Uphill: Łysina, Przełęcz Kocierska
Urwałem się z roboty, żeby pobrusić ;) Mogłem dziś stracić życie kilka razy, ale ch*j, nie dałem się tym bezmózgim tirowcom (Marek nie uogólniam, mam na myśli tylko ameby za kierownicą;) Raz mijał mnie pędzący tir o kilka cm od łokcia, innym razem ślepy busiarz zajeżdża mi jak gdyby nigdy nic drogę, że nie wspomnę o zapierdzielających ciężarówkach wyładowanych po brzegi dupnymi belami drewna (oczami wyobraźni widziałem jak takie drewko robi ze mnie naleśnika...). W tygodniu to strach się pchać na krajówki... Ogólnie wyszła jednak rajza pełna niespodzianek.
Samojebka z parkietu ;) © k4r3l
Wypadek w Łękawicy - gówniarze wpadli do rowu i uciekli do lasu ;) © k4r3l
Kobita na Łysinie oferowała mi pracę w promocji "węgierskiego środka XXIII wieku wykonanego w nanotechnologii" do zastosowań ogólnych (oparzenia, odparzenia, wszelkie rany...) Ponoć testowała na sobie przez 3 miechy a jednego kolesia ponoć z oiomu odratowali dzięki niemu... Bardzo sympatyczna osoba (żona kustosza tamtejszej Izby Regionalnej) ;)
Ja nie wjadę?! Potrzymaj mi piwo! :D © k4r3l
Warto się zmęczyć ;) © k4r3l
Nie mogę nie wspomnieć o natknięciu się również na Artystkę regionalną o specjalizacji rękodzieło w Ślemieniu, którą rozpoznałem po... rowerze zostawionym pod sklepem - mały ten świat, hehe. Obserwacja fauny przyniosła jeden, ale kluczowy wniosek: niestety tamtejsze gniazda bocianie wciąż pozostają puste - oby nie na długo :)
Fluo-czill :) © k4r3l