Bez sensu ten wyjazd. Z roboty wróciłem zmęczony i wcale nie miałem ochoty na jazdę, ale jak zobaczyłem weekendową prognozę to się zwlokłem, przebrałem i pojechałem. Ale co to była za jazda... Zaduch, zero wiatru i znowu to popieprzone cykanie z supportu - może za mocno ostatnim razem skręciłem miski? Do tego doszła rozregulowana przerzutka - pora chyba wymienić pancerze i linki, bo tak dłużej być nie może... Na domiar złego skrzypiące siodło dało o sobie znać. Zdegustowany zawróciłem po kilku kilometrach i ledwie liźnięciu terenu. Po powrocie szybki serwis, podczas którego okazało się jeszcze, że tylna piasta złapała luz i coś niepokojąco zaczęło tam stukać... Normalnie rower orkiestra! ;)
Dziś wszystkie portale muzyczne i nie tylko obiegła w błyskwicznym tempie wiadomość o śmierci Jeffa Hannemana - założyciela, głównego kompozytora, gitarzysty i tekściarza ikony thrash metalu - Slayer. 30 lat gry, 10 albumów, tysiące koncertów - to musi budzić szacunek!
To jeden z najkrótszych wyjazdów w sezonie, raptem 9km ale przynajmniej jest pretekst, żeby coś napisać ;) Rano sms od Seby, potem telefon do Wojtka i Kuby - plan zakładał wypad na Magurkę. Niestety w Czańcu się rozlało na maksa, Kuba drugi raz w ciągu kilku dni zerwał łańcuch, a na dodatek mnie coś irytująco cykało w supporcie... Mimo wszystko byłem zdziwiony, że po drodze spotkałem kilku zapaleńców: najpierw małą grupkę a później jeszcze dwie sztuki - jak widać majówka pogody nie wybiera... Żeby było śmieszniej zajebista pogoda ma być od poniedziałku, hehe. Przy okazji przetestowałem kurtkę Accenta - model Aqua jest przeciwdeszczowy chyba tylko z nazwy, może nadaje się na wiosenną mżawkę ale przy konkretnym opadzie wymięka... Jak się komuś nudzi zapraszam do lektury małego testu opony raczej nieznanej, choć wg mnie bardzo dobrej jak się okazuje marki...
Lekka, dobrze wykonana, zwijana i tania opona do MTB - może się zdziwicie, ale taka utopijna wizja wcale nie jest skazana na porażkę. Kiedyś gumą, która w prawie stu procentach odpowiadała temu opisowi była Kenda Karma wybierana przez liczne grono zwolenników górskich eskapad i zawodników. Nie była to jednak guma uniwersalna o czym świadczyły słabe osiągi w terenie błotnistym i grząskim. Jednak w tym przypadku mało która flagowa opona Schwalbe, Conti czy Maxxisa daje radę w takich warunkach i trzeba sięgać po ogumienie dedykowane. To jednak oznacza dodatkowe koszty i ma sens chyba tylko w przypadku jazdy na poziomie zawodniczym. W każdej innej sytuacji poradzimy sobie na tradycyjnych oponach, z tym że będzie odrobinę weselej kiedy trafimy na błoto (czyt. dancefloor;) Na Karmach przejeździłem dwa sezony w Beskidach - głównie Małym i Śląskim. Rozmiar 2.2 sprawia, że jest to jedna z szerszych gum, co wpływa znacznie na pewność w prowadzeniu roweru. Kiedy przyszedł czas na zmianę postanowiłem poeksperymentować i wybrać coś z wyższej półki, choć ciągle w wersji ekono - padło na Continentala i sugerowany przez producenta zestaw: Mountain King (w moim przypadku MK II) na froncie / X-King, oba w rozmiarze 2.2. O ile przedni MKII to opona, którą w pełni mogę zarekomendować (niezbyt szeroka, za to znakomicie wgryza się w glebę i ma bardzo dobrą przyczepność) o tyle wolałbym jak najszybciej zapomnieć o 'królu'. Już na dzień dobry zaskoczyły mnie drobniutkie, niskie i rzadko rozmieszczone klocki przypominające trochę Racing Ralpha. No cóż, dla 85kg rowerzysty to trochę za mało w Beskidy o czym przekonałem się już na drugim kontrolnym wypadzie w okolice Złotej Górki / Kocierza (B.Mały). Po powrocie okazało się, że opona jest lekko nacięta (prawdopodobnie winowajcą był jakiś ostry kamień) i brakuje kilku jakby urwanych klocków. Na dodatek mógłbym dużo napisać na temat przyczepności na szlakach, a raczej jej braku. Ciągłe gubienie kontaktu z podłożem doprowadzało mnie do szewskiej pasji i jak szybko ją założyłem, tak jeszcze szybciej ściągnąłem i rzuciłem równowartość ponad 80PLN w kąt.Nie chcąc kolejny raz przepłacać postanowiłem poszukać czegoś tańszego. Karmy już nie kupicie tak tanio jak kiedyś (jak ktoś miał szczęście mógł wyrwać tą oponę za niecałe 50PLN!). Ale tak się złożyło, że googlując za nowymi oponami trafiłem do sklepu sprzedającego... części do crossów/quadów i całego tego zmechanizowanego off-roadowego światka :) Zaciekawił mnie zwłaszcza jeden odnośnik, a mianowicie "Opony rowerowe MTB" a w nim kilka sztuk ogumienia o różnym przeznaczeniu i rozmiarach (od szosowych przecinaków po pancerne gumy do 29tek) jednego producenta: firmę Duro.
Pierwsze słyszę, pomyślałem, ale zacząłem przeglądać i tak trafiłem na swój poszukiwany ideał. Jako, że jeszcze się nie zreformowałem i wciąż jeżdżę na 26'' to wybrałem model Triton w jedynie słusznym rozmiarze 2.20 i całkiem sympatycznym oplocie 60TPI. Darmowa przesyłka kurierska jeszcze bardziej zachęciła mnie do zakupu. Wizualnie oponka sprawiała bardzo dobre wrażenie. Klocki wyglądały na solidne i gęsto rozmieszczone. Zwłaszcza ucieszył mnie boczny bieżnik z naprawdę dużymi i trwałymi klockami, które przynajmniej teoretycznie powinny zapewnić dobrą przyczepność i stabilność w terenie. Tak szybko się pośpieszyłem z montażem, że zapomniałem o ważeniu, ale umówmy się, w takiej cenie to nie jest najważniejszy parametr. Producent podaje jednak, że jest to ~620g, a więc jeżeli wierzyć tym zapewnieniom bardzo przyzwoity wynik. Cechą charakterystyczną tej opony jest kierunkowość bieżnika, oczywiście możemy założyć ją odwrotnie zyskując prawdopodobnie kilka procent przyczepności kosztem szybkości, ale nawet i bez tego ten ważny w górach aspekt jest jakim trakcja wypada znakomicie. Nie było absolutnie żadnego problemu z montażem, bo trzeba przyznać, że trafiały mi się egzemplarze opon tak ciasnych, że każdorazowa zmiana przyprawiała mnie o skok ciśnienia. Oponę wcisnąłem na tył i w konfiguracji Continental MKII / Duro Triton ruszyłem na podbój Beskidu Małego (Żar-Kocierz-Leskowiec-ŁamanaSkała-Ścieszków Groń). Wszystkie te niedogodności wymienione przy okazji jazdy na Continentalu X-King zwyczajnie ustąpiły. Skończyło się nerwowe uślizgiwanie, skakanie po drobnych kamyczkach. Żeby jednak tak było musicie pamiętać, by nie przekraczać 3 BAR. Przy mojej wadze oscylującej w graniach 85kg, po uprzednim napompowaniu oponki do ciśnienia 3.2 BAR zmuszony byłem, po chwili wjechania w teren, o spuszczenie nadmiaru powietrza, co znacznie wpłynęło na komfort jazdy. Szlaki tego dnia były zawilgocone, wokół panowała gęsta mgła, temperatura nie przekraczała 15 kreski a na dodatek dzień wcześniej padało. Na ziemi wciaż sporo liści, a pod nimi cała masa niespodzianek. W takiej sytuacji chyba żadna opona nie będzie idealna, ale Triton (charakterystyczny, turkusowy trójząb na boku opony:) walczył dzielnie. Opona toczyła się pewnie i tak samo czułem się ja popylając, z prędkością dochodzącą momentami do ~35km/h, zielonym szlakiem w stronę Łysiny. Dość istotny wydaje się fakt, że oponka nie zabierała wszystkiego z podłoża, a jeżeli już coś się znalazło między klockami, to nie miała problemu by się pozbyć dajmy na to mieszanki błota ze ściółką.
Generalnie każdy kto choć raz odwiedził tą część Beskidów wie, że tu nie ma żartów i dobra guma (oprócz oczywiście sprawnych hampli) to podstawa bezpiecznego i komfortowego przejazdu tymi szlakami. Po 44km ciężkiego terenu wróciłem z tarczą - tajwański trójząb uchronił mnie od złapania gumy czy wypadnięcia poza szlak a to wszystko za jedyne 49,83. W tym momencie śmiecham z tych wszystkich, którzy bujają się na gumach wartych 3 razy tyle i wracam do sklepu zanim z półek poznikają albo w najlepszym wypadku podrożeją najciekawsze modele marki Duro. Polecam! ps. o namiary na sklep z darmową póki co wysyłką pytać na priva;)
Muzyczki nie ma, bo jest jakiś problem - bug związany jak mi się wydaje z wprowadzonymi na BS zmianami w kodzie... Info poszło do Błażeja...
Od jakiegoś czasu nurtowały mnie wąskie, wijące się ku górze drogi w okolicach Przełęczy Targanickiej postanowiłem więc sprawdzić jedną z nich. Dla bywających w tych okolicach: pierwsza w lewo po zjeździe z ul.Beskidzkiej ;) Miałem małą nadzieję, że jakimś cudem uda mi się dojechać tamtędy na wspomnianą przełęcz, żeby to potwierdzić zapytałem jednego lokalesa dokąd prowadzi ta droga i czy czasem nie kończy się na czyjejś prywatnej posesji. Niestety, zbyt wiele się nie dowiedziałem. W efekcie po znakomitym asfaltowym podjeździe znalazłem się na dość szerokiej, dzikiej leśnej ścieżynie, która niestety szybko zamieniła nieprzejezdny teren... Tak to już jest, że raz na jakiś czas trzeba się przespacerować z rowerem na plecach, ale nowe ścieżki same się nie odnajdą :)
Dalsza część trasy już raczej klasyczna (kierunek Kocierz). Ale w drodze powrotnej postanowiłem sprawdzić jedną ścieżkę odchodzącą od zielonego szlaku. Jak się okazało wyprowadziła mnie na jedną z wielu asfaltowych serpentyn prowadzących na Kocierz. Pod względem płynności może niezbyt udana trasa, ale to wciąż dobry trening techniki podjazdowej :) Dla spokoju ducha zamówiłem oponkę Duro (firma produkująca ogumienie głównie do quadów:) Triton 2.2 - zwijana za niespełna 50 pln z przesyłką kurierską to tyle, co nic :D
ps. Blase poczynił od dłuższego czasu zapowiadane zmiany na BS. Pojawiły się m.in.: nowe aktywności nie mieszające w statystykach (tylko dlaczego brak trenażera?!), przycisk rozwijający mapkę dołączoną do wpisu, dokładniejszy (co do sekundy:) czas, dodawanie uczestników wycieczki, info, że "Komentarz został poprawnie dodany";), a nawet możliwość wyboru kraju wycieczki. Dzięki mu za to! Parafrazując Kinga: Bikestats poszedł naprzód! :)
Z cyklu zespoły których już nie ma, ale może się jeszcze reaktywują :) Fiński Sentenced nie był jakimś wybitnie przełomowym bandem. Owszem, nagrali kilka naprawdę dobrych albumów i wyprodukowali trochę hitów, poza tym przeszli spory progres od melodyjnego death metalu do bujającego a niekiedy naprawdę melancholijnego rocka. Tak sobie przypomniałem o nich, bo dostałem demko młodego zespołu z Finlandii (Mind Mirror), który wyraźnie inspiruje się swoimi starszymi kolegami.
Podobny trening do poprzedniego. Trasa niemalże bliźniacza, choć odrobinę cięższa niż dzień wcześniej a to ze względu na ciut większe przewyższenia i niesprzyjający uphillowi teren na tym wariancie (luźne kamienie, gałązki). Zjazd zielonym na Przełęcz Targanicką już nie rynną jak wczoraj tylko wężykiem ($) w dwóch miejscach przecinając ten niezwykle stromy i kamienisty szlak.
Dziś w oczy rzuciła mi się rysa na tylnym X-Kingu. Jak się okazało to dość pokaźne rozcięcie o długości ok.3cm i dwa ścięte w tej samej linii klocki... Nie wiem czy to czymś na dłuższą metę grozi, ale wygląda na to, że na Trophy założę wysłużoną Kendę Karmę - nie ma co ryzykować. Swoją drogą, po tych kilkunastu kilometrach w wymagającym terenie, śmiem twierdzić, że Continental X-King to był niezbyt trafiony wybór. Owszem, boczne ścianki ma grubsze niż Moutain King II, ale klocki są zbyt niskie i zbyt miękkie, a opona ma tendencję do uślizgiwania i kompletnie, podobnie jak Karma, nie radzi sobie na grząskim podłożu... Z kolei bieżnik MKII prezentuje się niezwykle rasowo, solidnie i pewnie 'ciągnie' rower na podjazdach! ps. aaa, byłbym zapomniał - zjazd narciarskim, mega lipa, to już wolę po asfalcie :D
Dawno nie było coverów, prawda? Poza tym co może być lepszego niż jedna z ulubionych kapel przerabiająca inną ulubioną i na dodatek kultową kapelę. Tym razem w nieoficjalnej wersji live, czyli taki jakby nie było bootleg ;)
Po poniedziałkowej abstynencji pora było ruszyć cztery litery i dwa kółka. Niestety tuż po powrocie z pracy się rozpadało, kilka razy nawet grzmotnęło gdzieś w oddali, ale dwie godzinki później było w miarę sucho. Zanim się jednak zebrałem było już po 19, więc jedyną opcją jaka została był terenowy uphill na Kocierz, ale inaczej niż zwykle. Tym razem nie wjeżdżałem asfaltem na Targanicką, tylko odbiłem na mostku w prawo i piąłem się pod nie mniej stromą gorkę, czego dowodem były płyty ażurowe, które z reguły są kładzione na najbardziej stromych fragmentach...
I tak między domostwami przeciskałem się w kierunku zielonego szlaku wyznaczającego granicę między województwami śląskim i małopolskim. Na górze zawróciłem i zjechałem na przełęcz i z tego miejsca rozpocząłem tradycyjną terenową wspinaczkę. Klimat w lesie po deszczu kapitalny, temperatura przyjemna, nad głową wciąż ołowiana chmury. Podjazd poszedł naprawdę sprawnie, opady były na tyle słabe, że nie wpłynęły na warunki na szlaku. Cały odcinek począwszy od asfaltu w Targanicach jest kapitalny, przewyższenia na tym zaledwie 5,5 kilometrowym odcinku zacne, no a na trasie esencja MTB, czyli luźne kamienie, mokre korzenie, szutry etc. Mam dziwne przeczucie, że ten wariant zagości w moim repertuarze na stałe. Żałuję tylko, że z racji szybko zapadającego zmroku nie mogłem wrócić tą samą drogą - wszak wypadałoby poprawić technikę na zjazdach...
Z racji dzisiejszego niezbyt entuzjastycznego wypadu nutka również stonowana, wręcz ślimacza, zupełnie jak tempo, które towarzyszyło temu ultra-krótkiemu wypadowi. Alice in Chains wracają i to wracają w wielkim stylu - poprzedni singiel z nadchodzącej płyty był delikatnie mówiąc słaby, ale "Stone" jest już o piekło lepszy. Był jeszcze trzeci kawałek, który wyciekł do sieci ("Phantom Limb") i tam działo się naprawdę dużo dobrego. Warto poszukać razem z wujkiem google, bo youtube go automatycznie kasuje...
Kompletna padaka dzisiaj wyszła. Pierwszy teren na nowych laczkach Conti (XK 2.2 na tył i MKII 2.2 na przód), więc powinno być ekscytująco, zamiast tego było tak sobie. Uphill zielonym szlakiem na Kocierz bez szału, generalnie sucho, ale wciąż dużo liści. Aha, no i trafiłem na 2 quadowców i jednego crossowca - oni to się chyba nigdy nie nauczą od czego są szlaki turystyczne... Na szczycie zrobiło się zimno i wietrznie, a więc niezbyt optymistyczna aura.
Zjechałem sobie czarnym szlakiem do Nowej Wsi - niestety tamten odcinek to porażka. Miejscami wciąż zalegał śnieg a dróżki były porozjeżdżane, błotniste i pełne gałązek po wycince... Trzeba poszukać innej alternatywy. Dalej odechciało mi się dalszej jazdy a to dlatego, że wczoraj nieźle przylamiłem i składając support założyłem na odwrót podkładki co zaowocowało naprawdę lipną pracą przedniej przerzutki, hehe. Ale przynajmniej odnalazłem przyczynę trzasków, zgrzytów - niesamowity syf wewnątrz supportu. Może jutro będzie lepiej...
Już tyle razy wspominałem tutaj o Kidney Thieves i chyba jeszcze długo będę ;) W zasadzie mógłbym tutaj zamieścić wszystkie ich utwory, bo każdy z nich ma olbrzymi potencjał. Jedne to przebojowe piosenki z chwytliwymi refrenami, drugie to te nieco bardziej rozbudowane, wielowątkowe i z sekundy na sekundę kapitalnie się rozkręcające. I właśnie z tej drugiej puli utwór "Placebo", który totalnie mnie zdominował swoją transowatością. Piękny soundtrack z płyty "Zerospace", która ma już 11 lat a wciąż wgniata w ziemię! ps. jak ktoś lubi elektroniczne brzmienia jest też remix ;)
Jeszcze wiosna dobrze nie pokazała na co ją stać, a tu już powiało latem. Strasznie ciepły był dzisiejszy dzień, żal siedzieć w robocie w taką pogodę... Dziś trochę wcześniej niż ostatnio, w efekcie na wysokości kościoła w Targanicach siadłem na kole kolarzowi. A, że siodełko miałem coś za nisko, myślę zatrzymam się na chwilę, podniosę, żeby przy wyprzedzaniu delikwenta nie wyglądać jak pokraka, hehe. No i się deko przeliczyłem - koleś miał mocne kopyto - wiecie, to był taki kolarz przez duże "ka". Nagrodą pocieszenia była możliwość objechania na dalszym etapie wspinaczki "niedzielnego" bikera ;) Za ośrodkiem, na wysokości ostatnio remontowanego odcinka niespodzianka - balon! Ktoś znalazł sposób na interes - cała sztuka polegała na tym, że nikt nim nigdzie nie leciał, tylko wznosił się tylko na jakieś 15-20m a dalej nie puszczały go liny cumujące. Chętnych jednak nie brakowało ;) Tak mnie ten balon rozkojarzył, że zamiast kocierskiego uphillu była rekreacyjna przejażdżka, dlatego odbiłem w drodze powrotnej na Przełęcz Targanicką i również zrobiłem ją z obu stron. Koniec końców wyszło nawet intensywnie ;) ps. nowy support do rozkręcenia - trzeszczy i stuka jak popieprzony, a to raptem 1000km i 14000m :/
Szwedzi mają talent, a Nightingale to dobry tego dowód. Subtelne około prog rockowe dźwięki, klawisze hammonda i znakomity wokal jednego z czołowych twórców szwedzkiego... death metalu:) O tym, że Dan Swano potrafi nie tylko potężnie zaryczeć, ale także i fenomenalnie czysto zaśpiewać przekonacie się na podstawie poniższych dźwięków :) Kawałek pochodzi z płyty wydanej dokładnie 10 lat temu, ale dopiero teraz wszedłem w jej posiadanie ;) Chłop generalnie czego się nie dotknie zamienia w złoto. A już niedługo, po latach niebytu, wystartuje z nowym, n-tym projektem...
Po godzinnej zabawie udało się wyregulować przerzutki - może nie działają jeszcze na 100%, ale przynajmniej uniknąłem dziś irytującego odgłosu łańcucha próbującego zmienić położenie, czy to w górę czy to w dół ;) No a w kwestii wykrzywionej prowadnicy pomocny okazał się młotek ;) Bo jak wiadomo, bez majzla i młota to nie robota ;) Dziś podjechałem na swoją ławeczkę celem konsumpcji i kontemplacji - obok siedziało dwóch młodych bikerów, wygląda więc na to, że duch sportu w narodzie jeszcze nie umarł ;)
Boston to amerykańska formacja rockowa pochodząca wiadomo skąd. Wiadomo też, dlaczego ten chyba najbardziej znany ich kawałek tutaj się znalazł. Przeczytałem ostatnio "Wałkowanie Ameryki" Marka Wałkuskiego, korespondenta Polskiego Radia z Waszyngtonu i szczerze jestem pod wrażeniem tego jak ten kraj sobie radzi w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Oczywiście, mogą przykładowo dziwić sytuacje, że ludzie tam przywykli do samochodów, mają kina samochodowe, kościoły dla zmotoryzowanych, ba, można wziąć ślub nawet nie wychodząc z auta! Poza tym szokująca jest statystyka mówiąca, że większość Amerykanów przyznaje się, że sika pod prysznicem! Ale nawet to nie zmienia faktu, że Polska na tym tle to kraj dziki, absurdalny i totalnie zbiurokratyzowany, który przy autentycznym kryzysie pęknie jak bańka mydlana, a amerykański sen będzie trwał nadal. I nie zmienią tego żadne wojenki ani zamachy...
Późny wyjazd z zamiarem tradycyjnego szczytowania. Wiem, już rzygacie kiedy po raz kolejny widzicie Kocierz, ale forma i siła sama się nie zrobią:) Poza tym cholernie lubię tę przełęcz ;) Dziś trochę problemów z przerzutką i łańcuchem - chyba się rozregulowała w efekcie przy szarpnięciu wygięło mi prowadnicę do zewnątrz, na szczęście młynek dziś nie był konieczny. Na zjeździe z kolei zakleszczył mi się łańcuch i trzeba było się ratować krótkim postojem serwisowym :/ Obowiązkowo przed zjazdem w ruch poszły rękawki i nogawki - powrót o godzinie 20:30 jeszcze do najcieplejszych nie należy ;) Jak się pogoda nie spieprzy to na weekend trzeba w końcu ruszyć się w teren, bo Trophy tuż tuż. A tu forma niby jest, ale obycia na szlakach i techniki brak ;)
Dwa wpisy temu wspominąłem o pewnych rodzinnych rodzinnych koligacjach dwóch jegomości o nazwisku Patrick. Starszy z nich, Robert to aktor, młodszy, Richard, to wokalista. I to jaki wokalista! Zdziera zawodowo gardło w Filter - kapeli uprawiającej rocka industrialnego, czyli takiego z odrobiną elektroniki;) Najnowsza płyta w maju, a tymczasem do sieci trafiły dwa nowe numery. Do końca nie mogłem się zdecydować, który tu zamieścić, ale w końcu stanęło na "We Hate It When You Get What You Want" ;)
Dno i trzy metry mułu - tak można podsumować ostatnie 3 tygodnie. Nie działo się absolutnie nic rowerowego - widząc to co się dzieje za oknem kompletnie nie miałem ochoty się nigdzie ruszać. Już myślałem, że weekend będzie równie gówniany, bo pół piątku lało jak z cebra aż tu po południu przestało i nawet się przejaśniło. Długo się nie zastanawiałem, wsiadłem i pojechałem. Na Kocierz.
Tylko tyle dziś, jak na taki długi przestój to nawet ok. W połowie drogi na przełęcz drogi robią się mokre, na poboczu wciąż zalega masa śniegu. W drodze powrotnej minąłem się z dwójką rowerzystów także nie tylko ja poczułem głód :) Dobrze w końcu zostawić zimowe ciuchy w domu :)