Nie mogę przestać słuchać tej płyty :) Takich perełek jest tam więcej! Kręci się przy tym wyśmienicie! Ałtstending! ;) To pisałem ja - ponoć metaloffiec :D
Wyjazd bez większej historii, będą więc cyferki ;) Przepalenie nogi pod Kocierz (x 2) oraz na sprincie powrotnym (4km zjazdu z przełęczy + 5,5km lekko obniżającej się drogi ze średnią ponad 46km/h - osobisty rekord avg na tym odcinku to prawie 48;). Na koniec spokojny rozjazd z kilkoma drobniejszymi hopkami zwieńczony bardzo fajnym zachodem słońca ;) A pomyśleć, że kiedy wyjeżdżałem zbierało się na deszcz... :D
Tytuł płyty dokładnie odzwierciedla dzisiejszą sytuację pogodową :) Poza tym to kawał bardzo dobrej jakości hałasu znanego bliżej jako muzyka rockowa ;)
Pierwszy dzień lata - k..wa, ja dziękuję za takie lato... Nie dość, że pizga (no bo nikt mi nie wmówi, że w porywach 15 stopnie to letnia temperaturyka!), to od rana zdążyło już popadać dwukrotnie. Po tym drugim razie nie wytrzymałem i się zebrałem - gdzieś tam nawet przebłyskiwało słońce. Nieco inaczej sytuacja wyglądała na podjeździe - wiedziałem, że suchy na pewno nie będę. Uciekłem z przełęczy w kierunku Żywca w momencie kiedy zaczynało padać. Po paru km musiałem zawrócić, bo nad Jeziorem Żywieckim zaczynało się również niezdrowo kotłować. Dopadło mnie i przez parę km jechałem w lekkim bo lekkim, ale zawsze: deszczu.
Na powrocie pogadałem chwilę z gościem z Żywca, który pierwszy raz kręcił w tym roku na Kocierz. Miał błotniki, więc na pewno wrócił bardziej suchy niż ja. Na zjeździe po pierwszych dwóch wirażach miałem basem w butach. Żeby je dosuszyć pojechałem jeszcze na )( Targanicką i przez Wielką Puszczę i Porąbkę wróciłem w eleganckim słoneczku do domu. Mam nadzieję, że limit opadów został na najbliższych co najmniej 10 weekendów wyczerpany :)))
Ostatnio słuchane - Naumachia (Polska). "Analogowy" kawałek na cyfrowej płycie ;)
Nawet nie dziwiłem się tym mijanym po drodze grupkom kolarzy, którzy obrali kierunek przeciwny do naszego - góry przyciągają, ale nawet takim "góralom" jak my zdarza się czasem odstępstwo od reguły. Szybki przelot do Babic i meeting z Tomkiem przy podzamkowym skansenie - dziś tylko on był dysponowany, a szkoda, bo liczyliśmy na większą grupkę jaworznickich reprezentantów ;)
Jurajskie miejscówki są bardzo urokliwe - kątem oka zerkaliśmy także w las, gdzie wiły się zachęcająco wyglądające single, ale dziś miała być tylko szosa. No właśnie, miała... Odcinki przełajowe czy jak ten wybitnie górski (od zamku w Pieskowej Skale) dały się we znaki 25mm continentalom nabitym do 6.5 bara ;)
Ruiny jak to ruiny - robią wrażenie, choć nie wszędzie da się dotrzeć na szosie, niekiedy było koniecznie prowadzenie, innym razem odpuszczaliśmy, ale Kuba dzielnie na góralu wjeżdżał wszędzie (m.in. Smoleń(sk) czy ostatni na trasie Tenczynek) - szacun!
Świetne wrażenie robiła także Pustynia Błędowska, chociaż tamtejszy krajobraz coraz bardziej zielony. Majaczące na horyzoncie zabudowania np. Dąbrowy Górniczej prezentowały się zacnie. To również był ciekawy punkt trasy a zwłaszcza informacja naszego przewodnika (tak na marginesie strasznie wulgarny typ, nie polecam;) o tym, że można tam zrobić niezłe rowerowe safari. Słowem: jeździłbym ;)
Rozdzieliliśmy się tradycyjnie w Babicach i pomknęliśmy z Kubą na Wadowice. Tam krótki i ostatni już popas we Frydrychowicach. Nie smakowało już nic - pepsi be, banany bez smaku, jabłka ohydne, ice-tea po minucie zamieniająca się w ciepły rosół ;) A jeść i pić trzeba! ;) W Andrychowie podejmuję decyzję - robię atak na życiówkę. Poprzedni rekord to pamiętna wyprawa do Zakopca z zacną ekipą sprzed dwóch lat - najwyższy czas to poprawić. Zwłaszcza, że szosa zobowiązuje ;) Zegnam się z Kubą i jadę po kilka dodatkowych km'ów.
W Roczynach kurs na Porąbkę, lecę przez Kobiernicę na zaporę. Tam pierwsze krople deszczu i błyski w oddali. A tu jeszcze trzeba wrócić przez... Wielką (i mroczną o tej porze;) Puszczę, na końcu której czeka... Przełęcz Targanicka. Świetny wypad krajoznawczy, dzięki za towarzystwo i przewodnictwo, życiówka pobita, a na 300 jeszcze przyjdzie czas, ale bez napinki - ultrasem nie jestem ;)
Ukrainsko-rosyjska kolaboracja (duet) , czyli porozumienie ponad podziałami w postaci projektu Dan Deagh Wealcan. Dla fanów eksperymentalnego rocka.
Jak już się wyjść z Krzychem na rower to zawsze się kończy tak samo - przegadane :D No ale raz na ruski (tfu, tfu;) rok człowiek widzi typa, to tak musi być ;) Pętelka na totalnym lajcie, bez żadnych ataków na KOMy :D
ps.3 tysie pykły, a tu jak na złość odcisk na stopie i problemy z paznokciem (standard) - może do nd się poprawi :) Kuracja piwna mode: ON :)
Trafiło się kilka fajnych i widokowych skrótów. Praktycznie cały czas na horyzoncie majaczył nam nasz cel - charakterystyczna wieża na wysokości 1323m. Do Krasnej dojechaliśmy z kilkoma przystankami na ogarnięcie grupy, w tym jednym na zakupy, gdzie dowiedzieliśmy się, że woda niegazowana to neperliwa :D
Standardowy kierunek po pracy. Szybki, wyjazd bez zbędnych przygotowań, chociaż z obawami czy nie rozpęta się jakaś burza... Ostatecznie pokropiło tylko na granicy Sułkowic z Targanicami, a nóżka podawała na drugim podjeździe i udało się uzyskać całkiem dobry czas.
Chyba już wrzucałem Coffinfish, ale właśnie ukazała się debiutancka płytka tego krakowskiego zespołu i nie sposób o tym wydarzeniu nie wspomnieć. "I Am Providence" to bardzo przyjemne, bujające, choć wciąż mocne granie. Dla odmiany w wersji live, bo całkiem fajnie tu wszystko słychać.
Powrót tradycyjnie drogą na Żywiec gdzie łapie się na KOMa (ex equo kilka takich samych czasów) o jakże wymownej nazwie "Za wonią Browaru - Sprint" - grunt to dobra motywacja, hehe. Powrót przez Kocierz zakłócony przelotnym opadem przeczekanym pod wiatą przystanku wraz rowerową parką wracającą właśnie z Przełęczy Kocierskiej. Burza poszła w stronę Madohory, jednak zrobiło się tak parno, że na podjeździe pod przełęcz zwyczajnie się zagotowałem i mnie odcięło. Organizm widać nieprzyzwyczajony do takich wysokich temperatur majowo-czerwcowych :D
Wczoraj miała miejsce premiera "Kung Fury" - 3 miliony wyświetleń w ciągu doby - to mówi samo za siebie. No i ta Barbarianna... ;) Więc dziś zamiast muzyczki cały, 30minutowy film ;) Idealny odmóżdżacz na piątek, hehe.
Nareszcie! Po fatalnym tygodniu wreszcie pierwszy słoneczny, choć jeszcze chłodny dzień. Damian zarzucił pomysłem popracowego szosowania, więc tuż po finishu 18 etapu Giro obraliśmy kierunek na Przełęcz Kocierską (oprócz nas ten sam pomysł wdrożyło kilku innych smiałków). Na drogach nawet spokojnie, tempo nie za szybki, bo nie licząc kilku sprintów, większość przegadane :)
Idiotycznych pomysłów ciąg dalszy. Tym razem wymyśliłem sobie 5h przed startem koncertu, że jednak na ten koncert się wybiorę :D Ustaliłem tylko czy będzie okazja do skitrania roweru na czas koncertu (dzięki Kuba za użyczenie piwnicy). W jedną stronę PKP co by na koncercie wyglądać jak człowiek kultury (tym razem nie fizycznej;) a z powrotem już mnie było wsio-ryba. A więc w deszczu i w kilku warstwach na sobie, w tym kurtce robiącej za miniówę chroniącą dupę :D
Sam koncert mega-pyszny, kto tam z Gdyni czy Olsztyna niech wbija za tydzień na dwa ostatnie koncerty trasy. A rozpoczęli go tak jak na zamieszczonym poniżej wideo sprzed miesiąca.