Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:11463.42 km (w terenie 3837.70 km; 33.48%)
Czas w ruchu:804:06
Średnia prędkość:13.67 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Suma podjazdów:258184 m
Maks. tętno maksymalne:214 (110 %)
Maks. tętno średnie:163 (84 %)
Suma kalorii:69886 kcal
Liczba aktywności:220
Średnio na aktywność:52.11 km i 3h 47m
Więcej statystyk

Beskid Śląski i klątwa Matki Boskiej Zielnej ;)

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Zawsze jest dobra pora by odpalić Dog Eat Dog! Piosenka nie tylko dla zwolenników "wielkiej kichy", czyli tłentinajnerów:) Dęciaki rządzą!


Kolejny wyjazd grupowy w Beskidy. Tym razem sam zaproponowałem trasę, za co pewnie niektóre osoby chętnie nabiłyby mnie na pal ;) Wybraliśmy się w dość sporej ekipie (BBriderz, rzeszowskie "trojaczki" z Troll Team i bikestatowicz Marek - łącznie sztuk 8) w stronę Równicy, oczywiście terenem. A jak teren to musi być też i prowadzenie. A tego trochę było, zwłaszcza, że od ostatniego czasu (a było to pewnie z 4 lata temu) sporo się na szlakach zmieniło, na minus niestety.
Szczyrkowski DDR ;) © k4r3l

Bocznymi skrótami dotarliśmy do Szczyrku, gdzie nie omieszkaliśmy skorzystać ze ścieżki rowerowej - naprawdę świetna jest i omija całe to smutne centrum. Na dodatek prowadzi pod skoczniami, na których dziś odbywały się skoki... kadry rumuńskiej (nie mylić z romską;) Popatrzyliśmy chwilę (niesamowite wrażenie i ten świst na rozbiegu niczym przelatujący nisko samolot;) i pojechaliśmy zdobywać Przełęcz Karkoszczonkę, z którą niektórzy mieli tzw. unfinished business. Tam pierwsza wtopa - pomyliliśmy sobie drogi dojazdowe (amatorzy;), ale potem już było ok. Na górze wspólne foto i żegnamy się z Grzegorzem i jedziemy w stronę Przełęczy Salmopolskiej szlakiem czerwonym.
Więcej was mama nie miała? ;) © k4r3l

Na szlaku z racji dnia wolnego od pracy sporo piechurów ale też i rowerzystów. Singielek tradycyjnie rewelacja. Na jednym ze zjazdów pierwsza guma dzisiejszego dnia - w rolach głównych: Tomasz. Do Salmopolu dojeżdżamy całkiem sprawnie, wykorzystując przed dość stromą Hyrcą szutrowy trawersik. Na Salmopolu tłumy: rowerzyści, piechurzy, motocykliści, a parkingi pełne. Czekając na Marzenę pakujemy w siebie coś ciepłego (żurki, frytki itp.). Marzen przyjeżdża z lekkim poślizgiem, jak się okazało tym razem wąż zaatakował jej koło ;)
Widokówka z singielka na czerwonym ;) © k4r3l

Walka na podjazdach ;) © k4r3l

Dalszą część trasy pamiętałem jak przez mgłę - pokonywałem ją w odwrotnym kierunku kilka lat temu, ale źle nie było. Jeszcze zanim wjechaliśmy na szlak zółty zaliczam banalną glebkę i pierwszy szlif gotowy ;) Szlak ten przecina asfaltowe serpentyny i dalej wcale nie jest łatwy - mocna stromizna najeżona dropami i korzeniami to niezbyt dobra opcja na zjazd - chyba, że dla samobójcy. Dalej już ciut lepiej, ale beskidzka rąbanka nie daje zapomnieć gdzie jesteśmy.
Takie szutry w Beskidach już nie dziwią :) © k4r3l

W knajpie na Białym Krzyżu :) © k4r3l

Kamienie towarzyszą nam przez większość trasy na Równicę skutecznie psując fun z jazdy, a tym bardziej z podjazdów, których oczywiście nie brakuje. Ostro nas tam po drodze sponiewierało. Kolejną osobą zmieniającą dętkę był Sebastian - jak się okazało była to nie pierwsza i nie ostatnia taka zmiana. Droga na Trzy Kopce upływa dość przyjemnie, tam zatrzymujemy się na chwilę, a kiedy dojeżdża Marzena ruszamy by po chwili ponownie się zatrzymać. Tym razem były to trzy pit-stopy jeden po drugim. Dosłownie plaga. Ratuję Tomka dętką, ale to nie wystarcza, bo chwilę później znowu dobija tylne kółko (a mówiłem, pompuj bardziej, to nie mleko;). Załamka. Żeby było ciekawiej w tym samym miejscu pech dopada także Marcina - wymiana dętki nr 6. Na szczęście już ostatnia.
Żółty szlak w stronę Trzech Kopców :) © k4r3l

Po prawej ostry zjazd, po lewej tzw. chicken line, a Seba w kadrze :) © k4r3l

Tomasz załatwia dętkę od Pawła Gomoli i postanawia zjechać do asfaltu. My natomiast pedalimy dalej w stronę Równicy. Niebieski szlak to jakaś masakra: kamienie, stromizny, urwiska. Aczkolwiek nie brakuje też kilku wybitnie technicznych odcinków, takich jak chociażby korzonki przed samą karczmą na Równicy... Godzina, z racji wielu postojów, już późna, więc plan uwzględniający powrót terenem legł w gruzach. Kolejki do piwa jakieś kosmiczne - nie ma szans by dziś skosztować złotego na szlaku. Wracam się z niesmakiem na szlak podjeżdżalną szutrówką i zjeżdżam zielonym (no prawie;) do Brennej a reszta żółtym do Górek Małych.
Czterej jeźdzcy (na szczęście nie apokalipsy:) © k4r3l

Pożegnanie z Beskidem Śląskim :) © k4r3l

Czeka mnie jeszcze przeprawa przez Przełęcz Karkoszczonkę - od tej strony nie ma płyt tylko stroma droga szutrowa. Udaje się pojechać całość z kilkoma postojami a na samej końcówce mam niezły doping od turystów, dzięki czemu walczę z nachyleniem i pieczeniem w łydkach do samego końca. Świetne uczucie. Dalsza droga bez historii - wokół Jeziora Żywieckiego i tradycyjnie przez Wielką Puszczę wracam bak tu hom. Dzięki za wspólny trip, fajnie było poznać nowych ziomków, w tym trzech bikestatowiczy (Marek87, Miciu22 i Kona). Ekipa jak zawsze niezawodna, tylko gdyby jeszcze nie ten prześladujący nas pech...

Wielka Racza na sucho ;)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Kolejna niedziela pod względem rowerowych planów prezentowała się ambitnie. Postanowiliśmy z grupką bbriderz wybrać się w Beskid Żywiecki. Już na wstępie utworzyły się trzy frakcje - rowerowa, samochodowa oraz pociągowa. Byłem w tej ostatniej i z przesiadką w Bielsku-Białej dokulałem się do Milówki. Miałem godzinę czasu do przyjazdu pozostałych, więc postanowiłem wysiąść wcześniej i do Rycerki dojechać na rozgrzewkę. A rozgrzewka była konkretna - po drodze Przełęcz Kotelnicka (polecam;) i skrót czarnym szlakiem z Soli do Rycerki przez Łysicę (ok. 700m n.p.m.) ;)
Takie były warunki transportowe - jeden bilet dwa różne składy;) © k4r3l

Po chwili nadjeżdża kierowany przez Maćka bolid z Marzeną, Grzesiem i Dawidem (oraz oczywiście ich rowerami;). Humory dopisują od rana, szybkie składanie tobołów i można jechać na spotkanie z Arkiem i Pawłem, którzy do Rycerki dotarli na rowerach z Bielska. Po drodze mijamy mnóstwo lokalesów uzupełniających elektrolity w okolicznych sklepach typu społem. W Kolonii ostateczna decyzja - większość wybiera żółty bezpośrednio na Wielką Raczę. Ja z racji, że jechałem nim na Trophy wraz z Qniem i Piasqiem wybieram nieznany wariant w postaci czarnego szlaku rowerowego na Magurę. Szlak gubimy ale szeroką szutrówą ciągle nabijamy metry w pionie. W pewnym momencie robimy kilkanaście metrów ostrego wypychu i, tu niespodzianka, lądujemy na czerwonym granicznym, czyli jest ok.
Pierwszy teren - Łysica i panorama z tego niepozornego szczytu :) © k4r3l

A to już widoki z czerwonego 'singielka' ;) © k4r3l

Szlak w tym miejscu to genialny singielek - warunki do jazdy super, można oko nacieszyć kapitalnymi widokami, momentami jest też flow, ale generalnie trzeba się pilnowć, bo wąska ścieżka jest mocno zarośnięta i czychają na niej różne, nie zawsze miłe, niespodzianki. Na jednym z korzennych odcinków zaliczam kontrolowany lot w krzaki - z mała prędkość, amor się zapadł w głębszej dziurze i wysoko punktowana ewolucja gotowa ;) W pewnym momencie gubimy oznaczenia, trzeba się wracać. Kolejny stromy wypych tuż przed schroniskiem i docieramy do grupki ze szlaku żółtego. Ekipa już zniecierpliwiona, więc nie ma za dużo czasu - a myślałem, że jak schronisko to i piwko zaliczymy... No trudno, trzeba jechać dalej.
Wspólne foto koło schroniska na Raczy (fotkę robił Grześ;) © k4r3l

Zjazd z Wielkiej Raczy bardzo fajny, na hali walka ze zdradliwymi koleinami i trochę wygłupów w oczekiwaniu na Marzen, która sobie pomyka na totalnym sztywniaku po tych wszystkich nierównościach - szacun. A droga na Przegibek usłana jest głównie korzeniami, jest też odrobina luźnych kamieni. Trochę pod górę, trochę w dół - kilka podprowadzeń jest nie uniknionych.
Często zatrzymywaliśmy się w takich widokowych miejscach ;) © k4r3l

Na Przegibku nie wytrzymuję - idę na małe piwo. Ja nie wiem co to za grupka co z nimi jadę, w ogóle ich nie poznaję. Ja wiem, że sierpień miesiącem trzeźwości, ale żeby w górach się browaru nie napić? Brak słów ;) Jeszcze mnie laska za barem chce okantować przy wydawaniu na 10 złotych, ale się nie daję. I tym sposobem to schronisko na wstępie zalicza u mnie dużego minusa.
Wielka Racza została w tyle - nie minęło chyba nawet 15 minut ;) © k4r3l

Rozjeżdżamy się - "samochodziaże" wybierają najkrótszy wariant do swojego bolidu, czyli zielony wprost do Rycerki a my postanawiamy we czwórkę (Marcin dojechał późniejszym składem) zawalczyć z Wielką Rycerzową. Wybierając szlak czerwony zamiast niebieskiego podjęliśmy chyba jedną z lepszych decyzji - niby stromo, ale w dużej mierze podjeżdżalnie, co daje sporą satyfakcję! Zjazd do Bacówki asekuracyjnie - hample zapowietrzone, a z racji opóźnionego zamówienia z Centrum Rowerowego (tjaaaa, 24h wasza mać! i jeszcze dętka nie ta co chciałem!) używane klocki półmetaliki - zestaw conajmniej nieodpowiedni na góry tego kalibru...
Marcin i Qń zjeżdżają do Bacówki pod Wielką Rycerzową :) © k4r3l

Dalsza część szlaku to już kilkukilometrowy zjazd. W pewnym momencie wpada mi jakiś owad pod paski kasku i postanawia pożegnać się ze mną na ostro - ukłucie daje się we znaki jeszcze przez kilka kilometrów, później już o nim zapominam, bo odpadają mi ręce ;) Chwilę przed asfaltami Qń łapie snejka po czym musi ratować się moją pompką, bo jego gdzieś czmychnęła z kieszonki.
Mądrości z PKP Rajcza Centrum, hehe ;) © k4r3l

A tak podróżowały nasze rowerki z powrotem - konduktor nie miał nic przeciwko :) © k4r3l

I tak kończy się nasza przygoda w Beskidzie Żywieckim. W Rajczy raczymy się colą i kebabami a do pociągu bierzemy po browarze (na zakwasy;). Wysiadam w Pietrzykowicach i jadąc początkowo wzdłuż Jeziora Żywieckiego robię standardową trzydziestokilometrową dojazdówkę do domu po drodze zahaczając jeszcze o, jak zawsze o tej porze roku, wybawcze źródełko w Wielkiej Puszczy. Ekstra wypad, choć trochę krótki - za szybko się też wykruszyła ekipa. No a przede wszystkim za mało piwa - a przecież każdy powie, że na takiej wyprawie pić trzeba, nawet wtedy kiedy się nie chce!.
W Wielkiej Puszczy można jak zwykle podładować akumulator :) © k4r3l

/

Beskid Śląski po rozgrzanej patelni ;)

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(16)
Uczestnicy
5:30. Lekki, orzeźwiający poranek wicherek, mimo to na termometrze już 22 kreski. Będzie ciężko. Umawiamy się z Marcinem i Kubą w Bielsku-Białej na lotnisku na godzinę 9:00. Pora normalna, więc wreszcie mogę dojechać spokojnie bez zwlekania się o ni ludzkiej porze z łóżka. Na miejsce zbiórki docieram wariantem przegibkowym nie eksploatując się zanadto - lampa jest konkretna. Żeby liznąć trochę terenu przed poważniejszymi górkami zjeżdżam z przełęczy szlakiem zielonym - jest on taki sobie, ale przynajmniej w cieniu ;)
Jadymy pod górkię ;) © k4r3l

Pod Strusiem melduje się pierwszy, chwilę później dojeżdża Kondzios230 (Konrad), którego kojarzyłem z bikestats oraz Marcin znany mi wyłącznie z fejsbuka. Telefon do Kuby, który tradycyjnie zalicza lekką obsuwę czasową, ale dziś wyjątkowo nigdzie nam się nie śpieszy, więc czekamy cierpliwie. W międzyczasie dojeżdża Justyna, która raptem dzień wcześniej przeczytała info o wyjeździe i postanowiła dołączyć. Kiedy dociera Kuba już pięcioosobowym składzie ruszmy na podbój Beskidu Śląskiego.
Oni jadą pod górkę, my odpoczywamy ;) © k4r3l

Na pierwszy ogień idzie Dębowiec - tam pierwszy krótki popas, wspólne foto i dalsza wspinaczka czerwonym szlakiem w stronę Szyndzielni. Ten szczyt sobie jednak darujemy - zważywszy, że zapewne tamtejsze schronisko będzie oblegane. Justyna, Konrad i Kuba ostro cisną pod górkę zostawiając mnie i Marcina za sobą.
Dłuższa siesta w schronisku ;) © k4r3l

Dłuższy popas z długo wyczekiwanym złocistym izotonikiem notujemy w schronisku pod Klimczokiem. Jest czas na pogaduszki, fotki - co ciekawe jak na razie upał nie doskwiera nam tak bardzo. Przynajmniej nikt nie wygląda na specjalnie 'umierającego'. Zachęceni przez sympatyczną turystkę w sile wieku, która dodatkowo była tak uprzejma i zrobiła nam milion fotek, pakujemy się na Klimczok. Ten podjazd pokonał 4/5 naszej ekipy... Na raty, ale jednak udało się tylko Kondziowi.
Chwilę przed kompromitującym atakiem na Klimczok ;) © k4r3l

Zjazd z Klimczoka przypłacam konkretnym snejkiem - w pewnym momencie myślałem, że szprycha poszła, bo usłyszałem taki metaliczno-sprężynujący dźwięk, na szczęście ucierpiała tylko dętka. Jedną panę zmieniam dwa razy - bo z racji podobieństwa dętek założyłem ponownie rozwaloną;) Dalej już się bardziej pilnowałem na zjazdach.
W drodze na Błatnią ;) © k4r3l

Na Błatniej (kurczę, chyba z 4 lata tam nie byłem!) klasyczne foto przy betonowych studzienkach i za sprawą naszego przewodnika Marcina kierujemy się na okoliczny szlak zjazdowy, szerzej znany jako kultowy harcerz. Trochę się naczytałem, głównie w relacjach enduraków, o jego technicznych walorach, więc podszedłem do niego z lekkim niepokojem. Jak się okaząło nie taki wilk straszny - szlak bowiem okazał się całkiem klawy, oprócz jednego miejsca, gdzie nie zmieściłem się pod opadającym nad wąskim singlem drzewkiem. Ale nie oszukujmy się - to był tylko pretekst, bo ta sekcja była tylko dla orłów ;)
A to już Błatnia w pełnym słońcu ;) © k4r3l

Wracając do Bielska zafundowaliśmy sobie kilka asfaltowych sprintów pod małe wzniesienia, ale można sobie było pozwolić na takie szarpnięcie, bo chwilę później wylądowaliśmy w Barze Strudzonego Rowerzysty na małym złocistym ;) Rozjazd przebiegł bez większych sentymentów - upał powoli każdemu dawał się we znaki. Ale ja miałem jeszcze w planach mały eksperyment a Konrad postanowił mi w jego części potowarzyszyć. I tak wzdłuż rzeki Białki trafiliśmy pod Magurkę Wilkowicką - Konrad wskazał mi miejsce, gdzie zaczyna się czarny szlak, podziękowaliśmy sobie i ruszyłem na szczyt. Przystanąłem nieco dalej nad potokiem, nabrałem zimnej wody w butelkę (polewanie się co 10 minut to standard tego dnia;) i ostrzeżony przez mieszkankę tamtejszych rejonów przed żmijami ruszyłem w górę ;)
Harce na 'harcerzu' ;) © k4r3l

Dużo dobrego słyszałem o tym szlaku, choć głównie jako o wariancie zjazdowym. Faktycznie, w drugą stronę musiał być świetny, choć kilka nieciekawych momentów czeka nas zarówno w jedną jak i drugą stronę. Nie wiem czy byłem nawet w połowie drogi ale poczułem nagłe osłabienie i postanowiłem rzucić się w dół pierwszą lepszą drogą. Niestety wybór nie był najszczęśliwszy, bo przyszło mi przedzierać się przez krzaczory, podmokłe rejony, zjeżdżałem też drogą, którą płynął regularny strumień - przynajmniej miałem namiastkę prawdziwego i błotnistego MTB. Wyjechałem w Łodygowicach Górnych i od razu rozpocząłem poszukiwanie sklepu.
Samotne przemierzanie czarnego szlaku ;) © k4r3l

Nad stawami w Łodygowicach ;) © k4r3l

Dalej już nie miałem sił na większe kombinacje, a plan zakładał jeszcze podejście/podjazd żółtym/niebieskim na Jaworzynę a później Kocierz - niestety musiałem odpuścić i do domu wróciłem przez Międzybrodzie i Wielką Puszczę. Na odcinku Tresna - Czernichów trafiłem na niezły korek, który postanowiłem ominąć metodą chodnikowo-poboczową. W Wielkiej Puszczy zaliczyłem jeszcze dziesięciominutowy postój przy bijącym żywo źródełku z lodowatą wodą, która podreperowała moje przemęczone kończyny. Co za ulga!
Odpoczynek / orzeźwienie ;) © k4r3l

Wyszło całkiem nieźle setka po konkretnych górkach przy ponad trzydziestostopniowym upale to nie byle co. Na szczęście obyło się bez udaru i przegrzania, a co poszło w łydy to moje, hehe. Dzięki też wszystkim współtowarzyszom za wzajemną motywację. Fajnie było też poznać nowe zakręcone rowerowo osoby ;)

Szlakami Beskidu Małego ;)

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(12)
Gdzieś ostatnio wyczytałem, że stal, zwłaszcza ta wysokogatunkowa, jako materiał na rowerowe ramy, ciągle jest w cenie. No to muzycznie nawiążemy sobie to tego tematu ;) Przy tych dźwiękach upłynęło mi niedzielne kręcenie ;)


Niedziela to ostatnio standardowo już dzień święty - rowerowo oczywiście :) Anyłej miało być coś grubszego, ale trochę mi nie pasowały proponowane ustawki: Grzegorz z Marzeną wybierali się na Łysą Horę, ale o horrendalnie wczesnej porze, natomiast Maciek z Dawidem w towarzystwie Mistrza Polski Marka Konwy kręcili w Beskidzie Żywieckim i nie chciałem im się wtarabaniać ze swoją amatorszczyzną w towarzystwo ;) Wybrałem więc opcję samotnego objazdu Beskidu Małego. Dawno mnie tam nie było.
Adekwatne do uphillu ;) © k4r3l

Malownicze okolice Złotej Górki (w tle Kiczera-będę tam;) © k4r3l

Start tradycyjnie swoją wersją uphillu na Przełęcz Kocierską. Pierwsze kilometry w pionie przy lejącym się z nieba żarze dały się ostro we znaki - na półmetku lało się ze mnie ciurkiem ;) Na przełęczy wszelkie możliwe atrakcje łącznie z parkiem linowym i restauracją okupowane przez niezliczone tabuny ludzi. Szybko zwijam się na czerwony szlak w kierunku Żaru. Po drodze mijam najpierw grupkę 5-6 rowerzystów, wszyscy zgodnie 'cześć', no to 'cześć' ;) Nieco dalej spotykam podjeżdżającego gościa w koszulinie Gomoli - ostrzega mnie żebym nie szarżował na zjeździe ze względu na zbliżających się turystów. Intencje miał zapewne dobre, ale z całym szacunkiem, kultury osobistej i zachowania na szlaku to mógłbym uczyć ja, hehe.
Na Kocierzu jak zwykle moc atrakcji ;) © k4r3l

A tu już czerwony szlak i majaczące Taterki ;) © k4r3l

Jadąc powoli dochodzi do mnie, a raczej do mojego coraz bardziej cierpiącego tyłka, że okoliczne trakty od ostatniego czasu mocno się zniszczyły. Wiadomo, tu zawsze była "beskidzka rąbanka", ale po ostatnich ulewnych deszczach mniejsze i większe kamienie pokazały swoje kolejne oblicze. Jest hardcore! Nie kręci mi się za dobrze, nie przywykł czlowiek jeszcze do takich upałów, ale narzekać trzeba, bo to taka nasza polska tradycja. A więc szczerze i bez kitu - wolę już ten mglisty i lekko błotnisty klimat, hehe.
Obfitość widoków porażająca - tym razem Skrzyczne w oddali ;) © k4r3l

Kotlina Żywiecka widziana z Kiczery ;) © k4r3l

Na Żarze jakieś apogeum - ilość ludzi mnie przytłacza - gorzej niż na Krupówkach i krakowskim rynku razem wziętych (w przeliczeniu na m2;). Spadam stamtąd bez chwili namysłu czerwonym w dół. Tym razem nie przegapiam skrętu ale łapy pod sam koniec odpadają - przyjemność ze zjazdu tym szlakiem jest znikoma. Jeszcze to osuwisko na końcu - zejść tamtędy z rowerem to nie lada sztuka. Po krótkiej rozkminie nad zaporą jadę w stronę Gaików, ale zamiast zielonego szlaku wybieram nieoznakowaną dróżkę z Żarnówki. Po drodze jest tyle różnych opcji i rozgałęzień, że nie wiem gdzie jechać - pozostaje kierować się na tzw. czuja. Tym sposobem docieram ostatecznie do końcówki zielonego szlaku, którym jako tako dojeżdżam do wspomnianych Gaików. Tam znak informuje, że znajdujemy się na 808m n.p.m. natomiast logger uparcie twierdzi, że to tylko 720m...
Potok w Żarnówce ;) © k4r3l

Na Gaikach - cisza i spokój ;) © k4r3l

Przez Przegibek postanawiam udać się na Magurkę Wilkowicką narciarskim. Nie udało się szosowo w tym roku, musi udać się w terenie. Początek ok, ale końcówka to już pchanie aż do złączenia się z pieszymi: niebieskim i żółtym. Może nei jakieś szczególnie trudne, ale lekko irytujące. Na Magurce zaskakująco mało ludzi - pod schroniskiem dosłownie kilka sztuk, drugie tyle na platformie widokowej (dżizas, ale to jest architektoniczne ohydztwo;) i kilka pojedynczych sztuk w trawie i borówkach ;) Będąc tam grzechem byłoby nie zaglądnąć na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel. Wiodący nań szlak jest stosunkowo łatwy, ale nadal potrafi podkurwić kilkoma beznadziejnie kamienistymi odcinkami. Szczyt zdążył od ostatniego czasu zarosnąć i trzeba się trochę postarać, żeby uchwycić na zdjęciach tę wyjątkową panoramę jaką można z niego podziwiać.
Schronisko na Magurce ;) © k4r3l

Czupel i miejsce na odpoczynek ;) © k4r3l

Powrót już bez kombinacji. Do Miedzybrodzia zjeżdżam żółtym, który w dziecinny sposób gubię i nadrabiam trochę kilometrów (głównie w pionie;). Teraz już czeka mnie 20km czystego asfaltu przez Porąbkę i WielkąPuszczę gdzie zawsze sobie odpoczywam jadąc na totalnym lajcie. Pod koniec trochę mi odcina prąd, więc przełęcz robię już z młynka. Na koniec jeszcze jeden krótki postój w sklepie na pepsi i ciacho plus piwo na wynos, bo przypomniałem sobie, że w lodówce pustki :)

Leskowiec na szybko ;)

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(5)
Grzejemy szwedzkiego d-beat'a ;)


Zmiana gum, dość tego asfaltu na jakiś czas. Mimo, że noc wcześniej trochę popadało wybrałem się w teren, na Leskowiec. Zmieniłem nieco konfigurację opon - z kąta wygrzebałem X-Kinga 2.2, na którego tak kląłem gdy miałem założonego z tyłu i wpieprzyłem na przód - swoją drogą mimo drobnego bieżnika to niezły balon! A na tył wciepałem niezniszczalnego Mountain Kinga II (również 2.2) - balon nieco mniejszy, ale klocki wielgachne!
Gdzieś w Rzykach ;) © k4r3l

Niestety tak zachwalany przeze mnie Triton marki Duro okazał się zużywać bieżnik szybciej niż przypuszczałem - w zasadzie po Trophy nadawawał się już tylko na wyjazdy po bułki. Tak więc szlag trafił mój początkowy entuzjazm - użyta w tym modelu mieszanka gumy ściera się zaskakująco szybko (może to moja waga albo styl jazdy?) i tu już wiadomo skąd taka niska cena...
Na Groniu JPII ;) © k4r3l

Continentale w tej konfiguracji pracują lepiej niż założone na odwrót - przede wszystkim nie ma tego dziwnego uślizgiwania się tylnego koła, bo w przeciwieństwie do nerwowego na beskidzkim szlaku X-K, MKII pięknie się do wszystkiego klei. Chyba jedynym słusznym rozwiązaniem jest założenie kompletu takowych, tak jak zrobił to Marc.
Chwilowa cisza na szczycie ;) © k4r3l

Podjazd właściwy to 4km terenem i 400m przewyższenia. Na szczycie kontemplacja i podziwianie widoków zagłuszona przez debili na quadach i crossach, pojeby jeżdżą po szlaku jak gdyby nic. A szkoda, bo Babia jak na dłoni, podobnie Pilsko i bliższe pasma. Zjazd prawie tą sama drogą z lekkim odbiciem na techniczny odcinek czarnego szlaku - tam to zawsze łapska odpadają. Szybki asfaltowy powrót na dogasającego gryla i zimny browar :)

ps. SMS od Jacka - dotarli z Jarkiem właśnie pod Wieżę Eiffla. Przejechali prawie 1600km w 8 dni. Szacun! Jutro więc można wytężać wzrok oglądając ostatni etap Tour De France w Eurosporcie - może gdzieś tam migną nam znajome twarze ;)))

MTB Trophy 2013 - etap 4

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(23)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

Czwarty i ostatni etap to była, dla kogoś kogo nie pokonały dotychczasowe warunki i zdążył się obyć z górami, formalność. Przynajmniej teoretycznie. 20 minut przed startem oddaję rower do regulacji przerzutek naszym niezastąpionym Czechom - mają polew jak widzą 'zabandażowaną' złamaną klamkę hamulca.
Chwila dla Medżika - czyli Czesi w akcji ;) © k4r3l

Tym razem Grzegorz nie przebierał w środkach i na dzień dobry grubą czarną krechą odkreślił ponad 20km odcinek między Grabową a Malinowską Skałą w związku z czym Klimczok wypadł z gry, a my jechaliśmy bezpośrednio z Salmopolu fragment szutrówką, by chwilę później puśćić się w dół niezłym singlem rozgrzewając tarcze do czerwoności. Okolice są mi znane, ale niektóre opcje, głównie zjazdowe to popis Golonkowej wirtuozerii.
A tak się robi kiedy nie ma potrzebnego rodzaju klocków pod ręką ;) © k4r3l

Dziś wszystko od samego początku układało się po mojej myśli. Przede wszystkim pogoda - wreszcie mocne, czasem nawet zbyt mocne słońce sprawiało, że na podjazdach wreszcie można było się porządnie spocić. Etap może krótki ale miał kapitalny flow, zjeżdżałem prawie wszystko, no może oprócz stromej końcówki na początkowym odcinku.

Zjazd ze Smerekowca to istny ogień i gdyby nie pozamykane na trasie szlabany byłoby ostro na maksa. Na pierwszym bufecie nawet się nie zatrzymuję, proszę tylko o izo, a dziewczyna wrzuca mi jeszcze banana do kieszonki i cisnę w górę. Ale nie ma nic za darmo - na zajebiście długim i radosnym podjeździe pod Grabową, podczas którego udało się zmiażdżyć psychę wyprzedanych proriderów orientuję się, że tylne koło pomimo zamkniętego poprawnie zacisku, lata mi na boki. Pytanie, zjeżdżać ostrożnie czy cisnąć na maksa? To w końcu ostatni etap, krótki, więc najwyżej dojdę z buta - no to ogień! W międzyczasie spotykam Maćka z TWRu, który ma problemy z piastą, co kilka obrotów pojawia się jeden jałowy. Dopinguję go by próbował, może zaskoczy i faktycznie udaje się. Ale Maciek to żaden leszcz - pod górę ma wyraźnie mocniejsze kopyto ode mnie a i na zjazdach śmiga jak kozica rzuacając na jednym z nich przez ramie: "puść te klamki!!" ;) Na jednym ze zjazdów pytam ciągle teleportującego się na trasie Grzegorza ile jeszcze do mechaników - odpowiada, że na końcu zjazdu za jakieś 4km, hehe. Po takich zjazdach to ręce odpadają.
Jeden z wielu podjazdów na Trophy ;) © k4r3l

Przy bufecie okazuje się, że to nie konusy tylko jakaś śruba, do tej pory nie wiem co to, bo jeszcze tam nie zaglądałem. Pytam tylko Czecha czy dojadę na tym kole, kiwa twierdząco głową - mając świadomość ich bezcennej wiedzy i ogromnego doświadczenia postanawiam zaufać mu jak najlepszemu przyjacielowi i rozpoczynam mozolny podjazdo-wypych w kierunku Cienkowa Wyżnego. Tuż przede mną gość zrywa albo łańcuch albo hak, mówię mu, że ma szczęście, że tu akurat są mechanicy - on ich chyba nawet nie zauważył, hehe. Po zdobyciu szczytu zaczyna się kolejna seria ostrych zjazdów przerywana od czasu do czasu widoczkami z rozległych polan.
Wreszcie suchy etap ;) © k4r3l

Zjeżdżamy nad zaporę w Wiśle i atakujemy niczym zawodnicy TdP Kubalonkę od strony zameczku. Początkowo ciągnę pedały żywiołowo, potem niepotrzebnie zagaduję się z Rosjaninem, odpuszczam, wrzucam młynek tylko po to by chłop mi uciekł na zjeździe, hehe. Na tym samym zjeździe mija mnie też Marek, niewiele brakło bym go dziś objechał, hehe. Po drodze dużo dopingujących dzieciaków pytających o bidony. Gdyby stali gdzieś przy ostrzejszych zjazdach na pewno by się obłowili;) Ostatni fragment to kultowe już singielki w lasku przed samą metą, niestety odrobinę błotniste i korzeniste, więc trochę się męczę. Na metę wpadamy jeszcze z innej strony cisnąc po ścieżce usłanej drobnymi kamyczkami. Przy linii końcowej stoi jeszcze Marc, z bananami na gębach przybijamy piąteczkę i odbieramy gratulacje razem z koszulką "Made in Bangladesh", ale z jakże kultowym napisem: F I N I S H E R!
Niekończąca się ucieczka ;) © k4r3l

Czas 3:46:31 (181/325), na międzyczasie lepiej od Marka o prawie dwie minuty (na końcu dołożył mi 21 sekund, Maciek był lepszy o 2 minuty, a Mariusz (szybszy o 25min) jak zwykle poza konkurencją ;)

--

Co za weekend! Bez dwóch zdań polecam każdemu udział w Trophy pod jednym tylko warunkiem: nie róbcie siary i nie przyjeżdżajcie w Beskidy pierwszy raz właśnie na Trophy. Znajdźcie czas i wpadnijcie tu kilka razy w roku, oswójcie się z długimi podjazdami i wymagającymi zjazdami, dla bezpieczeństwa przemnóżcie tę trudność jaką Wam to sprawia razy dwa, bo jak pokazała tegoroczna edycja hasło, które przyświeca tym zawodom, czyli: spodziewaj się niespodziewanego to nie tylko chwytliwy slogan, to przede wszystkim przestroga!

Po spakowaniu manatek udajemy się z Markiem, Mariuszem, Maćkiem (później dochodzi także Kamil) na pizzę - pełny talerz, 32cm na grubym cieście, z podwójnym serem i brokułami nie robi na mnie wrażenia - znika to w zastraszającym tempie. Zimne piwo smakuje jak nigdy! Wszystko co dobre szybko się kończy - słowa niby wyświechtane ale jakże adekwatne do tego co działo się w Istebnej przez ostatnie cztery dni! Było genialnie! Wielkie dzięki dla Maćka z TWRu, który w drodze do Krakowa podrzucił mnie do domu. Podziwam chłopaka za upór - na pierwszym etapie połamał karbonową ramę, ale go ukończył. Wrócił się jeszcze w ten sam dzień do Krakowa po drugi rower i mógł spokojnie wystartować i przede wszystkim ukończyć Trophy. Bez determinacji nie ma satysfakcji!

Było tak jak w tytule!<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/TLXo9IFVboY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Jedyny oficjalny reprezentant BS na Trophy - reszta się chowała w innych team'ach ;) © k4r3l


Wyniki:
Open: 243/314, M2: 66
Całkowity czas jazdy:11:02:30.1

MTB Trophy 2013 - etap 3

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

Nostalgicznie:

Zapowiadał się świetny dzień, jakoś kompletnie przeoczyłem Ochodzitą przeglądając mapy, więc ucieszyłem się na myśl o tym kultowym podjeździe. Na starcie poznaję Dorotę (czarnaMamba) oraz Mariusza (klosiu).
Małopolska i Wielkopolska w jednym kadrze ;) © k4r3l

Od samego początku jechało mi się wyśmienicie i co chwila wyprzedzanie, głównie oczywiście na podjazdach. Wjazd na główną drogę był oczywiście zabezpieczony przez straż i policję - dzięki im w tym miejscu, bo wykonali kawał dobrej pracy! Magiczne płyty na Ochodzitą są ok - można sobie odpocząć przed wymagającym zjazdem ;P który był dla mnie niewiadomą. Ale po udanym podjeździe poczułem jak wzbiera we mnie pewność siebie i ze zwiększonymi moralami zaliczyłem również cały techniczno-błotnisty zjazd. Tylu driftów nie wykonałem chyba przez całe swoje życie co na tym jednym Trophy :D Balans ciałem na takiej nawierzchni to podstawa ;)

Ten etap był również skrócony i była to chyba najlepsza decyzja jaką w tym momencie można było podjąć. Jeżeli popatrzycie na mapę (http://www.mtbtrophy.com/data/files/image/x/sqdqax.jpeg) to po drugim bufecie nie jechaliśmy na Przegibek, tylko od razu żółtym, szerokim i kamienistym trawersem na Wielką Raczę. Na podjeździe jak zwykle mozolne, ale zawsze, wyprzedzanko. Na sam szczyt jednak nie podjeżdżam - tuż przed uślizguje mi się koło i ostatnie metry wprowadzam. Na szczycie mgła absolutna, nie bardzo wiadomo gdzie zaczyna się zjazd. Chwilę później już leżę w borówkach z obitymi jajami, hehe. Chwila na czuły masaż i można jechać dalej.
Odrobina asfaltu przed drugim bufetem ;) © k4r3l

Ten odcinek zjazdowy był jednym z lepszych tego dnia - cieszyłem się jak małe dziecko pokonując to wszystko bez problemu. Szczególnie te wąskie singielki a na nich balans ciałem, żeby nie polecieć w dół - to było coś kapitalnego! Wszystko szło jak po maśle, aż do feralnego ok. 44km. Gdzieś między Magurą a Kilkulą zachciało mi się podjechać stromą ściankę i w tym momencie zerwałem hak... Spoko myślę sobie, mam zapas - 10 minut i będzie po robocie. Tak, ale serwis w błocie i w wysokiej trawie to był błąd. Zadowolony wyciągam drugi hak, chcę przykręcać a tu nie ma do czego! Tulejka z tylnego trójkąta, do której się go wkręca zaginęła podczas nieostrożnego demontażu urwanej części.

Byłem wtedy w czarnej dupie, w najgorszym miejscu całej trasy. Poświęciłem jeszcze chwilę na przeczesywanie najbliższych zarośli - niestety bezskutecznie. Pozostał demontaż przerzutki, skrócenie łańcucha i jazda na jednym biegu przez następnych 30km... To było coś zajebistego. 30km na jednym biegu w Beskidach! Tak tam przemarzłem, że musiałem ubrać kurtkę, ale w ręce z powodu przemoczonych i ubłoconych rękawiczek pizgało zdrowo. Na szczęśćie następne było podejście pod Kilkulę - czyli drugi najbardziej ch..owy odcinek Trophy 2013! Co tam się działo! Tego nie pokażą Wam żadne zdjęcia, bo żaden fotograf o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w tą błotną krainę... Na szczycie trzeba było to błoto zeskrobywać znalezionymi patykami i kamieniami, bo wszystko było maksymalnie pozapychane.

Dalej zjazd, więc moment gdzie mogłem spokojnie jechać i nie odstawać za bardzo od reszty. Wcześniej jeszcze minął mnie Marek i wtedy dopiero dotarło do mnie jaki do momentu awarii miałem dobry czas... No cóż, całe Trophy! Pierwszy raz cieszyłem się tak bardzo ze zjazdów, hehe. Na tym biegu mogłem tylko pokręcić z dużą kadencją po płaskim i pokonywać niewielkie wzniesienia. A łańcuch był napięty jak bycze jaja, ale w linii prostej, więc zerwanie mi nie groziło. Na ostatni bufet zajechałem gwiżdżąc sobie wesoło i kiedy pokazałem chłopakom z obsługi o co chodzi zrozumieli, co to za wesołek zajechał. Niestety, na tym bufecie serwisu nie było, a do mety pozostało wciąż ~20km.
Jak widać, haka i przerzutki już nie widać :P © k4r3l

Najciekawsze jest to, że na błotnisto-trawiastych podjazdach wcale dużo nie traciłem prowadząc. Prędzej czy później nawet Ci ze sprawnymi maszynami odpuszczali. Tam zgadałem się z innym debiutantem z Gdańska na fullu speca (pozdrawiam). Profil trasy był taki, że dotrzymywałem mu koła przez dłuższy czas. Aż w końcu odjechał...

Końcówka trasy to błądzenie z Bogdanem Kamińskim (M4) z Gerappy. W porządku gość, ale tak się zagadaliśmy, że przeoczyliśmy strzałki i zafundowaliśmy sobie dodatkowy stromy uphill aż do... centrum Istebnej, haha. Musieliśmy się wracać i szukać tego feralnego miejsca. Fakt, to był ostry skręt po stromym zjeździe, strzałki na drodze przysypał żwirek więc były odrobinę niewyraźne. Tuż przed metą Grzegorz G. uraczył nas leśnym, tym razem dla odmiany, korzenno-błotnym singlem. Jadąc tuż za Bogdanem nie udaje mi się podjechać dość konkretnych korzeni i ląduję z impetem w trawie. Na metę wjeżdżamy praktycznie razem, przybijamy żółwika i umieramy :D Chwilę późnie patrzę na kierownicę a tu nie mam licznika - musiałem urwać z całym gniazdem przy ostatniej glebce...
Kilka podpórek na trasie się przytrafiło - piękne błotko, prawda?:) © k4r3l

Królewski etap ukończony! Strata duuuża, jak pomyślę co by było gdyby... to aż żal dupę ściska. Niestety Trophy to bezlitosny eliminator. Po tym etapie wycofało się sporo zawodników, wielu też nie zostało sklasyfikowanych z powodu przekroczenia limitu czasowego. Mimo to ja wciąż byłem w grze. Idę z rowerm do myjek, zaczyna lać jak z cebra, jestem przemoczony, zmarznięty, ale usatysfakcjonowany. Od czeskich serwisantów (zajebiści magicy!) dostaję część, dzięki której będę mógł wystartować w ostatnim etapie Trophy! Fuck yeah! ;)

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 4

MTB Trophy 2013 - etap 2

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1

Nowy Filter w duszy gra:

Etap numer dwa to już jakby formalność - w końcu pierwszy "maraton" mam już za sobą, więc wiem od czego zacząć. Kompletacja plecaka, dobór odpowiedniego do panujących warunków ubioru (kurtkę bierzemy zawsze! nawet jak świeci słońce). Śniadanie, szybki przegląd roweru - złamaną klamkę z powodu ostrych krawędzi zakleiłem taśmą izolacyjną i tak przejechałem Trophy do końca. Ale nie uprzedzajmy faktów... Na starcie jeszcze tylko odbiór naklejki z profilami i naniesionymi na nie odległościami między kolejnym bufetami/stanowiskami mechaników. Tradycyjne 10, 9, 8.. Poszli!
Na starcie jak zwykle tłoczno ;) © k4r3l

Na trasę ruszyłem z rezerwą w głowie, miałem wrażenie, że za gładko poszło mi pierwszego dnia, nie urwałem koła, nie złapałem gumy, kurde, przecież to Trophy, więc co jest?! No nic, jadziem ;) Od tego etapu rozpoczęły się słynne modyfikacje, które GG nanosił flamastrem na mapę na chwilę przed startem. Fragmentami na oryginalnej linii przejazdu pojawiały się krzyżyki i główny winowajca tej zmiany czyli napis MUD, a więc błotko po naszemu ;)

Dziś mieliśmy zawitać w Beskid Żywiecki, do zaliczenia Hala Boracza i Rysianka. Lekko nie było, o czym przekonaliśmy się już po pierwszym bufecie, kiedy ostro butowaliśmy pod górę na trawiastym odcinku, gdzie w normalnych warunkach można by było podjechać. To były niestety częste obrazki tegorocznej edycji i naprawdę mocny test dla psychiki, która mogła wysiadać każdemu, kto myślał, że sobie po prostu przejdzie 70-80km po górkach i napatrzy na fajne widoczki.
Widoczki były, błotko też ;) © k4r3l

Tymczasem żółty szlak w kierunku Rysianki mimo, że naprawdę widokowy, okazał się katorżniczą przeprawą po grząskim i dopóki się dało jechać, pierdzącym pod oponami, kleistym błotem. To jeden z dwóch najgorszych fragmentów tego Trophy - jeszcze długo będzie się śnił uczestnikom po nocach. Przeprawa w takich warunkach odbiera przyjemność ze zdobywania gór - tu przecież chodzi o jazdę na rowerze a nie o nieustanną walkę z przyczepnością i błotem, którego było więcej niż podczas powodzi w 2005 roku.
Megabłotny odcinek na żółtym w kierunku Rysianki © k4r3l

Zjazdu za bardzo nie pamiętam, może oprócz momentu gdzie trzeba było sprowadzać, bo teren był wybitnie pod trialowców po szkole cyrkowej. Niektóre próby zjazdu kończyły się w najlepszym przypadku lotem przez kierownicę. Po ostatnim bufecie doszedł mnie Artur Wydra z Gomoli, chwilę ponarzekaliśmy i trochę zdębieliśmy bo droga zaczęła prowadzić asfaltem na... Przełęcz Koniakowską. Na szczęście GG wiedział co robił i puścił ją szutrowymi serpentynami w górę. Odjechałem na początku, bo wydawało mi się, że do mety nie zostało już wiele a nic tak nie wpływa na morale jak ucieczka na podjeździe. Niestety mety ani widać, w międzyczasie objeżdżają mnie kolesie na fullach, później objeżdża Artur, który żadnym leszczem nie jest i zaczyna się świetny widokowo kamienisty singiel momentami przypominający zielony ze Skrzycznego, ale zdecydowanie łatwiejszy. Końcówka to klasyka - błotnisty zjazd ryjący psychę... Tam puszcza mnie przodem jedna dziewczyna, oboje mamy już dość. Tym razem meta znajduje się w innym miejscu - do myjek i makaronu trzeba się jeszcze dokulać następne 5km. Dziwne, ale przynajmniej można się wygrzać w słońcu, które raczyło ponownie pokazać swoje oblicze.


O tym, że tego dnia poprzeczka została podniesiona wysoko niech świadczy fakt, że jechałem aż 7:16:34, jednak mimo wszystko zyskałem kilka pozycji - byłem 269. Na tym etapie poznaję Marc'a - kolegę teamowego Jacka. Czas w kolejce do myjek upływa nam na pogaduszkach i wspominaniach z trasy...

-----------> MTB Trophy 2013 - etap 3

MTB Trophy 2013 - etap 1

Czwartek, 30 maja 2013 · Komentarze(6)
-----------> MTB Trophy 2013 - epilog

Z nową Alicją w uszach kładłem się spać:

Miejsce startu powoli wypełnia się zawodnikami ;) © k4r3l


Pierwszy etap - jedna wielka niewiadoma. Jak się ubrać, co zabrać, jakie jedzenie, ile picia, z jakiego biegu ruszyć...? :D Taka sytuacja :D Jedyny plus to taki, że niespełna dwa tygodnie temu jechałem lwią część dzisiejszej trasy w towarzystwie bbRiderZ - tylko w drugą stronę. Pogoda nie rozpieszcza, po pogodnej środzie nastał pochmurny i ponury czwartek - lasy wypełniły się mgłą. Było błotniście, ślisko i wilgotno. Czyli typowa beskidzka aura - jak ktoś się spodziewał wycieczki na Hawaje, to chyba kupił bilet nie na tą imprezę co trzeba, hehe.

Osobiście dobrze mi się kręci w takich warunkach. Asfaltowy początek to jak zywkle wysokie tempo - obawiałem się tego, ale mimo to jadę swoje wyprzedzając nawet zawodników na 29tkach - mówią, że podobno rower sam nie jeździ ;) Jeszcze większe zdziwienie przychodzi wraz z pierwszymi podjazdami w terenie - początkowo nie mogę tradycyjnie zrzucić na młynek, ale kiedy w końcu się udaje jadę jak zwykle to co umiem najlepiej - uphill. Generalnie jeżeli podjazdy to nie jest twoja specjalność musisz się liczyć z tym, że na Trophy ciągną się one bez końca. I to mi się tutaj podobało najbardziej. Ale do rzeczy. Niby etap krótki, taki na rozpoznanie, ale pokazał wszystkim miejsce w szeregu. Zwłaszcza tym, którzy tu przyjechali a nie jeździli w ogóle po Beskidach. Tak, tacy też byli, ale o nich później.

Na podjeździe pod Wielki Stożek stawka była już mocno rozciągnięta. Niestety, to co udało mi się ugrać na podjazdach traciłem na zjazdach - tutaj wybitnym technikiem nie jestem, klamek puścić także nie potrafię, więc nie chcąc zaliczyć glebki zjeżdżam spokojnie. Za Soszowem wjeżdżamy na świetne singielki - normalnie nikt by tego nie znalazł, ale tutaj są od tego specjaliści, które okolice Istebnej mają w jednym paluszku. Tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że logistycznie to naprawdę spore przedsięwzięcie i wiem już na co ta kasa poszła. A to wciąż ponoć najtańsza etapówka w Europie, stąd nie powinno dziwić tak spore nią zainteresowanie...

Asfaltowy podjazd po czeskiej stronie na Filipkę wydaje się dłużyć - trochę go dużo jak na "MTB". Wjeżdżamy w lasek i zaczyna mżyć. Czas jednak szybko zlatuje na pogaduszkach z Duńczykiem. Przesympatyczna, uśmiechnięta i zarażająca optymizmem nacja. Na Filipce mega-mgliście - w głowie mam jednak pełne słońce sprzed dwóch tygodni, a na języku smak zimnego Radegasta z tamtejszego schroniska. Niestety, piwo czeka na mnie dopiero w Istebnej, teraz pozostaje tylko pociągnąć kilka łyków izotonika z camelbacka i jazda dalej. Na asfaltowym krótkim zjeździe w okolicach Bystrego wyrzuca mnie na łuku i wpadam z impetem w murowany płotek jakiegoś Czecha. Podobno wyglądało to groźnie, ale oprócz wybitego małego palca większych strat nie ma. Jednak po chwili dociera do mnie, że mam tylko pół klamki tylnego hamulca...
Taki widok boli, ale całe Trophy tak przejeździłem ;) © k4r3l

Pierwsze zwątpienie w głowie - czy dojadę? Czy to jedyny defekt? Wsiadam, jadę, sprawdzam hamulec - działa, ufff. Chwilę później Grzegorz Golonko funduje nam stromy trawersujący singielek przecinający na końcu potok. Teraz już tylko 6km do mety, na którą wjeżdżamy z lasku, gdzie nad efektownym przejazdem przez strumyk ulokowało się kilku fotoreporterów.
Na mecie pierwszego maratonu i jednocześnie pierwszego etapu Trophy ;) © k4r3l


Czas: 5:29:32 i 294 miejsce w generalce na 462 startujących. Spoko.

Na mecie każdego etapu bardzo ciepły i pyszny makaron z mięsem, a także bułki, banany, pomarańcze, grejpfruty, izotoniki, ciepła herbata itp. Generalnie robiłem sobie postoje przy każdym bufecie, obawiając się skończy mi się izo i/albo odetnie prąd. Z racji długiej kolejki do myjek postanawiamy z Francuzem udać się do pobliskiego potoku, żeby chociaż częściowo pozbyć się błota. Woda jest jednak na tyle zimna, że nie da się za bardzo wiele zdziałać, choć niektórym to nie przeszkadzało... Po prysznicu i obfitej (podziękowania dla szefa kuchni, który stanął na wysokości zadania;) kolacji mało kto ma jeszcze siłę na konwersacje - czekające piwko sprawnie wprowadza nas w objęcia Morfeusza... A następny start już za 11 godzin...
Rower można było umyć i tak ;) W lodowatej wodzie ;) © k4r3l



Czytaj też:
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 2

MTB Trophy 2013 - preludium ;)

Środa, 29 maja 2013 · Komentarze(10)


To była podróż w nieznane. Pierwszy maraton i od razu etapowe Trophy, ale jak spadać to z wysokiego konia ;) Podróż Kolejamy Śląskimi upłynęła bezstresowo z tylko jedną szybką przesiadką w Bielsku-Białej. Dojazd ze stacji PKP Laliki do Istebnej z prawie 20kg plecakiem nie był przyjemny, ale też przesadnie ciężko nie było ;)
Stare, poczciwe pekape, a teraz już Koleje Śląskie ;) © k4r3l

Pierwszą osobą z jaką nawiązałem kontakt był Rosjanin - jak się okazało cyborg, który przyleciał do tej małej mieściny aż spod Uralu! Do otwarcia biura była godzinka, więc cierpliwie czekałem, zaczęło się zjeżdżać coraz to więcej osób. Po odbiorze numeru startowego zagaduje mnie młody chłopak z Belgii - właśnie przyjechał z Pragi i również pierwszy raz startuje w Trophy - szło mu rewelacyjnie!
Przed biurem zawodów ;) © k4r3l

Lokujemy się w klasie na samym końcu korytarza licząc na ciszę i spokój. To salka do katechezy wypełniona świętymi obrazami, księgami, zdjęciami papieża Polaka - patrona gimnazjum ;) Byłem tak podjarany całą tą imprezą, że kapnąłem się dopiero kiedy otwarłem pierwsze piwo, hehe. Towarzystwo doborowe - jest Kamil z Górek Wielkich, Paweł z Oleśnicy, wspomniany Belg, Rosjanin, Francuz, Duńczyk, później pojawia się także Adam i Maciek z Krakowa oraz na samym końcu wbijają chłopaki z Olsztyna.
Za karę cztery dni w kącie :) i w błocie jak się później okazało ;) © k4r3l

Pierwsza noc masakra - dziewczyny od masażu dały tak popalić, że niemalże nie zmrużyłem oka. Na szczęście przez następne 3 noce były tak zmęczone wykonywaniem swojego fachu, że było już cicho jak makiem zasiał, hehe. Poza tym, w ramach zadość uczynienia użyczały nam po każdym etapie papierowych ręczników do suszenia butów, a było co suszyć, oj było...
Pełna mobilizacja i skupienie przed pierwszym etapem ;) © k4r3l


Czytaj też:
-----------> MTB Trophy 2013 - etap 1