Trafiło się kilka fajnych i widokowych skrótów. Praktycznie cały czas na horyzoncie majaczył nam nasz cel - charakterystyczna wieża na wysokości 1323m. Do Krasnej dojechaliśmy z kilkoma przystankami na ogarnięcie grupy, w tym jednym na zakupy, gdzie dowiedzieliśmy się, że woda niegazowana to neperliwa :D
Srogość - bardzo ciekawy black metalowy duet, choć trochę czasu potrzebowałem, żeby przekonać się nie tylko do konwencji, ale i do automatu perkusyjne. Ten utwór był pierwszy, który zapadł w pamięć niemalże od razu...
Wczoraj miała miejsce premiera "Kung Fury" - 3 miliony wyświetleń w ciągu doby - to mówi samo za siebie. No i ta Barbarianna... ;) Więc dziś zamiast muzyczki cały, 30minutowy film ;) Idealny odmóżdżacz na piątek, hehe.
Nareszcie! Po fatalnym tygodniu wreszcie pierwszy słoneczny, choć jeszcze chłodny dzień. Damian zarzucił pomysłem popracowego szosowania, więc tuż po finishu 18 etapu Giro obraliśmy kierunek na Przełęcz Kocierską (oprócz nas ten sam pomysł wdrożyło kilku innych smiałków). Na drogach nawet spokojnie, tempo nie za szybki, bo nie licząc kilku sprintów, większość przegadane :)
Lokalny klasyk - bez kombinowania, po nitce szlaków. Nie ma o czym pisać, poza może tym, że byłem kompletnie bez formy, noga nie podawała, najdrobniejsze kamienie wytrącały z rytmu, a potrzebne techniczne umiejętności do przejechania niektórych fragmentów trasy zostały w domu :) Sprawy nie ułatwiał Damian, który chyba rzadko kiedy ma zły dzień a fakt, że jeździ na fullu sprawiał, że musiał po każdym dłuższym zjeździe na mnie czekać. Poza tym temperatura była zaskakujaco wysoka - duszno i porno. Ok, no to się wytłumaczyłem. Aha, dzień wcześniej ugryzł mnie pierwszy kleszcz tego roku - oby ostatni...
Ależ świetny, ciężki, powolny kolos od Paradise Lost. Tego się po nich nie spodziewałem. Nowa płyta powinna być mocnym strzałem.
Mieliśmy jechać z Maksem w B.Żywiecki, ale Dawid uświadomił nam, że jest tam jeszcze kupa śniegu. Stanęło więc na klasyku szosowym, czyli Pętli Beskidzkiej. Do naszej dwójki dołączyli Marek, Paweł i Tomek (bbRiderz) i w tym składzie ruszyliśmy ujarzmiać beskidzkie podjazdy: Salmopol, Zameczek, Stecówkę, Ochodzitą (łącznie z fragmentem po płytach, a jak!).
Stara szwajcarska thrashowa kapela. Pasuje do głównego punktu programu tego wpisu, czyli zawodów enduro ;)
Pogoda nie zachęcała, ale nastawienie było mocne od rana - jedziemy kibicować na Magurkę, czyli przyglądnąć się dwóm odcinkom specjalnym 3ciej edycji Enduro Trails. Na start drugiego OSu docieramy sekundy przed startem naszego kumpla Maćka (KRT) - jedno mrugnięcie oka i tyle go widzieli :) Po wcześniejszych opadach ścieżki były nieco trudniejsze, ale też bez tragedii. Warun na Lysej był kiepski: zimno, wilgoć, mgła - nie dało się tam długo stać, zwłaszcza, że zawodnicy nie palili się wcale do startu :)
Na OS nr 3 dojechał Maciek i udało się chwilę pogadać. Tu także czekało kilkunastu zawodników mimo to najszybsi już polecieli w dół. Na koniec kiełbacha i piwko na Błoniach i jak się to wszystko poukładało powrót przez Przegibek. Pogoda okazała się łaskawa - z każdą godziną było coraz lepiej i po porannych opadach nie było po południu już śladu. Także zupełnie niezmarnowana sobota ;)
Lubię wracać do Psa Jedzącego Psa, bo to takie niezobowiązujące, przyjemne dźwięki. Ostatnio chyba nawet grali w Krakowie, ale ja już ich widziałem kilka lat temu we Wrocławiu na Green Feście. Trzeba im przyznać, że widzą jak rozkręcić imprezę ;)
W akompaniamencie dzwoniącej tarczy ;) Pojechałem na Leskowiec spotkać się z grupką jadącą od Łysiny. Czekając na nich pogadałem z jednym endurakiem, a kiedy pojechał to chwilę później zaroiło się na szczycie od rowerzystów: dwójka wjechała od Krzeszowa, jakaś parka od Śleszowic, potem 6 "naszych" - normalnie szał :)
Właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy nie słyszałem oryginału. Natomiast ta wersja Szwedów jest cholernie chwytliwa ;)
Bez szału dziś, chociaż było mocne ciśnięcie na podjazdach no i trzeba było wykorzystać łaskawą aurę przed zbliżającym się załamaniem pogodowym. Tak więc na Leskowiec drogą towarową, potem zjazd singlem pod Jaworzyną (nazywaną od 2004 roku Groniem JPII - ech ta Chrystianizacja ziem polskich:)))) i konkretną rąbanką korzenno-kamienistą na czarnym szlaku. Damian jak zwykle uciekał mi na zjazdach znacząco - no cóż, na kilku podjazdach nadrabiałem :) Na koniec jeszcze musiałem się wrócić znaczny odcinek (ale przynajmniej terenowy) w poszukiwaniu kurtki, która wypadła mi z kieszonki podczas zjazdu. Zguba się znalazła, a powtórzony odcinek poszedł w nóżki elegancko ;)
Goście z The Dead Goats (Białystok) po prostu niszczą! Dobry soundtrack do dzisiejszych zjazdów ;)
Czekam na CD :)
Mała przerwa w szosowaniu (w końcu ileż można!;) i wyskok na MTB w okoliczne górki. Padło na Potrójną i klasyk czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Kocierskiej. Na Potrójnej sesja foto przy kapitalnie oświetlonej promieniami zachodzącego słońca i ciągle jeszcze białej Babiej Górze, jakieś wygłupy, wiadomo :)
Później już był tylko ogień! Damian już na sztywniaku mi odjeżdżał, ale na fullu to się gość po prostu teleportuje! Te wszystkie drobne nierówności, z którymi ja - prosty użytkownik hardtail'a - borykam się co chwila, pokonywał z gracją czołgu - zwyczajnie nie robiły na nim żadnego wrażenia. No i musiał czekać co chwila zanim ja się dotelepałem :D
Wpadła mi w ręce płyta polskiego zespołu Neoheresy obracającego się w dość specyficznych kręgach folkowo-symfonicznych - bardzo przyjemne i intrygujące granie.
Przy okazji zaznaczyłem swoją obecność na kilku segmentach Stravy w okolicy - fajna zabawa, chociaż z racji ułomności gps'u mało wiarygodna. Ale zawsze to jakiś dodatkowy motywator. Nie ma to jednak jak podjazdy z kimś mocnym - gdyby nie to, że Damian tak cisnął pod górę to trening byłby z pewnością mniej efektywny. Dziś pauza, odpoczynek, jutro pewnie znowu coś z "grubej łydki" ;)