Nic specjalnego, po prostu szybkie wyjście na rower. Ten szybszy :) To już ostatnie podrygi lata, ale mam nadzieję, że jesień będzie dla nas - rowerzystów łaskawa.
Cerber to młoda załoga z Poznania, która gra bardzo sympatyczny stoner/groove metal. Wybrałem kawałek, od którego coś zaczęło się na płycie dziać. Bardzo przyjemny debiut a sama płyta wydana przepięknie. Polecam!
Jest lato, więc upał jest wskazany, jednak to co się dzieje obecnie normalne nie jest. Dodatkowym minusem jest fakt, że nie da się zrobić nic bardziej epickiego w takich warunkach, bo organizm też swoje granice cieplnej przyswajalności ma. Z pomocą przychodzą więc wieczorne tripy i kolega, który jakąś trase wymyśli ;) Zamiast rundy "wokół komina" pojechaliśmy z Jakubiszonem na Czeretnik - to taki niepozorny podjazd na wysokość ok.700m n.p.m. w Beskidzie Małym.
Można go zrobić szosowo z dwóch stron: od Ślemienia i od Huciska. Przy czym ta druga wersja z tego co pamiętam i tego co odnotowałem na zjeździe wydaje się być trudniejsza a zarazem ciekawsza. Aczkolwiek wczorajszy wariant od Ślemienia do prostych nie należał - jeżeli deptasz po korbach a mimo to podnosi Ci przednie koło to wiedz, że coś się dzieje ;) To właśnie jedna z tych niepozornych beskidzkich ścianek. Przejechałem Tatry a ostatnio także Żar bez żadnego hałasu w korbie, wystarczył jednak Czeretnik, żeby coś się już tam zaczęło tłuc ;) Założyłem tam segment ("Czeretnik uphill (od Ślemienia)") także zapraszam wszystkich śmiałków :)
Dziś zaprzysiężenie naszego cudownego, cudnego prezydenta Dudy. Módlmy się...
W ramach potatrowego rozjazdu pojechałem obczaić co to to jest ten cały Tór de Poloń. Pod kościołem w centrum Wadowic trwał obrazoburczy piknik, dookoła wszędzie wyzywająco ubrane dziewczyny (i co z tego, że jest 30*C - buk na wszystko paczy!)... Sam wyścig? Nie wiem czy tu się emocjonować. Najpierw przyjechała karawana sponsorów, czyli przedstawiciele tzw. masonerii - myśleli, że mnie kupią za tekturową chorągiewkę z napisem jakimś, chyba 'hjundaj' (czytane od tyłu na pewno oznacza coś złego!); hostessy wystawiające swoje ciała przez szyberdachy musiały zażyć mocarza - nie możliwe, żeby były takie wesołe z natury. W międzyczasie w swojej limuzynie ku uciesze gawiedzi zajechał sam Czesław - bożyszcze nastolatek rocznik sześćdziesiąt pińć ;) Później nastąpił tzw. gwóźdź programu - najpierw trzech kolarzy (jeden miał ruską flagę na rękawku - podobno Polak, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś z naszych jeździł dla Putina!) a po 8 minutach kolarzy było już 140! Trwało to może... 2 minuty :) Dziwny sport. Ostatnio tak źle się czułem podczas pochodów pierwszomajowych. Nie polecam!
W opozycji do dzisiejszej słonecznej aury muzyka ponura i zimna, ale na swój sposób urzekająca. I to na dodatek z Polski! Świetne połączenie black metalu, ambientu i... muzyki filmowej. Lubię to!
Ktoś całkiem ogarnięty w jednym z komentarzy na youtube napisał, że "jeżeli Johny Cash coveruje twój kawałek, to on już nie jest twój". Trudno się z tym nie zgodzić.
Chyba już wrzucałem Coffinfish, ale właśnie ukazała się debiutancka płytka tego krakowskiego zespołu i nie sposób o tym wydarzeniu nie wspomnieć. "I Am Providence" to bardzo przyjemne, bujające, choć wciąż mocne granie. Dla odmiany w wersji live, bo całkiem fajnie tu wszystko słychać.
Powrót tradycyjnie drogą na Żywiec gdzie łapie się na KOMa (ex equo kilka takich samych czasów) o jakże wymownej nazwie "Za wonią Browaru - Sprint" - grunt to dobra motywacja, hehe. Powrót przez Kocierz zakłócony przelotnym opadem przeczekanym pod wiatą przystanku wraz rowerową parką wracającą właśnie z Przełęczy Kocierskiej. Burza poszła w stronę Madohory, jednak zrobiło się tak parno, że na podjeździe pod przełęcz zwyczajnie się zagotowałem i mnie odcięło. Organizm widać nieprzyzwyczajony do takich wysokich temperatur majowo-czerwcowych :D
Wczoraj miała miejsce premiera "Kung Fury" - 3 miliony wyświetleń w ciągu doby - to mówi samo za siebie. No i ta Barbarianna... ;) Więc dziś zamiast muzyczki cały, 30minutowy film ;) Idealny odmóżdżacz na piątek, hehe.
Nareszcie! Po fatalnym tygodniu wreszcie pierwszy słoneczny, choć jeszcze chłodny dzień. Damian zarzucił pomysłem popracowego szosowania, więc tuż po finishu 18 etapu Giro obraliśmy kierunek na Przełęcz Kocierską (oprócz nas ten sam pomysł wdrożyło kilku innych smiałków). Na drogach nawet spokojnie, tempo nie za szybki, bo nie licząc kilku sprintów, większość przegadane :)
Stara szwajcarska thrashowa kapela. Pasuje do głównego punktu programu tego wpisu, czyli zawodów enduro ;)
Pogoda nie zachęcała, ale nastawienie było mocne od rana - jedziemy kibicować na Magurkę, czyli przyglądnąć się dwóm odcinkom specjalnym 3ciej edycji Enduro Trails. Na start drugiego OSu docieramy sekundy przed startem naszego kumpla Maćka (KRT) - jedno mrugnięcie oka i tyle go widzieli :) Po wcześniejszych opadach ścieżki były nieco trudniejsze, ale też bez tragedii. Warun na Lysej był kiepski: zimno, wilgoć, mgła - nie dało się tam długo stać, zwłaszcza, że zawodnicy nie palili się wcale do startu :)
Na OS nr 3 dojechał Maciek i udało się chwilę pogadać. Tu także czekało kilkunastu zawodników mimo to najszybsi już polecieli w dół. Na koniec kiełbacha i piwko na Błoniach i jak się to wszystko poukładało powrót przez Przegibek. Pogoda okazała się łaskawa - z każdą godziną było coraz lepiej i po porannych opadach nie było po południu już śladu. Także zupełnie niezmarnowana sobota ;)
Dziś "Elevation" i mimo, że U2 jest mi raczej zespołem obojętnym, to jednak niektóre kawałki lubię a ten dodatkowo koresponduje z dzisiejszym wyjazdem. Mój tytuł to "Elevation 1737m" ;).
Na trasie co chwila jakiś rowerzysta/rowerzystka - widać sezon już rowerowy wystartował na dobre (dziś nawet sąsiad pompował koła w rowerach rodziny;), a w telexpresie mówili też, że w tym roku rower będzie po prostu... modny :)