Wpisy archiwalne w kategorii

bike: Medżik

Dystans całkowity:15951.04 km (w terenie 2015.20 km; 12.63%)
Czas w ruchu:868:37
Średnia prędkość:18.11 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:281975 m
Maks. tętno maksymalne:286 (147 %)
Maks. tętno średnie:196 (101 %)
Suma kalorii:173797 kcal
Liczba aktywności:312
Średnio na aktywność:51.13 km i 2h 49m
Więcej statystyk

Pierwsze śniegowanie ;)

Niedziela, 1 grudnia 2013 · Komentarze(7)
Premiera "Like we're equal again" już wyznaczona. 13 grudzień. To będzie sądny dzień dla polskiej sceny alternatywnej. Przedpremierowy odsłuch debiutu krakowskiego Fleshworld pozostawił coś więcej niż dobre tylko wrażenie. Promocyjny utwór nr 2 prezentuje się tak:


Siedzenie w chałpie na dobre mi nie wyjdzie, więc ruszyłem swoje cztery litery sprawdzić ile śniegu nasypało w pobliskich górkach. Ale żeby tam dotrzeć pierwsze musiałem uświnić siebie i rower, bo śnieg na zamieszkałym przeze mnie pułapie nie występuje, a plusowa temperatura zamieniła wszystko w błotnistą maź...
W te górki na horyzoncie jadę ;) © k4r3l

Śnieżno-błotna breja :/ © k4r3l

Gdzieś do 600m n.p.m. jechało się ciężko, czasem trzeba było prowadzić, bo opony nie dawały rady na czymś co przypominało kolorystycznie kawę z mlekiem, a stan skupienia miało bliżej nieokreślony ;) Oczywiście po drodze kilka zaczepek od turystów: "a opony już zmienione na zimówki?", "trzeba było łańcuchy założyć", itp. W sumie, co racja to racja ;)
Pierwsze widoczki! ;) © k4r3l

Widokówka nr 2 ;) © k4r3l

Przed samym szczytem prawdziwa zima, gałęzie uginające się pod naporem śniegu, pokrywa śnieżna na zadowalającym poziomie, temperatura znacznie niższa - świetnie! Widokowo trochę kiepsko, bo pochmurnie. Ostatnie łyki już letniej herbaty (marketowy termos) i pora na zjazd.
Początek świetnego singla ;) © k4r3l

Przed szczytem prawdziwa zima! ;) © k4r3l

Czyli najprzyjemniejszy i najbardziej emocjonujący etap tripu. Tak to już jest, że w zimie zjazdy biorą górę nad podjazdami, ale gdzieś tą technikę trzeba szkolić. Zjeżdżało się świetnie, początkowo serduszkowym a końcówka już czarnym, czyli z większą dawką adrenaliny.
Grzeję dupsko pod wiatą ;) © k4r3l

Największa frajda w zimie? Zjazdy! ;) © k4r3l

Góry we mgle :)

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(5)
Termin 'mashup' w muzyce odnosi się do dwóch lub więcej utworów połączonych ze sobą w taki sposób, że ostateczny efekt bywa nierzadko zaskakująco rewelacyjny. Zresztą posłuchajcie tylko co może powstać w wyniku scalenia ze sobą klasyka Slayer oraz hitu Marvina Gaye'a. Coś niesamowitego.


Odrobiłem się w piątek, więc sobota "do południa" wolne ;) Zgadaliśmy się z Szymkiem z bbriderz na krótki objazd lokalnych górek. Nie ma za bardzo czasu ani możliwości na dalsze wypady, więc pozostaje cieszyć się tym, co się ma pod nosem
Na singielku pod Groniem JPII ;) © k4r3l

Ale to nie problem, w takich warunkach najbardziej objeżdżony szlak może się podobać. Duża wilgotność w powietrzu, gęsta mgła i pustki na trakcie...
Tak było koło schroniska ;) © k4r3l

A tak na szczycie - 922m n.p.m. ;) © k4r3l

Pogadaliśmy trochę o rowerach, trochę o maratonach i gdybaliśmy jakie świetne zdjęcia można by było robić w tych warunkach, gdyby tylko lepszy sprzęt nawinął się pod rękę ;)
W kierunku mgły jechaliśmy © k4r3l

I się z niej wyłanialiśmy ;) © k4r3l

Gdzieś po drodze mijamy stojących niemalże nieruchomo i w kompletnej ciszy myśliwych. Z dołu dobiega nas nawoływanie naganiaczy. Nie chcąc zarobić kulki zarządzamy ewakuację.
Historia pewnego zjazdu ;) © k4r3l

Kilka km dalej pada strzał. Potem drugi, trzeci... Więc albo zwierzyna duża albo mała i zwinna ;) Chyba, że pozostałe strzały były tylko salwami na wiwat. Jak dla mnie to jednak kiepska forma 'rozrywki'...
Liście-niespodzianki ;) © k4r3l

Testujemy wyciąg tydzień przed startem sezonu ;) © k4r3l

Z Potrójnej zjeżdżamy singielkiem, który poznaliśmy tydzień wcześniej z Damianem. Szkoda, że taki krótki... Z Rzyk wracamy obierając wariant jak najmniej asfaltowy. Zimno i ponuro, ale z perspektywy siodełka nie wyglądało to najgorzej :)
Widoczki były zależne od mgły ;) © k4r3l

Kilka sztuk płochliwej baraniny ;) © k4r3l

Beskidzka bomba ;)

Niedziela, 17 listopada 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
24 listopad to rocznica śmierci Freddiego. Najprościej byłoby wrzucić tu "Bohemian Rhapsody", "We Will Rock You" , "We Are The Champions" czy "Show Must Go On". Ale Queen to nie tylko te ograne do bólu, nawet w zetkach i eremefach, utwory. To kawał historii rocka! Wrzucę więc "dwójeczkę" kapitalny album, z którego idę o zakład nie znacie żadnego utworu ;)


Na niedzielę wymyśliliśmy sobie kilka podjazdów i zjazdów. My, czyli Paweł, Kuba, no i ja. W Bielsku pogoda rano była diametralnie inna - podczas gdy u nas panowały nieprzeniknione mgły, w mieście pod Szyndzielnią świeciło słońce...
Mówią, że mleko jest niezdrowe, ale na coś trzeba 'zejść' ;) © k4r3l

Chcemy wyjść na Czupel, gdzie mamy jechać? © k4r3l

Pojechaliśmy z Jakubiszonem na Przegibek, gdzie miał dołączyć do nas Paweł. Już we trzech zaczęliśmy wspinać się na Gaiki robiąc kilka przystanków na fotki okolicy. Z Gaików, zachęcony filmem chłopaków z "Bes Endu" wymyśliłem sobie czerwony do Straconki.
Coś im to napieranie kiepsko idzie :D © k4r3l

Wysokość zdobyta ;) © k4r3l

Szlak jest rewelacyjny, zwłaszcza jego środkowa część i końcówka. Dla zainteresowanych rzeczone nagranie (od 2:30 zaczyna się frajda):


Jako, że Piaseq nie czuł się na siłach popedałował w stronę domu, a my zaczęliśmy wspinaczkę asfaltową nartostradą na Przełęcz Łysą. Dalej na Magurkę żółtym, aczkolwiek nie polecam, bo dużo wypychu :/
Widoczek na Beskid Śląski ;) © k4r3l

I widoczek na Beskid Mały ;) © k4r3l

Z Magurki czarnym do Wilkowic. Początek beznadziejnie kamienisty, wręcz wkurzający. Środeczek za to miodzio i dla równowagi na sam koniec błotnista rynienka. Ponoć kiedyś był lepszy, o czym świadczy film naszego kolegi:


Dalej cała masa asfaltów w kierunku Żywca. Na wysokości pomnika upamiętniającego katastrofę w Wilczym Jarze wbijamy na żółty szlak w kierunku Jaworzyny. Niestety, nie był to szczęśliwy wybór. Momentami przejezdny, ale generalnie sporo wypychu i taszczenia roweru na plecach...
Rozkmnina na Magurce :) © k4r3l

Ledwo było widać Tatry, za to Skrzyczne całkiem ok ;) © k4r3l

Na Jaworzynie zaczął zapadać zmierzch, co uświadomiło nam, że będziemy za moment jechać w kompletnych ciemnościach. Na domiar złego zaczęło mi odcinać prąd... Gdzieś w połowie czerwonego szlaku zakładamy oświetlenie. Lampki raczej przewidziane do ruchu miejskiego, ale udało się przejechać całość bez zrobienia sobie krzywdy :)
Zmrok zapada, a my w czarnej d. ;) © k4r3l

Na Kocierzu zbrojenie (kominiarki, kurtki, buffy), ja ubieram rękawiczki na rękawiczki - zjazd o tej porze i przy tej temperaturze to nie przelewki. Zadowoleni i przede wszystkim cali zjeżdżamy w dół. Nocna jazda po szlaku, moja bomba i przenikliwe zimno - na brak wrażeń nie mogliśmy narzekać ;)

Mlekoride w Beskidzie Małym ;)

Sobota, 16 listopada 2013 · Komentarze(5)
Paranoia Inducta to polski projekt tworzący muzykę z pogranicza ambient, noise. Stojący za tym tworem Anthony A. Destroyer przypomniał mi się ostatnio nową płytą, która nie dość, że wydana jest w formie kapitalnego digipacku formatu A5, to przede wszystkim zawiera dźwięki, które malują w naszych głowach prawdziwe obrazy. Piękna płyta z muzyką wyobraźni, idealna jako podkład dźwiękowy to panujących za oknem warunków albo jako tło do dobrej książki (sprawdzałem;)! Wskazane słuchawki!


Tym razem nie było w planach żadnej ekstremalnie długiej trasy, choć i tak wyszło dalej niż zakładałem. Póki nie pada deszcz i nie sypie śnieg trzeba korzystać na maksa.
Mleko na dookoła, a w oponach dętki ;) © k4r3l

Ten podjazd robiłem 3 razy, bo mi się podoba ;) © k4r3l

Po pół godzinie szwendania się po okolicznej górce dołączył Damian i razem pojechaliśmy mieszając zielony szlak z asfaltami. Po drodze przypomniałem sobie o biegu górskim z Rzyk na Potrójną. Niestety musieli się szybko uwinąć, bo kiedy przyjechaliśmy na metę nikogo już nie zastaliśmy...
Damian napiera pod górkę - singiel świetny na podajzd, jeszcze lepszy na zjazd ;) © k4r3l

Po wyjechaniu z lasu taka oto panoramka ;) © k4r3l

A wystartowała prawie 100 niezrażonych potężną mgłą zawodników i zawodniczek. Jakoś tak kombinując, chcąc nie chcąc załapaliśmy się na fragmenty trasy biegowej (oznaczone biało-czerwoną taśmą) - i co tu dużo mówić, góry, to góry - lekko na pewno nie mieli ;) Ale na zdjęciach wszyscy zadowoleni - jednak ruch to nie tylko zdrowie, ale przede wszystkim masa pozytywnych endorfin ;)

Gdyby kogoś interesowało - poniżej wideorelacja z biegu:


To nie przypadek, że wyraz [mist]yczny, zawiera angielskie słowo oznaczające mgłę ;) © k4r3l

Powyżej 600m n.p.m. niespodzianka - zostawiamy mgłę pod sobą i wjeżdżamy na, jak zawsze, malowniczą polankę Potrójnej. Dalej szybki czerwony w kierunku Kocierza i dla urozmaicenia zjazd czarnym obok skalnej wychodni do Nowej Wsi. Po drodze na jednym z technicznych odcinków Damian zalicza glebkę, ale szczęśliwie nie groźną. Dojeżdżam do niego w momencie kiedy zaczyna się zbierać po otb na kilku większych głazach...
Ponad mistyczną krainą ;) © k4r3l

Wracając uciekamy z głównej drogi, na której widoczność jest ponownie mocno ograniczona, dodatkowo szybko zapadający zmierzch znacznie pogarsza sytuację. Bocznymi drogami docieramy do domów lekko po drodze marznąc :)

Błotna sobota w Beskidzie Małym;)

Sobota, 9 listopada 2013 · Komentarze(4)
Do pierwszej gwiazdki jeszcze daleko, ale przypomniałem sobie ostatnio o tej kapeli - Bethlehem. Niemiecki język może być piękny!


A cóż to za przerwa? Sam nie wiem, niemoc, pogodowa kiszka, wcześnie zapadający zmrok? Wszystkiego po trochu. Aż w końcu się zmobilizowałem i ruszyłem tyłek, co rzadko mi się zdarza, w sobotni poranek. Wcześniej jeszcze napisał Damian (bbriderz) i zgadaliśmy się na szybki objazd Beskidu Małego.
Nad jedną z 'wiecznych kałuż' ;) © k4r3l

Pojechaliśmy pierwsze szosą na Przełęcz Kocierską i stamtąd wbiliśmy się na czerwony szlak w stronę Potrójnej. Na trasie dużo błota i dużo liści, ale jazda była przednia. Kierunek jazdy wymuszał kilka technicznych podjazdów, na których trzeba było walczyć o jak najlepszą trakcję. Nie zawsze się udawało, przynajmniej mnie :)
Ołowiane chmury nad głowami ;) © k4r3l

Przed Leskowcem trochę postraszyło deszczem, ale ogólnie pogoda wytrzymała do końca. Na szlakach pomimo nieatrakcyjnej aury można było spotkać kilku piechurów. Na Leskowcu była nawet większa grupka i ognicho :) Dalej zielonym w kierunku Andrychowa - czyli jakieś 8km wyśmienitego szlaku dającego dużo frajdy.
Przy schronisku na Groniu JPII ;) © k4r3l

Na koniec jeszcze fajne singieli na Pańskiej Górze i wyjazd na wysokości stadionu na którym III ligowy Beskid podejmował lidera tabeli Granat Skarżysko-Kamienną. Wokół dużo policji i fanatyków KSB :) Damian pojechał na myjkę a ja do domu, jutro też rower upaćkam, więc nie ma sensu go myć.
Zanosi się na deszcz ;) © k4r3l

/651707

Kac Porąbka ;)

Niedziela, 27 października 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Jak ktoś kupuje kasetę za 5 dolców z Kanady i nie ma jej na czym przesłuchać, to może się już mianować fanem czy też nie? ;) Właśnie uzupełniam dyskografię fenomentalnych (taka zbitka słowna;) Kanadyjczyków i robiłbym to częściej, gdyby nie te zajebiście wysokie koszty transportu... Rzeczona kaseta rozpoczyna się (rzecz jasna na stronie A) tak:



Porąbkę opuściłem niemożebnie skacowany, co było efektem nocnej terapii przeciwzakwasowej. Tego dnia wiał halny. Wiał tak, że momentami chciał mnie razem z 70l plecakiem zepchnąć z drogi. A może to te zwodnicze procenty nocy minionej? Tak czy inaczej jakoś wróciłem, zgarniając na prośbę Moniki jeden z punktów wczorajszego KORNO. Punkt ten znajdował się na Przełęczy Targanickiej a przyjemność z jego zdobywania miała rowerowa gigówka :)
Nowa naklejka wprost z Rowerowej Norki :) © k4r3l

Jako, że ów punkt zobowiązałem się zwrócić orgom, to po prysznicu, makaronie, a nawet szybkiej przepierce (nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak przy halnym można szybko ciuchy wysuszyć;) wsiadłem ponownie na rower. Ubzdurałem sobie, że kolejny PK był na Przełęczy Kocierskiej i w tamtą stronę się udałem. Punktu nie było, ale uphill zaliczyłem. I ciągle te pytania turystów: "a nie lepiej na nogach?" NIE! ;)
Sigielek utworzyny przez wiatr i liście ;) © k4r3l

Następnie zjechałem z czerwonego szlaku i rozpocząłem jazdę kałużastą drogą trawersując oszlakowaną górkę. Fajna alternatywa dla lubiącego płatać figle czerwonego szlaku, ale niestety kończąca się bez ostrzeżenia po paru km chaszczami. Siłą rzeczy musiałem na ten szlak w pewnym momencie powrócić. Opłacało się, widok Tatr osłodził trudy krótkiego wypychu.
Ale tam w dole musi żyć dzikiej zwierzyny! © k4r3l

Na skrzyżowaniu szlaku czerwonego z niebieskim spotkałem starszego pana z rowerem na jakim zwykli starsi panowie jeździć. Upewnił się, że czerwony zaprowadzi go do Porąbki (z rozdroża 2h30m) i poszedł dalej. Do teraz mam wyrzuty sumienia, że nie zasugerowałem mu jakiejś alternatywy, nie uprzedziłem o tym nieszczęsnym osuwisku na końcu szlaku czy nie spytałem czy ma chociażby wodę... Jeszcze długo po tym fakcie byłem na siebie zły. Mam nadzieję, że cały i zdrowy dotarł do domu...
Chwilowo poza szlakiem ;) © k4r3l

Zjazd w dół do tej ścieżki w oddali ;) © k4r3l

Po pierwszym, stromym (kolejny raz, jak ten dziadzio tam sobie poradził?:/) wypychu pod Kiczorę postanowiłem dalej się nie męczyć i odbiłem na kolejną nieoznakowaną ścieżkę, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Zjazd mega frajda, ale co najważniejsze udało wyjechać w samym Kozubniku nad ruinami. Monika z Tomkiem mieli dla mnie pyszną niespodziankę. Piwo Jurajskie z browaru w Zawierciu smakowało wybornie, zwłaszcza w towarzystwie sympatycznych znajomych.
Zabytkowy rower marki Simson - pamięta lata 40te minionego stulecia ;) © k4r3l

Odrobina Jury w Beskidach ;) © k4r3l

Szybkie pożegnanie i raz jeszcze podziękowanie za świetną organizację rajdu - powrót dokładnie tą samą drogą co rano. Dlaczego? Bo najszybciej ;) Wypad ok, ale niesmak z powodu mojego nierozgarnięcia w sprawie z dziadkiem, pozostał... I po weekendzie. Ech...

Jesienne Beskidzkie KoRNO - enduro ;)

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(4)
Kraków. Miasto magiczne, w którym oprócz latających z maczetami świrów działa sobie całkiem spora grupka muzyków odpowiedzialnych za dźwięki różne, różniste. Fleshworld właśnie szykuje się do wydania debiutu i jeżeli będzie on tak dobry, jak promocyjny kawałek, to muszę zmodyfikować swoją listę najlepszych albumów na rok bieżący.


Z tą jesienią w nazwie tonie do końca na 100% się sprawdziło, bo może i liście faktycznie szeleściły pod kołami, ale temperatura była iście letnia. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po rozgrywkach w piłkarzyki poszliśmy spać ok. 3 nad ranem - nie ma to jak umysł trzeźwy i wypoczęty przed rajdem na orientację :) To mój absolutny debiut, ale co tu kryć - jeździłem u siebie, więc lwią część trasy musiałem znać. Także dla mnie to taki pseudo-orient - testowe liźnięcie tematu, co by się orientować o co tak naprawdę w tym chodzi.
Jedyne strzałki na rajdzie :P Nie ma lekko :) © k4r3l

Po odprawie jakoś tak wyszło, że zgadaliśmy się z Adamem z Sokoła Kęty i we dwójkę postanowiliśmy zaatakować pierwszy PK, czyli ruiny Zamku Wołek. Sprawa niby prosta, bo z głównej drogi kierują do niego drogowskazy, ale tylko na początku. Tam akurat nigdy wcześniej nie byłem, ale kojarzyłem, że jedzie się tam prawie tak samo jak do Kajmana i Niradhary. Przejeżdżając obok ich domostwa nie trudno było nie zauważyć kudłatego olbrzymka zwanego Funiem :)
Odprawa piechurów i dogtrekkingowców ;) © k4r3l

Do samego PK konieczne było butowanie. Na szczycie oprócz lampionu niespodzianka - jakaś sesja zdjęciowa skąpo ubranej fotomodelki. Były zakusy co by poczekać na dalszy rozwój wydarzeń (a nóż się trafi sesja w bikini?;), ale chęć rywalizacji i zew gór wygrały z prymitywnymi instynktami. Opuściliśmy ruiny z łezką w oku i kilkoma szowinistycznymi komentarzami pozegnaliśmy 'białą damę', której do straszenia było jednak daleko.
Baza u podnóża Żaru - lepiej nie mogli wybrać ;) © k4r3l

Zaczęliśmy kierować się na przełaj wykorzystując ścieżki oznaczone na mapie linią przerywaną tudzież nie oznaczone w ogóle :) W pewnym momencie Adam słusznie zauważył, że kiepując ostro w górę dojdziemy do niebieskiego pieszego. Podejście to było delikatnie mówiąc chamskie. Zresztą kolejne również, bo zamiast jechać niebieskim do Kóz zaczęliśmy się wspinać do czerwonego szlaku. Wszystko szło ok, czerwony był na tym odcinku nawet przejezdny, ale PK4, czyli "drzewo nad urwiskiem" wyprowadził nas w maliny.
Odprawa rowerówek: rekreacyjnej i enduro ;) © k4r3l

Najpierw za daleko zjechaliśmy, zaczęliśmy mozolny powrót w górę, następnie skręciliśmy w ciekawie wyglądającą ścieżkę, która doprowadziła nas do urwiska. Sęk jednak w tym, że było to urwisko... nad właściwym urwiskiem. Kiedy wieksząść atakujących ten punkt widziała to drzewo z dołu, my patrzyliśmy sobie na nie z góry. Bez szans na przedostanie się tam w jednym kawałku. Odwrót. Do 2h zmarnowanych na przeczesywanie okolicy wpadło nam jeszcze karne 60 minut za brak punktu. Lepiej by było, gdybyśmy go w ogóle nie atakowali...
Adam nad urwiskiem w kamieniołomie ;) © k4r3l

Punkt w schronisku na Hrobaczej to bułka z masłem, z tym, że zamiast klasycznego perforatora (typ dziurkacza) potwierdzeniem zdobycia PK1 była schroniskowa pieczątka na karcie startowej. Trasa enduro to tak naprawdę pure mtb - także nie było zmiłuj. Punkt przy kapliczce na Przełęczy U Panienki (PK5) to również prościzna - trudniejsza była późniejsza ścianka do wypychu :)
Husky dwa pod Hrobaczą ;) © k4r3l

PK7 to z kolei skrzyżowanie szlaków. Tak sobie wbiłem tą nazwę do łba, że dojechaliśmy aż na same Gaiki. Gdybyśmy jednak wcześniej zerknęli na mapę nie trzeba by było się wracać jakieś 250m :) Na dodatek lampion został sprytnie ukryty za drzewem ;)
Lansik pod Magurką ;) © k4r3l

Kolejny punkt był ulokowany na Przełęczy Przegibek tuż za pomnikiem - no to zjeżdżamy. Adamowi na 29erze zjazdy szły wyraźnie lepiej - po prostu była mniejsza szansa, że zakopie się w liściach;) Tam jeszcze zaopatruję się w wodę i rozpuszczam tabsy z isostarem. Zamiast narciarskiego decydujemy się zaatakować niebieski szlak pieszy, tylko raz nim podchodziłem i wiedziałem, że lekko nie będzie. Nieco wyżej, szok, tak się zapędzili w tworzeniu tras biegówkowych, że można kawałek podjechać niezłą autostradą...
Znowu Czupel - w tym roku to już 3 raz ;) © k4r3l

Na Magurce pod schroniskiem zamieniamy kilka słów z dwójką chłopaków na fullach - jak się okazuje, robią tą trasę w odwrotnym kierunku. Szacun. Jedziemy dalej, a ja drugi raz w przeciągu 7 dni ląduje na Czuplu. Ponownie pięknie z niego widać Tatry. Jest też kolejny punkt - "dziupla krzyży", czyli PK11. Decydujemy się na zjazd czerwonym szlakiem o dość gwałtownym nachyleniu (540m na 3,2km). Jednak to nie nachylenie jest problemem a liście, które włączają w głowie blokadę: nie szarżuj. Tak czy inaczej dwukrotnie zatrzymujemy się studząc tarcze i dając odpocząć dłoniom.
Końcówka czerwonego z Czupla ;) © k4r3l

PK8 to w ogóle asfaltowa masakra, czyli osławiony podjazd na Nowy Świat. Nachylenie jest tam takie, że zmuszeni jesteśmy jechać wężykiem! W tych okolicach jeszcze mi się to nie zdarzyło - dziwne, że tam jeszcze nie byłem! Po drodze mija nas kilku szosowców - widać, że to ich treningowa górka. PK "krzyż" okazuje się kapliczką, dopełniamy formalności i jeszcze kilkaset metrów podjeżdżamy w górę do zielonego szlaku, którym zjeżdżamy do Porąbki.
Adam z Arturem na pudle - splendor & fejm ;) © k4r3l

Tu dwa ostatnie punkty. Na pierwszy ogień idzie "wiata przystanku", przy której już kręcą się inne ekipy z trasy rekreacyjnej nie mogąc zlokalizować punktu. Dzwonię do Moniki, która z uśmiechem zapewnia nas, że PK na pewno jest na miejscu. Dla skrzatów może i widoczny, ale nie dla nas, hehe.
Mapken i nr startowy ;) © k4r3l

PK9, czyli "drzewo" okazuje się płotem - niby punkt sklasyfikowany jako łatwy (niska kara czasowa za odpuszczenie), jednak po zaliczeniu tych wszystkich podjazdów każdy kolejny wydaje się być arcytrudny. Do bazy docieramy kilka minut po 16. Jak się okazuje otarliśmy się z Adamem o podium i gdyby nie błądzenie w kamieniołomie byłoby pudło ;) Niemniej jednak nie po wynik tam jechałem a dla czystej frajdy, której z pewnością doświadczyliśmy.

Prysznic, ogłoszenie wyników, a na koniec integracyjne ognicho z zasłużonym browarem w towarzystwie mojego nawigatora Adama, drugiego Adama, Artura i współlokatorów z DG. BTW: gratki dla drużyny Adamusso za bardzo udany debiut - II miejsce na rowerowej giga to nie przelewki! Jak widać starty u Golonki procentują na wielu płaszczyznach, hehe.

Myślę, że Beskid Mały sprawdził się jako miejscówka do organizacji tego typu rajdu. Wielu uczestników na pewno było pozytywnie zaskoczona stopniem trudności poszczególnych tras oraz walorami estetycznymi okolicy. Co ciekawe pierwszy raz na KoRNO wystartowali dogtrekkingowcy - fajnie było patrzeć na hasające po lasach zwierzaki. Bajeczna (wręcz jak na zamówienie!) pogoda sprawiła, że nikt nie miał powodów do narzekań. Rowerowa Norka ogarnęła temat perfekcyjnie. Pierwszy raz jeździłem po górach za czymś innym niż tylko strzałkami, kolejnymi metrami w pionie i widoczkami - świetna impreza! Dzięki!

Dojazd na KoRNO ;)

Piątek, 25 października 2013 · Komentarze(7)
Czyli trasa raczej bez większej historii. Z matą, śpiworem, ciuchami, chlebem, serami i kiełbasami lekko nie było, ale to raptem 15km z czego większość z górki ;) Po drodze wstąpiłem jeszcze na moment do sklepu w Porąbce, gdzie trafiłem na zapomniane piwko ;)
Szykuje się eksplozja wrażeń ;) © k4r3l


Z 4pakiem w jednej ręce dotarłem do bazy rajdu w Kozubniku już po zmroku... Pogadałem z Moniką i Tomkiem, odebrałem pakiet startowy i jedyną w swoim rodzaju pamiątkową koszulkę;))) Zamiast spać poszliśmy 20 osobową ekipą na ruiny. Noc była młoda i wyjątkowo ciepła, a mnie skończyło się piwo zanim zaczęła się impreza (sad but true:). Cdn.

Wieczorny trening.

Środa, 23 października 2013 · Komentarze(0)
Na szybkiego po pracy. Tym razem wjazd na Przełęcz Kocierską z Wielkiej Puszczy - na podjeździe spłoszyłem kilka saren, które żwawo uciekały przed snopem światła. Zjazd w całkowitych ciemnościach zielonym szlakiem robi wrażenie.

W Targanicach staruszka wpakowała się pod koła golfa - musiało to być dosłownie chwilę wcześniej. W momencie jak przejeżdżałem jakaś dziewczyna już się nią zajmowała. Na szczęście pogotowie pojawiło się po kilku minutach. Po tym wszystkim, mimo iż miałem lampki, wróciłem do domu bocznymi drogami...

Beskid Mały po bożemu, czyli klasycznie :D

Niedziela, 20 października 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Muzycznie trochę się działo w ostatnich dniach, już sam nie wiem od czego zacząć. Chyba największą niespodziewajką jest nowy numer A Perfect Circle. Ale to nie byle jaki numer! Muzyczny geniusz, perfekcyjne wykonanie i spora dawka emocji jak na niespełna 6 minut!


Długa przerwa spowodowana awarią bębenka zrobiła swoje. Przepadł jeden bardzo słoneczny i ciepły weekend. Na szczęście w ten ostatni również pogoda była łaskawa. Z bębenkiem historia potoczyła się tak, że samego bębenka nie dostałem. Postanowiłem zamówić nową, identyczną piastę SLX z zamiarem przekręcenia samego bębenka. No ale weź tu odkręć go, jak masz piastę luzem - nie ma szans, a w imadło pakować nie miałem zamiaru. Duży plus dla sklepu mbike z Krakowa, który po małym zamieszaniu dostarczył mi piastę kurierem w sobotę! Niestety, pojeździć się nie udało.
No i zaczynają się widoczki ;) © k4r3l

Wziąłem się jednak za rozmontowanie koła a następnie podjąłem próbę zaplatania na tych samych szprychach i nyplach na popularne 3 krzyże. Udało się za 4 razem i po kilku browarach - można poćwiczyć cierpliwość :) Dzięki temu zaoszczędziłem trochę kasy (i tak niepotrzebnie wydanej na piastę - jakby wiedział, wziąłbym zwykłą deorkę) i czasu serwisanta, któremu zostało tylko dociągnięcie szprych i centrowanie (kosztu usługi: 10PLN). Sama obręcz w tym roku trochę przeszła i jest już w jednym miejscu wgnieciona, ale nie przeszkadza to w eksploatacji.
Leskowiec (Tatry niestety pod słońce nie wyszły:) © k4r3l

I tak po dwóch tygodniach absencji rowerowej wybrałem się na prawdziwie jesienną górską wyrypę, czyli klasyk Beskidu Małego uwzględniający najważniejsze szczyty: Leskowiec, Łamaną Skałę, Potrójną, Kocierz, Żar (prawie), Magurkę Wilkowicką oraz najwyższy szczyt tych gór, czyli Czupel.
Z widokiem na Czarny Groń © k4r3l

Tempa nie forsowałem, widziałem, że czeka mnie kilka godzin konkretniej jazdy. Szlaki jeszcze nie do końca suche, bo w tygodniu kilka razy dość mocno padało. Na szczęście słońce rekompensowało czasami nieoczekiwane błotne kąpiele - kałuże ukryte pod liśćmi to prawdziwe utrapienie o tej porze roku.
Żółty szlak przed schroniskiem ;) © k4r3l

Od niemalże samego początku towarzyszyły mi niebanalne widoki. Błyszczące wierzchołki Tatr widziane z czterech miejsc robiły wrażenie, ale tak naprawdę dopiero panorama z najwyższego szczytu BM, czyli Czupla powaliła mnie na kolana. To był absolutnie najładniejszy obrazek jaki dany mi było oglądać w tych górach!
Na Potrójnej! ;) © k4r3l

Ludzi na szlakach całkiem sporo, po godzinie już nie miałem siły odpowiadać każdemu dzień dobry, cześć i serwus ;) Po zjeździe do Kozubnika odezwał się Kuba, który dopiero co wyjechał i był w okolicy.
Przed Żarem vis-a-vis Czupla ;) © k4r3l

Pojechaliśmy razem na Magurkę i Czupel. Na Magurkę większość trasy prowadziłem - zwyczajnie mnie odcięło. W 3/4 drogi można było jechać, ale trochę się już męczyłem i przyjemność z jazdy była znikoma. Na szczęście wspomnany widoczek z Czupla podładował baterie i zjazd oraz sam powrót był już całkiem szybki.
Ciekawa perspektywa wyszła - pod zbiornikiem Żaru ;) © k4r3l

Zjechaliśmy jakąś nieoznakowaną, kompletnie przykrytą liśćmi dróżką, która zaprowadziła nas na granicę Międzybrodzia Żywieckiego i Czernichowa. Spłoszyliśmy stado sarn pod przywództwem ogromnego jelenia - takiego w tutejszych górkach jeszcze nie widziałem.
Widoczek z drugiej strony (żółty szlak na Magurkę;) © k4r3l

Powrót już po zmroku asfaltami, a następnie przez Bukowiec i Czaniec. Dawno się tak nie zmęczyłem, ale tego mi właśnie było trzeba, bo zaczynałem gnuśnieć siedząc w chałupie. Przez chwilę nawet nie mając dwóch kółek zacząłem myśleć o bieganiu, ale na szczęście szybko mi przeszło, hehe.
Kuba napiera w kierunku Czupla ;) © k4r3l

Jednocześnie baterie zostały podładowane na kolejny 'roboczy' tydzień, który tym razem ma wyjątkowo 4 dni ;) A w tą sobotę Jesienne Beskidzkie Korno, czyli kosmiczny rajd na orientację na moich terenach.
Bezapelacyjnie foto roku ;) © k4r3l