Podobno jakieś wybory się zbliżają, wie ktoś coś? ;) Ja głosuję. Co tydzień. Na "Listę Przebojów Trójki", hehe. Już drugi raz zapomniałem uwzględnić w swojej 10tce Jacka White'a, a to przecież taka pozytywna i energetyczna nuta (zupełnie jakby połączyć RHCP z RATM). Biję się w pierś i obiecuję poprawę ;)
Tyski Catharsis doczekał się w końcu debiutanckiego krążka. Jako że wspieram polską scenę to też nie mogłem oprzeć się pokusie by sprawdzić co też ciekawego stworzyli na "Rhyming Life and Death". Trochę ponad dwa kwadranse technicznego i odrobinę melodyjnego metalu - mnie tam się nawet podoba ;) Dla fanów starszego Scepic, Cynik czy Atheist.
Wchłonąłem ostatnio "Moją Trójkę" książkę Bartosza Janiszewskiego. Lektura na kilka godzin, kilka bardzo przyjemnych godzin dodajmy. Może dla urozmaicenia fragment - wypowiedź słynnego "Dzwonnika", czyli Pana Marka z Katowic, który wydzwaniał swojego czasu do radia i tworzył takie mini-audycje z wykorzystaniem różnych efektów dźwiękowych oraz z dużą dawką humoru:
"Mam lat trzydzieści dziewięć. To jest dużo, tak mi się wydaje. Na tyle dużo, że u ludzi, których znam ze swojego środowiska, nastąpił szereg zmian, to są ludzie, którzy mają już swój dorobek i przez to są uwiązani. Stali się sztywni i banalni. Mają gombrowiczowską gębę. Często jest to gęba kołtuna, drobnomieszczańska. Ludzie, którzy są w tym wieku jak ja, są po prostu nieciekawi, smutni, ubrani w banał. Często boją się własnych poglądów, a więc zamiast nich mają takie protezy, wyciągnięte z gazet nie najwyższego lotu, albo z telewizji. I tymi protezami zastępują swoje poglądy. Nie potrafią się śmiać. A ja potrafię. Człowiek, nawet jeśli nie jest bardzo wykształcony i mądry, powinien zachować swoją naturalność. Powinien być kolorowy".
I jeden z jego telefonów:
"Chciałem przypomnieć, że dzisiaj tematem przewodnim audycji jest spektroskopia molekularna. Chyba z godzinę nad tym myślałem, co to jest petroskop molekularny i wymyśliłem. Jest to urządzenie, które służy do tego, żeby podglądać krasnoludki grające kulami na mole w bilard. Ktoś powie: Panie! to można zobaczyć gołym okiem! Tak? A widział ktoś kiedyś krasnoludki grające w bilard kulami na mole? Nie, bo do tego jest niezbędny petroskop molekularny".
Podjazd pod Krzyż Tysiąclecia w Zagórniku to dla mnie nowość, ale po prostu miałem dość asfaltów. Okazuje się rewelacyjny i dość sztywny w końcówce. Z daleka widać ogrodzenie, na szczęście furtka się nie domyka, można jechać dalej. Końcówka to już tradycyjnie leśne i dość strome interwały połączone z technicznymi zjazdami. I tak jak Grabek o swoich mini-dystansach mówi, że może je przejechać praktycznie każdy, to ja o tych 20km nie mógłbym powiedzieć tego samego ;)
Do szybkiej jazdy, szybka (ale melodyjna) nutka ;)
Walić setkę, żeby pośmigać 20km w terenie? Mistrzowi Polski się nie odmawia :P Dzięki naszemu wspólnemu znajomemu (pozdro Maciej!) miałem okazję pośmigać w towarzystwie sympatycznego Marka Konwy dzień przed jego startem w Czechach :) Zrobiliśmy Magurkę Wilkowicką z podjazdem jakąś cholerną błotostradą - aż przykro patrzeć na to co się tam wyprawia :/
Za to na zjazd nie można było narzekać - znane w środowisku MTB/enduro singielki na zboczu tej góry to esencja kolarstwa górskiego. Oczywiście jako leszcz tego wypadu jechałem swoim asekuranckim tempem, gdzie nie czułem się pewnie sprowadzałem/przeprowadzałem, ale miło, że chłopaki zawsze czekały i nawet nie marudzili ;) Pod koniec zjazdu myślałem, że już nie utrzymam kierownicy, strasznie wymagające są te zjazdy...
Krótki trening MTB zwieńczony został ognichem w Cygańskim Lesie, gdzie miałem okazję pogadać z Markiem i sprawdzić jak jeździ zawodniczy Superior. Cudeńko (SRAM 1x11, amor Magura, rama o kosmicznych przekrojach) i gdyby nie rozmiar ramy (tylko eMka) miałbym opory, żeby go zwrócić właścicielowi, hehe. Chłopaki rozjechały się do domów a mnie czekał dłuższy powrót. A więc raz jeszcze Przegibek i na koniec Przełęcz Targanicka. Po kiełbasie był power ;)
Ostatnia płyta Kwasożłopów przeszła u mnie bez echa. Przesłuchałem jeden czy dwa kawałki i w ogóle mnie nie porwało. Na szczęście cały czas można wrócić to tak kapitalnych krążków jak wydany w 1996 roku "The State of Mind Report". Tam był ogień ;)
Jeszcze do niedawna był to jeden z przyjemniejszych odcinków, jednak od jakiegoś czasu trwają na jego środkowym fragmencie "żniwa" a ciężkie maszyny zniszczyły dość sporą jego część wjeżdżając tutaj z Wielkiej Puszczy. Drzew coraz mniej i zaczyna się robić łyso. Odechciało mi się jazdy :/ Na poprawę humoru chciałem zrobić singielek nad Wieprzówką, ale dziś to nie było zwyczajnie to. Bywa. Dobrze, że pogoda się spaściła, nie będzie żal i człowiek nadrobi inne zaległości ;)
Jako, że siostra przechodzi "fazę Queen" odświeżyłem sobie jeden z najlepszych krążków Królowej, czyli "Innuendo", który nic a nic się nie zestarzał. Bajeczne aranże, świetne teksty, bezbłędny Freddie, czarodziej May - album kompletny! Wywołuje uśmiech, zmusza do zadumy, z kolei solówki prowokują u słuchacza odruch powietrznej gitarki, hehe. Osobiście muszę przyznać, że przejadł mi się "The Show Must Go On" - to chyba jedyny kawałek Queen, który respektują audycje radiowe a przez to jest ograny do bólu... Pamiętam, że kiedyś byłem w posiadaniu większości ich płyt na kasetach zakupionych za własne szczeniackie oszczędności i przesłuchiwanych do oporu na "jamniku" marki Thompsonic ;). Zupełnie nie wiem co się z nimi stało. Szkoda, bo to kawał historii.
Ojej, tego się nie spodziewałem. Płytka "Nexus Artificial" dotarła do mnie pod koniec tygodnia i od tego czasu nie opuszcza mojego odtwarzacza. Defying, czyli młodzi, utalentowani no i przede wszystkim z Polski (Olsztyn) - czy trzeba czegoś więcej? Ja nie mam pytań :)
Tam na deser mój podjeździk treningowy - podejrzewam, że większość musiała nieźle kląć pod nosem, haha, bo co jak co, ale ten uphill daje w kość. Najpierw asfalt, później płyty i kiedy wydaje Ci się, że jesteś już na górce dostajesz jeszcze sztuter o konkretnym nachyleniu;) Tutaj już na dobre żegnamy się z "szybszą" grupką i dalej jedziemy swoje. Zmęczenie daje się we znaki, koncentracja już nie ta, ale humory wciąż dopisują.
Wreszcie konkretny trip górski, brakowało mi tego. Dobra ekipa, choć dla odmiany słabe widoki. Rama Accenta sprawuje się ok. Wymaga jeszcze pewnych regulacji na linii sztyca-siodło i powinno być git. Dziś była moc i szacun dla wszystkich, którzy przetrwali w Beskidzie Małym ;)
ps. moje fotki są w większości słabe, więc trochę pożyczyłem od Tomka i Kuby ;)
Dzień wcześniej dałem cynk Sebie (gustav) o naszych planach a ten z racji pierwszego dłuższego testu swojej szosy w nowym roku postanowił również udać się w to samo miejsce. Mgły ustąpiły dopiero na wysokości Babic. Jazda odbyła się bez poważniejszych incydentów nie licząc wymijającego z pół metrowym odstępem tira. Ale to przecież standard...
Miejsce zbiórki: zamek Lipowiec. Chyba pierwszy raz tu byłem. Wychodzi słonko, można się poopalać, porobić fotki, powylegiwać. Po jakimś czasie zjawia się banda: Aniuta, Ewa, Piotrek, Janusz, Tomek i Krzysiek. Tego się nie spodziewaliśmy :) Chwila na kurtuazje i pora ruszać bo gdzieś tam na obrzeżach Jaworzna Seba ma problemy z orientacją w terenie :)
Pędzimy co sił w nogach, korzystając ze skrótów. Raz drogi są bardziej ruchliwe innym razem nie ma na nich żywej duszy. Się dzieje. Nie mam pojęcia jak jechaliśmy (trzeba będzie zerknąć na ślad), ale suma summarum docieramy do Jaworzna a tam znudzony czekaniem Sebastian zdążył opędzlować już cały chlebek krojony :))) Krótka wymiana uprzejmości i zwiedzamy :)
Główną atrakcją (tuż po Funiu:) było rondo, którego nazwę na cały rok wylicytowała w Wielkiej Orkiestrze firma Art-com. Chodzi oczywiście o "rondo im. Jeffa Hannemanna - niezapomnianego gitarzysty Slayer"! \m/ Robiliśmy sobie tam fotki i z pewnością dla przejeżdżających osób musieliśmy wyglądać co najmniej dziwnie ;) Żadne mohery na szczęście nie wzięły nas na swoje zwichrowane celowniki :))
Po tej akcji Ewa zaprowadziła nas do knajpy, gdzie korzystając z ciągle słonecznej aury stołowaliśmy się na zewnątrz zajadając największą pizzę jaką widziałem (60cm). Dwa kawałki i miałem dość, resztę wypełniłem złocistym izotonikiem ;) Po tym wszystkim rozbolał mnie brzuch, ale nie z jedzenia tylko ze śmiechu, bo Funio z Januszem to taki kabaretowy tandem - nie ma chwili by nie prezentowali swojego spontanicznego programu :))))
Żegnamy się z Ewą, Piotrkiem (któremu dostarczyłem strój Bikestats - będzie na tegoroczną wyprawę jak znalazł, oby służył!) i Krzyśkiem. Miło było poznać nowe osoby :) W pięcioosobowej grupie uciekamy z Jaworzna ;) zahaczając jeszcze o hacjendę Tomasza, który zabiera lampki dla Aniuty i Janusza. Po drodze zataczamy się (nie, nie przez piwo:) ze śmiechu na rowerach - okazji nie brakuje, a to ciekawe obrazki po
drodze, a to jakaś słowna docinka, generalnie, więcej śmichu niż jazdy, hehe.
W Oświęcimiu żegnamy Gustava (dzięki chopie!) i jeszcze kawałek jedziemy razem. Przed Wilamowicami ekipa z Jaworzna postanawia zawrócić. Że też im się chciało tak jechać z nami :) Dzięki za oprowadzenie po mieście i za towarzystwo. Razem z Jakubiszonem wracamy przez Kęty a następnie kierujemy się przez Wielką Puszczę na Beskidek, co by tak do końca płasko nie było :))) Do domu docieram już po zmroku.To była świetna integracyjno-rowerowa niedziela z bandą oszołomów. Danke :)
Z braku pomysłów na nowe kawałki wracam do swoich ulubionych płyt z "muzyką rozrywkową". Dog Eat Dog zawsze poprawiają nastrój, to może nie tak kultowa płyta jak "All Boro Kings", ale z pewnością najbardziej dojrzała. Przebija swoją zawartością wydany kilka lat później "Walk With Me".
Dobry dzień i pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogoda wytrzymała! Warunki śnieżno-błotne, ale jak człowiek jeździ to już zdążył do tego przywyknąć. Oby dzisiejsza nauka nie poszła w las :)
--
Przypominam, że ruszyły zapisy na II serię strojów BS. Szczegóły tutaj: http://forum.bikestats.pl/discussion/1826/stroje-bikestats-2014/#Item_1