Będzie staroć, bo raz, że starocie z reguły są lepsze od nowości, dwa, to dość wyjątkowy, nieco mniej grungowy a bardziej glam rockowy utwór od Alice In Chains. Nie zmienia to faktu, że głos Layne'a jest jedyny i niepowtarzalny!
Czwartek. Zapowiadany filmik raczej nie dojdzie do skutku - za mały budżet, hehe. Poza tym, kto by chciał oglądać mozolną wspinaczkę pod górę, to przecież nie to samo co ekstremalny zjazd w dół :) Anyłej, na szlaku coraz więcej liści, które może i fajnie wyglądają, ale jazdy nie ułatwiają. No i ta nieszczęsna godzina wyjazdy, nawet o 17 to już niestety zbyt późno, żeby nacieszyć się jazdą. Fajnie, że pogoda ciągle nas rozpieszcza, oby ten stan utrzymał się jeszcze przynajmniej przez miesiąc :D
Widzieliście już nowy, odjazdowy klip ZZ Top? To niewiarygodne, ale w żyłach tych starych, nieprzeciętnie zarośniętych pierników wciąż płynie rock'n'roll! Dobra nuta, fajne fury, długonogie modelki - czujecie ten klimat? ;)
Może się Wam to dziwne wyda, że już chyba z 5 raz z rzędu robię tę samą traskę, ale jest z czym walczyć. Przede wszystkim konkretne podjazdy w terenie, jeden znaczny asfaltowy. W nagrodę kapitalny 8 minutowy zjazd świetnym kocierskim singielkiem. Żeby urozmaić wpisy wpadłem na pomysł, żeby zrobić krótkie video dokumentujące zarówno uphill jak i zjazd tą trasą. Niestety, okazało się, że mój patent z mocowaniem telefonu na opasce do pulsometru :D zdał egzamin tylko połowicznie. Obraz pozostawia oczywiście wiele do życzenia (telefon, rozdz. 320 x 240 px), ale głównym mankamentem zarejestrowanych filmów jest kąt widzenia. Praktycznie widać tylko i wyłącznie mostek i kokpit, więc nie będę przynudzał takim filmowym niewypałem. Opracowałem już wersję drugą mocowania, którą nie omieszkam wypróbować przy najbliższej nadarzającej się okazji. Druga rzecz - musi być zdecydowanie jaśniej, bo po wjeździe do lasu praktycznie mało co widać. Ps. jak pokazują statystyki jazda z 'monitoringiem' motywuje do wykręcania lepszej średniej :)
Wyjazd w towarzystwie "Trzeciej Strony Medalu", czyli audycji sportowej w Trójce. Prowadzący trafili z wyborem pierwszego numeru, bowiem "Killing in the Name" Rage Against The Machine idealnie pasuje na podjazd. Dziś jednak będzie Pati Yang w singlowym "Hold Your Horses" z ostatniej studyjnej - przypomniało mi o tej fajnej płycie video zmontowane przez fanki...
Weekend zupełnie nierowerowy, zebrałem się dopiero w niedzielę po południu, po krótkiej drzemce i kawie. W sobotę jeszcze chciałem sprawdzić, co się dzieje z suportem, bo zaczął stukać przy lekkim kręceniu korbą. Mówię Wam, te BB51 czy coś Shimano to straszne dziadostwo - w tym roku zaglądałem do środka już chyba z 5 razy, co przy poprzednim suporcie z łożyskami wewnętrznymi Truvativa było nie do pomyślenia. Następny będzie chyba Accent :) Po drodze miałem też epizod z łańcuchem, wykrzywił mi trochę prowadnicę przerzutki, szybki serwis na poboczu przywrócił ją do stanu używalności. Powoli trzeba zacząć myśleć o zmianach. Na pierwszy rzut pójdą prawdopodobnie koła - wskaźnik zużycia, zwłaszcza na tylnym, praktycznie już nie istnieje. Jak macie jakieś propozycję mocnych i przede wszystkim niedrogich kółek dla wagi ~95kg dajcie znać. Mogą być pod tarcze, może się przestawię zwłaszcza, że po głowie chodzi mi jeszcze Epicon :)
Chyba każdy już słyszał o trójce łapserdaków z Pyta.pl. Jako, że swoimi błyskotliwymi reportażami rozwalają za każdym razem system, postanowiłem w tzw. kąciku muzycznym nawiązać do ich twórczości. Nie da się tego słuchać nie oglądając, a więc kogo uczucia religijne zostały obrażone - rączka w górę :)
Wieczorne wypady mają swój urok. A może tak to sobie tylko tłumaczę? Nie, na pewno coś w tym jest. Z braku czasu i jakichś konkretnych koncepcji ponownie wybieram się na Kocierz. Tym razem nieco wcześniej, ale już w połowie podjazdu (singielek w gęstym lesie) zmuszony jestem odpalić oświetlenie. Na szczycie cisza, spokój, ktoś uprzątnął liście z mojej ławeczki... Poza tym gra cieni jest niesamowita, nieraz mam wrażenie, że coś, jakieś zwierzę umyka gdzieś bokiem, a w rzeczywistości to tylko cień jakiejś gałązki, tudzież większego kamienia.
Zjazd jakby pewniejszy, może dlatego, że dziś niebo czyste, niespowite chmurami - pozwalam sobie na więcej. W oddali i nieco poniżej majaczą światełka najbliższych domostw. W horrorach to z reguły moment, gdy uciekająca przed oprawcą ofiara kończy swój żywot z nadzieją w przygasających oczach i...siekierą w plecach ;). Ja przed nikim nie uciekam, ale analogicznie łatwo wówczas o dekoncentrację, chwilę nieuwagi, którą można przypłacić (odpukać) nieprzyjemną glebą, hehe. No i zaczęło się, palce w stopach dowiozłem, ale ich nie czułem :))
Zimno, więc coś na rozgrzewkę. Mimo iż "Anthems of the Damned" uważam za album dużo słabszy niż poprzedni "The Amalgamut" to jednak nie jest to totalnie nieudany album Filter. Wg mnie za bardzo poszli tutaj w klimaty U2, Soundgarden czy Pearl Jam, a przecież stać ich na więcej, co udowodnili 2 lata wcześniej...
Środowy,podwieczorny wyjazd. Kiedy dojeżdżam do szlaku jest już szaro. W lesie to już w ogóle, kompletna ciemnica. Lampka daje radę, choć nie ukrywam, trzeba wytężać wzrok, żeby nie wpieprzyć się na jakiś kamień, tudzież badyl. 2 z 3 podjazdów niestety na raty - chwila nieuwagi i jakiś wredny kamol wybija z rytmu. Zjazd nawet przyjemny, choć najwyższy czas wyregulować hamulce, bo już są skiepszczone. Po drodze bez ekscesów - typowy wyjazd, by choć trochę pokręcić, by choć trochę się zmęczyć. Zdjęcie zastępcze, w tych warunkach ciężko o dobrą fotę telefonem... Taka wysokoprocentowa ciekawostka z okolic browaru w Żywcu* :) Ja się póki co zadowalam cytrynóweczką lubelską z colą;)
Amerykański Master wydał w 2012 roku kolejny świetny album, jednak żeby nie odstraszać zapodam dość oryginalny staroć. Dawno nie było tu coverów, a ten jest wyjątkowy. Ostatnio za Johny'ego Casha wzięli się Acid Drinkers, jednak wykon "Ring of Fire" przez Master jest debeściarski i z jajem ;)
Dzień kiedy z nieba nie pada deszcz, to dobry dzień. Nawet pomimo tego, że pizga i wieje:) Postanowiłem takie popołudnie wykorzystać i na szlaku pod Kocierzem zameldowałem się po 18. Mimo iż jeszcze było jasno, to po wjechaniu w wyjątkowo gęsty w tej okolicy las zrobiło się gwałtownie ciemno, klimat potęgował szumiący między konarami drzew wiatr i pękające pod kołami gałązki.
Zjazd napawał adrenaliną, te kawałki gałązek, które dostawały się między ramę a tylne koło wydawały odgłosy przypominające tańczącą na ruletce kulkę. Po drodze upiekło się kilku czworonogom, przede wszystkim jednemu kotu, który oślepiony lampką stanął jak w ryty i odskoczył, na szczęście w dobrą stronę, w ostatniej chwili. Na zjeździe z Targanickiej mignęły mi tuż przed kołem także jasne, sarnie zadki ;) Zdjęć nie mam, bo pewnie by nie wyszły w tych ciemnościach, wrzucam jedno sprzed tygodnia...
Deftones się rozkręcili, widać pomysłów na ciekawe aranże nie brakuje. I choć wątpliwe jest by "Koi No Yokan" przebił sukces "White Pony", to jednak miło słyszeć, że kapela się w żadnym wypadku nie uwsteczniła ;)
Narzekam, że w tygodniu nie mam weny/czasu/ na jazdę a kiedy przychodzi co do czego to mi się zwyczajnie nie chce. Wszystko jednak mija po kilku obrotach korbą. Dziś mnie trochę pokarało za tą rowerową niechęć spacerem właśnie z rowerem na plecach. Tak to jest jak się testuje nowe drogi, dróżki... Mało tego, wyszedłem z rowerem na polankę z jednym starym domkiem a tam wyskoczyło zza ogrodzenia 6 (słownie: sześć!) rozdartych kundli, które swoim szczekaniem, ku niezadowoleniu gospodarza przyzwyczajonego zapewne do ciszy, odprowadziły mnie na skraj lasu będącego, jak się można domyślać, granicą ich terytorium.
To jednak co ujrzałem chwilę później wynagrodziło trud wspinaczki (720m n.p.m.) i przedzierania się przez chaszcze - całkiem ciekawą panoramę z Jaworzyną, Kiczerą, skrawkiem wystającego zza niej Żaru, Magurką i Chrobaczą Łąką + kilka odleglejszych pasm Beskidu Śląskiego. Fajna miejscówka, do której, jak się okazało, prowadzi trawiasta droga wyjeżdżona przez auta. Oczywiście nie omieszkałem sprawdzić, gdzie się to cudo zaczyna, więc siłą rzeczy się wróciłem. Na koniec jeszcze standardowo na Kocierz zielonym szlakiem na którym spotkałem 3 rowerzystów (w tym jedna rowerzystka) i powrót do domu w kompletnych ciemnościach (lampek oczywiście nie wziąłem).
Niestrudzony kontestator, bard współczesnego podziemia, którego postrzeganie rzeczywistości jakie prezentuje w swoim projekcie Energy Level Low pokrywa się nierzadko z moim własnym. Fajnie się pośmiać, przełączyć się w tryb lekkoducha, ale świat w jakim przyszło nam żyć jest, uwaga, młodzieżowe słowo: pojebany i tylko od nas zależy, czy będziemy udawać, że wszystko jest fajne, piękne i w ogóle zajebiste czy może zbierze nas na od czasu do czasu na refleksje i zaczniemy dostrzegać również i te negatywne strony. Wulgary będą, także dajcie głośno :) Liryki dostępne po odpaleniu klipu w YT...
Po całonocnych opadach wiedziałem, że na szlakach łatwo nie będzie. Nie spodziewałem się też aż tak zajebistej pogody - aura tego dnia dopisała. Zacząłem klasycznie od Kocierza, nawet na tym krótkim szlaku spotkałem kilku turystów, dalej było ich coraz więcej i więcej. Aż mnie gęba od mówienia wszystkim "dzień dobry" i "cześć" boli teraz bardziej niż kończyny:)
Reakcje napotykanych ludzi na moją skromną osobę były przeróżne, a to grupce sympatycznych staruszek z kijkami wyrwało się "O Jezusiu!", niektórzy starali się nawiązywać konwersację: "a to Pan ma jeszcze siłę, żeby dzień dobry mówić?" czy klasyk, chwilę po tym jak kamienie zmusiły mnie do zejścia z roweru na dosłownie pół minuty "A co to, odechciało się pedałować?". No kurde, chopie! Na Potrójnej jakaś parka sobie śpiewała znane polskie poprockowe piosenki - wydaje mi się, że musieli coś palić, w najlepszym przypadku byli zwyczajnie szczęśliwi, bo to chyba nie jest normalne, łażenie po górach, trzymanie się za ręce i śpiewanie polskich hitów z przed lat... Dziwna ta dzisiejsza młodzież:)
Zjechałem czarnym szlakiem do Rzyk - pierwszy i chyba ostatni raz, bo pomimo iż początek był obiecujący, to chwilę dalej zamienił się w kamienistą rynnę nachyloną pod dość sporym kątem. Tak czy inaczej, to fajny skrót, zdecydowanie jednak odradzam w przeciwną stronę. W Rzykach szybki szpil asfaltem i kolejny atak - tym razem szlak serduszkowy na Groń JPII, czyli ex-Jaworzynę. I znowu: jakieś dzieciaki krzyczą: "O! Rower", chwilę później pada: "Dzięki" od kolesia, który trzasnął mi foto lustrem:), no i dialog z tzw. głową rodziny odpoczywającej na rozstaju szlaków czarnego i serduszkowego: "Pan czarnym jedzie, czarnym!", "Czarnym to może z powrotem zjadę", "A nie radzę, bo dużo gałęzi" "Aha, to dzięki". Były też dopingujące "Dawaj, dawaj" - strasznie mnie to rozprasza i wybija z rytmu:)
Na Leskowcu układam plan zakładający powrót przez Gancarz. Tym razem żadnej gleby po drodze nie zaliczam i mogę wreszcie sprawdzić dokąd prowadzi nieoznakowana droga odbijająca od zielonego szlaku początkowo dość łagodnie. Jak się okazuje tylko początkowo - kończę w regularnym, kamienistym potoku spływającym półtorametrowej wysokości wąwozem :)
Dog Eat Dog - klasyka brzmienia lat 90tych (obok The Offspring, H-Blockx czy RATM)! Nie wymaga dłuższego wstępu, jakichś specjalnych rekomendacji. Warto jednak wspomnieć o gościnnym występie Ronniego Jamesa Dio (Rainbow, Black Sabbath), którego interpretacja amerykańskiego hymnu rozkłada na łopatki. Poza tym czaicie ten saksofon? Genialny instrument! Solówka daje radę :)
Nie chciało mi się strasznie, ale jednak pojechałem. Świetna pogoda więc żal by było tego nie wykorzystać, zwłaszcza, że ta nasza "polska złota jesień" nie zawsze jest łaskawa dla rowerzystów. Podjechałem sobie zielonym szlakiem pod Kocierz. Niestety, na dwóch odcinkach wypych - drwale zrobili taki burdel na szlaku, że szło się wkurwić ciągłym uskakiwaniem koła na licznych gałęziach i patykach. Poranny deszcz również wpłynął na trakcję. Zjazd do Wielkiej Puszczy typową drogą zwózkową to był błąd - tony błota, ciągłe uślizgi, ślimacze tempo - słowem: do dupy:) Ale przynajmniej zrobiłem Targanicką z dwóch stron :D
Ja pierdziele, Devin to geniusz! To nic, że co druga jego piosenka miałaby szansę w Eurowizji, hehe. Gość ma nieziemski talent do tworzenia wyjątkowych, epickich, przejmujących i chwytliwych utworów. Takich jak chociażby ten:
Tytuł nawiązuje do ostatniego arcydzieła free rideowej kinomatografii - "Where The Trail Ends". Oczywiście moja jazda ma z tymi wycznynowcami niewiele wspólnego, ale łączy nas zamiłowanie do dzikiej przyrody, odludnych miejsc i dwóch kółek. Tym razem postanowiłem eksplorować Beskid Mały z nieco innej perspektywy. Owszem, na tradycyjnych, oznakowanych szlakach gościłem często, ale nie odpuszczałem okazji zjechania w nieznane.
Tym sposobem po zaliczeniu celu numer 1, czyli Jaworzyny postanowiłem wrócić tą samą drogą (czyli szlakiem niebieskim) i rozpocząć zjazd w kierunku Żaru (szlak czerwony). Tuż przez Kiczorą (to ten szczyt, z którego można sfocić Żar z góry) zjechałem w boczną dróżkę. Wyryte na drzewie scyzorykiem słowa "Wlk. Puszcza" zwiastowały zawitanie do znajomego rejonu.
Zjazd ciągnął się w nieskończoność, czasami trasa potrafiła zaskoczyć (raz o mało co nie wypadłem przez kierownicę, innym razem musiałem skapitulować i sprowadzić rower po kamerdolcach). Asfaltową Wielką Puszczę znam jak własną kieszeń, więc wiedziałem w momencie wyjechania na drogę gdzie jestem, nie chciałem jednak drugi raz męczyć się na asfalcie. Odbiłem w pierwszą lepszą dróżkę pod górę, trochę kluczyłem, wróciłem i wybrałem kolejny wariant, który doprowadził mnie do miejsca wczorajszego pobytu - skoczyłem lekkim wypychem na... Trzonce.
Tym sposobem miałem okazję pokonać ten odcinek zielonego szlaku w przeciwną stronę niż ostatnio. Przy okazji natrafiłem na jakąś starą, ale chyba wciąż czynną stację meteo (duży maszt z biało-czerwoną flagą, wysoka antena oraz kilka czujników wiatru). Dobry trip, duuuużo podjazdów w terenie, a na dokładkę boskie widoki z czerwonego szlaku za Kocierzem - Babia, Pilsko... ośnieżone Tatry!