Kolejna polska załoga na światowym poziomie. Saratan!
"Znowu ta szosa" - już niejeden komentarz w podobnym tonie słyszałem ;) Nie będę się rewanżował słowami: "i znowu te górale męczycie" ;) Tylko wyjaśnię pokrótce przyczyny tej zajawki. To, że to inny wymiar jazdy jest chyba nie muszę wspominać - te same trasy pokonywane na takim rowerze są zupełnie różne. Kilka obrotów korbą i już lecisz pod 40km/h (o ile pozwala Ci na to nawierzchnia i otoczenie;). Podjazdy nabierają totalnie nowego wymiaru, wymagają większego zaangażowania i siły. Z kolei zjazdy to nie tylko przyjemność z szybkiego cięcia wiraży - to przede wszystkim zwiększona koncentracja, inna technika, pozycja.
Natomiast niektóre rzeczy w szosingu mnie odpychają: przykładowo ta nienaganna stylówa, białe wysokie skarpeteczki (jak jeszcze mają nadruk SUL to już w ogóle kaplica - myślę, że można się ubrać bardziej oryginalnie, trzeba tylko chcieć), białe butki, spasowany strój czy wreszcie ogolone nogi - sorry, poza PROsami nie kupuję tego. Kolarstwo górskie uwielbiam - jest zdecydowanie bardziej urozmaicone, żeby nie powiedzieć uniwersalne. Wszak wiadomo, że możesz założyć sliki do 26era i kręcić do oporu asfaltowe km (been there, done that). Trzeba sobie jednak zadać jedno zasadnicze pytanie: po co się tak męczyć skoro do takich celów został stworzony inny rodzaj roweru? Szosa. Kolażówka. Kolarka. ;)
Sobota, święto maryhuanen (Marii Zielnej;) - nic tylko uciekać do lasu ;) Pod Kocierzem łapię koło dziewczyny z Krakowa i tak nam ten podjazd mija na gadkach-szmatkach okołokolarskich ;) Wjazd do lasu i od razu w głowie magiczny przycisk przestawia trybiki w głowie (i mięśniach;) z asfaltu na opcję podłoża mieszanego niejednokrotnie wyboistego ;) Jadę bez spiny, a mimo to wylewam hektolitry potu. Jednak każdy obrót korby oznacza jedno - poruszające się powietrze! ;)
Zajawka filmowa trwa - w tak zwanych
"fajnych miejscach" budzi się we mnie Spilberg :D i kręcę te swoje pokraczne sekwencje. Jednak oglądając to później wiem, dlaczego kocham MTB (szosę też, a jak!) - to zwyczajnie świetna zabawa! Susza w Beskidach jest zatrważająca - na dowód kilka ujęć stacjonarnych dokumentujących to zjawisko. Nie dojeżdżam do Leskowca, bo chwilę wcześniej łapie mnie ulewa i ewakuuję się w dół słysząc za sobą w niewielkiej odległości grzmoty a kątem oka rejestruje błyski. Uff, to już drugi raz w tym samym miejscu dorwała mnie burza i deszcz - tym razem jednak było to bardzo potrzebne a ja przypomniałem sobie co to znaczy zmoknąć a nawet zmarznąć ;) Co ciekawe w Andrychowie nie spadła w tym czasie ani jedna kropla...
Występ Modestep na tegorocznym Wodstoock'u robi piorunujące wrażenie. Do wczoraj był dostępny cały set, ale niestety zniknął z YT. Więc na pocieszenie intro plus pierwszy numer - ja mam ciary. Zagrali dla 700 tys osób - nawet na FB nie mają tylu fanów ;)
Stało się to, czego się nie spodziewałem. Co prawda lokalne media trąbiły coś o zamknięciu drogi DW 781 z Łękawicy przez Przełęcz Kocierską, ale myślałem, ze to tylko kosmetyczne poprawki, w końcu ostatnim razem wykopali tam dziurę głęboką na tyle, że zmieściła się tam cała koparka. Poniżej zdjęcie archiwalne (8 sierpień 2011).
Niestety, to co tam wczoraj zastałem nie napawa optymizmem - wykopek ciąg dalszy, prace mają potrwać do 31 października. Szosą szkoda w ogóle się tam pchać, a o zrobieniu KOMa to już można całkowicie zapomnieć ;) Mam nadzieję, że tym razem zrobią to jak należy...
Dziś zaprzysiężenie naszego cudownego, cudnego prezydenta Dudy. Módlmy się...
W ramach potatrowego rozjazdu pojechałem obczaić co to to jest ten cały Tór de Poloń. Pod kościołem w centrum Wadowic trwał obrazoburczy piknik, dookoła wszędzie wyzywająco ubrane dziewczyny (i co z tego, że jest 30*C - buk na wszystko paczy!)... Sam wyścig? Nie wiem czy tu się emocjonować. Najpierw przyjechała karawana sponsorów, czyli przedstawiciele tzw. masonerii - myśleli, że mnie kupią za tekturową chorągiewkę z napisem jakimś, chyba 'hjundaj' (czytane od tyłu na pewno oznacza coś złego!); hostessy wystawiające swoje ciała przez szyberdachy musiały zażyć mocarza - nie możliwe, żeby były takie wesołe z natury. W międzyczasie w swojej limuzynie ku uciesze gawiedzi zajechał sam Czesław - bożyszcze nastolatek rocznik sześćdziesiąt pińć ;) Później nastąpił tzw. gwóźdź programu - najpierw trzech kolarzy (jeden miał ruską flagę na rękawku - podobno Polak, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś z naszych jeździł dla Putina!) a po 8 minutach kolarzy było już 140! Trwało to może... 2 minuty :) Dziwny sport. Ostatnio tak źle się czułem podczas pochodów pierwszomajowych. Nie polecam!
Spokojnie przez Porąbkę, zaporę i Puszczę plus na koniec dwie hopki: Targanicka i 2 x Kocierska (gdyby ktoś pytał: nie, nie znudziła mi się jeszcze ta opcja;). Trening został odbyty ;)
Grindcore'owo - bezkompromisowo ;) czyli niemiecki Mindflair!
Dawno mnie tu nie było, więc wpadłem obczaić jak się posuwają prace rewitalizacyjne ośrodka w Kozubniku. No coś generalnie się dzieje, w pracach uczestniczy też wojsko, którego dwa samochody mijałem zaparkowane pod tymi budynkami. To niesamowite, że z tych ruin wystawionych przez tyle lat na szkodliwe przecież warunki atmosferyczne można jeszcze coś zrobić... Pożyjemy zobaczymy co z tego będzie ;)
Freddy zawsze i wszędzie! Poza tym tytuł koresponduje w pewien sposób z dzisiejszym wpisem. Jak? Się dowiecie jak przeczytacie. Leniuszki ;)
Dzisiejsza jazda bez historii (no może poza morderczym upałem, który zdawałoby się wciskał mi przy każdym wdechu kule ognia do otworu gębowego;), więc będzie o pewnej książce. Jest lato, więc w ramach niezobowiązującej lektury (zwyczajnie nie chce mi się tych resztek mózgowia przegrzewać) znalazłem sobie niezobowiązującą pozycję naszej bajkstatowej koleżanki Ewki - znanej szerzej jako
CheEvara. A że jej wpisy zawsze były cięte niczym kwiaty na imieniny teściowej to też czas spędzony z pozycją zatytułowaną "Pod górę" mogę śmiało zakwalifikować jako: niezmarnowany ;) Mało tego, prychałem ze średnią kilku razy na rozdział, co w połączeniu ze spożywanym w tym samym czasie piwem dawało wiadomo jaki rezultat. Pozwolę sobie zamieścić tutaj jeden tylko cytat, który mniej więcej nakieruje Was na właściwy tor :)
"- Podróżujesz z rowerem? - zapytał Kameruńczyk, gdy usadziłam swoją spoconą postać na miejscu obok niego. Co mogło mu podpowiedzieć, że podróżuję z rowerem? Usmolone smarem ręce? Sportowy zapach spod skrzydła? Może trzymane w ręce siodełko rowerowe, które kierowca autobusu polecił wyjąć podczas operacji ładowania do bagażnika mojej rozczłonkowanej karocy? Ciekawe, co by pomyślał, gdybym oprócz siodełka miała kurę nioskę w koszyku, a z plecaka wystawało pęto kaszanki."
To nie jest zwykła książka o podróżach rowerowych (ok, czytałem tylko dwie, ale zakładam, że mam rację;) - zamiast monotonnego opisywania kolejnych lokacji dostajemy zgrabnie skrojony podróżniczy memuar. Opisane wydarzenia, napotkane osoby, przebyta droga pasują do profili znanych filmowych odpowiedników pokroju "Piątku trzynastego", przez "Pisiont twarzy Greya", "Pojedynek na szosie" na "Prostej historii" Lynch'a skończywszy ;) Zadziwiająca jest też (z perspektywy prowincjonalisty takiego jak mua) otwartość, bezpośredniość oraz bezinteresowna pomoc spotykanych osób, zwłaszcza, że to nie byli wyłącznie Hiszpanie... Po skończonej lekturze pozostaje pogratulować Che talentu ale przede wszystkim odwagi, która pchnęła ją jedną, samą na nieznany dotąd ląd pełen nieznanych wcześniej przeciwności losu i kłód spadających pod koła Centka i przyczepki. Zachęcam do lektury, bo głębi serca wiem, że jesteście bardziej oczytani, niż
TEN gość :D Nie mam więcej pytań. No może poza jednym.
Wie ktoś gdzie w Polszy dostanę czerymoję? ;)