Co prawda Lemmy ostatnio podupada na zdrowiu, co przypomina nam, że nic nie trwa wiecznie, to jednak dzięki takim płytom jak "The World is Yours" i kilkunastu ją poprzedzającym wiemy, że gość jest wielki a w kontekście muzyki, którą tworzy razem z Motorhead od 1977 roku już niemalże nieśmiertelny!
Nie miałem nigdzie jechać, ale też wysiedzieć na dupie nie mogłem. Poza tym niedziela, a jak niedziela, to wiadomo, kierunek Łagiewniki. Eee, wróć, gdzie tam - na Rzyki pojechałem zrobić łagodny rozjazd po wczorajszych górkach ;) Mapki brak, bo komputer mi się spieprzył a w pracy (ciiii;) nie mam softu do zrzucania śladów.
Wpadła mi w ręce płyta polskiego zespołu Neoheresy obracającego się w dość specyficznych kręgach folkowo-symfonicznych - bardzo przyjemne i intrygujące granie.
Przy okazji zaznaczyłem swoją obecność na kilku segmentach Stravy w okolicy - fajna zabawa, chociaż z racji ułomności gps'u mało wiarygodna. Ale zawsze to jakiś dodatkowy motywator. Nie ma to jednak jak podjazdy z kimś mocnym - gdyby nie to, że Damian tak cisnął pod górę to trening byłby z pewnością mniej efektywny. Dziś pauza, odpoczynek, jutro pewnie znowu coś z "grubej łydki" ;)
Dodatkową atrakcją były widoki - tego dnia panowała zima praktycznie idealna, a w lesie to już w ogóle inny świat. Polecam sprawdzenie przy najbliższej nadarzającej się okazji, bo chyba nie wszędzie dotarło białe. ps. póki co przyszła odwilż i cały ten piękny śnieg szlag trafił :/
Muzyka smutna, szara i brudna a jednocześnie tak bardzo prawdziwa - zupełnie jak warunki podczas dzisiejszego treningu ;) Zespół nazywa się Odraza i jest to jedno z ubiegłorocznych objawień na krajowej scenie.
Gdyby mi ktoś dokładnie rok temu powiedział, że 12 m-cy później na swój pierwszy w nowym roku wyjazd pojadę na szosie postukałbym się po głowie i wywrócił oczami. No ale stało się - tymczasowo w Beskidy zawitała wiosna, drogi przesychają, a w górach zapanowała odwilż i szlaki są cholernie oblodzone. Nie było wyjścia jak ściągnąć szosę z wieszaka i zrobić swoją rundę ;) Oczywiście co z tego, że zabrałem dętkę i łyżkę skoro nie wziąłem pompki - na szczęście bez przygód ;) Jedzenia i picia sponsorowały: poranna kawa oraz batonik czekoladowy i bułka z miodem, a na trasie wspomagał mnie powerde niebieski z terminem ważności upływającym w 3 króli :D
P.S. Bikestats jest głupi i z automatu po nowym roku postarzał mnie o rok - skandal! :D
Na Kocierskiej pogadanka z dwoma rowerzystami z A-chowa (jeden objechał w tym roku Polskę w pojedynkę!), którzy co roku świętują w ten sposób koniec roku. Zjeżdżam zielonym, gdzie mijam kolejnego rowerzystę - co to się porobiło to ja nawet nie! ;) I w ten sposób ten taki sobie rok dobiegł końca. Ciekawe czym nas zaskoczy jego następca? ;)
Jednym słowem: piździ! ;) Szosa to fajna sprawa, ale może w ciut bardziej przyjaznych warunkach atmosferycznych :) Dziś sprawdziłem sobie jak z kasetką 12-25 pójdzie podjazd pod Przełęcz Targanicką. Wjechać wjechałem (deptając na stojaka po korbach), ale lekko nie było ;) Zresztą widać na wykresie jaka to sztajfa. Dobrze, że taka krótka, hehe.
I po ptokach - kiedyś musiała się w końcu pogoda spipcyć. Na domiar złego dolało mi na koniec, ale sam sobie jestem winien, bo wiedziałem co się, tfu, święci, a mimo to odwlekałem wyjazd - wiadomo: leniwa niedziala mode ON :D Na powrocie przemoczony do suchej nitki, w butkach powódź ;) Dawajcie ten śnieg! :DDD
Tak zacnej ekipy pod chałupą się nie spodziewałem. Tomek w eskorcie Janusza i Radosława przyjechał na rejon przy okazji oddając pożyczone w niedzielę lampki. Tym razem na szosach, pełen lans. W drodze na Kocierz zgarnęliśmy przypadkowo Darka i Damiana. Podjazd poszedł średnio, chociaż chłopaki narzuciły niezłe tempo. Na Kocierzu każdy w swoją stronę.
Ja ugadałem się w Porąbce ze Zbyszkiem, który nadciągał od Oświęcimia. Zjechałem więc zielonym (miodzio, bo leśnicy pousuwali na bok drzewa po ścince - można?). Spotkaliśmy się w Wlkiej Puszczy i w stronę Kocierza pojechaliśmy nieoznakowaną, na szczęście przejezdną alternatywą.
Dalsza droga to miks szlaków i moich, nie zawsze trafionych, pomysłów. Spora wtopa nastąpiła na równoległej do czerwonego szlaku ścieżce, która jeszcze rok temu była nietknięta przez ciężki sprzęt, pokryta sięgającą kolan trawą. Tym razem była zaorana i to konkretnie.
Dalsza część tripu już bez większych niespodzianek. Podjechaliśmy jeszcze na moment na Trzonkę a później już tylko Żar. W pewnym momencie zza ostatniej serpentyny wyłania się jakiś kolo, pedałuje z dość wysoką jak na podjazd kadencją osiągając jednak prędkość nieproporcjonalnie większą - jak się okazało jakiś cwaniak popylał sobie z samego dołu na rowerze... elektrycznym! Przeszedł koło nas jak burza! Co jak co, ale ja bojkotuje te wynalazki - rozumiem dziadzio, jakiś weteran, a nie młody, zdrowy chłopak! No. Zjazd czerwonym, przysypanym kilkoma warstwami liści, szlakiem do Kozubnika i krótki popas w Porąbce pod sklepem. Całkiem urozmaicony dzionek w równie urozmaiconym towarzystwie ;)