Standardowy kierunek po pracy. Szybki, wyjazd bez zbędnych przygotowań, chociaż z obawami czy nie rozpęta się jakaś burza... Ostatecznie pokropiło tylko na granicy Sułkowic z Targanicami, a nóżka podawała na drugim podjeździe i udało się uzyskać całkiem dobry czas.
Chyba już wrzucałem Coffinfish, ale właśnie ukazała się debiutancka płytka tego krakowskiego zespołu i nie sposób o tym wydarzeniu nie wspomnieć. "I Am Providence" to bardzo przyjemne, bujające, choć wciąż mocne granie. Dla odmiany w wersji live, bo całkiem fajnie tu wszystko słychać.
Powrót tradycyjnie drogą na Żywiec gdzie łapie się na KOMa (ex equo kilka takich samych czasów) o jakże wymownej nazwie "Za wonią Browaru - Sprint" - grunt to dobra motywacja, hehe. Powrót przez Kocierz zakłócony przelotnym opadem przeczekanym pod wiatą przystanku wraz rowerową parką wracającą właśnie z Przełęczy Kocierskiej. Burza poszła w stronę Madohory, jednak zrobiło się tak parno, że na podjeździe pod przełęcz zwyczajnie się zagotowałem i mnie odcięło. Organizm widać nieprzyzwyczajony do takich wysokich temperatur majowo-czerwcowych :D
Idiotycznych pomysłów ciąg dalszy. Tym razem wymyśliłem sobie 5h przed startem koncertu, że jednak na ten koncert się wybiorę :D Ustaliłem tylko czy będzie okazja do skitrania roweru na czas koncertu (dzięki Kuba za użyczenie piwnicy). W jedną stronę PKP co by na koncercie wyglądać jak człowiek kultury (tym razem nie fizycznej;) a z powrotem już mnie było wsio-ryba. A więc w deszczu i w kilku warstwach na sobie, w tym kurtce robiącej za miniówę chroniącą dupę :D
Sam koncert mega-pyszny, kto tam z Gdyni czy Olsztyna niech wbija za tydzień na dwa ostatnie koncerty trasy. A rozpoczęli go tak jak na zamieszczonym poniżej wideo sprzed miesiąca.
Dejwida nie da się nie lubić! A ta szwedzka mini-produkcja filmowa, do której powstał ten świetny teledysk zapowiada się na dobre pastiszowe kino kacji :) W końcu czy może być coś lepszego niż cofanie się w czasie w celu powstrzymania Adolfa Hitlera aka Kung Führera? Polecam zwiastun na yt ;)
Przy okazji przetestowałem sobie kamizelkę wyrwaną na allegro za jakieś grosze - bardzo fajna sprawa zwłaszcza na szosę, a że pogoda nie rozpieszcza w ostatnich dniach, przydała się ;) Na koniec rundka przez miasto i próba pobicia własnego KOMa (głupota nr 2), czyli krótki, wznoszący się lekko odcinek obwodnicy. Udało się poprawić ten czas aż o 8 sekund :) Nie wiem czy to kwestia nowych opon czy może po części tego, że jechałem z lekkim wiatrem w plecy - tak czy siak chyba ta forma gdzieś tam jednak jest ;)
Czasem sobie myślę, że te wirusy to człowiek łapie przez to, że nie pije wódki ;) A może trzeba by się było posłuchać chłopaków z Offence, którzy dobrą radą służą? ;)
Absolutnie żenujący wpis, no ale co zrobić - z gorączką jeździć za dużo się nie da, więc tylko szybka runda do paczkomatu, do sklepu i przyglądnąć się lokalnemu "Car Show". Nie jestem fanem motoryzacji i generalnie nie przepadam za rykiem silników, więc drifty i towarzyszącą im muzykę "umcy-umcy" odpuściłem i pooglądałem sobie w stosownej ciszy (wyborczej) stare samochody, w końcu to kawał historii a w niektórych przypadkach, sądząc po stopniu odrestaurowania, także pieniędzy ;)
Ależ świetny, ciężki, powolny kolos od Paradise Lost. Tego się po nich nie spodziewałem. Nowa płyta powinna być mocnym strzałem.
Mieliśmy jechać z Maksem w B.Żywiecki, ale Dawid uświadomił nam, że jest tam jeszcze kupa śniegu. Stanęło więc na klasyku szosowym, czyli Pętli Beskidzkiej. Do naszej dwójki dołączyli Marek, Paweł i Tomek (bbRiderz) i w tym składzie ruszyliśmy ujarzmiać beskidzkie podjazdy: Salmopol, Zameczek, Stecówkę, Ochodzitą (łącznie z fragmentem po płytach, a jak!).
Białostocka Bright Ophidia wraca po 6 latach scenicznego niebytu. Myślę, że to będzie dobra płyta, chociaż w stosunku do nowego utworu mam mieszane uczucia. Najmocniejszym akcentem pozostaje wciąż Czarek - IMHO jeden z najlepszych wokalistów w kraju.
To jeden z takich wyjazdów, na które nie ma się ochoty, ale perspektywa deszczu w najbliższych WOLNYCYH 2 dniach sprawia, że jedziesz, bo jutro zapewne żałowałbyś, że tego nie zrobiłeś ;) Człowieki to jednak są dziwne ;) I tak pojechałem emeryckim tempem łudząc się, że może poprawie czas na Przełęcz Kocierską. Szybko jednak wróciłem na ziemię, bo niemoc mnie dopadała przeokrutna. Za to na trasie się działo; jako, że sezon pielgrzymkowy ruszył spotkałem po drodze kilku kolesie pchających pod górę przyczepkę samochodową z napisem "Jezu ufam tobie". Wszystko rejestrowała kamera z vana jadącego przed nimi. Czego to ludzie nie wymyślą... A tak na poważnie to szacun za ten oryginalny wysiłek :) Żeby ten wyjazd nie był taki bezowocny (nie liczę przełęczy podjechanej z dwóch stron;) to udało się ustrzelić lokalnego KOMa na delikatnym podjeździe o charakterze sprinterskim ;)
Dziś praktycznie bez muzyki, oszczędzając baterię w telefonie zapodałem sobie muzę dopiero na ostatni podjazd. A była to dokładnie ta koncertówka. Perfekcja wśród wykonów na żywca: niesamowita energia, żywioł, ogień totalny! Najciekawsze jest to, że Napalm Death właśnie nagrał jedną z najlepszych płyt w swojej karierze, można powiedzieć, że są jak wino: im starsi tym lepsi ;) Kopią jednak jak typowy spirol :D
Dziś "Elevation" i mimo, że U2 jest mi raczej zespołem obojętnym, to jednak niektóre kawałki lubię a ten dodatkowo koresponduje z dzisiejszym wyjazdem. Mój tytuł to "Elevation 1737m" ;).
Sobota kompletnie nie wypaliła rowerowo -
można było jednak nadrobić zaległości
książkowe. Niedzieli już nie odpuściłem.
Kolejny raz wybrałem się krajową 28ką z
Wadowic do Suchej Beskidzkiej i co Wam to
powiem, to Wam powiem, ale są na tej trasie
momenty kiedy aż chciało się drzeć giembę
na cały regulator: jak tu jest zajebiście!
A będzie jeszcze piękniej, za rok okolica
nabierze zupełnie nowego wyglądu a
powstające Jezioro Mucharskie będzie
świetną atrakcją dla wszystkich: turystów,
rowerzystów czy nawet bezrefleksyjnych samochodziaży :) A
praca wre, nawet wczoraj ciężki sprzęt był
w użyciu, a wiadomo przecież, że w
niedzielę to i grzech precelka sobie kupić
w dyskoncie ;)
Na sam koniec moim łupem padła graniczna Przełęcz Glinne - wreszcie z nową nawierzchnią. I mimo, że lepiej się zjeżdżało to przenikliwe zimno odbierało większość tej przyjemności. Od Jeleśni sprint, bo miałem na kole przez chwilę jakiegoś górala - a co się będzie woził za darmoszkę, hehe. Z Żywca już bez większych górek, tylko przez Międzybrodzie bak tu hom. Tego mi było trzeba - niedziela przekręcona z nawiązką.