Nie ma to jak urlopik w środku tygodnia - po ogarnięciu roweru po błotnistej niedzieli udałem się na szosing w kierunku na Bielsko. Główny cel był jeden - odebrać nagrodę z fejsbukowego konkursu, a że przy okazji siadł Przegibek dwukrotnie to nic tylko się cieszyć. Nagroda prezentuje się tak (te bazgroły to autografy polskiej kadry, m.in Maja Włoszczowska, Marek Konwa czy Kasia Solus-Miskowicz):
Zawitałem do Cygańskiego Lasu, gdzie urzęduje
Bike Doctor Maciek, który miał być okazję na ostatnich mistrzostwach świata MTB w Norwegii skąd przywiózł oprócz tej koszulki także trochę opowieści. Pogadaliśmy, nagrodę wsadziłem do kieszonki w koszulce. Wracając dostałem w Straconce nagłego odcięcia i musiałem się wspomóc colą, czekoladą oraz pączkiem :D
ps.
Bez zapisu trasy, dystans na oko, bo logger padł po ostatnich deszczach. Na szczęście to tylko bateria, która jest identyczna jak w starych Nokiach, a więc nie ma problemu z wymianą.
Rześko, ale już po chwili leje się ze mnie na podjeździe pod Kocierz. Nóżka jakaś taka niemrawa, może dlatego, że na śniadanie tylko kawa... Na zjeździe kilka pauz na fotki widoków - okoliczności były ekstra - lekka mgła w dolinach dodała tej okolicy uroku. Chwilę później czekał mnie przejazd przez Silent Hill, czyli okolice Oczkowa i Tresnej - totalne mleko. Od Czernichowa już elegancko - jeszcze tylko Wielka Puszcza i druga przełęcz. Obudziłem się :)
ps.o, właśnie zauważyłem, że cztery tysie pękły ;) Ciekawe czy do pięciu dobiję, chyba tylko wtedy, kiedy zrobię COŚ TAKIEGO jak Sebastian :D
Ekipa była umówiona w Wiśle o 8 rano - z braku możliwości logistycznych oraz bardzie chyba z powodu lenia odpuściłem rajzę szlakiem maratonu z Istebnej. Zamiast tego zafundowałem sobie samotny objazd Beskidu Małego. Wyjazd bez szału i niespodzianek - ot kilka górek do zaliczenia, kilka naprawdę zacnych podjazdów, fajne zjazdowo szlaki i dosłownie kilka fragmentów, na których trzeba było sprowadzać.
Trochę pokląłem na rąbankę beskidzką na czerwonym szlaku, ale kiedy już dokulałem się do Kocierza nerwy puściły i można było się zrelaksować na zjeździe. Na zielonym trwają prace zwózkowe, więc skoki przez drzewa included. Mam nadzieję, że nie rozpieprzą całego tego szlaku, bo to był jeden z lepszych fragmentów zjazdowych w okolicy. Asfaltowa końcówka pozwoliła jeszcze nieco depnąć na pedały. Mocny dzień naszpikowany megapodjazdami i ciekawymi zjazdami. Pjur emtebe ;)
Jak w tytule - nóżka podawała aż miło. To chyba efekt wcześniejszej relacji z Mistrzostw Świata XCE ;) Sporo podjazdów, w tym jeden dość konkretny (ok. 500m / 5km) na szczyt Leskowca. Tam by nie zostać zjedzonym przez muchi zjeżdżam w dół i dalej w stronę Gancarza - ludzie uciekają w popłochu, a przecież ja nie wariat, kiedy trzeba zwolnić zwalniam :)
Jak w tytule. Szybka kawa, żarcie do plecaka i jazda ;) Trochę chaszczingu, butowania ale przede wszystkim cisza, spokój. Po drodze spotykam paru grzybiarzy - sądząc po zawartości koszyków opłacało im się tak wcześnie wstawać ;)
Niemiłym akcentem jest niestety postępująca rozpierducha w lesie - tym razem zaorany fragment zielonego szlaku z Kocierza w stronę Przełęczy Targanickiej. Na samym szlaku pełno powalonych drzew - ciekawe czy uprzątną to do końca dnia...
Miał być jakiś fajny wyjazd, ale oczywiście urwana szprycha (to już chyba 4ta) pokrzyżowała plany. Z drugiej strony jeździło się dziś jak po grudzie - zero pewności na szlaku, koncertracja jakaś wystrzelona w kosmos, więc wyszło totalnie bez napinki ;)
Wyjazd umotywowany próbą poszukania zgubionych okularów. Zguby co prawda nie odnalazłem ale co się przejechałem, to moje. Żeby było ciekawiej zmieniłem wariant podjazdowy. Na szczycie spotkałem tego co kiedyś enduraka i dziewczyny z kuchni schroniskowej, z którymi chwilę pogadałem.
Zjazd najpierw singlem pod Groniem a później czarnym szlakiem, na którym leśnicy zapomnieli chyba posprzątać po robocie. Ja wiem, że jest środek tygodnia i turystów mniej albo i wcale ale tak trudno te kilka gałęzi przesunąć na bok? Nie rozumiem tych ludzi... Niby bez niespodzianek, ale kolejna szprycha urwana :D Oddałem to kółko do fachowca niech solidnie wycentruje, bo tej magicznej umiejętności nie posiadłem. Tak samo jak i cierpliwości potrzebnej to porządnego wykonania tej czynności ;)
Deszcz się nasila, grzmi coraz bliżej. Korzenista i kamienista ścieżka (swoją drogą bardzo ciekawy technicznie wariant) szybko staje się mokra i śliska - słowem pełna ekstrema. Przed kuliminacyjną falą, po której droga zamienia się strumień, udaje mi się zdąrzyć schronić pod wiatą starego przystanku MZK, gdzie już czeka grupka turystów. Ci co nie zdążyli dochodzili przemoczeni do suchej nitki. Jak to mówią: to był moment ;) Z tego wszystkiego gdzieś zapodziałem okulary. Trudno...