I po ptokach - kiedyś musiała się w końcu pogoda spipcyć. Na domiar złego dolało mi na koniec, ale sam sobie jestem winien, bo wiedziałem co się, tfu, święci, a mimo to odwlekałem wyjazd - wiadomo: leniwa niedziala mode ON :D Na powrocie przemoczony do suchej nitki, w butkach powódź ;) Dawajcie ten śnieg! :DDD
Wtorkowa próba rozjazdu. Pieczenie w udach po każdorazowym stanięciu na pedały świadczy tylko o tym jak mocne tempo było w niedzielę. A więc na spokojnie, na lajcie i bez pośpiechu ;) A Targanicka, jak nigdy, z młynka ;)
Nowe AC/DC - no cóż, chyba nikt nie spodziewał się po nich muzyki innej niż właśnie taka ;) Na religii ponoć uczą, że ich nazwa oznacza AntiChrist / DevilsChild. Także teges, jeżeli Wasze dzieci tego słuchają, to wiedzcie, że coś się dzieje ;)
Wieczorna rundka - tyle czasu starczyło po centrowaniu koła. W lesie ciemności egipskie - lampka ratowała z opresji ;)
Rok się powoli kończy (fak, czas naprawdę zap... ala!) a tu Pętla Beskidzka jeszcze nie przejechana. Trzeba było nadrobić zaległości, zwłaszcza, że mimo obiecującego początku (łagodna zima = sporo jazdy) kilometry jakoś nie chciały później wpadać... Nie ma się co rozpisywać. Wyjazd o 9 w przyjemnym słoneczku, a od Kocierza aż po Żywiec jazda we mgle. Zimno. Na szczęście w Przybędzy już full lampa i tak do samego końca. Przypomniałem sobie Kamesznicę (heh, ten podjazd to jest prawdziwa siekera!), odwiedziłem Ochodzitą z wyśmienitym dziś widokiem na Tatry (gratis pokaz przeprowadzania owiec i baranów z jednej łąki na drugą;). Kubalonka i Salmopol bez szału (chociaż ludzi od groma), nawet zdjęć nie robiłem. Podobnie na Przegibku i Targanickiej. Wraca człowiek do domu i się okazuje, że mamy Mistrza Świata w kolarstwie szosowym. Brawo Michał Kwiatkowski! Coraz częściej myślę o... (nie, nie o samochodzie:) o szosie. Skromnym treningowym połykaczu kilometrów. Hmmm ;)