Lokalny klasyk - bez kombinowania, po nitce szlaków. Nie ma o czym pisać, poza może tym, że byłem kompletnie bez formy, noga nie podawała, najdrobniejsze kamienie wytrącały z rytmu, a potrzebne techniczne umiejętności do przejechania niektórych fragmentów trasy zostały w domu :) Sprawy nie ułatwiał Damian, który chyba rzadko kiedy ma zły dzień a fakt, że jeździ na fullu sprawiał, że musiał po każdym dłuższym zjeździe na mnie czekać. Poza tym temperatura była zaskakujaco wysoka - duszno i porno. Ok, no to się wytłumaczyłem. Aha, dzień wcześniej ugryzł mnie pierwszy kleszcz tego roku - oby ostatni...
Stara szwajcarska thrashowa kapela. Pasuje do głównego punktu programu tego wpisu, czyli zawodów enduro ;)
Pogoda nie zachęcała, ale nastawienie było mocne od rana - jedziemy kibicować na Magurkę, czyli przyglądnąć się dwóm odcinkom specjalnym 3ciej edycji Enduro Trails. Na start drugiego OSu docieramy sekundy przed startem naszego kumpla Maćka (KRT) - jedno mrugnięcie oka i tyle go widzieli :) Po wcześniejszych opadach ścieżki były nieco trudniejsze, ale też bez tragedii. Warun na Lysej był kiepski: zimno, wilgoć, mgła - nie dało się tam długo stać, zwłaszcza, że zawodnicy nie palili się wcale do startu :)
Na OS nr 3 dojechał Maciek i udało się chwilę pogadać. Tu także czekało kilkunastu zawodników mimo to najszybsi już polecieli w dół. Na koniec kiełbacha i piwko na Błoniach i jak się to wszystko poukładało powrót przez Przegibek. Pogoda okazała się łaskawa - z każdą godziną było coraz lepiej i po porannych opadach nie było po południu już śladu. Także zupełnie niezmarnowana sobota ;)
Lubię wracać do Psa Jedzącego Psa, bo to takie niezobowiązujące, przyjemne dźwięki. Ostatnio chyba nawet grali w Krakowie, ale ja już ich widziałem kilka lat temu we Wrocławiu na Green Feście. Trzeba im przyznać, że widzą jak rozkręcić imprezę ;)
W akompaniamencie dzwoniącej tarczy ;) Pojechałem na Leskowiec spotkać się z grupką jadącą od Łysiny. Czekając na nich pogadałem z jednym endurakiem, a kiedy pojechał to chwilę później zaroiło się na szczycie od rowerzystów: dwójka wjechała od Krzeszowa, jakaś parka od Śleszowic, potem 6 "naszych" - normalnie szał :)
Przypadkiem wróciłem do tej płyty no i wychodzi na to, że Kari zawsze spoko ;) Dodatkowo coś tam chyba działają dziewczyny razem z Anneke i Liv (czołówka rocka gotyckiego lat 90tych) pod szyldem Syreny, ale jakoś nie mogę się przekonać...
Właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy nie słyszałem oryginału. Natomiast ta wersja Szwedów jest cholernie chwytliwa ;)
Bez szału dziś, chociaż było mocne ciśnięcie na podjazdach no i trzeba było wykorzystać łaskawą aurę przed zbliżającym się załamaniem pogodowym. Tak więc na Leskowiec drogą towarową, potem zjazd singlem pod Jaworzyną (nazywaną od 2004 roku Groniem JPII - ech ta Chrystianizacja ziem polskich:)))) i konkretną rąbanką korzenno-kamienistą na czarnym szlaku. Damian jak zwykle uciekał mi na zjazdach znacząco - no cóż, na kilku podjazdach nadrabiałem :) Na koniec jeszcze musiałem się wrócić znaczny odcinek (ale przynajmniej terenowy) w poszukiwaniu kurtki, która wypadła mi z kieszonki podczas zjazdu. Zguba się znalazła, a powtórzony odcinek poszedł w nóżki elegancko ;)
Goście z The Dead Goats (Białystok) po prostu niszczą! Dobry soundtrack do dzisiejszych zjazdów ;)
Czekam na CD :)
Mała przerwa w szosowaniu (w końcu ileż można!;) i wyskok na MTB w okoliczne górki. Padło na Potrójną i klasyk czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Kocierskiej. Na Potrójnej sesja foto przy kapitalnie oświetlonej promieniami zachodzącego słońca i ciągle jeszcze białej Babiej Górze, jakieś wygłupy, wiadomo :)
Później już był tylko ogień! Damian już na sztywniaku mi odjeżdżał, ale na fullu to się gość po prostu teleportuje! Te wszystkie drobne nierówności, z którymi ja - prosty użytkownik hardtail'a - borykam się co chwila, pokonywał z gracją czołgu - zwyczajnie nie robiły na nim żadnego wrażenia. No i musiał czekać co chwila zanim ja się dotelepałem :D
Coś się zaczyna, coś się kończy. Nadszedł kres dla bielskiej punkowo-hardcore'owej kapeli Eye For An Eye - to chyba dobry moment, żeby w końcu nabyć ich ostatni materiał na CD. To smutne wydarzenie poprzedził jednak dość zabawny epizod, w którym jakaś grupka nacjonalistycznych dzieciaków użyła ich wersji coveru Warzone dla wzmocnienia przekazu swojej chorej ideologii. Beka z typów :D No i na pożegnanie jeden z ich najlepszych utworów korespondujący niejako z tym, co robimy na dwóch kółkach. Pasja.
Niedzielna depresja wynikająca z fatalnej pogody a tym samym braku rowerowania (i po części piwa, które postanowiło się skończyć;) sięgała zenitu, a poniedziałek wcale nie zapowiadał się lepszy. Z inicjatywą wyszedł jednak Damian, a wiadomo, że to zawsze większa motywacja jak się ma jakieś towarzystwo na odpowiednim poziomie ;) Trasę zaproponowałem ja, żeby nie męczyć kolejny raz okolic Leskowca pojechaliśmy w stronę Złotej Górki (ok.700m n.p.m.).
Dużo błota, ale od pewnej wysokości zaczął przeważać śnieg, raz zmrożony, innym razem kopny, który wymiksowany z błotem przybierał konsystencję kleju. W pewnym momencie z powodu zaciągającego łańcucha byłem wyłączony z młynka (strasznie irytująca rzecz kiedy jesteś w środku wymagającego podjazdu).
Jeden z ciekawszych post-metalowych zespołów na Polskiej ziemi. Krakowski Fleshworld gra już co prawda nieco inne dźwięki i obecnie nawet nie mają tego samego wokalisty, ale wrzucam ten materiał, żeby pozostać jeszcze na chwilę w temacie demówek ;)
Pierwsze MTB w towarzystwie Damiana i od razu mega błoto ;) No niestety, przez tradycyjną zwózkę drzewa szlaki, które normalnie są suche i kamieniste zamieniły się w rozjeżdżone place. Debiut w terenie krótki, bo szybko zaczęło się ściemniać. ps. przy okazji pyknął pierwszy "tysiak". Teraz już będzie z górki ;)