szczegółów ;) Jednak bez namysłu mogę wskazać najważniejszy punkt programu - poznanie sprawczyni tego całego 'orientacyjnego' zamieszania czyli Moniki vel Kosmy oraz jej przybocznej gwardii w postaci Tomka (t0mas82) oraz nawigatora Adama (limit).
Monika namierza Adama i Tomka ;) © k4r3l

Drugą ważną informacją jest ta dotycząca lokalizacji jesiennego KoRnO - orgi tym razem wybrały mój Beskid Mały, a więc będą górki. Sporo górek;) Przykładowo my dziś na zaledwie 70km zrobiliśmy 1600m w pionie głównie asfaltami, także oprócz umiejętności posługiwania się kompasem przyda się także kondycja ;)
Nad wodą mistyczna mgła i jesienne klimaty ;) © k4r3l

Kuszącą opcją jest, poza najdłuższą pętlą po drogach mniej lub bardziej utwardzonych, terenowa wersja orientu nazwana dla hecy 'enduro'- czyli dla kogoś kto cierpi na asfaltowstręt pospolity rzecz wręcz idealna. A przy okazji znakomita okazja zapoznania się z topografią okolicznych gór oferujących oprócz potu na podjazdach walory estetyczne, które powinna uwypuklić dodatkowo jesienna szata towarzysząca terminowi rajdu (26 październik). W imieniu orgów zapraszam!
Adam napiera, a jeszcze godzinę temu był na tej górce w tle ;) © k4r3l

A dziś jeździliśmy sobie asfaltowo, poznałem tajemne sposoby wyszukiwania i oznaczania punktów kontrolnych ;) Zaliczyliśmy wizytę w jednej z izb regionalnych w chyba najbardziej oryginalnej wiosce w regionie (to moje miejsce nr 1 w skali widokowo-podjazdowo-klimatycznej)! Jej kustosz, jegomość z Katowic, okazał się niezwykłym pasjonatem i miłośnikiem gór, który wkłada mnóstwo pracy w rozwój i propagowanie tego rejonu. Szacunek! Poczyniliśmy wpis do księgi gości a następnie trafiliśmy do pewnej drewnianej chaty, na ścianach której wisiały różne nakrycia głowy. Brakowało tylko kasku rowerowego, który obiecaliśmy dostarczyć ;)
Rogi można montować wedle uznania, olać poradniki! ;) © k4r3l

Moim towarzyszom należą się słowa uznania za wysiłek włożony w objazd tej trasy. Przez dwa dni zaliczyli praktycznie wszystkie najważniejsze i najbardziej kozackie podjazdy w okolicy! Miało być dłużej, ale zeszło nam w tej izbie przeszło godzinę i powoli już zaczynało brakować dnia. Na Kocierzu dojechał do nas jeszcze Krzysiek (tool) - a to Ci niespodzianka :)
Kawał historii na kilkunastu m2 ;) © k4r3l

Większość ekipy zjechała sobie serpentynowymi asfaltami do Targanic a ja zaproponowałem Tomkowi zjazd zielonym szlakiem, który okazał się wybitnie pod jego 'ścieżkowca'. Fajnie widzieć na końcu zjazdu gościa, któremu wyraźnie odpowiadają takie terenowe odcinki a jego mina mówi: 'ja chcę jeszcze' ;). Muszę w tym miejscu odnotować fakt, że leśnicy, jak to mają w zwyczaju, popsuli fragment tego znakomitego szlaku:/ Mam nadzieję, że dalej się te ich prace nie posuną.
Męczące te podjazdy ;) © k4r3l

Udane zamknięcie września i urlopu, który z racji pogodowej kiszki i braku biletu do ciepłych krajów był taki sobie :) Dzięki za wspólny objazd, podładowałem akumulatory na najbliższy tydzień! Do zobaczenia w październiku! :)

Istebna (MTB Marathon)

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(11)
"Drive" śpiewała. No i pojechałem :)


Pobudka o 7. Śniadanie u gospodarzy pierwsza klasa. Jajecznica, sery, warzywa, pieczywo, wędliny, ciasto, kawa i herbata:) Okazuje się, że w nocy dojechali goście z Mazowsza a wśród nich Tomek (ktone) z dziewczyną Magdą (magdafisz) oraz ich znajomi z Rowerowego Kampinosu. Całą noc padało i po 9 ciągle pada! Na miejsce startu (ok.2km) dojeżdżamy kompletnie przemoczeni. Przed skrętem na boisko spotykam Tomasza (BBriderZ), który startuje dopiero za godzinę, ale przyjechał nieco wcześniej poczuć atmosferę :)
Maratonowy zgiełk w kadrze ;) © k4r3l

Zamieniamy słów kilka i pora oblukać mapę. Wczoraj na czytniku wskazało mi 61km, a więc dystans okrojony. Faktycznie na mapie widać zmienione odcinki (nie ma słynnych korzonków, ale to chyba w trosce o mniej pracy pogotowia:), ale dystans nie wydaje się być wcale krótszy od planowanych 78km. Jak się okazało, nie był! :) Jeszcze pod mapą poznaję bikestatową lemurizę, czyli Izę :)
Start z mojej perspektywy :) © k4r3l

Jak widać zamykamy stawkę ;) © k4r3l

W kolejce do biura zawodów spotykam Adama (Piksel) z Częstochowy - również chwilę rozmawiamy i umawiamy się wstępnie na jakąś traskę w Beskidzie Małym;) Jacek zajmuje swój wypracowany sektor, a ja trafiam do vipów, czyli grupki za ostatnią taśmą ;) Tam natrafiam na Bartka (BBriderz), który jak się okazało na mecie dołożył mi godzinę - ech, młodość, hehe.

Fotki zapożyczone od Izy, więc niech Was opis nie myli :)

Pani Krystyna i Pan Marcin © lemuriza1972


Pani Krystyna © lemuriza1972


Start jak zwykle spokojny, asfalty i pierwsze koty za płoty. Po wjeździe w teren zaczęła się walka z przyczepnością. W takich warunkach nic tak nie deprymuje jak przystanięcie w miejscu i szukanie kolejnego miejsca zaczepienia. Generalnie dużo fragmentów pamiętałem z Trophy i przykładowo wiedziałem, że po pierwszych 3 "!" będę sprowadzał - miejsce widokowe to też i sporo fotografów na singlu - w tym czasie przepuściłem dwóch wymiataczy...

Foto @ Andrzej Doktor

Jeszcze przed Ochodzitą na rozgrzewkę strome asfalty i betonowe płyty. Nie ubierałem kurtki a czuję, że się grzeję i parę metrów muszę podprowadzić. Pierwszy żel wchłonięty;) Pod samą Ochodzitą wjeżdża się ok i znów temperatura spada - sporo było na trasie takich wahnięć:) Zjazd, jak to zjazd - zarzuca dupą na boki a poza tym z reguły tracę na takich odcinkach przynajmniej jedną pozycję...


Foto @ bikelife

Słowackie odcinki to głównie trawiaste hale, na których można puścić klamki. Tam dojeżdża do mnie Tomek (ktone), który narzeka na problemy z młynkiem. Zjazdy idą mu wyraźnie lepiej i mi odjeżdża. Zatrzymuję się przed bufetem, bo banan, zatopienie zębów w pomarańczy i kubek izotonika to był plan na każdy pit-stop. Trawiaste megapodejście w pełnym (o dziwo!) słońcu wytapia z człowieka resztki sił - nie ma lekko. Szacun dla tych którzy to podjechali, jeden nawet mnie wyprzedził! Wcześniej wciągnąłem żela, ale chyba zbyt późno zadziałał.


Foto @ bikelife.pl

Po czeskiej stronie dużo asfaltowych podjazdów. Łańcuch w kolorze brunatnym, grubszy o kilka milimetrów niż zwykle, prowadnicy niemalże nie widać - tak wszystko usyfione. Ale gęba się śmieje. Po 3cim bufecie zaczynają wyprzedzać pierwsi megowcy. Oczywiście na zjazdach :) Tam jedziemy z gigowcem-gomolowcem, który jednak odjeżdża mi znacznie po ostatnim bufecie przed megadługim podjazdem pod Stożek. Opróżniam żela otrzymanego na przedostatnim bufecie i jadę swoim tempem. Chwilę później dojeżdża mnie Jarek, który walczy o podium w swojej kategorii (M5). Ma chłop zdrowie!


Foto @ Andrzej Doktor

Zaczyna się to czego się obawiałem - skurcze. Magnez został na kwaterze, pozostało nawadnianie. Apogeum łapię na czerwonym szlaku po czeskiej stronie gdzie drwale zorganizowali nam tor przeszkód - 3 raje drzew leżących w poprzek drogi - za każdym razem skurcz jest okrutny. Tam tracę ze dwie pozycje. Na błotnistym zjeździe w mrocznym lesie wyprzedza mnie gość z SCS OSOZ - łapię jego koło, bo dobrze zjeżdżać za kimś komu to wychodzi lepiej. Wcześniej jeszcze przejeżdżamy obok pamiętnego płotku, na którym straciłem w maju klamkę hamulca - mijam go z zachowaniem ostrożności :)


Foto @ bikelife.pl

Mam farta, bo do trawersującego zbocze świetnego singla dojeżdżam pierwszy po drodze wyprzedzając na asfalcie wspomnianego zawodnika SCS. Tuż za mną czai się kolejny oponent. Potoku nie przejeżdżam, na szczęście rywale też odpuszczają. Po przeprawie szybkie asfalty do mety - dostaję mocnego kopa, wrzucam blat i odjeżdżam. Korzonki w lasku przed metą tym razem odpuszczam - dziwne, za pierwszym razem zjechałem, teraz jakaś blokada. Schody też sobie daruję, bo śliskie... Kilka szybkich szutrowych wiraży i meta :)


Foto @ bikelife.pl

Wynik? Cienko, ale przynajmniej bez awarii i cały. Jak na pierwsze giga, ba!, pierwszy maraton (nie licząc Trophy;), to nie mam powodów do narzekań :)

70/82 (open) - w sumie wystartowała 100 zawodników, ale było trochę dnfów i jedno dsq.

18/21(M2) - w przyszłym roku M3, więc może będą większe szanse na lepszy wynik w kategorii ;)


Foto @ bikelife.pl

Przed myjkami jeszcze słówko z poznanym na Trophy Michałem Cesarczykiem i pora zawijać na kwaterę. Browar is calling! ;)
/204783

Jałowiec Trophy ;)

Poniedziałek, 16 września 2013 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Z cyklu TERAZ POLSKA wracający po latach legendarny Sirrah. Mają już za sobą pierwszy koncert po reaktywacji w ramach Castle Party, a poniżej jeden z dwóch nowych kawałków. Podkład idealny do panujących za oknem warunków:


Pogoda na meteogramach ostatnio ostro leci w kule. W sobotę miało lać (chłopaki z Częstochowy odwołały przyjazd) a świeciło słońce. W poniedziałek miało być pogodnie - mżyło, a czasem nawet i ostro waliło żabami :) Ale pojechaliśmy. Głód jazdy w terenie był silniejszy, poza tym na błotko trzeba się udoparniać. O poradę w sprawie trasy poprosiłem Olafa (faloxx), który bardzo przejrzyście opisał nam wariant dojazdowy do celu. A tym celem był dziś Jałowiec we wschodniej części Beskidu Żywieckiego.
Singielek pod Groniem JPII ;) © k4r3l

Najpierw jednak musieliśmy zmierzyć się z lokalnym Leskowcem. To oczywiście trasa już wielokrotnie objeżdżana a więc dupy nie urywa, jednak lubię ten podjazd. Zaczęliśmy na zielonym szlaku w Zagórniku by po chwili zjechać do Rzyk skąd skierowaliśmy się czarnym, a później tzw.serduszkowym szlakiem w stronę Gronia JPII. Na szczyt Leskowca tym razem nie wjeżdżaliśmy, bo odbiliśmy tuż przed nim na znakomity zjazdowy czerwony szlak do Tarnawy.
Na czarnym szlaku ;) © k4r3l

Tam chwila namysłu i postanawiamy jechać niebieskim. Ale z racji iż prowadzi asfaltem zjeżdżamy na czarny rowerowy, który prowadzi nas przez całkiem sympatyczne okolice. Tu niestety łapie nas pierwsza fala opadów - czekając pod drzewami aż zelży rozważamy powrót bądź kontynuację zaplanowanej trasy. Zaczynamy marznąć, ale widząc na horyzoncie (uwaga, słowo klucz!) przejaśnienia postanawiamy jechać dalej. Do Stryszawy dojeżdżamy w kompletnej ulewie, ale już po chwili wychodzi słońce a granatowe chmury gnają dalej. Można podeschnąć i jazda dalej.
Nareszcie grzeje ;) © k4r3l

Za kościołem wbijamy na niebieski szlak, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu z racji na jego przejezdność. Kierujemy się w stronę przełęczy Przysłop, którą wielokrotnie pokonywaliśmy już, ale szosowo, w drodze na Krowiarki. Na tym szlaku łapie nas fala numer dwa i w takich warunkach dojeżdzamy do rozwidlenia szlaków. Przełączamy się na czerwony i asfaltem docieramy na przełęcz. Od tego miejsca kierujemy się wskazówkami Olafa, dzięki czemu unikamy niespodzianek jakie zazwyczaj czyhają na pieszych traktach. Jedziemy wygodną drogą pożarową równoległą do biegnącego powyżej szlaku żółtego a kiedy ta się kończy odbijamy na stromy i wymagający choć krótki szlak zielony by przedostać się na szlak żółty.
Zbójnicki szlak prowadzi do schroniska :) © k4r3l

Tam wita nas przepiękne słońce i fantastyczne widoki. W żołądku pustka, więc postanawiamy zajechać do schroniska "Opaczne" gdzie funduję sobie chleb ze smalcem oraz pomidorową. Wszystko bardzo smaczne, a zupa gorąca czyli taka jakiej nam było trzeba. Schronisko to jest położone na polanie z genialną panoramą na południowo-wschodnie pasma Beskidu Żywieckiego (przy dobrych warunkach widać stąd Tatry). Dodatkową atrakcję stanową trzy młode koty, które jak tylko zsiadamy z rowerów wychodzą się przywitać. Świetna miejscówka, którą śmiało mogę polecić.
Panorama spod schroniska ;) © k4r3l

Schronisko Opaczne ;) © k4r3l

Przed nami główny punkt programu, czyli Jałowiec. Z braku czasu odpuszczamy zaproponowany przez Olafa znacznie dłuższy wariant trawersowy i decydujemy się na wypych w linii prostej. Było ostro i na dodatek dopadła nas fala nr 3 - na szczęście byliśmy już w lesie :) Na samym szczycie czuć potencjał widokowy - rozległa polana na pewno dostarczyłaby niezapomnianych widoków, ale nie dziś. Dziś trafiamy na konkretne mleko, silny wiatr i temp. w ok. 10 słupka - może następnym razem... To miejsce to takie małe deja vu - krzyż, szałas, mapka - identycznie jak na Leskowcu ;) Szybkie foto i uciekamy stamtąd. Zjazd niebieskim do najprzyjemniejszych nie należał, stromo, kamieniście, ślisko, więc kawałek sprowadzam. Odbijamy na żółty, który gdzieś nam znika i do Stryszawy dojeżdżamy kombinacją drogi pożarowej / szlaku rowerowego, czyli nawierzchnią szutrowo/asfaltową.
Mroczny las przed Jałowcem ;) © k4r3l

1111m n.p.n. Dla takich widoków warto się pomęczyć ;) © k4r3l

Czas goni. Jest po 17, słońce chyli się powoli ku zachodowi a my jeszcze po drugiej stronie górek. Przebijamy się sprawnie asfaltami do Śleszowic i stamtąd atakujemy niebieskim Groń JPII robiąc jakieś 400m w pionie;). Na początku jest trochę wypychu, ale później można spokojnie kręcić sprawnie zdobywając wysokość. Zjeżdżamy do Rzyk serduszkowym/czarnym i z ulgą pakujemy się na asfalty. Udaje się do domu dotrzeć tuż przed nastaniem ciemności. Mnie jechało się zajebiście, ale Kuba coś na końcu osłabł (a jak mówiłem, żeby się poczęstował kromalem ze smalcem, to nie;).
Miała być ciepła herbata, a wyszło jak zwykle ;) © k4r3l

Warunki momentami identyczne jak na MTB Trophy, czyli trasa z miejsca kultowa! Tego właśnie potrzebowałem - konkretnie się sponiewierać i upodlić sprzęt. W sobotę maraton w Istebnej i naprawdę będzie ekstra jeżeli nie zacznie padać. Jak będzie pogodowa kiszka, to przynajmniej będę na nią psychicznie uodporniony ;) A w rejony Jałowca definitywnie powrócimy, bo miejscówka jest kapitalna. Może nawet uda się zgadać z Faloxx'em - wieki razem nie kręciliśmy...

http://www.bikemap.net/en/route/2333510

Hrobacza & Magurka, czyli uphill w Beskidzie Małym ;)

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · Komentarze(11)
U-wiel-biam! W ramach odpoczynku od metalowego łomotu trochę dobrego współczesnego rocka! Trzeba przyznać, że jak na duet generują cholernie dużo przyzwoitego hałasu ;) I co najważniejsze z płyty na płytę niesamowicie się rozwijają a na żywo dają czadu!


Sympatyczny wypad nad jezioro. Po wczorajszych ulewach i burzach nie ma śladu, no może powietrze trochę bardziej rześkie, ale też bez przesady. W Porąbce dzwoni Funio - właśnie atakuje Kocierz od strony Żywca - no niestety, tym razem nie pojeździmy... Uparłem się dzisiaj na Hrobaczą Łąkę, na której ostatni raz byliśmy z Jakubiszonem w... sylwestra, hehe. Postanowienie podjazdowe: nie używać młynka! I udało się, mielonkę wrzuciłem dopiero przy schronisku, żeby pokonać ostatnie korzonki. Ostatecznie podjechałem tą francę w 30 minut i 6 sekund ;) Od połowy drogi nawierzchnia w fatalnym stanie - mega dziury, mnóstwo kamieni - szosowcy spokojnie mogą już tę górkę wykreślić ze swojego grafiku, a jeszcze dwa lata temu kilku tam widziałem...
Końcówka podjazdu na Hrobaczą - najgorsze za mną;) © k4r3l

Pod krzyżem ciekawa scenka: gość w sile wieku odstawia piwko i zaczyna się wspinać po konstrukcji krzyża. Debil - myślę, albo głupek co najmniej. W międzyczasie przyjeżdża jakiś dziadek na rowerze i zaczyna się:
- Pan zejdzie stamtąd!
- Ale dlaczego?
- Proszę pana, żeby pan zszedł.

Warto się zatrzymać, a to pod pretekstem odpoczynku, albo już na zjeździe :) © k4r3l

Gość szpanuje swoją głupotą przed rodziną, która podobnie jak on głupia. Nie lubię takich akcji, ale tym razem dziadzio miał rację - mało było takich przypadków, że GOPR musiał się fatygować z powodu chojrakujących debili? Na koniec jeszcze jeden prokatolicki atak dziadka z partyzanta: "W domu albo w kościele też pan po krzyżu chodzi?" :D Na tą zaczekpę "kaskader" się wyraźnie obruszył i wywiązała się pomiędzy nimi jakaś słowna potyczka, którą szczerze powiedziawszy miałem w dupie, bo krzyża bronić nie zamierzam a już tym bardziej głupoty takich niedzielnych buraków po jednym piwie...
Ławeczka na wale w Zarzeczu ;) © k4r3l

W drodze nad jezioro wpada mi jakiś owad (osa?) w ucho i postanawia mnie użądlić - mam ostatnio jakieś szczęście do takich bliskich spotkań z matką naturą. Ucho mimo iż zawsze odstaje od czaszki, to dziś jakby nieco bardziej :) Nad Jeziorem chwila na odpoczynek i loda zakupionego w monopolowym ;) Ludzi od groma, rowerzyści, spacerowicze z psami, dzieciakami - oszaleć można. Trochę się zasiedziałem, więc w ramach wieczornego rozruchu postanowiłem (uwaga, będzie old schoolowy zwrot;) karnąć się na Magurkę - a więc górkę nr 2 a dla niektórych nr 1 (różne są opinie;) jeżeli chodzi o podjazdy w Beskidzie Małym. Ten podjazd również bez mielenia. Czas od zapory do początkowego szutru, czyli pierwszego wypłaszczenia w okolicach 23-24 minut. Jak widać po czasie ta wydaje się być ciut łatwiejsza, ale pewnie to kwestia lepszej nawierzchni - stromizna jest porównywalna ;)
A to już najwyższy punkt dnia - platforma na szczycie Magurki ;) © k4r3l

Zjechałem sobie szlakiem narciarskim - coraz bardziej rozpiżdżonym niestety :( I później z Przegibka szybki myk przez Wielką Puszczę i Przełęcz Beskid Targanicki do domu.

Na koniec kilka podrasowanych optycznie panoramek. Enjoy! :)

Hrobacza Łąka > klik <
Jezioro Żywieckie > klik <
Magurka Wilkowica > klik <

Jezioro i o stchórzeniu przed Korbielowem słów kilka ;)

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Zaległy wpis sprzed tygodnia, czyli poniedziałkowy wypad nadjeziorny, jeszcze przed zapowiadanymi afrykańskimi upałami ;) Nad samym jeziorem (wał w Zarzeczu) świetnie, ciepło, nie za dużo ludzi, trochę zwierzaków i babka kąpiąca się w ubraniu, hehe.

Dziś jest już niedziela, a więc dzień po maratonie w Korbielowie, który mimo szczerych chęci odpuściłem. Po oberwaniu chmury z piątku na sobotę wiedziałem co będzie czekało na zawodników. Poranny telefon od Tomka: "Hej, gdzie jesteś?". "Odpuściłem" - odpowiadam. Tomasz zdaje krótką mini-relację: "cały czas mży, trasa skrócona (giga=mega+mini)" - dokładnie nie wiem jak to wygląda, ale tego się mniej więcej spodziewałem. Dlatego z żalem, ale jednak postanowiłem zrezygnować, żeby nie wyglądać jak 1 czerwca br. (wprawne oko dojrzy brak haka i łańcuch napięty jak plandeka na żuku;)
Migawka z Trophy - feralny III etap ;) © k4r3l

Może się uda przenieść opłatę na Istebną, choć najlepiej chyba wnosić opłaty w biurze w dzień zawodów, co by nie być stratnym. Dodam tylko, że udział w TAKIM maratonie, w TAKICH górach mógłbym przypłacić stratami nie tylko sprzętowymi, co zdrowotnymi... A jako że nie posiadam sponsora, sztabu mechaników ani zastępów masażystek zwyciężył zdrowy rozsądek i teraz już się z tego śmieje, czytając na stronie organizatora fragment zapowiedzi tego kultowego etapu:

"Czując na skórze ostatnie upały liczymy, że limit deszczu na ten sezon wyczerpał się w Beskidzie Sądeckim. Zapraszamy do Korbielowa, nie pożałujecie." ;) - współczuję Grzegorzowi i zastanawiam się jak wiele da zmiana terminu przyszłorocznego Trophy, hehe.

Czekam na relacje startujących ;)