O co chodzi w muzyce jeżeli nie o emocje? "Hurt" NIN to utwór który niesie ze sobą właśnie niesamowity ładunek emocji. Odświeżyłem go sobie przy okazji ostatniej audycji w Trójce poświęconej twórczości Johny'ego Casha, który ten utwór przerobił oczywiście po swojemu, ale z należytym szacunkiem. Wydaje mi się, że właśnie jego wersja jest bardziej "radio friendly", choć wydźwięk ma również gorzki, a zaśpiewana z perspektywy wiekowego już człowieka. Koncertowy oryginał dziewięciocalowych gwoździ poniżej.
Taką płytkę dostałem ostatnio - przyjemna muzyczka z gatunku hard'n'heavy, choć trochę wokal szwankuje jak na moje ucho, w sam raz na ten ponoć wielki tydzień... ;) Wydawca udostępnił cały album w sieci, więc nie zaszkodzi przesłuchać ;)
Jeszcze w sobotę wieczór plany były ambitne, Klimczok - Skrzyczne z ekipą, ale rano wstawało mi się wyjątkowo opornie, więc odwołałem przyjazd i pozostał objazd lokalnych górek. Nóżka jakaś kaprawa nie podawała za dobrze, ale mimo to udało się wycisnąć prawie 700m na dwadzieścia kilka kilometrów a więc chyba całkiem nieźle :) Taka jazda dla jazdy, raczej bez celu...
ps. przekroczyłem 30tysięcy metrów w pionie w tym roku, wypije sobie za to piwko przy najbliższej okazji, hehe.
Tytuł adekwatny zarówno do wycieczki jak i do dnia premiery nowej płyty Behemoth. Właśnie słucham Adama Darskiego vel Nergal w, o dziwo!, Trzecim Programie Polskiego Radia (Behemoth w Trójce, dacie wiarę?;), w audycji "Przed godziną zero" i dziw mnie bierze jaki to spokojny, opanowany i elokwentny człowiek. Do wszystkiego doszedł swoją ciężką pracą, wytrwałością a Wy i tak nazwiecie go "szatanistą"... Ech ;)
Wolny poniedziałek nie zdarza się zbyt często ale po takim dniu jak dzisiejszy skłaniam się ku częstszemu przedłużaniu weekendów. Same plusy! Weekend dłuższy, tydzień pracujący krótszy, no i pogoda lepsza, niż w przykładowo ostatnią niedzielę. Siedzieć w robocie przy takiej aurze to grzech :P
Pojechałem sobie swój ulubiony klasyk począwszy od kilku leśnych duktów w kierunku Leskowca. Po drodze dowiaduję się od napotkanego turysty, że ze szczytu widać Tatry (kolejny powód, że wyjazd nie poszedł na marne;).
Faktycznie coś tam widać, niestety nie na zdjęciach. Ale zarówno Tatry Wysokie jak i Zachodnie były widoczne gołym okiem. Nie zabawiłem tam długo i pojechałem w kierunku mojego ulubionego szlaku. Z Przełęczy Anula, przez Gibasy w kierunku Łysiny!
Szlak ten, co zielony kolor ma, to rzecz w Beskdzie Małym wręcz fenomenalna na rower! Znajduje się w samym sercu tych gór i jest na tyle małopopularny, że można się tam poczuć niemalże jak w rezerwacie!
Owszem, docierają tam skrawki cywilizacji, ale umówmy się, drewniana chata z wygódką, znudzony owczarek niemiecki czy kapliczka nie czynią z tego miejsca metropolii ;) Dziś dodatkową niespodzianką był lód na trakcie w postaci wszelakiej. Zabawa więc była przednia ;)
Na koniec funduję sobie przejażdżkę asfaltami wzdłuż malowniczej dolinki Kocierza Moszczanickiego. Ależ tam jest pięknie! Kulminacją tej drogi jest bardzo fajny podjazd do najpierw żółtego a później czerwonego szlaku przed Potrójną. Rewelacyjna opcja powrotu na drugą stronę zamiast zjeżdżonego do bólu asfaltowego Kocierza.
Teraz już tylko zjazd do Rzyk Praciaków (sam szczyt Potrójnej odpuszczam - robi się późno i chłodno). Końcówka zjazdu (nowa opcja) - wybornie smakowita! Koniecznie do powtórzenia i odnalezienia początku tej cudownie technicznej rynienki!
Życzę Wam i sobie samych takich poniedziałków. Zróbcie sobie przerwę od pracy, od codzienności, przestańcie gonić za pieniądzem, wróćcie do korzeni, nie pożałujecie! ;)
Powrót do jednej z ciekawszych płyt, które zrodziła białostocka ziemia. Bright Ophidia to był swojego czasu twór wybijający się ponad przeciętną i wyprzedzający swoje czasy. Dziś zostało po nich już tylko wspomnienie i kilka intrygujących krążków. Set your madness free!
W oczekiwaniu na kilka premier płytowych powrót do staroci. Prawie 20letni materiał Anathemy broni się dziś wyśmienicie. Wrzucam wersję live z Krakowa, bo to świetny gig był a ludziska, jak widać na załączonym obrazku, bawili się przednio!
Wow! Ależ pięknie "przyzimiło" ;) W nocy dosypało trochę świeżego puchu i od razu zrobiło się przyjemniej. Zerknąłem na meteogramy i wyczaiłem, że między 13 a 16 będą najkorzystniejsze warunki (głównie sprzyjająca temperatura). Dziś sam, bo reszta skacowana albo zajęta czymś innym. Nie przeszkadzało mi to wcale.
Nie zabrałem nawet słuchawek, bo w sumie robienie zdjęć przy tej plątaninie kabli byłoby tylko bardziej kłopotliwe. A im mniej postojów tym lepiej. Początkowo było mi cholernie zimno w palec środkowy lewej ręki - zdawało się, że tracę czucie w tym miejscu, ale z każdą kolejną minutą stan ulegał poprawie. Postoje planowałem ograniczać do minimum, tak by sięgnąć tylko po termos do plecaka, ale nie dało się...
Panujące w lesie znakomite warunki zachęcały do częstego sięgania po aparat. Mimo iż poruszałem się w lwiej części szlakiem turystycznym nie spotkałem tam żadnej żywej duszy! Aczkolwiek jakieś pojedyncze ślady można było zauważyć. Odizolowałem się tym samym od cywilizacji i chłonąłem ciszę oraz specyficzne odgłosy charakterystyczne dla zimowej jazdy (skrzypienie zmieszane z szelestem przyprószonych śniegiem i przymrożonych liści). RE-WE-LAC-JA!
Brak kolcowanych opon w żadnym wypadku nie stanowił problemu. Pozwoliłem sobie na kilka technicznych odcinków i jedynym minusem ich pokonywania była odpowiednio zmniejszona prędkość. Poza tym FUN na maksa i człowiek czuje, że żyje. Chociaż w weekend :D
Co ja się z tą płytą namęczyłem, to moje. Wszędzie zachwalają, mianują płytą roku, ogłaszają sensacją i rewelacją, a mnie ona tylko irytowała ;) A sam żem ją kupił i siłą rzeczy słuchałem. Plan był taki, żeby słuchać do porzygania lub do momentu aż mi się zacznie podobać. Udało się to drugie, ale płyta wg mnie jest tylko dobra ;) Za to ta ścieżka wchodziła mi od samego początku:
Nie zliczę warstw, które miałem dziś na sobie ale i tak było mi momentami zimno. Termometr pokazał "tylko" -10, ale wiatr na otwartych przestrzeniach zrobił swoje. Nie pomogła folia strecz na bucie pod ochraniaczami, za to w miarę dawały radę stare rękawiczki Chiby z windstoperem i jakimś tam ociepleniem. Staraliśmy się pokręcić głównie w lesie, gdzie nie dość, że było cieplej, to jeszcze zagościła tam piękna zima - taka jaką lubię najbardziej, bez błota, bez soli, naturalna.
Ależ ta płyta brzmi świeżo i jakże po naszemu! Żadne tam silenie się na zagraniczne gwiazdki. Premiera albumu w lutym, dodam tylko, że to pozycja obowiązkowa!
Krótki wypad rozpoznawczy. Powód? W końcu spadł pierwszy w tym roku śnieg! Cała Polska przysypana i przymrożona, a w Beskidach do tej pory wiosna. Wreszcie i my się doczekaliśmy. Przy okazji zabrałem Jakubiszonowi strój BBriderZ, który otrzymałem od Damiana, ten przejął go od Pawła, a Paweł dostał go od... producenta ;) Sam przetestowałem swoją koszulkę - daje radę.
A to, że przemarzliśmy na zjeździe to już temat na inną historię. Ale warto było ;)
Ostatnio padłem ofiarą pewnego rowerowego pasjonata - męża "koleżanki po fachu" Katarzyny z
zina Atmospheric. Oprócz zamiłowania do dwóch kółek łączy nas także muzyka. Wyobraźcie sobie, że gość uparł się, że zrobi ze mną wywiad ;) Tym sposobem powstał pierwszy na świecie wywiad z "pionkiem" tudzież "płotką" w światku MTB. Nie musicie czytać tej rozmowy, ale zapraszam wszystkich, których nakręcają rowery i wszystko co z nimi związane na bloga www.tempekolo.blogspot.com :)
Nadrabiam zaległości muzyczne z roku minionego. Wróciłem z ostatniego (pierwszego od kilku lat) koncertu z płytą. Spłukałem się doszczętnie, choć gdyby nie kilka piw pewnie miałbym płytę drugą a może i trzecią. Ale nie miałbym piw, hehe. Ta płyta to czarny i niepozorny digipack, z którego mrugają do nas złote półlitery układające się w nazwę albumu - "Absence". Piękna sprawa. Piękna muzyka!
Niedziela. Coś tam wstępnie umawialiśmy się z bielską ekipą na kręcenie po tamtejszych górkach, ale poranna mgła w mojej okolicy o mały włos nie przywiązała mnie do łóżka. Jednak sobota bez dwóch kółek zrobiła swoje - kolejny dzień nie mógł się skończyć siedzeniem w domu. Odpaliłem lampki i pojechałem przez tę mgłę głównymi arteriami do Bielska-Białej. Na lotnisku zameldowałem się z lekkim poślizgiem, ale załoga (Marzen, Dawid, Maciek, Grzegorz, Konrad, Tomasz i niejaki Miszcz Polski Marek K. ;) cierpliwie czekała.
Naszym przewodnikiem był niezawodny w takich sytuacjach Grzegorz, który wraz z Marzeną ma zjeżdżone te okolice do bólu. Zaczęło się niewinnie od jakichś leśnych singielków, potem dość konkretny podjazd szeroooką szutrówką aż w końcu wylądowaliśmy na niebieskim szlaku przed Przykrą.
Sam podjazd na ten szczyt daje ostro po łydzie. Ale udało się podjechać w całkiem niezłym tempie - obecność mistrza motywuje ;) Pod Błatnią szybka grupowa fotka przy akompaniamencie dość porywistego wiatru i można jechać dalej. Marek z Dawidem wracają do Bielska, a my zjeżdżamy zielonym szlakiem do Brennej. Szlak bardzo fajny, trochę korzonków, trochę rąbanki. Tą drugą odczuwa najbardziej Grzegorz, który łapie snejka. Ale żebyśmy się nie nudzili poleca nam pobliską miejscówkę z fajną panoramką.
Szybka zmiana i kończymy zjazd. Wpadamy do Malwy w Brennej i zamawiamy po piwku, do którego gratis dostajemy chleb ze smalcem ;) Czas upływa na pogaduchach, ale w końcu postanawiamy się zebrać. Jadąc wzdłuż Brennicy delektujemy się trasą i przede wszystkim znakomitą pogodą. Słońce grzeje, aż nie chce się wracać. Rozbijamy się więc przy wodospadzie i robimy spontaniczne ognicho. Sklep niedaleko, więc można skoczyć po kiełbaski. Siedzi się rewelacyjnie, ale zachodzące słońce zmusza nas do ewakuacji.
Kompletnie mi nie znanymi skrótami dojeżdżamy przez Jaworze do Bielska gdzie rozstaję się z resztą ekipy. W sumie gdyby nie poranna mgła nie wziąłbym lampek, a tak to się przydały. Na os. Złote Łany łapię kapcia - powietrze schodzi w kilka sekund. Rozbijam się pod klatką jednego z bloków i łatam. Tracąc jednak na tej operacji trochę czasu rezygnuję z powrotu przez Przegibek i wracam tak jak przyjechałem, czyli przez Lipnik, Kozy i Czaniec. Dzień wykorzystany na maksa, co biorąc pod uwagę nadciągającą zmianę pogody wydaje się dodatkowo procentować ;) Dzięki wszystkim za wspólnego tripa!
Usłyszałem tę wersję w niedzielnym Minimaxie i mnie podniosła na duchu :) Dwóch znakomitych gitarzystów oraz przyzwoitych wokalistów ;) Legendy. Co ciekawe Tom Morello wykonał ten cover jeszcze z Rage Against The Machine, ale to zupełnie inna historia. Wykon ten tutaj, wspólnie z "Boss'em" przypomina bardziej jego solowy projekt The Nightwatchman, czyli bardziej tradycyjnie, ale również wybuchowo ;)
Nosiło mnie. W pracy ostatnie godziny po nowym roku kiedy niewiele się dzieje a człowiek zaczyna żałować, że nie wziął zaległego urlopu... Trzeba się więc ruszyć na jakiś wieczorny trening. Poza tym jest pełnia. A jak pełnia to i spać ciężko, więc jak się człowiek zmęczy to lepiej się mu później uderza w kimono ;)
Tradycyjnie na rozgrzewkę pojechałem na Przełęcz Kocierską (uprzedzam pytania: ten śnieg to sztuczny jest;) Następnie zjazd w kompletnych ciemnościach zielonym szlakiem (ale adrenalina!). A na koniec kilka asfaltowych skrótów/podjazdów i powrót do domu przez Pańską Górę. Wystarczyło w zupełności by podładować akumulatory na cały tydzień ;)
Dziś będzie sporo fotek. Bo wypad ciekawy i nietypowy jak na tę porę roku. Z tej okazji dźwięki malujące obrazy. Kooperacja ubiegłorocznej rewelacji stoner/space rocka zespołu Ampacity z saksofonistą/klarnecistą Mikołajem Trzaską. Uchorgazm gwarantowany!
Na wysokości 1050m n.p.m. nastąpiła zmiana podłoża, lekko zmrożona ziemia i błotne fragmenty ustąpiły miejsca warstwie lodu pokrytego świeżą, cienką warstwą białego puchu. Ale najważniejsze, że mogliśmy jechać dalej. W jednym miejscu czekało nas obejście drzewa tarasującego drogę, ale i to obyło się bezproblemowo. Ostatnie metry czyli niebieski szlak pod schronisko z buta, ale tam nawet lecie nie da się inaczej. I jeszcze słowa otuchy od pieszych turystów: "podziwiam was", czyli nieoficjalne "co to za debile na rowerach?" :D
Pod schroniskiem garstka ludzi, w środku może ciut więcej, ale tłumów nie ma. Dlaczego? Łatwo się domyślić - wyciąg stoi ;) Posilamy się na werandzie w asyście bernardyna-olbrzyma. Z góry grzeje piękne styczniowe słońce, jest ekstra. Jeszcze chwila na wizytę na platformie widokowej i genialna panorama Beskidu Małego/Żywieckiego oraz leżącej poniżej Żywiecczyzny. Lubię to!
Dalej jedziemy w kierunku Salmopola, przez Małe Skrzyczne. W pełnym słońcu ten grzbietowy szlak połyskuje jak widziana z góry nitka rzeki. Momentami jest ślisko, trzeba trzymać się bardziej ośnieżonych fragmentów. No i trzeba zapomnieć o szaleństwie. Kiedy jednak na moment dajemy się ponieść adrenalinie zdradliwe podłoże szybko temperuje nasze zapędy.
Najpierw ja zaliczam uślizg, znosi mnie w kierunku leżącego na prawej stronie konara. Gdyby nie umiarkowana prędkość miałbym po kole, albo w najlepszym wypadku łatałbym snejka. Na szczęście jakoś się wyratowałem. Mniej szczęścia miał Rafał, któremu również odjechało koło i wyłożył się jad długi. Szczęśliwie nic mu się nie stało.
Przed coraz bardziej łysą i upiornie wyglądającą Malinowską Skałą odbijamy w prawo jakąś nieoznakowaną dróżkę. Momentami nie da się jechać, śnieg i lód potęgują wrażenie nieprzejezdności, ale im niżej tym lepiej. W lecie byłaby to niezła ścieżka zdrowia - najeżona kilkoma ciekawymi dropami i małym agd. Dziś nie ma sensu szarżować. Do domu jeszcze daleka droga.
Sam podjazd idzie tak sobie. Okolica ładna, ale brakuje mi tego charakterystycznego lodowego skrzypienia pod kołami, słońca, widoczków. Warto było się ruszyć się taki kawał drogi dla tych kilkunastu kilometrów w zimowym klimacie. No i Skrzyczne w "zimie" zdobyte :P Dzięki Rafał za towarzystwo!