Dziś nie można było tego nazwać nawet szybką przejażdżką. A w połowie to mnie się już całkowicie odechciało. Nie wiem czy to przez brak słońca a może z powodu wyrastających jak grzyby po deszczu plakatów wyborczych z obleśnymi, wąsatymi gębami próbującymi dostać się do koryta? Tak czy siak jeździło się dziś do dupy.
Czy może być coś lepszego niż towarzysko-rowerowa sobota? Jasne, że tak. Moglibyśmy skończyć jazdę np. na wspólnym browarze, jednak z różnych względów było to niemożliwe ;) Z rana dzięki wehikułowi Damiana teleportujemy się do Wilkowic pod Magurkę, gdzie ugadani jesteśmy z nie byle kim na objazd tamtejszych ścieżek 'enduro' o kryptonimie Boksery. Za przewodnika robi nie kto inny jak serwisant kadry MTB / Kross Racing Team - Maciej (Bike Doctor Service), którego zadaniem jest oprowadzenie nas po tych arcyciekawych agrafkach na stoku Magurki Wilkowiciej. Z kolei na audyt zjechała zacna ekipa ze Śląska - znana wszystkim bikestatowiczom Dorota (mambaonbike), która zjawiła się w towarzystwie Artura, Kuby i Grzegorza (SCS OSOZ). A więc siodło w dół i jazda!
Jaki przyświecał nam cel? Zapoznanie się z trasą oraz przede wszystkim fun będący wypadkową adrenaliny, zmęczenia i ogólnie pojętej radochy wynikającej z pokonywania technicznych zjazdów najeżonych ciasnymi i stromymi agrafkami wypełnionymi korzeniami, kamieniami oraz sztucznymi dropami. Te ostatnie, zwłaszcza w rozmiarze XXL, odpuszczałem (szkoda by było zmarnować pogodny weekend na wizytę w szpitalu;) jednak ekipa świetnie temat ogarniała, a Maciej cierpliwie tłumaczył jak najlepiej zabrać się do pokonania danej przeszkody. W tym miejscu szacun dla Doroty za zjechanie kilku kosmicznie wyglądających (zarówno z góry jak i z dołu) sekcji ;)
Wspólnie pokonaliśmy Boksery 1 i 2, przy czym ten drugi zdecydowanie był przyjemniejszy z wyraźnie odczuwalnym "flow". Na trzeciego już nie pojechałem z ekipą, bo nie chciało mi się podjeżdżać czwarty raz pod Magurkę ;) Zamiast tego odświeżyłem sobie zjazd z Czupla (czerwony/żółty/zielony), następnie podjazd zielonym na Przełęcz Isepnicką (niespodziewany KOM na mega-sztywnym segmencie - miał nosa ten co go tam założył;) i dalej w kierunku Kocierza. Typowa turystyka z masą podjazdów i zjazdów. Dzięki ekipie za wyjątkowo udane sobotnie przedpołudnie!
Wyjazd z cyklu "za ciosem". Dziś wcześniej, żeby nacieszyć się ciepłem generowanym przez słońce. Pierwszy raz na szosie pojechałem na Nowy Świat, taka okoliczna franca w rejonie Międzybrodzia Bialskiego. Pamiętam, że kiedy ostatnio tam jechaliśmy z Tomkiem na góralach to 'tropiliśmy węża' ;) Tym razem na szosie z kasetą 25, więc spodziewałem się podobnego, jak nie gorszego scenariusza ;) To były bardzo ciężkie dwa kilometry. Dobrze, że na górze czeka w nagrodę widoczek (zdjęcie lewym górnym rogu) ;)
Żeby nie spocząć na laurach pojechałem jeszcze Kocierz również stromą ul.Widokową (klasyczna droga jest do końca września rozkopana i nieprzejezdna) a po drodze wpadły jeszcze takie smaczki jak podjazd przez Oczków oraz dwie sąsiadujące ze sobą ulice w Kocierzu Moszczanickim: Zielona i Górska. Ta pierwsza to klimatyczny podjazd wąską nitką asfaltowo-płytową w lesie (zdjęcie nr 3 oraz panoramiczne) , natomiast Górska (środkowa fotka w górnym rzędzie) to odsłonięta sztajfa z jednym takim momentem gdzie skapitulowałem i musiałem wprowadzać. Gdybyście tam kiedyś wjeżdżali uważajcie na dwa luźno biegające owczarki - wyglądały łagodnie (stary szczekał, młodszy tylko biegał), ale na koniec ten dorosły skoczył do klamry w bucie i lekko ją szarpnął, także nigdy nic nie wiadomo ;) Najważniejsze to zachować spokój ;)
Krakowski Terrordome to esencjonalny thrash metalowy zespół, który za sprawą swoich dźwięków teleportuje nas do czasów kiedy gatunek ten był na topie. No i w tym numerze akcent sportowy - a jak ktoś nie wie, co to za dyscyplina ten cały 'mosh' to odsyłam do wikipedii ;)
Spontan po górkach z Gustaffsonem - chłopak poskładał szosę na nowej (swoją drogą bardzo sympatycznej) ramie Accent'a i przyjechał przetestować ją w górach. Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba, a trasa Pętli Beskidzkiej to idealna opcja do takich harców.
Czasowo nie wyrobiłem co jest trochę siarą, zważywszy, że miałem bliżej do miejsca spotkania (stacja {s}hell w Żywcu) i po 20 minutowym poślizgu, zaopatrzeniu się w sympatycznym lokalnym sklepie (kasjerka ponoć znała sztuki walki - nie sprawdzaliśmy ;) ruszyliśmy w kierunku Trójstyku.
Po nocnych opadach przejrzystość powietrza była kapitalna - potwierdzi to każdy, kto miał okazję być tego dnia w górach. Gęby nam się nie zamykały z wrażenia, wiecie, typowy Polak w górach, czyli "o k...wa" w każdym punkcie widokowym ;) Wszystkie barwy (czy to błękity, czy to zielenie) są mega soczyste, a oko może dostrzec znacznie więcej - to się nie zdarza zbyt często.
Warto się na dłużej zatrzymać.
Zamiast pchać się główną drogą na Kubalonkę jedziemy na Stecówkę wąską asfaltową nitką przez las. Z Kubalonki nie odpuszczamy sobie soczystego zjazdu serpentynkami do Wisły, gdzie natrafiamy na paraliż komunikacyjny spowodowany, jak się później okazało, zerwanym asfaltem na jednym pasie odcinka do Wisły Malinki. Na szczęście rowery nie auta - jakoś sobie w korkach dają radę. Przy okazji olewamy czerwone przy wahadłowym i wbijamy na pas świeżego asfaltu. Po chwili za nami włączają się koguty i widzimy mknący w naszym kierunku radiowóz (no pewnie, przecież nie ma to jak łatwy łup w postaci dwóch rowerzystów) ;) Tutaj również padło "o k..wa" mimo, że widoki były takie sobie - cóż, widać zwrot dość uniwersalny. Jak się okazało panowie policjanci chyba również stracili cierpliwość stojąc w korku, bo nasze wykroczenie nie zrobiło na nich żadnego wrażenia i pojechali dalej. Ufff ;)
Sebastian ruszył pod Przełęcz Salmopolską jak rasowy góral - do tego stopnia, że zaczynałem tracić kontakt i nagle poczułem "pusty bak" ;) Szybko wchłonąłem banana, którego zapiłem izotonikiem i chwilę później doszedłem typa - co mi tu będzie fikał, w końcu w naturalnym środowisku jestem ;) W ramach polskiej gościnności włożyłem mu na tym podjeździe 2 i pół minuty ;)
Do Bielska jedziemy przez Rybarzowice i dalej ul.Żywiecką - po otwarciu ostatniego odcinka drogi ekspresowej S69 "stara droga" jest spokojna do tego stopnia, że mijamy nawet rowerową rodzinę z dzieckiem. Na 120 km (tuż przed Wilkowicami) odcina mnie do tego stopnia, że nogi mam jak z waty, na szczęście w porę trafiamy na cukiernio-piekranię gdzie raczymy się świeżutkimi "kołoczkami" (drożdżówki i rogale jakby kto pytał ;)
W Straconce pora się rozjechać w swoje strony - Seba wraca sobie tylko znanymi drogami do Rybnika a mnie zostaje zmierzyć się z kolejną przełęczą - Przegibkiem. Na koniec pod Przełęczą Targanicką dojeżdżam do innego kolarza, ale ten w ogóle nie zwraca na mnie uwagi i bez słowa atakuje ostro Beskid. Nie odpuszczam gościowi, który na szczycie okazuje się być krajanem. Wracamy razem solidnym tempem do Andrychowa. To była godna niedziela, szacun dla Seby jak zwykle za to, że mu się chciało.
Ni mom pomysłu na muzyczkę, więc wrzucam kawałek z płyty, na którą czekam - ma dopłynąć z Kanady za kilka tygodni ;) Z góry uprzedzam, że jest i głośno, i chaotycznie. Ale jak ktoś kiedyś powiedział: w tym szaleństwie jest metoda ;)
Plan zakładał poranny start z Jeleśni, a więc na dzień dobry trzydzieści kilka km z dwoma "fajnymi" podjazdami: Kocierz i Rychwałdek. Na wjeździe do Jeleśni mija mnie kolarskie grupetto i ktoś krzyczy: 'cześć Karel!' - to Kamil (znajomy z Trophy ) jedzie z ekipą, jak się później okazało do Zakopanego ;)
W Jeleśni pod karczmą stara i sprawdzona ekipa: Marzena, Grzesiek, Marek, Paweł i Rafał. Grzegorz poprowadził nas w teren morderczym podjazdem z przedkorbielowskich Krzyżówek w kierunku Przełęczy Głuchaczki.
W terenie to już była czysta pamięciówka, co zaowocowało kilkoma wybornymi singlami, których próżno szukać na mapie! Mędralową tym razem zdobyliśmy od słowackiej strony po długim, ale przyjemnym podjeździe.
Apogeum dopiero miało nadejść - cała trasa z )( Klekociny (na której uzupełniam w tamtejszym schronisku zapasy wody) aż na sam Jalowiec to nieustanny podjazd z jednym tylko, na dodatek krótkim fragmentem zjazdowym.
W schronisku Opaczne mega-lipa, nie ma piwa!, Marzena dostaje zjebkę od właścicielki za korzystanie z wody lejącej się do basenu a na dodatek nadciąga, jak zwykle w tym rejonie, burza.
Niepocieszeni uciekamy w kierunku cywilizacji, po drodze dopada nas lekki deszczyk, ale już na dole humory się poprawiają - tak działa widok parasolek Żywca ;)
Ktoś całkiem ogarnięty w jednym z komentarzy na youtube napisał, że "jeżeli Johny Cash coveruje twój kawałek, to on już nie jest twój". Trudno się z tym nie zgodzić.
Dziś w ramach kącika muzycznego nie będzie tradycyjnych dźwięków (tak, znowu w trasie słuchałem Modestep!;) ale będzie taki oto song. Można sobie dopisywać czy to do biegania, czy to do jeżdżenia na rowerze jakieś wielkie filozofie, lecz prawda jest bardziej oczywista, pod czym się obiema ręcami podpisuję ;)
Sobota pod znakiem szosingu. Czyli powtórka z Tour de Pilsko sprzed 2 lat. Wtedy z ekipą, tym razem solo. Też spoko, zwłaszcza jak dobra nuta w słuchawce ;) W Żywcu postraszyło deszczem, podobnie było w Ujsołach, ale ogólnie ciepło i przyjemnie - od szpiegów, którzy wybrali się w teren dostałem cynk, że tam z kolei warun jest delikatnie nieznośny, bo parny ;)
Trasa po słowackiej stronie to pamięciówka wzrokowa, czego efektem było pomylenie skrętu i nadprogramowy przełaj po polnej drodze ;) Z obserwacji wynika, że życie naszych południowych sąsiadów w przygranicznym Novocie to czysta sielanka (zwożenie siana, koszenie trawy itp.) - ruch na drogach znikomy, ale niestety alsfalty gorsze niż u nas ;)
Droga przez Orawską Polhorę to porażka - remontują ją kolejny rok, ruch wahadłowy - strasznie się dłużył ten odcinek.Od granicy już znaną opcją przez Przełęcz U Poloka do Żywca i kierunek Przełęcz Kocierska z wariantem obok sanktuarium w Rychwałdku.
Ostatnio słuchane - Naumachia (Polska). "Analogowy" kawałek na cyfrowej płycie ;)
Nawet nie dziwiłem się tym mijanym po drodze grupkom kolarzy, którzy obrali kierunek przeciwny do naszego - góry przyciągają, ale nawet takim "góralom" jak my zdarza się czasem odstępstwo od reguły. Szybki przelot do Babic i meeting z Tomkiem przy podzamkowym skansenie - dziś tylko on był dysponowany, a szkoda, bo liczyliśmy na większą grupkę jaworznickich reprezentantów ;)
Jurajskie miejscówki są bardzo urokliwe - kątem oka zerkaliśmy także w las, gdzie wiły się zachęcająco wyglądające single, ale dziś miała być tylko szosa. No właśnie, miała... Odcinki przełajowe czy jak ten wybitnie górski (od zamku w Pieskowej Skale) dały się we znaki 25mm continentalom nabitym do 6.5 bara ;)
Ruiny jak to ruiny - robią wrażenie, choć nie wszędzie da się dotrzeć na szosie, niekiedy było koniecznie prowadzenie, innym razem odpuszczaliśmy, ale Kuba dzielnie na góralu wjeżdżał wszędzie (m.in. Smoleń(sk) czy ostatni na trasie Tenczynek) - szacun!
Świetne wrażenie robiła także Pustynia Błędowska, chociaż tamtejszy krajobraz coraz bardziej zielony. Majaczące na horyzoncie zabudowania np. Dąbrowy Górniczej prezentowały się zacnie. To również był ciekawy punkt trasy a zwłaszcza informacja naszego przewodnika (tak na marginesie strasznie wulgarny typ, nie polecam;) o tym, że można tam zrobić niezłe rowerowe safari. Słowem: jeździłbym ;)
Rozdzieliliśmy się tradycyjnie w Babicach i pomknęliśmy z Kubą na Wadowice. Tam krótki i ostatni już popas we Frydrychowicach. Nie smakowało już nic - pepsi be, banany bez smaku, jabłka ohydne, ice-tea po minucie zamieniająca się w ciepły rosół ;) A jeść i pić trzeba! ;) W Andrychowie podejmuję decyzję - robię atak na życiówkę. Poprzedni rekord to pamiętna wyprawa do Zakopca z zacną ekipą sprzed dwóch lat - najwyższy czas to poprawić. Zwłaszcza, że szosa zobowiązuje ;) Zegnam się z Kubą i jadę po kilka dodatkowych km'ów.
W Roczynach kurs na Porąbkę, lecę przez Kobiernicę na zaporę. Tam pierwsze krople deszczu i błyski w oddali. A tu jeszcze trzeba wrócić przez... Wielką (i mroczną o tej porze;) Puszczę, na końcu której czeka... Przełęcz Targanicka. Świetny wypad krajoznawczy, dzięki za towarzystwo i przewodnictwo, życiówka pobita, a na 300 jeszcze przyjdzie czas, ale bez napinki - ultrasem nie jestem ;)
Z Rajczy jedziemy jeszcze asfaltami do Milówki by uzupełnić braki żywnościowe w lewiatanie. Człowiek megaprzegrzany a tu jeszcze trzeba wracać pisiont km do domu :) Pierwszy raz rezygnujemy z pkp, co okazało się nawet dobrym wyborem. Marek jedzie bonusowo Kamesznicę - a kto zna ten podjazd, to wie, że tam lekko nie ma. Epicki Beskid Żywiecki odhaczony - pora na jego drugą część czyli Raczę i Rycerzową. Trzeba korzystać póki dni długie ;)