Dziś nie można było tego nazwać nawet szybką przejażdżką. A w połowie to mnie się już całkowicie odechciało. Nie wiem czy to przez brak słońca a może z powodu wyrastających jak grzyby po deszczu plakatów wyborczych z obleśnymi, wąsatymi gębami próbującymi dostać się do koryta? Tak czy siak jeździło się dziś do dupy.
Nic specjalnego, po prostu szybkie wyjście na rower. Ten szybszy :) To już ostatnie podrygi lata, ale mam nadzieję, że jesień będzie dla nas - rowerzystów łaskawa.
Niedzielna szosa wydaję się optymalnym rozwiązaniem. Na drogach ruch znikomy, panuje względny spokój. Tak jest w zasadzie do późnych godzin popołudniowych kiedy to ludzie zaczynają wracać do domów i tworzą się potężne korki. I tak co tydzień. Ale nie zawsze bywa tak sielankowo, o czym przekonał się nasz kolega Paweł, który tydzień temu w drodze na wczesnoporanną zgrupkę miał niestety dość poważny w skutkach wypadek. Klasycznie już wymuszenie samochodziarza... Pawłowi życzę szybkiego powrotu do zdrowia a Was uczulam, że nawet na względnie spokojnej drodze trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte! Dziś kolejny raz wyprzedzał mnie na centymetry rozpędzony, nie bójmy się tego słowa: IDIOTA z bielskiego PKSu. Zatrzymał się na przystanku, ale tym razem nie chciałem sobie psuć niedzieli, choć należał się mu solidny opierdol przez duże O.
Wyjazd z cyklu "za ciosem". Dziś wcześniej, żeby nacieszyć się ciepłem generowanym przez słońce. Pierwszy raz na szosie pojechałem na Nowy Świat, taka okoliczna franca w rejonie Międzybrodzia Bialskiego. Pamiętam, że kiedy ostatnio tam jechaliśmy z Tomkiem na góralach to 'tropiliśmy węża' ;) Tym razem na szosie z kasetą 25, więc spodziewałem się podobnego, jak nie gorszego scenariusza ;) To były bardzo ciężkie dwa kilometry. Dobrze, że na górze czeka w nagrodę widoczek (zdjęcie lewym górnym rogu) ;)
Żeby nie spocząć na laurach pojechałem jeszcze Kocierz również stromą ul.Widokową (klasyczna droga jest do końca września rozkopana i nieprzejezdna) a po drodze wpadły jeszcze takie smaczki jak podjazd przez Oczków oraz dwie sąsiadujące ze sobą ulice w Kocierzu Moszczanickim: Zielona i Górska. Ta pierwsza to klimatyczny podjazd wąską nitką asfaltowo-płytową w lesie (zdjęcie nr 3 oraz panoramiczne) , natomiast Górska (środkowa fotka w górnym rzędzie) to odsłonięta sztajfa z jednym takim momentem gdzie skapitulowałem i musiałem wprowadzać. Gdybyście tam kiedyś wjeżdżali uważajcie na dwa luźno biegające owczarki - wyglądały łagodnie (stary szczekał, młodszy tylko biegał), ale na koniec ten dorosły skoczył do klamry w bucie i lekko ją szarpnął, także nigdy nic nie wiadomo ;) Najważniejsze to zachować spokój ;)
Akurat słucham. Dobre, bo polskie. I słowiańskie ;)
Po emocjach związanych z mistrzostwami świata mtb i kolejnym górskim etapem na hiszpańskiej Vuelcie pora była ruszyć 4 litery. Niestety, zachmurzenie i późna pora nie pozwoliła na wiele, więc tym razem skromne 1,5h. Drogi w remontach, więc kluczę po wioskach nieznanymi nitkami - niektóre są w naprawdę opłakanym stanie: kocie łby na kocich łbach, łata na łacie ;). Wracając z Wadowic wymija mnie na centymetry autobus. Doganiam typa, który utknął na światłach (hehe), ładuję mu się przed przednią szybę i robię wykład na temat "1,5m w praktyce". Zielone, ruszamy, jadę ciut dalej od pobocza, gość wyprzedza mnie ponownie, tym razem z przepisowym (no powiedzmy ;) odstępem - posyłam mu OKejkę w boczne lusterko. Kto jak kto, ale zawodowi kierowcy powinni respektować przepisy i dawać innym przykład - dziś odświeżyłem jednemu kodeks ;) Powrót o 19:30 - prawie ciemno... brrr.
ps. dziś wpadł jeden KOM i dwa miejsca na podium ;)
Kolejni Polacy robiący za sprawą swoich dźwięków szum na całym świecie. Mgła!
Wieczorna szosa z myślą o ataku na kilka KOMów. Na jednym z segmentów spotykam rowerującą kuzynkę i jej koleżankę - akurat rozgadujemy się metr przed końcem segmentu :DDDD Czas do poprawy ;) A dziś było tak (niestety weekend zapowiadają pod znakiem deszczu:/):
Kolejna polska załoga na światowym poziomie. Saratan!
"Znowu ta szosa" - już niejeden komentarz w podobnym tonie słyszałem ;) Nie będę się rewanżował słowami: "i znowu te górale męczycie" ;) Tylko wyjaśnię pokrótce przyczyny tej zajawki. To, że to inny wymiar jazdy jest chyba nie muszę wspominać - te same trasy pokonywane na takim rowerze są zupełnie różne. Kilka obrotów korbą i już lecisz pod 40km/h (o ile pozwala Ci na to nawierzchnia i otoczenie;). Podjazdy nabierają totalnie nowego wymiaru, wymagają większego zaangażowania i siły. Z kolei zjazdy to nie tylko przyjemność z szybkiego cięcia wiraży - to przede wszystkim zwiększona koncentracja, inna technika, pozycja.
Natomiast niektóre rzeczy w szosingu mnie odpychają: przykładowo ta nienaganna stylówa, białe wysokie skarpeteczki (jak jeszcze mają nadruk SUL to już w ogóle kaplica - myślę, że można się ubrać bardziej oryginalnie, trzeba tylko chcieć), białe butki, spasowany strój czy wreszcie ogolone nogi - sorry, poza PROsami nie kupuję tego. Kolarstwo górskie uwielbiam - jest zdecydowanie bardziej urozmaicone, żeby nie powiedzieć uniwersalne. Wszak wiadomo, że możesz założyć sliki do 26era i kręcić do oporu asfaltowe km (been there, done that). Trzeba sobie jednak zadać jedno zasadnicze pytanie: po co się tak męczyć skoro do takich celów został stworzony inny rodzaj roweru? Szosa. Kolażówka. Kolarka. ;)