Lubię wracać do Psa Jedzącego Psa, bo to takie niezobowiązujące, przyjemne dźwięki. Ostatnio chyba nawet grali w Krakowie, ale ja już ich widziałem kilka lat temu we Wrocławiu na Green Feście. Trzeba im przyznać, że widzą jak rozkręcić imprezę ;)
W akompaniamencie dzwoniącej tarczy ;) Pojechałem na Leskowiec spotkać się z grupką jadącą od Łysiny. Czekając na nich pogadałem z jednym endurakiem, a kiedy pojechał to chwilę później zaroiło się na szczycie od rowerzystów: dwójka wjechała od Krzeszowa, jakaś parka od Śleszowic, potem 6 "naszych" - normalnie szał :)
Przypadkiem wróciłem do tej płyty no i wychodzi na to, że Kari zawsze spoko ;) Dodatkowo coś tam chyba działają dziewczyny razem z Anneke i Liv (czołówka rocka gotyckiego lat 90tych) pod szyldem Syreny, ale jakoś nie mogę się przekonać...
Właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy nie słyszałem oryginału. Natomiast ta wersja Szwedów jest cholernie chwytliwa ;)
Bez szału dziś, chociaż było mocne ciśnięcie na podjazdach no i trzeba było wykorzystać łaskawą aurę przed zbliżającym się załamaniem pogodowym. Tak więc na Leskowiec drogą towarową, potem zjazd singlem pod Jaworzyną (nazywaną od 2004 roku Groniem JPII - ech ta Chrystianizacja ziem polskich:)))) i konkretną rąbanką korzenno-kamienistą na czarnym szlaku. Damian jak zwykle uciekał mi na zjazdach znacząco - no cóż, na kilku podjazdach nadrabiałem :) Na koniec jeszcze musiałem się wrócić znaczny odcinek (ale przynajmniej terenowy) w poszukiwaniu kurtki, która wypadła mi z kieszonki podczas zjazdu. Zguba się znalazła, a powtórzony odcinek poszedł w nóżki elegancko ;)
Goście z The Dead Goats (Białystok) po prostu niszczą! Dobry soundtrack do dzisiejszych zjazdów ;)
Czekam na CD :)
Mała przerwa w szosowaniu (w końcu ileż można!;) i wyskok na MTB w okoliczne górki. Padło na Potrójną i klasyk czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Kocierskiej. Na Potrójnej sesja foto przy kapitalnie oświetlonej promieniami zachodzącego słońca i ciągle jeszcze białej Babiej Górze, jakieś wygłupy, wiadomo :)
Później już był tylko ogień! Damian już na sztywniaku mi odjeżdżał, ale na fullu to się gość po prostu teleportuje! Te wszystkie drobne nierówności, z którymi ja - prosty użytkownik hardtail'a - borykam się co chwila, pokonywał z gracją czołgu - zwyczajnie nie robiły na nim żadnego wrażenia. No i musiał czekać co chwila zanim ja się dotelepałem :D
Co prawda Lemmy ostatnio podupada na zdrowiu, co przypomina nam, że nic nie trwa wiecznie, to jednak dzięki takim płytom jak "The World is Yours" i kilkunastu ją poprzedzającym wiemy, że gość jest wielki a w kontekście muzyki, którą tworzy razem z Motorhead od 1977 roku już niemalże nieśmiertelny!
Nie miałem nigdzie jechać, ale też wysiedzieć na dupie nie mogłem. Poza tym niedziela, a jak niedziela, to wiadomo, kierunek Łagiewniki. Eee, wróć, gdzie tam - na Rzyki pojechałem zrobić łagodny rozjazd po wczorajszych górkach ;) Mapki brak, bo komputer mi się spieprzył a w pracy (ciiii;) nie mam softu do zrzucania śladów.
Wpadła mi w ręce płyta polskiego zespołu Neoheresy obracającego się w dość specyficznych kręgach folkowo-symfonicznych - bardzo przyjemne i intrygujące granie.
Przy okazji zaznaczyłem swoją obecność na kilku segmentach Stravy w okolicy - fajna zabawa, chociaż z racji ułomności gps'u mało wiarygodna. Ale zawsze to jakiś dodatkowy motywator. Nie ma to jednak jak podjazdy z kimś mocnym - gdyby nie to, że Damian tak cisnął pod górę to trening byłby z pewnością mniej efektywny. Dziś pauza, odpoczynek, jutro pewnie znowu coś z "grubej łydki" ;)
Coś się zaczyna, coś się kończy. Nadszedł kres dla bielskiej punkowo-hardcore'owej kapeli Eye For An Eye - to chyba dobry moment, żeby w końcu nabyć ich ostatni materiał na CD. To smutne wydarzenie poprzedził jednak dość zabawny epizod, w którym jakaś grupka nacjonalistycznych dzieciaków użyła ich wersji coveru Warzone dla wzmocnienia przekazu swojej chorej ideologii. Beka z typów :D No i na pożegnanie jeden z ich najlepszych utworów korespondujący niejako z tym, co robimy na dwóch kółkach. Pasja.
Niedzielna depresja wynikająca z fatalnej pogody a tym samym braku rowerowania (i po części piwa, które postanowiło się skończyć;) sięgała zenitu, a poniedziałek wcale nie zapowiadał się lepszy. Z inicjatywą wyszedł jednak Damian, a wiadomo, że to zawsze większa motywacja jak się ma jakieś towarzystwo na odpowiednim poziomie ;) Trasę zaproponowałem ja, żeby nie męczyć kolejny raz okolic Leskowca pojechaliśmy w stronę Złotej Górki (ok.700m n.p.m.).
Dużo błota, ale od pewnej wysokości zaczął przeważać śnieg, raz zmrożony, innym razem kopny, który wymiksowany z błotem przybierał konsystencję kleju. W pewnym momencie z powodu zaciągającego łańcucha byłem wyłączony z młynka (strasznie irytująca rzecz kiedy jesteś w środku wymagającego podjazdu).
Przed świętami radio zaczęło tak smęcić, że musiałem się przełączyć na coś innego. Wybór padł na znakomity album, który świętował w miniony piątek 19 lat! Jak dla mnie wciąż broni się znakomicie!
Taka przerwa w jeździe bywa irytująca, zwłaszcza, że ostatnio człowiek się fajnie rozkręcił, a tu go ten parszywy nawrót zimy sprowadził na ziemię. No cóż, cały tydzień zastoju i dopiero drugie okienko pogodowe sobotniego popołudnia wreszcie udało się wykorzystać. Jako, że sypało jeszcze pół godziny wcześniej, to podgórskie asfalty mokre. Brak ochraniaczy okazał się bolesny głównie na zjazdach, na których bryzgająca spod kół woda skutecznie wychłodziła stopy. No ale przełęcz zaliczona dwukrotnie bez żadnych perturbacji.
Inna sprawa, że ostatnio wrzuciłem na Stravę dwa moje logi i się złapałem za głowę jakie tam ludzie czasy kręcą :D Udało mi się zająć 4 miejsce na... segmencie dot. downhillu z przełęczy a o reszcie wolę nie wspominać. Kolesie robią 400m przewyższenia na odcinku 4 km ze średnią 20km/h - o czym my tu w ogóle rozmawiamy :DDD Cyborgi jak nic :)
Kraina równie odległa co Kanada - Down Under, czyli Australia i sympatyczny instrumentalny track ze zwariowanej płyty "Beyond Good And Evil" One Step Beyond.
Fajnie byłoby wrócić do tygodniowych, popracowych wyjazdów - krótkich ale intensywnych (uphille). Wiadomo, nie zawsze się chce, nie zawsze są siły. Z pracy wyszedłem śnięty niczym ryba, a już pół godziny później gnałem ochoczo w stronę przełęczy - czujecie tę zależność? :) Na podjeździe minął mnie zjeżdżający kolarz w krótkich spodenkach! Rozumiem, że każdy odczuwa temperaturę inaczej ale nie wydaje mi się, żeby przed 18, kiedy termometr pokazywał max. 7-8 kresek było mu ciepło... Ja tam się cieszyłem z ochraniaczy na buty, nogawek, 2 buffów i bluzy zimowej - było w sam raz.
Cudnej urody pieśń rodem z Kanady! Sajdprodżekt muzyków Fuck The Facts, więc trochę goryczki być musi ;)
Pochorobowo do Krakowa wg planu Kuby. Miał do nas dołączyć również Funio, ale się nie zgraliśmy czasowo. Z ciakwostek warto odnotować przeprawę promem na Wiśle w Czernichowie oraz kilka odcinków, które można spokojnie zakwalifikować pod przełaje. W Krakowie skorzystaliśmy ze świetnej ścieżki asfaltowej poprowadzonej po wiślanym wale - sporo na niej biegaczy, rowerzystów, rolkarzy i zwykłych spacerowiczów. Na rynku jak zawsze tłumnie i gwarno, dominował lans, obce narzecza i awangarda tekstylno-odzieżowa - słowem: marność :D
Powrót (kierunek Skawina) z kilkoma skrótami, które nie do końca skrótami się okazywały. Ostatecznie, żeby nie przedłużać, wróciliśmy korzystając z 28ki i 52ki. Momentami mocno zawiewało ze wschodu, ale w drodze powrotnej oznaczało to, że jechaliśmy z wiatrem. Git wypad, forma po chorobie nawet jakaś jest. Szkoda tylko ostatniego straconego weekendu - no ale jak się nie chce brać antybiotyku, to trzeba trochę dłużej pocierpieć ;)